Legenda i człowiek Cz III: El Nino Viejo, rozdział 2
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- Powiadają, że wróg twego wroga jest twoim przyjacielem. Lecz to zależy, kto dla kogo jest wrogiem. Trzecia część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon, Zorro,
Miejsce było zimne i ciemne. Wąski kopalniany chodnik rozszerzał się tu w komorę, z której wychodziły dalsze korytarze. Na środku rozpalono niewielkie ognisko z drewna z potrzaskanych stempli, ale pełgające płomyki dawały niewiele ciepła i nie oświetlały otoczenia dalej niż na kilka kroków. Już pod ścianami zalegał mrok, a wejścia do chodników przypominały czarne jamy, w których mogło zniknąć czy czaić się tam dosłownie wszystko.
Alcalde siedział przy ognisku, od czasu do czasu leniwie dorzucając do żarów kawałeczek drewna. Widać było, że stara się unikać spoglądania w stronę tuneli, jakby spodziewał się, że jest stamtąd obserwowany. Gdy w jednym z korytarzy rozległ się hałas, Ramone podniósł głowę.
Tumult zbliżał się, aż źródłem zamieszania okazała się dwójka mężczyzn, prowadzących młodą kobietę, a właściwie usiłujących ją prowadzić. Dziewczyna co prawda miała związane ręce i zakneblowane chustką usta, ale opierała się prowadzącym i wykręcała. Przestała dopiero, gdy znalazła się tuż przy ognisku.
Jeden z cieni w sali oderwał się od ściany i zbliżył. Blask ognia zalśnił na klamrze paska, guzikach kurty i wydobył z mroku zarośniętą, ponurą twarz.
– To ta dziewczyna, alcalde?
– Wiesz, że to ta – odparł Ramone.
– Upewniam się, że mnie nie próbujesz wyprowadzić w pole.
Ramone wstał i szarpnięciem zerwał chustkę z ust dziewczyny.
– Alcalde! – sapnęła.
– Dzień dobry, señorita Escalante – powiedział. – Raczy pani usiąść? – wskazał na kawał drewna, będący kiedyś zapewne częścią kopalnianych umocnień.
– Co tu robicie, alcalde? Kim są ci ludzie? Po co tu jesteśmy?
– Wszystko po kolei, señorita – wtrącił mężczyzna. – Pozwolicie, że się przedstawię? Manuel Ortega. Nie powiem, że do usług, bo to wy mi oddacie usługę.
– Jaką?
– Nie pamiętacie mnie, señorita?
– Nie!
– Przypomnę wam… – Manuel przyciągnął do siebie dziewczynę i pocałował. A raczej próbował pocałować, bo moment później szarpnął się z okrzykiem bólu. Na ustach miał krew. Wytarł je wierzchem dłoni i trzasnął na odlew señoritę w twarz. Upadłaby tuż przy ognisku, gdyby nie złapał jej jeden z pozostałych mężczyzn. Nim zdołała złapać równowagę, skorzystał z okazji i szarpnięciem zdarł jej z ramienia bluzkę. Kopnęła go w kolano.
– Ty mała kocico… – sapnął.
– Zostawcie ją, Ortega! – wtrącił się Ramone.
– A ty czego chcesz? Żal ci, że się nie pobawisz?
– Twoja zabawa może nas drogo kosztować! – wypalił Ramone. – Twój człowiek dostarczył list?
– Juan? – Manuel zwrócił się do jednego z przybyłych.
– Dostarczyłem. Służący zabrał i powiedział, że zaniesie señorowi. Widziałem też, jak ten młody odjeżdża.
– I co, Ramone? Zadowolony?
– Że nie wystawiłeś wart? Nie! Zorro zaraz tu będzie…
– Nie przesadzasz?
– Twoi ludzie się nie spieszyli z powrotem tutaj, a młody de la Vega pewnie już go odnalazł. Gdyby zwlekali jeszcze trochę, to pewnie już odbiłby dziewczynę.
– Mam wrażenie, że trzęsiesz portkami, Ramone… – Manuel nachylił się do alcalde.
– Nie trzęsę. Znam Zorro. Mówiłem ci przecież, że nie dałem rady go schwytać… Zresztą, popatrz na dziewczynę!
Ortega obejrzał się. Señorita Escalante siedziała oparta o słup. Jej policzek ciemniał już po uderzeniu, ale oczy dziewczyny płonęły gniewem, nie strachem.
– Widzisz? – powiedział Ramone. – Ona się nie boi. Wie, że Zorro po nią przyjdzie i liczy, że zapłacisz za to uderzenie.
– Widzę… – powiedział powoli Manuel. – Widzę… i zaczynam sądzić, że rzeczywiście dobrze mi doradziłeś. Juan, Diaz! Idźcie do wyjścia. Oczy i uszy szeroko otwarte na wszystko, co się rusza. Mogą nam zaraz na karki wsiąść! A ty… – nachylił się do dziewczyny – nawet nie próbuj jakiś sztuczek, bo pożałujesz. Ty też, alcalde! – I odszedł pospiesznie w ciemność.
Victoria Escalante usiadła wygodniej na ziemi i w zamyśleniu dotknęła uderzonego policzka.
– Kim on jest, alcalde? – zapytała po chwili.
– Pamiętacie tę bandę dezerterów, señorita? On nią dowodził. Jakoś uniknął stryczka i teraz chce zemsty…
– A wy mu podsunęliście pomysł, by zemścił się na Zorro, tak? – prychnęła. – Ależ z was tchórz, alcalde!
– Miałem do wyboru sam umrzeć, albo znaleźć kogoś innego!
– I łudzicie się, że się wam uda przeżyć… Że on was puści, jak będziecie mu grzecznie pomagać, co?
– Nie, nie łudzę się. Ale liczę na waszą współpracę, señorita, jeśli mamy się z tego wykaraskać!
Victoria prychnęła tylko z pogardą. Zapadło milczenie. Po dłuższej chwili dziewczyna sięgnęła związanymi rękoma po kawałek drewna i dorzuciła go na żary. Drżała. W kopalni było chłodno i wilgotno, a ona nosiła tylko lekkie ubranie. Pogrążony w myślach Ramone nie zwrócił uwagi na to, że w jej dłoniach znalazł się kawałek drewna z wystającym z niego gwoździem. Przytrzymała go kolanami w fałdach spódnicy i powoli, cierpliwie zaczęła zaczepiać o niego sznur krępujący nadgarstki. Tylko od czasu do czasu spoglądała na ciemne wejścia do korytarzy.
X X X
Juan i Diaz mieli zapewne za sobą służbę wojskową, bo ustawili się przy wejściu do kopalni niczym dwaj żołnierze na warcie. Być może dzięki temu mogli dostrzec każdy ruch w lejkowato rozszerzającej się dolinie prowadzącej do wejścia do kopalni, ale też ich sylwetki były widoczne dla każdego, kto znalazł się w pobliżu. Zwłaszcza, jeśli obserwował ich z miejsca położonego tylko nieco wyżej na stoku. Dwie głowy ostrożnie wychyliły się zza kamienia, dwie pary oczu obserwowały, jak mężczyźni wypadają na zewnątrz i ustawiają się przy wejściu. Po dłuższej chwili pojawił się trzeci. Zbeształ swych poprzedników i odesłał jednego z nich do wnętrza, by ten odprowadził konie, do tej pory pasące się na trawie rosnącej pomiędzy resztkami torów.
– To musi być ten Ortega – szepnął w końcu Zorro. – Widzieliśmy już dosyć, Felipe. Chodź!
Wycofali się ostrożnie za zbocze. Tu, w sąsiedniej dolince, czekały na nich dwa konie.
– Dobrze Felipe, plan wygląda tak. Podprowadzisz Tornado… – Zorro zaczął tłumaczyć pospiesznie swoje zamiary. Chłopak kiwał głową potakująco, ale w pewnym momencie zamachał rękoma, protestując. Zorro zaprzeczył.
– Nie, Felipe. Ja muszę wejść do środka. Nie wywabimy ich stamtąd, nie wszystkich. A Victoria jest tam, na dole. Nie, nie mam zamiaru wchodzić przez główne wejście. El Niño Viejo to była duża kopalnia, ma trzy zasadnicze chodniki i kilkanaście bocznych. Są w niej też szyby wentylacyjne, takie jak ten. – Tu Zorro odgarnął gałęzie krzewu. W stoku ziała szeroka dziura, której równe brzegi i resztki drewna na nich zdradzały, że była dziełem człowieka, nie zwierzęcia. Wciąż dało się wyczuć wiejące z niej chłodne, wilgotne powietrze. – Zejdę nim na dół i zaskoczę ich od tyłu. Ty tylko zrób zamieszanie przed kopalnią. Nie martw się, dam radę.
Felipe kiwnął w końcu potakująco głową, ale nadal miał zmartwioną minę. Odczekał chwilę, aż Zorro umocował do pnia linę i wsunął się w wąski, ciemny otwór, a potem poprowadził w dół swojego wierzchowca i czarnego ogiera Zorro.
X X X
W głębi kopalni czas wydawał się stać w miejscu. O tym, że jednak płynie, świadczyła tylko rosnąca kupka żarów i popiołu na środku komory. I zniecierpliwienie Ortegi, który to wychodził, to znów wracał do ognia. Ramone patrzył na niego obojętnie, Victoria skuliła się, usiłując jak najbardziej okryć się i ogrzać, a przynajmniej tak mogło się wydawać obserwatorowi.
– Do diabła – zaklął wreszcie Manuel. – Chyba jednak przechwaliłeś tego Zorro, Ramone!
– Na twoim miejscu, Ortega, raczej sprawdzałbym, co się dzieje z wartami. To, że go nie widać jeszcze i nie słychać, nie znaczy, że go tu nie ma.
– Jesteś pewien?
– Wystarczająco wiele razy mnie zaskoczył. Kimkolwiek on jest, wybrał sobie dobre imię. Podkrada się jak prawdziwy lis.
– Mam wrażenie, Ramone – zauważył Ortega – że choć tak się na niego złościsz, to jednak zazdrościsz mu. Albo podziwiasz.
– Co! – alcalde poderwał się na nogi.
Dalszą dyskusję przerwał hałas, palba muszkietowa przy wejściu. Ortega rzucił się biegiem do korytarza, klnąc i nawołując swoich ludzi. Ramone pozostał przy ognisku. Podszedł tylko kilka kroków do przodu, zasłuchany w odgłosy dobiegające z ciemnego otworu korytarza, zbyt zasłuchany, by dosłyszeć cichy szelest za sobą. Gdy się obejrzał, było już za późno. Biała bluzka Victorii znikła już w tunelu.
X X X
Zorro niczym cień, czerń w czerni, przemykał kopalnianym korytarzem. Tutaj mógł się poruszać polegając jedynie na dotyku. Zejście na dół okazało się łatwiejsze niż przypuszczał, bo stary tunel wentylacyjny nie został ani zasypany, ani nie zapadł się do środka, jak się tego obawiał. Stare dębowe belki, wysuszone przez lata wiatrem, trzymały się jeszcze dość mocno, by dało się po nich zejść na sam dół. Choć nie, właściwie to nie był sam dół. Zorro przypomniał sobie oglądane kiedyś w archiwum Los Angeles plany kopalni. Główny chodnik wchodził w głąb zbocza, zagłębiając się w skałę tak, jak biegły żyły srebra. Z dwoma innymi równoległymi, łączyły go boczne korytarze, a w samym środku kopalni, niczym piasta koła, znajdowała się jedna większa komora. Od niej z kolei odchodziły dalsze korytarze w głąb, zwykle ślepo zakończone, a od nich szyby w górę i w dół. Drugi, podobny w układzie system korytarzy znajdował się niżej, a pod nimi był jeszcze trzeci, tym razem już szczątkowy. El Niño Viejo od dawna już miała za sobą lata świetności. Ruda szybko się wyczerpała, a gdy zaczęto drążyć niżej i schodzić w głębsze warstwy, natrafiono na podziemne źródła. Najniższy poziom kopalni został zalany i to przesądziło o jej porzuceniu. Wyszarpano więc cenne tory, wyprowadzono wszystkie jeszcze sprawne wózki i zabito belkami główne wejście. Nikt jednak nie zaprzątał sobie głowy ani blokowaniem szybów wentylacyjnych, ani poprawianiem zamknięcia, gdy po latach ktoś ciekawy zajrzał do mrocznego wnętrza. Kopalnia była położona na terenie dostatecznie odległym i nieurodzajnym, by w zasadzie nikt tu nie zaglądał, a to czyniło ją wymarzoną kryjówką dla kogoś wyjętego spod prawa, kto jednak nie potrzebował być w pobliżu żadnego puebla czy hacjendy. I trzeba było być takim wielbicielem starych szpargałów, jak Diego de la Vega, by odgrzebać jej plany w archiwum. A teraz wiedza Diego miała mu posłużyć do ocalenia Victorii. Frontalny atak był tu skazany z góry na porażkę, ale tunel, którym szedł, zaprowadzi go w pobliże wejścia. Tam będzie mógł sprawdzić, ilu ludzi ma Ortega i, być może, rozbroić kilku z nich. Jeśli się uda, będzie mógł walczyć jeden na jednego. Nie obawiał się przeszkód. Jak pamiętał ze swej samotnej wyprawy sprzed lat, główne i poboczne korytarze były puste, tylko w środkowej komorze pozostawiono nieco sprzętu i zniszczonych stempli, a póki trzymał się przy ścianie, nie ryzykował wpadnięciem do któregoś z szybów prowadzących na niższy poziom. Niepokoił go tylko czas, jaki mijał od chwili rozstania z Felipe i to, że widział w dolinie poniżej kopalni wyraźne ślady spływającej wody. Przez lata coś musiało się już zmienić w kopalni. Być może teraz woda zalewała ją znacznie wyżej, a to oznaczało, że ściany tuneli mogły być nadwątlone.
W pewnej chwili przyzwyczajone do ciemności oczy Zorro wyłapały na ścianie tunelu słaby poblask. O ile mógł się zorientować, mijał właśnie jeden z bocznych tuneli, łączący korytarz, którym szedł z główną komorą wyrobiska. Odległa poświata sugerowała, że w tamtym miejscu ktoś przebywał. Po chwili wahania Zorro skręcił i ruszył w kierunku światła.
Był już niedaleko, gdy ciszę kopalni zmąciła odległa salwa. Zaklął w duchu. Zejście na dół i wędrówka tunelami zajęły mu więcej czasu niż myślał. Felipe zaczął już swoją akcję odwracającą uwagę, w nadziei, że umożliwi mu w ten sposób pochwycenie choć części bandytów. Tyle że planowali, że on w tym czasie będzie tuż przy wejściu, w jednej z przylegających tam komór, gdzie będzie znacznie jaśniej, a tymczasem nie przeszedł nawet połowy drogi. Jego złość na siebie minęła jednak równie szybko, jak się pojawiła. To, czy był blisko wyjścia z kopalni, czy głęboko w jej tunelach, nie miało aż takiego znaczenia. Ważniejsze było to, że bandyci, ilu by ich nie było, będą musieli się rozproszyć. A skoro założyli kwaterę w głównej komorze, będzie miał dość okazji, by spotkać się z nimi w ciemnych, cichych korytarzach…
Ruszył szybciej w stronę wejścia. Jeśli dobrze policzył, za kilkanaście, kilkadziesiąt kroków powinien znaleźć dogodny przesmyk, gdzie będzie mógł się zasadzić na wracających ludzi Ortegi. W ciemności, pośpiechu, nie powinni się nawet zorientować, gdy zaczną znikać. Nim jednak dotarł do tego miejsca, za sobą usłyszał krzyk.
– Victoria! Victoria, wracaj!
Victoria! A więc była tam, w wyrobisku. Zawrócił pospiesznie, prawie biegnąc, ufny, że ani krzyczący człowiek w komorze, ani ci, co pobiegli do wejścia, nie zdołają go zauważyć. Zatrzymał się o krok przed komorą, jeszcze w ciemności. Stąd widział doskonale resztki wagoników, żarzące się ognisko i stojącego przy nim mężczyznę. Alcalde! Luis Ramone stał przy ognisku, wolny, choć nie uzbrojony i gorączkowo rozglądał się dookoła. Zorro pogratulował sobie w myśli przezorności, że nie wybiegł od razu na otwartą przestrzeń.
– Ramone, co się stało! – Do alcalde dołączył drugi człowiek.
– Dziewczyna zwiała.
– Co? Miałeś jej pilnować, ty durniu! – przybysz jednym ciosem w twarz zwalił Ramone na ziemię.
Zorro tylko pokręcił głową na ten widok i ostrożnie wycofał się w głąb korytarza. Victoria była gdzieś w głębi kopalni i w tej chwili bezpieczeństwo Ramone, czy pochwycenie Ortegi schodziły na dalszy plan. Musiał ją odnaleźć, nim zabrnie do któregoś z kończących się pionowym szybem bocznych korytarzy.
Ruszył w ciemność. Tu mógł się posługiwać tylko słuchem i dotykiem, ale nie wpadał w rozpacz. Victoria musiała oddalać się od wyrobiska, zapewne też wybrała któryś z korytarzy najbardziej oddalonych od tego prowadzącego ku wejściu. Co oznaczało, że musi tylko obejść połowę, może jedną trzecią obwodu komory. Prócz tego liczył, że zatrzymała się zaraz, jak tylko uznała, że jest ukryta przed prześladowcami i że nie będzie się zbytnio oddalać, by nie zagubić się w labiryncie korytarzy. Wnęki w ścianach tunelu i boczne korytarze oferowały tu dość dużo miejsc, gdzie można było się skryć i przeczekać, aż ewentualna pogoń się oddali, zwłaszcza, gdy pogoń obwieszczała swoje nadejście światłem pochodni.
To, czego szukał, znalazł w szóstym czy siódmym korytarzu. Delikatny zapach róży i lawendy, zmącony wonią końskiego i ludzkiego potu, w chłodnym, wilgotnym powietrzu korytarza był doskonale wyczuwalny. Zaczął nasłuchiwać. Za nim trwała wciąż kłótnia, a przed nim… przed nim ktoś oddychał, szybko i niespokojnie. Szeleścił materiał. Czyjeś stopy przesuwały się niepewnie po spągu…
X X X
Victoria starała się iść jak najostrożniej, wymacując drogę przed sobą, choć utrudniały jej to związane ręce. Liczyła, że będą jej szukać z pochodniami, a światło na ścianach ostrzeże ją wystarczająco wcześnie, by zdążyła umknąć, ale kiedy trzeci raz skręciła w boczny korytarz, była już prawie pewna, że nie zdołają jej odnaleźć. Tyle tylko, że sama nie wiedziała, w którą stronę musi się udać, by wydostać się z kopalni, a musiała się śpieszyć. Ludzie Ortegi zapewne uniemożliwili Zorro przedostanie się do korytarzy, być może chcieli go pochwycić, kłamiąc, że ona wciąż jest ich jeńcem. Im szybciej się wydostanie, tym większa jest szansa na powstrzymanie Diego, nie, Zorro, by nie dał się wprowadzić w pułapkę.
Obmacywała właśnie krawędź na ścianie, usiłując odgadnąć, czy jest to wejście do kolejnego tunelu, czy też może ślepy zaułek, gdy coś dotknęło jej ramienia. Zachłysnęła się krzykiem przerażenia, ale nim wydobyła z siebie głos, to coś złapało ją i pociągnęło w tył, kneblując usta. Spróbowała uderzyć łokciem, kopnąć. Trafiła, ale osiągnęła tylko tyle, że napastnik mocniej zacisnął ręce. A potem do niej dotarł zapach.
Woń wyprawionej skóry, aromat cedru i lawendy. I ten niepowtarzalny, dziwny zapach chemicznych odczynników i spalonego prochu. Znała tylko jedną osobę, która nosiła tak pachnące rękawice. Victoria odprężyła się, opierając całym ciałem na trzymającym ją mężczyźnie. Dłoń w rękawicy zsunęła się z jej ust.
– To ja, Zorro. – Usłyszała szept nad uchem. – Wszystko w porządku?
Podniosła związane ręce, starając się namacać twarz. Trafiła na ramię, szyję, potem pod palcami poczuła materiał maski. Dłoń w rękawicy przebiegła po jej nadgarstkach.
– Nie ruszaj się przez moment – zaszeptał. Po chwili poczuła, że przecina krępujące ją sznury. Uśmiechnęła się, ale za chwilę jej uśmiech zmienił się w szloch. Wtuliła się w Zorro, nagle czując się bardzo słaba i przestraszona.
Zorro objął Victorię. Czuł pod dłońmi, jak dygoce z zimna i ulgi, i pożałował w tym momencie, że pozostawił pelerynę przy siodle Tornado. Lekki materiał nie dałby zbyt wiele ciepła, ale przynajmniej choć trochę ochroniłby jego ukochaną od chłodu. Potem jego palce natrafiły na rozdarty rękaw bluzki i przez moment jedynym, co czuł, była ślepa, zalewająca serce wściekłość na Ortegę, jego ludzi i Ramone, który najwyraźniej z nimi współpracował. Ale walka z nimi mogła poczekać. Teraz najważniejsze było odszukanie szybu… Nie, lepiej nie. Było mało prawdopodobne, by Victoria zdołała wspiąć się w górę wąskiego tunelu wentylacyjnego, nawet jeśli będzie pomagać sobie liną. Musi ją wyprowadzić przez główne wyjście. Co oznaczało walkę, ale na to akurat nie miał zamiaru narzekać.
Victoria otarła łzy wierzchem dłoni, jednocześnie czując, jak uderzony policzek pulsuje gorącem. Dobrze, że Zorro tego nie widzi, pomyślała. Czuła, jak zacisnął pięści, gdy jego palce natrafiły na rozdarcie bluzki i wiedziała, że jest wściekły. Uniosła rękę i pogładziła go po policzku, przyciągając jego twarz do swojej. Pocałunek był zarazem słodki i gorący. Ogrzał ją i dodał otuchy.
– Muszę cię stąd wyprowadzić. Niestety, zostawiłem pelerynę przy siodle Tornado, a przydałoby ci się okrycie.
Wizja jej samej, okrytej peleryną Zorro, była tak zabawna, że Victoria z trudem stłumiła chichot.
– Może tak, jak się tu dostałeś? – spytała.
– Zszedłem po linie jednym z szybów wentylacyjnych w głębi kopalni. Nie dasz rady się wspiąć. Musimy wyjść głównym wejściem. Ilu Ortega ma ludzi?
– Widziałam dwu.
– Czyli z Ortegą i Ramone to czterech. – Czuła, że Zorro odetchnął. – Felipe miał odwrócić ich uwagę.
– Słyszałam strzały.
– Ja też. Chodźmy.
– Ramone jest chyba po naszej stronie – zauważyła.
– Ramone jest tylko po swojej stronie. Cokolwiek będzie robić, ma to przynieść mu korzyść – ponury ton Zorro nie pozostawiał wątpliwości, co sądzi on o alcalde.
Ruszyli powoli w ciemność. Zorro szedł pierwszy, wymacując drogę i odliczając wejścia do korytarzy. Powoli, bardzo powoli na ścianie tunelu zaczął się majaczyć poblask ogniska, a kłótnia w głównej komorze stała się bardziej słyszalna.
– Szukaj jej! Musisz ją mieć, jeśli chcesz, by Zorro w ogóle słyszał, co mówisz! – wrzeszczał alcalde.
– Skoro jest taka ważna, to czemu pozwoliłeś jej uciec, Ramone! – odparował Ortega. – Nie muszę jej mieć pod nogami, by z nim pogadać!
– Manuel, Manuel! – jeden z towarzyszy Ortegi wpadł do wyrobiska, wymachując czymś, w czym Zorro obserwujący tę scenę z wyjścia korytarza rozpoznał swoją pelerynę.
– Co się stało, Diaz?
– To była jakaś przeklęta kukła. Ten piekielny koń miał na grzbiecie lalkę! – Diaz zaczął opisywać jak ich wywiedziono w pole.
Zorro cofnął się kilka kroków w głąb tunelu.
– Zorientowali się w podstępie Felipe – szepnął. – Jak na razie jest tu ich trzech, ale nie możemy zwlekać. Weź pistolet – wsunął broń w dłoń Victorii.
– Kiedy strzelać?
– W razie gdybym miał kłopoty. Z tym czwartym, albo z naszym alcalde.
Kłótnia w komorze nabierała gwałtowności. Ortega pieklił się na Diaza, że on i Juan odciągnęli go od pilnowania Ramone i Victorii, Diaz protestował, a alcalde usiłował przekrzyczeć ich obu, domagając się podjęcia natychmiastowych poszukiwań señority Escalante w tunelach kopalni. Byli tak zacietrzewieni, że dopiero uderzenie bicza, które wytrąciło z dłoni Diaza pistolet, zwrócił ich uwagę.
– Buenos dias, señores – Zorro z ponurym uśmiechem zasalutował szpadą. – Może wyjaśnimy sobie, o czym będziemy rozmawiać?
Ortega szarpnął za szpadę, Diaz poderwał z ziemi pałasz. I jeden, i drugi ruszył naprzód, na Zorro. Ramone cofnął się w stronę wyjścia, zawahał i ruszył z powrotem do ogniska. Przyklęknął i wsunął w żary kawał drewna, obracając nim gorączkowo, by się lepiej rozpaliło.
Tymczasem na środku wyrobiska trwała walka. Kimkolwiek Ortega był, wiedział jak posługiwać się szpadą. Zorro musiał uważać i na jego szybkie, precyzyjne ataki, i na gorączkowe wymachiwanie pałaszem przez Diaza. Toteż właśnie Diaza pierwszego rozbroił, a potem jednym celnym ciosem posłał na spąg. Albo jednak cios był za słaby, albo bandyta miał mocną głowę, bo wylądował na kolanach i zaczął w oszołomieniu kręcić głową. Teraz Zorro mógł skupić całą swoją uwagę na Manuelu. Czas był ku temu najwyższy, bo Ortega wyszarpnął zza pasa nóż. Ostrze wysunęło się z cichym krik–krak, a Zorro nagle spoważniał. Karakka, broń navajeros. Wyglądało na to, że Manuel Ortega jest naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem.
Ramone wreszcie rozpalił swoją szczapę. Poderwał się teraz i ruszył biegiem w stronę wejścia do prowadzącego na zewnątrz tunelu, tylko po to, by tuż przed nim zderzyć się z nadbiegającym stamtąd Juanem. Bandyta nie pytał, co się dzieje. Gdy dostrzegł biegnącego alcalde, rzucił się na niego i tylko łut szczęścia pozwolił Ramone uniknąć ciosu nożem. Zwarli się razem, mocując i o nóż Juana, i o pochodnię alcalde.
Zorro jak na razie unikał trafienia. W pewnej chwili poderwał z ziemi kawał drewna, by użyć go, jako osłony i wytrącić Manuelowi nóż z ręki. Zrobił to dość szybko, by ten zachwiał się przez moment i cofnął, chroniąc przed szpadą zranioną rękę. Nim jednak znów przeszedł do ataku, nagły błysk światła i nieoczekiwany syk odwrócił jego uwagę.
Pochodnia, o którą walczyli Juan i Ramone, spadła na podłoże niedaleko od wejścia. I teraz, pod ścianami komory biegły od niej dymiące, iskrzące się smugi płonącego prochu. Diaz, który właśnie wstał na nogi, nie czekał. Pobiegł ku wyjściu chwiejnym krokiem. Zderzył się z Juanem i Ramone, i wszyscy trzej, przewracając się wzajemnie w panice próbowali dostać się do korytarza, ale ogień zagrodził im drogę. Cofnęli się w przerażeniu.
– Ramone, idioto! – wrzasnął Ortega.
Zorro zaklął. Teraz zrozumiał, czemu alcalde nie opuszczał okolic ogniska. Kimkolwiek był Manuel Ortega, okazał się groźniejszym przeciwnikiem, niż mógł przypuszczać. Całą El Niño Viejo zamienił w gigantyczną pułapkę. W blasku płonącego prochu mógł widzieć usypane z niego ścieżki prowadzące w głąb korytarzy, zapewne do pozostawionych tam baryłek. Gdy te wybuchną… Rzucił się do korytarza, w którym pozostała Victoria.
Jeden cios bicza, i ścieżka płonącego prochu sypnęła się iskrami dookoła, przerywając i rozpadając. Ogień nie posunął się już dalej, ale Zorro nie miał czasu, by sprawdzić, czy na pewno zdołał zatrzymać płomień. Ortega był zaraz za nim i tylko wyćwiczony refleks uchronił Zorro przed ciosem, który mógł mu przebić plecy. Zbił kolejny sztych i wrzasnął.
– Vi! Uciekaj! Uciekaj w głąb!
Przez moment mocowali się, Ortega i Zorro, w blasku płonącego ognia. Wreszcie Manuel odepchnął Zorro, aż ten zatoczył się w bok, w wylot bocznego korytarza. Chciał złapać równowagę i stanąć naprzeciw Ortegi, ale nagle zabrakło mu ziemi pod stopami…
X X X
Na zewnątrz Felipe z przerażeniem usłyszał grzmot wybuchu i zobaczył, że z głównego wejścia do El Niño Viejo i wszystkich porozrzucanych na zboczu szybów wystrzeliły kłęby pyłu.
- Legenda i człowiek Cz III: El Nino Viejo, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz III: El Nino Viejo, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz III: El Nino Viejo, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz III: El Nino Viejo, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz III: El Nino Viejo, rozdział 5 epilog