Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 21

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Pueblo bez jest jak opuszczony dom... Przynajmniej dla niektórych. Tutaj można robić wszystko i nie przejmować się mieszkańcami. Chyba, że mają obrońcę. Szósta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 21. Przyrzeczenia

Zmierzchało już, gdy Juan Checa znalazł się na wzgórzu niedaleko drogi prowadzącej do hacjendy Pereirów. Nie, poprawił sam siebie, hacjendy Flor Pereiry, a jeśli tylko Juan będzie miał coś w tej sprawie do powiedzenia, to tak ta hacjenda będzie nazywana jeszcze przez lata. Dlatego więc teraz patrolował jej okolicę.

Atak na areszt w Santa Barbara był nieprzyjemną niespodzianką. Gdyby nie spostrzegł i nie rozpoznał przy cmentarnym murze jednego ze wspólników więźniów, ucieczka zapewne zakończyłaby się większym powodzeniem, a tak obecni przy pogrzebie żołnierze opuścili cmentarz wraz z resztą ludzi i zdołali zarówno rozproszyć atakujących, jak i uniemożliwić im zastawienie pożegnalnej pułapki. Inaczej oddział pościgowy wpadłby prosto pod salwę i prawdopodobnie poniósłby straty, które nie ograniczyłyby się, jak to się stało, do ciężko rannego jednego z żołnierzy i dwóch innych lżej, ale też na tyle niesprawnych, że nie mogli pełnić służby.

Jednak to, że bandyci zdołali wyrwać się z więzienia i rozproszyć gdzieś po okolicy, było niemiłym zaskoczeniem dla wszystkich. Najbardziej chyba dla mieszkańców puebla, którzy zapomnieli już, że były powody, dla których garnizony w Kalifornii otaczano solidnymi murami, a w samym Santa Barbara tak chroniono też misję i co większe i starsze domy. Ale podobne napady nie zdarzały się tu już od lat, więc ludzie wpadli w panikę. Najdobitniej wyraził to młody Rafael de la Vega, który zwrócił się do Ramireza z awanturą, zarzucając mu, że nie ustrzegł pueblo przed zagrożeniem. Zdaniem Juana, takie czynienie wyrzutów w kwestii przestrzegania prawa, gdy organizował właśnie pościg za zbiegami i pomoc dla rannych, było rzeczą zarówno bezużyteczną, jak i szkodliwą, zwłaszcza że żołnierze naprawdę sprawnie wyruszyli w pogoń.

Checa nie mógł oprzeć się pokusie, by nie porównać Rafaela de la Vegi z dwójką jego krewnych z Los Angeles. To Diego pierwszy zorientował się w niebezpieczeństwie, a jego ojciec nie tylko starał się pomóc żołnierzom, wyprowadzając ludzi z cmentarza, ale i zebrał kilku znanych sobie miejscowych , by pomogli ścigać uciekinierów, jak tylko ci opuścili osłonę murów aresztu. Starszy z de la Vegów próbował też ograniczyć panikę, a kiedy Rafael zaczął przeszkadzać , to właśnie don Alejandro nakazał mu pewien umiar w słowach i zachowaniu. Wprawdzie młody de la Vega od razu skierował swe pretensje właśnie do niego, w ostrych słowach zarzucając, że to stryj i kuzyn są przyczyną takiego zagrożenia, ale Juan miał wrażenie, że jest to tylko pretekst do rodzinnej kłótni. To, że obaj de la Vegowie praktycznie zignorowali zarzuty krewniaka, tylko go w tym utwierdziło. Pomoc Ramirezowi w opanowaniu chaosu i organizowaniu pościgu była dla nich znacznie ważniejszą sprawą.

Samego ucieczka z więzienia doprowadziła do stanu zimnej furii. Nie ukrywał, że uważa, iż mógł przewidzieć i domyślić się, że gdy mieszkańcy Santa Barbara i okolic, wraz z żołnierzami, przyjdą na pogrzeb Jose Pereiry, bandyci będą mieli ułatwione zadanie. To, że zdołano jednego z uciekinierów zastrzelić, a dwóch innych schwytać niemal na rogatkach pueblo, nie stanowiło dla niego większego pocieszenia, tak samo jak to, że obaj złapani należeli do wcześniej zatrzymanej dziewiątki. Juan był pewien, że pomimo wcześniejszych pogróżek Delgado i sugestii Diego de la Vegi, zadba, by obaj pojmani dołączyli w najbliższym czasie do swego kompana na cmentarzu. Sam Checa nie miał zamiaru zbyt wiele o tym myśleć. Wciąż unikał wizyt w pueblo przy tych nielicznych okazjach, gdy koło garnizonu stawiano szafot, ale teraz czuł czystą satysfakcję na myśl, że jednym ze schwytanych był ów fałszywy kuzyn, co do którego miał pewność, że brał udział w porwaniu Flor.

Wciąż jednak pozostali bandyci i ich wspólnicy przebywali na wolności i dlatego też Juan, zamiast siedzieć przy Flor, objeżdżał najbliższe sąsiedztwo hacjendy, starając się być możliwie mało widoczny. Nie miał zamiaru wdawać się w strzelaninę czy inne starcie z uciekinierami. Jeśli tylko zorientuje się, gdzie się zatrzymali, będzie mógł złożyć im wizytę w znacznie liczniejszym towarzystwie. Żołnierze z garnizonu w Santa Barbara także przemierzali okoliczne wzgórza, a prócz nich pod broń powołano vaqueros ze wszystkich okolicznych hacjend. Zbrojne grupki przetrząsały każdy kanion, dolinkę czy szałas myśliwski w okolicach pueblo w nadziei, że trafią na ślad zbiegów.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 18

Słońce zaszło już jakiś czas temu i teraz cień gęstniał pod drzewami, toteż Juan wiedział, że niedługo będzie musiał przerwać swój patrol i wracać do hacjendy. Jednak widok jeźdźców na drodze, jednego samotnego, a kilku podążających za nim w pewnej odległości, przykuł jego uwagę. Resztek dziennego światła starczało, by rozpoznał w grupie żołnierzy, ale ten pierwszy… Checa podjechał bliżej drogi i odetchnął, dostrzegając charakterystyczne przechylenie jeźdźca w siodle, jego posturę i cztery jasne pęciny wierzchowca. W okolicy Santa Barbara tylko jeden człowiek jeździł na tak umaszczonym koniu – Matteo Ramirez. Zapewne spieszył do hacjendy, by zapytać o stan zdrowia señority Pereira i być może miał też nowiny o zbiegach. Juan uznał, że może mu potowarzyszyć i właśnie ruszył w dół zbocza, kiedy na drodze wszczęło się zamieszanie.

Checa nie wiedział, czy coś spostrzegł. Być może był to instynkt, jaki wyrabia w sobie każdy, kto musi żyć w ciągłym, mniejszym czy większym zagrożeniu, może jakiś szelest, czy też trzask odwodzonego kurka. Tak czy inaczej, Ramirez nagle ściągnął wodze wierzchowca, a sam skulił się w siodle, próbując jak najbardziej się ukryć. Udało mu się i uniknął kuli, lecz huk strzału spłoszył jego konia. Zwierzę skoczyło nerwowo, a sam stracił równowagę i ciężko spadł na ziemię. Poderwał się wprawdzie zaraz, ale szkoda już się stała.

Dwóch jeźdźców wyjechało zza najbliższych krzewów, a Juan rozpoznał ich mimo odległości. Obaj brali udział w zasadzce na niego i obaj spędzili ostatni tydzień w więzieniu. Nie widzieli go jeszcze, ale musieli rozpoznać, kogo zaskoczyli na drodze, bo jeden z nich ponaglił swego konia. Ramirez wyciągnął szpadę, lecz patrzący na to Checa miał niemiłą świadomość, że ze strony jest to bardziej niż kiedykolwiek tylko próżny gest.

Juan zobaczył przed sobą rów, więc spiął konia, zmuszając wierzchowca do skoku i dalej, do możliwie szybkiego biegu w dół, na drogę. Widział, że Ramirezowi udało się sparować pierwszy atak, potem drugi. To, że napastnik siedział w siodle, stanowiło zarazem jego przewagę jak i słabość, bo koń jednocześnie pozwalał mu uderzać z góry, ze znaczną siłą, ale i odbierał mu część szybkości i zwinności w manewrowaniu. Zapewne, gdyby nie drugi z bandytów, Ramirez zaryzykowałby ucieczkę, ale teraz wiedział, że musi wykorzystać przeciwnika jako osłonę, bo inaczej zostanie po prostu zastrzelony. Tyle tylko, że miało to znaczenie raczej symboliczne. Patrzący na to Checa wiedział, że jeśli zaraz nie zdarzy się coś nieoczekiwanego, to nim on sam zdoła dotrzeć do , Ramirez zginie.

Od miejsca, gdzie się toczyła walka, Juana dzieliło jeszcze kilkadziesiąt jardów, kiedy alcalde uchylił się przed kolejnym uderzeniem. Tym razem jednak szczęście mu nie dopisało. Trafił nogą na krawędź koleiny, stracił równowagę, zachwiał się i nim zdołał pewniej stanąć, koń bandyty wpadł na niego z siłą wystarczającą, by Ramirez upadł. Zanim wstał, napastnik już stał nad nim. Kopniak, przetoczenie się, chwyt za kostkę, szarpnięcie. Impet padającego ciała na moment zatchnął Ramireza, ale nie pozbawił go woli walki. Szybki unik, uderzenie pięści, potem drugie i trzecie. Walczący potoczyli się po piasku. Checa widział, że drugi z bandytów czekał z pistoletem w ręku i zrozumiał, że już nie zdąży z pomocą. Wciąż był za daleko. Z tej odległości i siedząc w siodle nie mógł zaryzykować strzału do napastnika. Mógł tylko jechać dalej, by dopaść bandytę, nim ten zdoła uciec.

Ramirez zdołał ogłuszyć swego przeciwnika, ale podniósł głowę tylko po to, by zobaczyć przed sobą lufę pistoletu. Checa był pewien, że bandyta uśmiecha się do swej ofiary znad odwiedzionego kurka.

Adios, alcalde.

Trzask bata zlał się w jedno ze strzałem. Pistolet wyleciał z ręki napastnika i spadł na piasek. Bandyta zdążył jeszcze obrócić się w stronę intruza, zanim drugie smagniecie bata nie oślepiło go na chwilę i nie ściągnęło z siodła. Przestraszony koń odskoczył, a jego jeździec spotkał się twarzą z butem i padł ogłuszony na ziemię.

Juan ściągnął wodze swego wierzchowca, a na drodze Ramirez zamarł na moment, wyraźnie zaskoczony tym, że żyje i tym, kto mu pomógł. Nieoczekiwany sojusznik alcalde siedział na wysokim, czarnym ogierze i sam był ubrany na czarno. Tylko sprzączki, plakietki na kapeluszu i ozdobne łańcuszki na uprzęży konia połyskiwały w półmroku srebrem, tak samo jak rękojeść i kosz zawieszonej u boku szpady. Checa nie mógł powstrzymać uśmiechu, zarazem rozbawienia i ulgi. jak zwykle starał się wkroczyć w możliwie efektowny sposób.

READ  Legenda i człowiek Cz III: El Nino Viejo, rozdział 3

– Myślałem, że ostrzegałem dość wyraźnie – powiedział Ramirez, ale nie potrafił ukryć ulgi w głosie.

– Cóż by to było, gdybym posłuchał tego ostrzeżenia, alcalde? – zapytał kpiąco , wskazując na nieprzytomnego bandytę.

Nim Ramirez zdołał coś na to odpowiedzieć, Juan wreszcie dotarł na miejsce walki i z hałasem przedarł się przez krzewy. Alcalde obrócił się, zaskoczony, nie pamiętając o tym, że nie ma zarówno szpady, jak i pistoletu. Nie potrafił też ukryć, jak bardzo zdumiał go widok .

Señor Ramirez? – spytał Checa. Nie starał się ukryć zaniepokojenia w swoim głosie. To, że Diego, nie, Zorro, też dołączył do poszukiwaczy, było poniekąd szaleństwem. Zwłaszcza kiedy Ramirez przestrzegał, by jeździec w masce nie próbował się pokazywać w okolicy Santa Barbara. Jednak Juan nie mógł nie dostrzec korzyści wynikających z tego posunięcia. Alcalde właśnie zobaczył jego, Juana Checę, w towarzystwie Zorro. Jeśli więc miał jakiekolwiek podejrzenia…

Ramirez obejrzał się gwałtownie z powrotem, jakby sprawdzał, że nie ma przywidzeń. stał na środku drogi, podobny do cienia w zapadającym mroku.

– Jedź już, Zorro… – odezwał się szorstko Checa. – Żołnierze tu jadą.

To przełamało osłupienie Ramireza.

– Byłbym wdzięczny, señor Zorro, gdybyście nie spotkali moich ludzi.

– Bo to byłoby niewdzięczne? – zaśmiał się zamaskowany jeździec. – Jose Pereira uratował kiedyś życie mego przyjaciela, alcalde. Musiałem się tu zjawić. Jak widać, przyniosło to pewne korzyści. Adios!

Okręcił konia w levade i zniknął pomiędzy drzewami. Chwilę później Ramirez zobaczył go jeszcze na moment, gnającego cwałem w stronę drogi do Los Angeles.

Señor Ramirez…

– Wydawało mi się, że prosiłem, by mu coś przekazać – sapnął alcalde.

jeździ tam, gdzie chce – odparł Checa. – Zorientował się, że bandyci mogą tędy uciekać, więc przeszukiwał okolicę.

Ramirez nie odpowiedział. Juan wiedział, że gniew i zdenerwowanie alcalde może jeszcze nie minęły, ale nie mógł on nie przyznać sam przed sobą, że bez jeźdźca w masce już by nie żył. Gdy więc zza zakrętu wyłonił się patrol z garnizonu, Ramirez powierzył im obu więźniów, a sam wraz z Checą skierował do hacjendy Pereirów.

X X X

Flor Pereira przyjęła alcalde Santa Barbara w salonie. W czarnej sukni, gładko uczesana, usadowiona w fotelu pośrodku salonu, wydawała się być zarazem starsza, jak i bardziej krucha niż ta dziewczyna, którą Juan znał. Pozornie obojętnie wysłuchała informacji o ucieczce bandytów i spokojnym głosem poleciła Pedro, by vaqueros nadal patrolowali okolicę hacjendy z bronią gotową do strzału.

– Nie pozwolę, by drugi raz nas zaskoczono, señor Ramirez.

Alcalde westchnął.

– Kiedyś mówiłaś do mnie tío Matteo, Flor.

– Kiedyś… – Na moment usta Flor drgnęły, jakby układając się w grymas do płaczu, ale dziewczyna zdołała się opanować. – Byłam wtedy dzieckiem, señor Matteo. Teraz, jeśli chcę utrzymać ojcowiznę, nie wolno mi odzywać się z podobną poufałością.

– Nadal masz przyjaciół, Flor.

– Wiem. Ale nie przed wszystkim zdołają mnie ochronić – odparła gorzko.

Ramirez skrzywił się nieznacznie, ale nie odpowiedział. Wyglądało na to, że zrozumiał.

Siedząca na kanapie kiwnęła głową, jakby przytakując jego wnioskom ze słów dziewczyny. Flor zrozumiała to, co tłumaczyła jej doña de la Vega. Pereira nie mogła nazywać już alcalde wujkiem, jak to czyniła przez lata córka Jose Pereiry. Mogła potrzebować jego pomocy czy dyskretnej ochrony, ale nie mogła dopuścić do tego, by uznali, że to Matteo Ramirez decyduje o sprawach jej hacjendy. Może wystawiało to Flor na inne zagrożenia, przed jakimi starała się przestrzec dziewczynę, ale też pozostawiało jej pewną wolność.

Alcalde rozejrzał się po salonie. Don Alejandro odpoczywał w fotelu pod oknem, Diego właśnie wszedł do salonu i pochylił się nad ramieniem żony, podając jej książkę.

Don Alejandro – zwrócił się Ramirez do starszego caballero. – Proszę przyjąć moje przeprosiny, zarówno wy, jak i wasz syn.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 16

– Nie macie za co przepraszać, señor Ramirez – odparł don Alejandro. – Nie mogłem pozwolić, byście ucierpieli przez to, że Rafaelowi złość zaćmiła ocenę sytuacji. Ta kłótnia była nieunikniona.

– To prawda – włączył się Diego. – Znam mojego kuzyna i wiem, że zawsze by się tak zachował.

Alcalde tylko potrząsnął głową.

– Nie będziecie przez to…

– To rodzinny konflikt, señor – zaprzeczył starszy de la Vega. – Sądzę, że nabierze on jeszcze mocy, zanim się rozwiąże.

– Skoro tak uważacie… – Ramirez uznał, że nie ma sensu kontynuować tego tematu. –Flor… Pereira, muszę już wracać do pueblo. Proszę, jeśli będziecie potrzebować pomocy czy rady, nie wahajcie się.

Flor tylko skinęła głową, przyjmując tę propozycję.

– Pedro – zwróciła się do starszego . – Wyznacz dwóch ludzi do eskorty Ramireza. Nie możemy ryzykować, że znów się natknie na zbiegów.

Pedro przytaknął i wyszedł razem z alcalde. nachyliła się nad Flor, pytając o coś, Consuela właśnie wniosła tacę z posiłkiem… Korzystając z niewielkiego zamieszania Juan podszedł do Diego.

– Myślałem, że nie zdążysz – mruknął.

– Niepotrzebnie… Dałeś mi dosyć czasu, bym dotarł na miejsce.

– To było szaleństwo.

– Korzystne szaleństwo. Nawet jeśli Ramirez coś podejrzewał, to wie, że nie ty nosisz czarną maskę.

Checa uśmiechnął się.

– Myślisz o wszystkim – stwierdził z uznaniem.

– Niezupełnie. Teraz mnie martwi, czy Felipe zdoła się niepostrzeżenie przemknąć.

spoważniał.

– Uda mu się – zapewnił. – To bystry chłopak.

– Wiem… – odparł Diego. – Dlatego się o niego martwię. Nie chcę, by spróbował zrobić coś, co jeszcze go przerasta.

– Spokojnie. Jutro wracacie?

– Tak. Masz rację. Muszę być spokojny.

Checa tylko pokręcił głową, słysząc cichą frustrację w głosie caballero. Młody de la Vega mógł stworzyć iluzję pochłoniętego nauką don Diego, precyzyjnie odgrywaną, by chronić swoich najbliższych i przyjaciół, ale by przetrwać oficjalną bierność, potrzebował walki i działania. Miejsce było tam, na wzgórzach, w pościgu za bandytami.

Juan popatrzył jeszcze na rozmawiające kobiety. Jeśli ktoś mógł coś doradzić Flor, sprawić, by poczuła się mniej bezradna, to tym kimś była de la Vega. Być może jej nauki wystarczą, by Pereira zdołała poradzić sobie z żałobą po ojcu i koniecznością rządzenia wielką hacjendą i jej mieszkańcami. On sam mógł tylko stać przy niej, by nie czuła się osamotniona. W tej walce umiejętność władania szpadą czy pistoletem miała mniejsze znaczenie, wiedział więc, że teraz będzie też przez jakiś czas skazany na wymuszoną bierność. Miał tylko nadzieję, że oboje sobie z tym poradzą.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 20Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 22 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *