Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 7

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
bez jest jak opuszczony dom... Przynajmniej dla niektórych. Tutaj można robić wszystko i nie przejmować się mieszkańcami. Chyba, że mają obrońcę. Szósta część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 7. Insynuacje

Przeczucia Zorro, zwłaszcza te dotyczące kłopotów, miały ten nieprzyjemny zwyczaj, że się sprawdzały. Zaledwie dwa dni po tym, jak don wyjechał do Monterey, Diego stał się świadkiem niemiłej sceny. Na środku placu, tuż koło publicznej fontanny, stał i wysłuchiwał tyrady Cristobala. Z tego, co można było usłyszeć, Cristobal wytykał sierżantowi, że fałszuje on rozliczenia podatkowe na rzecz drobnych rolników, którzy właśnie zjawili się na placu.

– Można zapytać, co się stało, Delgado? – wtrącił się Diego.

– De la Vega! – prychnął Delgado. – No cóż, możecie.

– A więc?

– Przejrzałem zapisy w księgach podatkowych i zauważyłem, de la Vega, że występują w nich pewne rozbieżności.

– Doprawdy? – Głos Diego stał się nieprzyjemnie chłodny. Mendoza przełknął nerwowo. Don Diego był jego najlepszym przyjacielem i nieraz bez jego pomocy sierżant nie dałby sobie rady z wszystkimi zadaniami, jakie spadły na niego po śmierci Luisa Ramone. I choć zazwyczaj młody de la Vega był niezwykle łagodnym i cierpliwym człowiekiem, raz czy dwa się już zdarzyło, że się rozgniewał. Za każdym razem Mendoza był wtedy przerażony.

– Coś sugerujecie, de la Vega?

– Nie… Jestem ciekaw, co wy stwierdziliście.

– Że tu obecny sierżant zaniżał stawki podatków, jakie winni płacić okoliczni rolnicy. Co więcej, pobierał on obecnie od tych rolników jedynie część stosownej należności.

Delgado… – jęknął Mendoza.

– Ani słowa, sierżancie. Informacja o waszej niesolidności znajdzie się w moim raporcie.

– Na waszym miejscu, Delgado – odezwał się Diego – przed napisaniem tego raportu sprawdziłbym dokładnie starsze zestawienia wysyłane i przyjmowane w Monterey.

– Co to ma znaczyć?

– Że wzięliście zawyżone kwoty za właściwe.

– Nie rozumiem?!

Delgado – westchnął młody de la Vega. Wydawało się, że jego gniew gdzieś się ulotnił, a młody jest zmęczony i zasmucony. – Przez lata problemem tego były podatki. Może przeoczyliście to, przygotowując się do wyjazdu tutaj, ale nigdy, ani razu, Los Angeles nie wpłaciło za mało.

– To… prawda – przyznał Cristobal.

– Prawda była taka, że nasz alcalde zawyżał należności egzekwowane od rolników, i nie tylko, a powstałe w ten sposób nadwyżki chował do własnej kieszeni. Względnie przeznaczał je na swoje osobiste cele. Inaczej mówiąc, dopuszczał się defraudacji i oszustw. Stąd się wzięły w księgach podatkowych Los Angeles, zwłaszcza tych starszych, tak wysokie zapisy. Sierżant jedynie wrócił do rzeczywistych należności.

– Załóżmy, że mówicie prawdę. Ale co z tym pobieraniem części należności?

Diego znów westchnął, jakby musiał tłumaczyć rzecz oczywistą.

Delgado, to są biedni rolnicy. To, co wpłacili dziś, to były zaliczki. Dopiero po zbiorach uiszczą pełne należności. Doprawdy, proszę się nie martwić. Do czasu kwartalnego rozliczenia podatek będzie zebrany we właściwej kwocie…

– Jeśli tak, to czemu sierżant mi tego od razu nie wytłumaczył? – burknął wysłannik gubernatora.

– Doprawdy? – Łagodny i smutny uśmiech don Diego był tak niewinny, że Cristobal aż zgrzytnął zębami. Oczywistym było, że sierżant próbował, a on mu na to nie pozwolił. I było też jasne, że don Diego o tym wie i nie mówi tylko dlatego, że nie chce go zawstydzać. Lub z innych, sobie tylko znanych powodów.

Jak by nie było, reakcją Cristobala Delgado była złość.

– Wam, de la Vegom, wydaje się, że rządzicie tym – warknął, próbując zmienić temat i zbić z tropu rozmówcę.

– Mylicie władzę z odpowiedzialnością, a szacunek z podległością, – odpowiedział Diego znów nieoczekiwanie chłodno. – Może i mamy tu pewien posłuch, ale wynika on z szacunku, nie władania. A już na pewno nie z naszego bogactwa. I jesteśmy odpowiedzialni za to pueblo, jak się raczyliście wyrazić o Los Angeles. A teraz przepraszam, mam sprawy do załatwienia. Sierżancie? Jeśli skończyliście z podatkami, pójdziecie ze mną do redakcji?

X X X

W redakcji „Guardiana” było cicho i spokojnie. Diego z westchnieniem ulgi zrzucił marynarkę na krzesło i zawinął rękawy koszuli. Czekało go kilka godzin pracy przy składzie. Sierżant również westchnął, siadając przy redakcyjnym stole, ale było to raczej westchnienie smutku, niż ulgi.

– Mam nadzieję że nie macie mi tego za złe, że byłem świadkiem waszej rozmowy, sierżancie – odezwał się Diego. – I że się w nią wtrąciłem.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 26

– Ależ nie, nie, don Diego – pospiesznie odpowiedział Mendoza. – Ja tylko…

– Tak? – Młody de la Vega zaczął, bez pośpiechu, przekładać i oglądać czcionki w przegródkach kaszty, sprawdzając, czy nie ma wśród nich takich, które nie zostały oczyszczone z farby lub wrzucone w niewłaściwe miejsce. Pozornie wydawał się nie zwracać uwagi na sierżanta.

– Chciałbym, by on, to znaczy Delgado – poprawił się szybko sierżant – nie zwracał takiej uwagi na moje błędy…

– Ale wy nie zrobiliście żadnego błędu, sierżancie – odparł Diego. Wydawało się, że zawartość jednej z przegród została pomieszana, więc wyjął ją i zaczął odkładać z powrotem, starannie oglądając. – Rozliczacie podatki starannie, co do peso, a to, że pozwalacie, by ludzie płacili je w ratach… To jest bardziej niż właściwe. Ludzie widzą, ile trudu zadajecie sobie, by ułatwić im spłacenie należności i dzięki temu bardziej wam ufają. Może nie zwróciliście na to uwagi, ale mój ojciec i ja widzimy, jak bardzo poprawiła się sytuacja w po śmierci Luisa Ramone. I to tylko dzięki wam i waszym wysiłkom.

Mendoza poczerwieniał lekko, słysząc te pochwały i rozchmurzył się na moment. Zaraz jednak znów posmutniał.

– To niczego nie zmieni, jeśli Delgado napisze inaczej o mnie w swoim raporcie – stwierdził. – Zostanę szeregowcem, jak nic. Jeśli nie wyrzucą mnie z wojska.

– Tak się nie stanie, sierżancie – oświadczył Diego, starając się, by jego głos zabrzmiał możliwie kategorycznie. – Jesteście naprawdę dobrzy w roli alcalde i, gdyby to było możliwe, staralibyśmy się, byście zostali mianowani na to stanowisko.

– Nie chcę takiej władzy – przestraszył się Mendoza.

– Wiem, sierżancie… Ale dlatego jesteście tacy dobrzy w tym, co robicie. Szanujecie ludzi.

– Szkoda, że Delgado nikogo nie szanuje – odparł ponuro sierżant.

– Niestety. Może kiedyś… – mruknął Diego.

– Tak, don Diego?

– Nic, nic… Coś przyszło mi na myśl.

Jeśli jednak sierżant miał zamiar zapytać młodego caballero o to, co mu przyszło do głowy, musiało to poczekać, bo właśnie w redakcji zjawił się Felipe, objuczony ciężkim koszem i to na nim skupiła się cała uwaga Mendozy. Wziął kosz od chłopca i z entuzjazmem zajął się rozpakowywaniem zawartości.

Diego odczekał, aż sierżant z rozstawią na stole miski i kubki, nim zadał kolejne pytanie.

– A więc, sierżancie? Macie coś do gazety? Jakiś nowy przepis?

Mendoza wyraźnie się zmieszał. Pospiesznie przełknął to, co miał w ustach, nim odpowiedział.

– Niestety nie, don Diego. Nie miałem czasu…

– Rozumiem. Trochę szkoda, bo czytelnicy stęsknili się już za waszymi przepisami. Ale może… może…

– Tak?

– Może w tym wydaniu, wyjątkowo, jeśli się zgodzicie, zastąpimy waszą rubrykę prośbą o przepisy czytelników. Może dzięki temu dowiemy się czegoś ciekawego… i smacznego – uśmiechnął się Diego.

Sierżant, który już zachmurzył się na myśl, że miałby stracić swoje miejsce w gazecie, uśmiechnął się w odpowiedzi.

X X X

Przedpołudnie w redakcji minęło szybciej, niż się Diego spodziewał, a praca nad wydaniem nie została jeszcze zakończona. Wprawdzie większość artykułów była już złożona, a pozostało mu tylko uzupełnić krótkie, kilkuzdaniowe notki, ale większość czasu spędził rozmawiając z sierżantem. Mendoza wydawał się być zafascynowany pomysłem zgromadzenia przepisów do następnych wydań „Guardiana” i szeroko rozwodził się nad tym, jak mógłby je wypróbowywać i oceniać. Diego przytakiwał mu, notował i składał czcionki, starając się nie popełnić zbyt rażących błędów, przez co oczywiście szło mu to znacznie wolniej, niż zwykle. Nie narzekał jednak i był zadowolony, bo udało mu się przynajmniej na chwilę odwrócić uwagę sierżanta od przykrego starcia z wysłannikiem gubernatora. Nie łudził się jednak. Miał nieprzyjemną pewność, że Delgado będzie znów krytykował i kwestionował postępowanie Mendozy, a on nie miał pojęcia, czemu to mogło służyć. Albo wysłannik gubernatora miał taką metodę sprawdzania, czy alcalde lub jego zastępca umie poradzić sobie z trudami zarządzania pueblo, albo też… Druga możliwość, zdaniem Diego, była znacznie mniej przyjemna i, niestety, znacznie bardziej prawdopodobna. Cristobal Delgado chciał zastraszyć sierżanta na tyle, by samemu rządzić w Los Angeles. Z jakiego powodu, tego Diego nie mógł odgadnąć.

Na razie i tak nie mógł nic w tej sprawie zrobić poza mniej czy bardziej delikatnym przypominaniem Mendozie, że niezależnie od swoich krzyków i pretensji, Delgado nie ma władzy nad królewskimi żołnierzami i może jedynie sugerować to, co mają zrobić, a nie rozkazywać.

Pogrążony w rozważaniach o możliwych komplikacjach wynikających z postępowania wysłannika gubernatora, zorientował się dopiero po chwili, że ktoś go nawołuje po imieniu. Obejrzał się przez ramię.

READ  Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 7

Na plac wjechał właśnie niewielki powozik, zaprzężony w zgrabnego siwego kłusaka. Postawiona budka zasłaniała jego pasażerów, ale Diego nie musiał ich widzieć, by wiedzieć, kto właśnie przyjechał do Los Angeles. Takich koni było niewiele w okolicy, bo tylko najbogatsi z utrzymywali długonogie, smukłe konie, kłusujące w charakterystyczny sposób i nadające się tylko do ozdobnych powozów, nie pod siodło czy do zwykłego wozu. A tylko rodzina da Silva miała jabłkowite siwki. Teraz właśnie młody don Mauricio wychylił się zza budki i ponownie zawołał.

Don Mauricio. – Diego uśmiechnął się. Lubił tego chłopaka, tak samo jak lubił większość jego rówieśników. Młodych synów , często porywczych, czasem nieostrożnych, dzielących swój czas pomiędzy pomaganie ojcom a wzajemne rywalizacje i przekomarzania. Niewiele go z nimi łączyło. Był starszy, lepiej wykształcony, interesował się, przynajmniej oficjalnie, rzeczami, jakimi żaden z tych młodzików nie zawracał sobie głowy. A to, co robił w tajemnicy, oddzielało go od nich jeszcze bardziej. Ale lubił ich, ich żywiołowość i przekonanie o własnej słuszności.

Don Diego. – Mauricio da Silva odwzajemnił uśmiech. – Miałem nadzieję, że was spotkam w pueblo.

– Coś się stało?

– Nie, nic. Jedynie mój ojciec chciał z wami przedyskutować kilka rolniczych kwestii, a ja miałem przekazać to zaproszenie. Cieszę się, że was tu zobaczyłem, a nie muszę, nie musimy jechać do hacjendy.

– Nie musicie…?

– Och, wybaczcie, don Diego. – Mauricio zeskoczył na ziemię. – Zapomniałem o dobrych manierach. Jestem dziś z żoną…

Zza obramowania budki wychyliła się drobna dziewczęca twarzyczka.

– Witam, don Diego – powiedziała słodkim tonem doña da Silva.

– Witam, doña da Silva – powiedział, skłaniając głowę w oszczędnym powitalnym ukłonie. Doña Dolores nie była osobą, którą witał z radością i którą by chętnie spotykał. Przez ostatnie miesiące udawało mu się tego uniknąć, ale tym razem… Cóż, musiał to przeżyć.

– Przyjechaliśmy z Mauricio na chwilę do pueblo – zaszczebiotała teraz, zaskakująco przyjaźnie.

Diego tylko ponownie pochylił głowę. Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z Dolores, jednak w obecnej sytuacji nie miał też wyboru. Don Mauricio obszedł powóz i pomógł żonie wysiąść, a potem skierował się wraz z nią w stronę gospody. Diego musiał iść z nimi. Mógł się zatem, nim weszli na werandę, przyjrzeć młodej doñi da Silva.

Dolores niewiele się zmieniła od dnia swego przybycia do i od tego dnia, kiedy to Zorro przywiózł ją, przywiązaną do siodła, po próbie ucieczki. Nadal była przede wszystkim piękna. Jej cera stała się dziwnie przejrzysta, łagodny owal twarzy, delikatne usta i wielkie szare oczy nie straciły nic ze swego uroku, zaś luźna suknia w stylu empire podkreślała tylko wiotkość i szczupłość jej sylwetki. Młoda kobieta zdawała się być wręcz eterycznie krucha. Jednak cały ten zwiewny wdzięk nie mógł zatrzeć tego, że uśmiech Dolores nabrał pewnej goryczy i stał się dziwnie podobny do grymasu, jaki kiedyś znaczył twarz Chiary. Diego nagle zaczął mieć pewność, że młoda doña da Silva nie była w pełni szczęśliwa w małżeństwie.

Co nie oznaczało, że Mauricio też nie był. W spojrzeniu młodego caballero była tylko czułość, gdy pomagał żonie wejść po tych dwóch stopniach, które prowadziły na werandę.

Victoria rozmawiała właśnie z dostawcą, gdy jej uwagę przyciągnął ruch przy drzwiach. Uśmiechnęła się na widok męża, ale gdy zobaczyła, kto przy nim idzie, jej uśmiech zniknął. Miała za wiele złych wspomnień związanych z tą śliczną dziewczyną, by szczerze cieszyć się z jej odwiedzin. Ale teraz była już nie señoritą Victorią Escalante, lecz doñą de la Vega i miała obowiązki wobec gości. Nawet, jeśli serdecznie życzyła sobie tych gości, a raczej tego gościa nie oglądać.

Doña da Silva – odpowiedziała ukłonem na powitanie. – Don Mauricio.

Młody caballero również się skłonił, wciąż radośnie uśmiechnięty. Wydawało się, że rozpiera go jakaś wewnętrzna radość czy podekscytowanie. Cokolwiek to jednak było, Mauricio nie miał zamiaru się tym z nią podzielić. Przeprosił i na moment odciągnął Diego na bok. Obie kobiety zostały same.

Victoria, tak jak Diego, od razu dostrzegła gorycz, jaka kryła się w uśmiechu Dolores da Silva i podobnie domyśliła się jej powodu. Przez moment poczuła ukłucie winy. To w końcu ona i Diego przekonali don Estebana, by wziął pod uwagę młodego Mauricio da Silva jako przyszłego męża bratanicy. Wprawdzie wtedy przemawiało przez nią współczucie i chęć pomocy dziewczynie, która przez własną nieostrożność stała się bohaterką obyczajowego skandalu, ale gdy teraz ją zobaczyła, nasunęło się jej na myśl, że mogła wtedy zamilczeć.

– A zatem obie jesteśmy doñami – odezwała się Dolores po chwili niezręcznego milczenia. Victoria z łatwością wyłapała w miękkim głosie dziewczyny fałszywą nutę.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 11 Lis zastawia pułapkę

– Obie – zgodziła się, nie wiedząc, czy ma szykować się na pojednanie, czy raczej na kolejną bitwę z dumną dziedziczką z rodu Escobedo. – Mauricio bardzo was kocha – dorzuciła szybko, chcąc skierować rozmowę na bezpieczniejsze tematy niż kwestia statusu.

– Podobnie jak don Diego was – zgodziła się Dolores. – Tak mi się przynajmniej wydaje – dorzuciła po chwili.

– To prawda. Kocha mnie. Jesteśmy szczęśliwi.

– Wierzę – uśmiechnęła się Dolores w taki sposób, że Victoria spojrzała zaalarmowana na młodszą rozmówczynię. Przeczucie jej nie myliło. Kruchy rozejm, jaki wydawały się zawrzeć zimą, właśnie przestał istnieć.

– Co macie na myśli? – spytała.

– Że wasze szczęście nie potrwa długo, jeśli będziecie się tak uchylać od swego obowiązku…

– O… o czym wy mówicie?! – wykrztusiła Victoria.

– Że wchodząc pomiędzy , trzeba być świadomym swych powinności – Dolores nie przestawała się uśmiechać, a jej głos brzmiał wyjątkowo łagodnie. Widać było, że czegoś już się nauczyła od swej teściowej. Nigdy przedtem nie była tak uprzedzająco grzeczna w swoim zachowaniu wobec Victorii. – A danie życia nowemu dziedzicowi tytułu jest najpierwszą z nich i najważniejszą. – Dolores nieoczekiwanie czułym gestem położyła dłoń na swoim brzuchu.

Victoria nagle zrozumiała, skąd wzięła się kruchość dziewczyny i czemu Mauricio był taki uszczęśliwiony i troskliwy wobec niej.

– Znam powinności żony – powiedziała cicho. Nie miała zamiaru pozwolić, by ta zarozumiała ślicznotka znów zdołała zdobyć nad nią przewagę. A przynajmniej nie miała zamiaru dopuścić, by tamta odczuła, że ma przewagę. – I wypełnię je – dodała siląc się na spokój. Tylko w ten sposób mogła wygrać z Dolores.

– Doprawdy? – Młoda doña da Silva przechyliła głowę z niedowierzaniem. – Wspomnijcie więc, że nasze śluby odbyły się zaraz po sobie. I zastanówcie się.

Nim Victoria zdołała jej odpowiedzieć, Dolores odsunęła się od baru i ruszyła w stronę męża. Mauricio poderwał się natychmiast i po krótkiej wymianie zdań poprowadził żonę w stronę wyjścia z gospody, tak uważnie, jakby miał do czynienia z porcelanową figurką.

Doña de la Vega odprowadzała ich spojrzeniem, starając się uspokoić na tyle, by nie wszcząć kłótni z Bogu ducha winną señorą Antonią, którąś z dziewczyn posługujących w gospodzie czy też samym Diego. Prawie miała ochotę, by któryś z gości gospody czy znajdujących się w niej żołnierzy wykazał się choć drobną nieuprzejmością, by mogła sprowokować awanturę i wykrzyczeć całe swoje zdenerwowanie. Wiedziała, że to głupota, ale nie mogła nic poradzić na to, że doña Dolores da Silva, jeszcze jako donna Dolores Escobedo, doprowadzała ją do białej gorączki. Nie pomagało nawet to, że doskonale wiedziała, skąd bierze się jej furia i jak bardzo nieuzasadnione są jej powody. Nigdy nie miała powodu, by zwątpić w uczucie Diego i dla niego była kimś znacznie ważniejszym i piękniejszym niż ta dziewczyna. A jednak wciąż czuła się tą gorszą wobec Dolores. I teraz w milczeniu wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknęło małżeństwo da Silvów, zastanawiając się, jak słuszne były zarzuty żony don Mauricio.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 6Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 8 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/