Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 2

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
bez alcalde jest jak opuszczony dom... Przynajmniej dla niektórych. Tutaj można robić wszystko i nie przejmować się mieszkańcami. Chyba, że mają obrońcę. Szósta część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 2. Wnioski i domysły

było specyficznym miejscem. To malutkie pueblo, jak oznajmił to głośno wysłannik gubernatora, Cristobal Delgado, zaraz po swym przybyciu, było wręcz żałośnie za małe jak na swoją sławę. Garść domów skupiona wokół misji, niewielki garnizon i rozsiane po okolicznych wzgórzach hacjendy . Z pozoru nic szczególnego, w Kalifornii takich miejsc było dziesiątki. A jednocześnie było w pewien sposób znane, nie tylko dlatego, że miało własną gazetę. Niegdyś bowiem, na życzenie gubernatora, prasa miała się ukazywać w niemal każdym w Kalifornii, a to, że próbę czasu przeszło nie wiele z nich, było zupełnie inną sprawą. Sztuczne jezioro przy pueblo było już większym ewenementem. Ale Los Angeles najbardziej znane było z tego, że działał tu osławiony Zorro, zamaskowany banita siejący postrach wśród przedstawicieli prawa. Jego uśmiechnięta podobizna wciąż zdobiła i ściany biura alcalde, i filar w jedynej miejscowej gospodzie. W dodatku ostatni alcalde w tym opuścił swoje stanowisko w nader podejrzanych okolicznościach, zostawiając reprezentowanie królewskiej władzy w rękach mało kompetentnego sierżanta.

Rzucony niedbale zarzut niekompetencji boleśnie dotknął sierżanta Mendozę. Od czasu ucieczki i śmierci Luisa Ramone, a właściwie od czasu, gdy ówże Ramone próbował popełnić morderstwo, sierżant dokładał starań, by jak najlepiej się wywiązywać z obowiązków i sądził, że mu się to udało. Podatki spływały do kasy miejskiej bez większych zakłóceń, księgi rachunkowe były wzorowo prowadzone, a kwartalne raporty wysłano o czasie. Żołnierze z garnizonu dostawali swój żołd regularnie i pilnie patrolowali okolicę, strzegąc puebla, hacjend i gościńców przed bandytami. Nikt się nie buntował, nikt nie składał skarg do gubernatora, a gdy wynikały jakieś drobne różnice poglądów czy niesnaski, sprawę załatwiano od ręki, zwykle we względnie przyjacielskiej pogawędce nad kubkiem dobrego wina w miejscowej, jedynej gospodzie. Słowem, przez ostatnie pół roku było tym, na co wyglądało – sennym, malutkim pueblo, w którym życie kręci się wokół drobnych codziennych spraw i wszyscy są z tego zadowoleni.

Nawet banita Zorro przepadł jak kamień w wodę. Ostatni raz widziano go, kiedy przyjechał na pogrzeb Luisa Ramone, tragicznie zmarłego alcalde. Mendoza nie pozwolił go wtedy ścigać, być może z uwagi na powagę chwili i gdy Zorro odjechał, już nikt nie mógł powiedzieć, że go gdziekolwiek widział. Co akurat, jak poinformowano Delgado, nikogo w nie zdziwiło. Wszyscy wiedzieli, że Ramone i Zorro byli zaprzysięgłymi wrogami. Kiedy więc alcalde zginął, a dziewczyna, do której się Zorro zalecał, wyszła za innego, banita nie miał już powodu, by się pojawiać w pueblo. Owszem, trochę to zmartwiło ludzi, którzy przyzwyczaili się mieć w Zorro obrońcę, ale gdy kilku drobnych rzezimieszków trafiło za kratki dzięki patrolom sierżanta, nikt już nie narzekał. Widocznie Zorro uznał swoją misję za zakończoną i odjechał. Dokąd? Tego nie wiedziano.

Tak więc, jak za sprawą czarów, z najbardziej kłopotliwego miejsca w Kalifornii stało się wzorowym pueblo. Jednak albo nie uwierzył w tę magiczną przemianę, albo też miał o niej inne zdanie, dość że po pół roku przysłał swego specjalnego wysłannika, który miał nadzorować sierżanta do czasu, aż zostanie wyznaczony alcalde.

Diego dotrzymał słowa i już pół godziny później zjawił się w garnizonie, a sierżant powitał go wręcz entuzjastycznie. Każdy mógł łatwo zauważyć, że Mendoza jest nieszczęśliwy z powodu przybycia Cristobala. Najwyraźniej wysłannikowi gubernatora brakowało taktu, by docenić wysiłki sierżanta. Prawdą było, że Jaime Mendoza na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie dość tępawego prostaka, naiwnie przyjmującego za dobrą monetę wszystko, co usłyszał. Ale już jego przekonanie, że każdy problem da się rozwiązać pogaduszką nad szklaneczką wina, było zaskakująco skuteczne i ci, którzy poznawali sierżanta lepiej, szybko zmieniali zdanie na jego temat. Zaś fakt, że po śmierci Ramone to on został przedstawicielem prawa i najważniejszą osobą w Los Angeles, wystarczająco dodał mu pewności siebie, by Mendoza nie wahał się odwoływać do autorytetu armii czy króla, by przekonać dyskutanta. Dzięki temu, czy też dzięki szczęściu i dobrej woli mieszkańców pueblo, utrzymywał porządek i był z tego dumny. A teraz wszystko to zostało przez przybysza zakwestionowane.

Tak samo w tej chwili Delgado głośno powątpiewał w działania sierżanta, a raczej ich brak. Wydawał się nie rozumieć tłumaczeń, że samo odnalezienie ciała nie wystarcza do wskazania zabójcy i to, że nikt jeszcze nie został zamknięty w celi aresztu, wynika nie z lenistwa Mendozy i jego nieudolności, ale z tego, że nie chce on przypadkowo oskarżać niewinnego człowieka.

– Ależ to absurd! – prychnął Cristobal, słysząc takie wyjaśnienie. – Ktoś musi być winny!

– Oczywiście, że ktoś być musi – wtrącił się Diego. – Sedno sprawy leży jednak w tym, by nie aresztować przypadkiem kogoś zupełnie niewinnego.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 50 Chrzest i Zorro

– Niewinnego… Wierzcie mi, nie ma ludzi niewinnych.

– Z tym się muszę zgodzić – Wydawało się, że don Diego uśmiechał się wręcz szelmowsko, ale jego oczy pozostały czujne i uważne. – Ja na przykład jestem winny lenistwa, gdy zamiast objeżdżać pola, sięgam po farby i maluję. Ale nasz dobry sierżant ma rację, że nie działa pośpiesznie. Szybkie i niesłuszne aresztowanie… Delgado, takimi metodami posługiwał się alcalde i wierzcie mi, że nie przynosiły one dobrych efektów.

– Macie jakieś zastrzeżenia co do zmarłego alcalde? – ściągnął brwi Delgado.

– Nie powiedziano wam? – wtrącił się sierżant.

– O czym?

– Sierżancie, pozwólcie, że ja powiem. – Diego wyciągnął rękę, jakby chcąc powstrzymać Mendozę od nadmiernej gadatliwości.

– A więc? Co było pomiędzy wami i alcalde?

– Osobiste zatargi. – Głos Diego stał się chłodny, co dziwnie kontrastowało z jego zwykłym, łagodnym sposobem bycia. – Być może później usłyszycie o tym więcej, ale na razie niech wam wystarczy, że kilkakrotnie byłem goszczony tam… – Wskazał na drzwi prowadzące do cel. – I to jest najmniejszy z zarzutów, jakie mam wobec niego.

– Najmniejszy?

– O zmarłych winno się mówić dobrze, więc nie dziwcie się, że wszyscy tu o nim milczą – powiedział Diego szorstko. – Sierżancie, czy mogę dokończyć rysunek?

Mendoza podskoczył, by poprowadzić go do drzwi magazynu, gdzie złożono zwłoki. Delgado poszedł za nimi.

– Nie rozumiem, czemu upieracie się przy tym rysowaniu. Do czego może to być przydatne.

– Studia w Madrycie nauczyły mnie cenić sobie każdą możliwość zdobycia czy zastosowania wiedzy, señor Delgado. – Głos młodego mężczyzny był znów łagodny. – Ten rysunek może się nam przydać, gdy będziemy starali się dowiedzieć czegoś o zmarłym. Ponadto… Może jeszcze czegoś się dowiemy o tym, jak zginął.

– Jak to, jak? Został zastrzelony!

– Nie, señor. Nie został.

– O czym wy mówicie?

– Gdybyście choć raz zobaczyli zastrzelonego człowieka, zwłaszcza postrzelonego w głowę – mówiąc to, Diego odsunął płótno z ciała – wiedzielibyście, ile krwi wypływa z takiej rany.

– A wy widzieliście?

– Tak. Parę lat temu był tu bandycki napad. Obroniliśmy się. Część napastników zginęła, część schwytano i odesłano do Monterey. Miałem wtedy sposobność przyjrzeć się obrażeniom. Ktoś po strzale z takiego pistoletu, jaki znaleźliśmy przy ciele, powinien leżeć w kałuży krwi.

– Deszcz zmył…

– Nie. Żaden deszcz by tego nie zatarł. A tu… – Diego nachylił się nad ciałem – mamy coś jeszcze ciekawszego.

– Co? – zainteresował się sierżant.

– Ciekawe… Bardzo ciekawe…

– Co tu jest, don Diego?

– Jeszcze nie wiem, sierżancie, ale za chwilę wam powiem…

Ton i wyraźne zainteresowanie młodego mężczyzny zrobiły swoje. Tak sierżant Mendoza, jak i señor Delgado, przez kilka chwil milczeli, obserwując jak Diego ogląda ciało. Ubranie już podeschło, tak samo jak włosy, i Diego bez kłopotu odsunął je zmarłemu z czoła, oglądając ukryte pod nimi jakieś widzialne tylko dla niego znaki. Szybkie przejrzenie stroju zaowocowało garścią drobiazgów, paroma pesos, jakimiś nierozpoznawalnymi okruchami drewna i rozmoczoną kartką papieru, co sierżant sumiennie zapisał. Następnie kolej przyszła na ręce i dłonie trupa, potem Diego zaczął oglądać spodnie i buty. Wreszcie, przy pomocy Mendozy odwrócił ciało. Señor Delgado nie wytrzymał i żachnął się, gdy w końcu młody de la Vega zaczął mocować się, próbując ściągnąć zmarłemu jeden z butów.

– Po co wam to? – spytał, z trudem ukrywając niesmak.

– Chcę zobaczyć jego stopy…

– Nie rozumiem. Po co? Czy jest jakiś sens w rozbieraniu ciała?

– Ten człowiek nie zginął od postrzału w głowę, señor Delgado – wyjaśnił spokojnie Diego, bezceremonialnie rozpinając koszulę trupa. – Każdy ślad, jaki pozostał na jego ciele, może nam pomóc wyjaśnić, jak i gdzie umarł. Zaś to winno zdradzić też, dlaczego musiał umrzeć.

– I kto go zabił?

– Tak, to może odpowiedzieć i na to pytanie…

Wreszcie nieprzyjemne przeszukiwanie zwłok zostało zakończone. Diego zaskakująco delikatnym gestem poprawił kołnierz koszuli i ułożenie rąk ciała, nim sięgnął po płótno.

– A więc? – nie wytrzymał Delgado.

– A więc ten człowiek nie został zastrzelony – padła odpowiedź.

– Jak to? Przecież…?

– Spójrzcie tutaj. – Diego odłożył tkaninę i wyjął rysik. – Wy także, sierżancie, jeśli chcecie.

– Muszę? – jęknął Mendoza. Delgado skrzywił się nieprzyjemnie, ale Diego wydawał się tego nie zauważać.

– To nie jest konieczne… – powiedział. – Więc spójrzcie. Początkowo wyglądało to tak, jakby ten nieszczęśnik strzelił sobie w głowę. Zauważyliście, że coś z tym jest nie tak, i słusznie. Strzelono do niego, a właściwie do jego ciała i porzucono pistolet.

– Jego ciała?

– Tak. Gdyby strzelono do żywego, popłynęłaby krew. Nawet gdyby stało się to w innym miejscu niż ten zaułek, krew zaplamiłaby koszulę i kurtę, może też inne części odzieży. Deszcz, nieistotne, jak silny, nie byłby w stanie tego zmyć. W dodatku, gdyby w nocy ktoś w strzelił, na pewno zostałby usłyszany.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 25

– Z tym to chyba przesadzacie, don Diego!

– Ależ nie… Tej nocy wiele osób nie spało. Przez ulewę i przeciekające dachy, także w domach przy samej uliczce. Usłyszeliby.

– A więc strzał padł gdzie indziej.

– Tak. Ktoś znalazł martwego człowieka, strzelił do niego, przywiózł go tu, do i pozostawił w zaułku, próbując nadać mu pozory zmarłego z własnej ręki. Stąd ten porzucony pistolet.

Delgado pokręcił głową.

– To brzmi jak bajeczka – powiedział. – Czemu ktoś miałby się tak trudzić?

– Może chciał być wolny od podejrzeń…

– A jak umarł?

– Cóż… Może będzie innego zdania, ale sądzę, że się udusił.

– Jak to?

– Widzicie? – Diego wskazał zgięte palce zmarłego, a potem jego buty.

– Nie.

– Przyjrzyjcie się uważnie. Ma starte noski butów, porysowane, jakby o coś szorstkiego. Zadrapania są świeże, bo widać je wyraźnie i wsiąkła w nie woda. Gdyby były to stare rysy, z pewnością byłby pełne kurzu i chronione przed wilgocią tłuszczem, jak reszta buta. Ten sam deszcz zatarł niestety ślady, jakie mogły być na spodniach, ale na skórze kurty zachowało się kilka otarć na plecach. Palce mają połamane paznokcie, z zakrzepłą krwią, co oznacza, że pokaleczył je, jeszcze żyjąc. Zmarły ma też otarcie na czole, również zakrwawione, a gdy rozpiąłem mu koszulę, widziałem sińce na żebrach.

– I jaki z tego wniosek, don Diego? – zapytał sierżant nabożnym tonem.

– No cóż, nie jestem Szarym Skrzydłem, ale zaryzykuję stwierdzenie, że ten nieszczęśnik gdzieś się ześlizgnął, względnie wspinał. Znalazł się w wąskiej, kamiennej szczelinie, tak wąskiej, że nie mógł w niej oddychać swobodnie. Walczył, zapierając się rękoma i nogami, ale nie zdołał się wydostać. Miejsce, gdzie się znajdował, było tak ciasne, że przy próbie zaczerpnięcia powietrza posiniaczył się i połamał sobie żebra. Sądzę, że nie trwało to długo, gdy stracił przytomność i wkrótce potem skonał.

– Nieprawdopodobne… – szepnął Mendoza.

– Niezła historia. A skąd wiecie, że szczelina była kamienna? – spytał Delgado.

– Ponieważ nie ma pod paznokciami ani drzazg, ani śladów wapiennego czy glinianego pyłu. Co więc nam zostaje?

– Rzeczywiście… Jeszcze jakieś genialne odkrycia?

– Owszem… Gdy umierał, stał. I jakiś czas pozostał w tej pozycji.

– A to skąd wiecie?

– Jeśli wierzyć moim kolegom lekarzom z Madrytu, krew w ludzkim ciele, gdy przestaje bić serce, zachowuje się jak woda. Odpływa tam, gdzie najniżej. Mogliście zauważyć, gdy zdjąłem mu but, jak wiele krwi się zebrało w nogach tego nieszczęśnika. A jego głowa i ręce są całkowicie bezkrwiste. Musiał więc stać z rękoma uniesionymi nad głowę. To mówi nam też… – zamyślił się młody – to mówi, że tamto miejsce było niczym rura czy komin, bo wzniesione ręce zmarłego nie mogły opaść. Poza tym… Będę jeszcze musiał zapytać doktora, ale wydaje mi się… – Diego obejrzał się na ciało. – Wydaje mi się, że umarł gdzieś w bardzo niedogodnym dla kogoś miejscu, co najmniej wczoraj w południe.

– A to skąd wiecie?

– Musiał zostać przywieziony do pueblo, gdy się już ściemniło, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że nikt nic nie widział? Co oznacza, że gdziekolwiek był, znajdował się w tamtym miejscu przez jakiś czas. Wczorajsze południe to najwcześniejszy możliwy termin, by ten człowiek zmarł, jego ciało stężało w pułapce, zostało stamtąd wyciągnięte i przewiezione o zmierzchu tu, do Los Angeles. Doktor potwierdzi lub zaprzeczy moim słowom, ale zdaje mi się, że wyłamano zmarłemu ramiona.

– A to dlaczego?

– Jak powiedziałem, by nadać mu pozory śmierci z własnej ręki. Musiały zastygnąć ponad głową, więc by rozłożyć je tak szeroko, jak widzieliśmy, potrzeba było sporej siły. Więcej nie umiem już powiedzieć.

– I tak powiedzieliście bardzo dużo, don Diego – zapewnił sierżant Mendoza.

– Nie tyle, ile chciałbym wiedzieć – westchnął Diego. – Ale, ale, sierżancie, jeszcze chwilę porysuję. Chcę zrobić jego portrety. Może ktoś pozna tego człowieka, gdy zawiesimy jeden w gospodzie.

– To dobry pomysł, don Diego.

Delgado nic nie powiedział, ale gdy młody de la Vega zajął się rysowaniem portretu, wysłannik gubernatora kiwnął na sierżanta. Mendoza chętnie wyszedł za nim na dziedziniec, nie chcąc przebywać w jednym pomieszczeniu z trupem dłużej, niż było to konieczne.

Señor Cristobal przez chwilę rozglądał się dookoła. Brama garnizonu była szeroko otwarta, żołnierze kręcili się gdzieś w głębi, przy koszarach, zajęci czyszczeniem broni czy jakimiś pracami porządkowymi. Na placu panował spokój. Jakaś kobieta nabierała wody z fontanny, kilkoro dzieci goniło się i przepychało, rozchlapując dookoła wodę i błoto z kałuż. Na werandę gospody wyszła kobieta w barwnej spódnicy i rozglądała się dookoła, jakby kogoś szukając.

– Sierżancie… – zapytał w końcu Delgado. – Czemu młody de la Vega tak źle mówi o alcalde Ramone?

Mendoza na chwilę zaniemówił. Wciągnął powietrze tak gwałtownie, jakby mu się zrobiło duszno i zaraz ze świstem wypuścił.

READ  Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 11

– Źle? Ależ señor Delgado, don Diego mówi o nim najlepiej, jak tylko można! – zaprotestował głośno.

– Ciszej, sierżancie! – Delgado obejrzał się przez ramię. W magazynie było ciemnawo w porównaniu z podwórzem, więc widział tylko zarys jasnej koszuli młodego . Wyglądało na to, że był pochłonięty rysowaniem. Mendoza też się obejrzał.

– Dobrze, dobrze… – wymruczał.

– A więc, sierżancie?

Alcalde Ramone… – Mimo, że minęło już pół roku od śmierci Luisa Ramone, miał kłopoty z mówieniem o nim do kogoś reprezentującego władzę inaczej, niż z oficjalnym tytułem. – Alcalde usiłował zastrzelić don Diego podczas ślubu.

– Co?! – Delgado aż się zatchnął. Słyszał, oczywiście, że słyszał o tym, co było powodem ucieczki Ramone, ale nie wiedział do tej pory, że to właśnie do tego młodego on strzelał.

– Tak – potwierdził sierżant. – I jeszcze parę razy aresztował don Diego, i aresztował jego ojca, i chciał… Och, Madre de Dios! Prawie zapomniałem!

– O czym?

– Kiedyś alcalde oskarżył señoritę Victorię, że zabiła człowieka i chciał ją powiesić. Na szczęście Zorro przeszkodził w egzekucji.

– Na szczęście? Chcecie powiedzieć, że ten Zorro przeszkodził w egzekucji morderczyni?

– Ależ nie było żadnego morderstwa! – oburzył się sierżant, tak przejęty, że zapomniał ściszać głos. – Alcalde wezwał aktora, by udawał trupa! Nikt nie zginął, dzięki Bogu.

– Chwileczkę… – Delgado nachylił się w stronę sierżanta. – Chcecie powiedzieć, że ten Ramone oskarżył kobietę o morderstwo, którego nie było?

– I gdyby nie Zorro, który zdążył odnaleźć i sprowadzić tego aktora z powrotem do pueblo – odezwał się za nimi don Diego spokojnym tonem – moja żona już by nie żyła. Sierżancie, skończyłem szkice. niedługo powinien tu być, przypomnijcie mu, by zapisał swoje obserwacje.

Mendoza zaczerwienił się i spuścił wzrok, wyraźnie zażenowany tym, że dał się przychwycić na opowiadaniu o żonie don Diego. Ale Delgado nie miał zamiaru rezygnować.

Don Diego, nie wiedziałem o tym wszystkim – zapewnił. – wysłał mnie, bym wyjaśnił, jakim cudem pozbawione alcalde może tak dobrze funkcjonować, zwłaszcza że wcześniej było tak… kłopotliwe. To, o czym powiedział mi sierżant…

– Choć trochę to wyjaśnia, tak? – spytał Diego. – Powiem wam coś, señor. Ludzie w są spokojnymi rolnikami i hodowcami. Chcą zbierać plony, cieszyć się prostymi radościami, być ze swoimi rodzinami… Ciężko pracują i płacą podatki, ale…

– Ale?

– Ale te, które mają rację bytu. Nie buntują się przeciw nim. Zaś Ramone…

– Tak?

– Moje osobiste zarzuty wobec niego, to to, że chciał, i to dwukrotnie, powiesić moją narzeczoną. Chciał powiesić mojego ojca. To, że ja też miałem stanąć pod szubienicą, to, że kilkakrotnie byłem uwięziony, i to, że niemal zginąłem chwilę po ślubie, to są w porównaniu z tamtym drobnostki. Od mojego ojca zapewne usłyszycie znacznie więcej. O fałszywych podatkach, wywłaszczeniach, egzekucjach pod zmyślonymi pozorami… Ramone zmienił to w piekło. To, że nie wybuchł tu bunt, zawdzięczamy Zorro.

– Ta popularność banity… – zaczął drążyć temat Delgado, ale Diego machnął nagle ręką.

– Wybaczcie, porozmawiajcie o tym z kimś innym. Moja żona już na mnie czeka.

Odwrócił się i odszedł. Dziewczyna, czy też kobieta w kolorowej spódnicy, która do tej pory stała na werandzie, wybiegła mu na spotkanie. Objęli się tylko na moment, ale każdy, kto ich widział, nie miał wątpliwości co do więzi łączących tę parę.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 1Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 3 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *