Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 20

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
bez jest jak opuszczony dom... Przynajmniej dla niektórych. Tutaj można robić wszystko i nie przejmować się mieszkańcami. Chyba, że mają obrońcę. Szósta część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 20. Pogrzeb

Minął już tydzień od spotkania w gospodzie i aresztowania bandytów zamieszanych w śmierć Jose Pereiry i wydawało się, że Cristobal nieoczekiwanie spokorniał i przycichł. Każdy, kto zjawił się w Los Angeles, mógł zaświadczyć, że przestał on krytykować i zastraszać sierżanta Mendozę, a do mieszkańców odnosi się z uprzedzającą grzecznością. Więcej, sam sierżant, dyskretnie podpytany przez doñę de la Vega, stwierdził, że Delgado nie wysyłał zapowiadanego listu do sędziego. Victoria powtórzyła to w hacjendzie, dodając, że zdaniem sierżanta taki zbawienny wpływ na wysłannika gubernatora miało bliskie spotkanie z Zorro.

– Delgado chyba pogodził się z tym, że przegrał – stwierdził don Alejandro, kiedy już przestał się śmiać. – Można się było tego po nim spodziewać, że nawet nie będzie próbował ratować swoich podwładnych.

– Nie jestem pewien, ojcze… – odparł Diego.

– Spodziewasz się, że coś zrobi? Ramirez dopilnuje, by ci bandyci mieli proces, to prawda, ale skoro Delgado tylko go straszył sprowadzeniem sędziego…

– Owszem, Ramirez dopilnuje procesu. Ale Delgado… Nie musiał wysyłać wiadomości oficjalną pocztą. Jeśli ma jeszcze jakichś podwładnych, mógł któremuś z nich przekazać wiadomość.

– Wierzysz w jego lojalność wobec ludzi?

– Może. Nie wiem. Za bardzo patrzę na niego jak na Ramone, bym był pewien, że dobrze go oceniam. Może będzie takim tchórzem jak nasz i po prostu uzna, że skoro dali się złapać, to on nie będzie się dla nich narażał, ale wolę założyć…

– Że ma jeszcze jakiś plan.

– Tak. I to taki, o którym nie wiemy i nie dowiemy się, póki nie zacznie go realizować. Przecież on może po prostu… – Diego urwał nagle, bo Juan właśnie wprowadził na patio Flor Pereirę.

mogła już wstać i chodzić, choć niedługo, bo szybko się męczyła, a każdy krok na obandażowanych nogach był sztywny i niepewny. Czuła się jednak na tyle dobrze, by rozważać konieczność powrotu jej i Juana do Santa Barbara. Checa natomiast martwił się, jaka może być reakcja Delgado i czy nie pojawią się inne przeszkody. Gdy powiedział o tym głośno, don Alejandro tylko się uśmiechnął.

– Delgado może nie zdążyć z jakimkolwiek nowym planem – stwierdził. – W Monterey Nicolao z pewnością dokłada starań, by gubernator odwołał stąd swego wysłannika. Może być tak, że za dzień czy dwa przybędzie tu ktoś inny, z poleceniem aresztowania Cristobala Delgado. I być może też on wie o tym i dlatego nie stara się o uwolnienie tamtych ludzi…

– Jakich ludzi? – spytała Flor.

Don Alejandro skrzywił się nieznacznie. Słoneczny spokój patio i perspektywa pozbycia się z uciążliwego przedstawiciela gubernatora sprawiły, że na moment zapomniał, o kim z tym rozmawia.

– Aresztowanych wspólników Delgado – wyjaśnił możliwie spokojnym tonem.

– Czy to znaczy… że oni mogą być wolni? – Flor przybladła.

– Nie. Nie będą. Ramirez do tego nie dopuści – oświadczył Diego.

Dziewczyna odetchnęła.

– Bałam się, że ten Delgado…

– Delgado niczego nie zrobi – włączyła się Victoria. – Jesteś bezpieczna.

Flor raz jeszcze odetchnęła głęboko.

– W takim razie czas, bym wróciła do domu – powiedziała.

X X X

Pereira była zdecydowana wrócić, a jej determinacja nie osłabła przez całą drogę z Los Angeles do Santa Barbara, choć Victoria, która jechała z nią w powozie, nie raz i nie dwa dostrzegała, że Flor blednie i nerwowo międli w palcach skraj rebozo. Jednak wytrwała aż do momentu, gdy koło południa dotarli do hacjendy Pereirów. Dopiero wtedy, gdy Juan i Diego pomogli jej wysiąść, i gdy znalazła się w objęciach Consueli, rozpłakała się.

– Ciii, ciii… Dziecko… – uspokajała ją starsza kobieta.

Flor wyprostowała się i podaną chusteczką otarła łzy.

Don Alejandro… – zwróciła się do starszego caballero. – Proszę, byście byli gośćmi w naszym… w moim domu.

– To będzie dla nas zaszczyt, – skinął głową de la Vega.

– Dziękuję… Juan, czy mógłbyś pojechać do Ramireza i powiadomić go, że wróciłam? I że jutro chciałabym… – Dziewczynie załamał się głos.

– Już jadę, – przytaknął Checa.

– Pojadę z tobą, Juan – odezwał się Diego.

Don Diego…

– Chcę powiadomić Rafaela, że jesteśmy w Santa Barbara – uspokoił dziewczynę. – Nie sądzę, by nalegał, byśmy się spotkali, ale… – Diego wzruszył ramionami. – To w końcu rodzina.

Flor tylko skinęła potakująco głową i pozwoliła, by Victoria z Consuelą wprowadziły ją do domu.

ucieszył się, widząc znów młodego de la Vegę i , a jeszcze bardziej ucieszyła go wiadomość, że Flor Pereira wróciła do domu.

– Oczywiście, że zadbam o wszystko – oznajmił. – Rozmawiałem już z ojcami z misji i jutro na pewno będą obecni. Flor może się o to nie troszczyć.

READ  Hiszpańskie czułe określenia ❤️❤️❤️

– To dobrze – odparł Diego. – Ale przyjechałem tutaj, by zapytać o coś jeszcze… Nie mieliście wiadomości o sędzim? Albo procesie?

– Nie… – zasępił się Ramirez. – Mam nadal w celi dziewięciu darmozjadów, na których muszę uważać.

– Sprawiają kłopoty?

– I to jakie! – prychnął. – Dwa razy próbowali się wyrwać. Musiałem polecić żołnierzom, że mogą wchodzić tam tylko po dwóch, a ten drugi musi być z bronią gotową do strzału. Choć akurat temu się nie dziwię. Gdyby nie ta pogróżka Delgado, to od tygodnia miałbym już puste cele. – Ramirez zauważył grymas, jaki przemknął przez twarz Diego i wyjaśnił. – Wiem, wiem. Uczciwy proces… Naprawdę, uwierzcie mi, don Diego, że nie przepadam za podpisywaniem wyroków śmierci. Ale już wam powiedziałem, że w tym wypadku jestem bardziej niż skłonny zrobić wyjątek. To było morderstwo z zimną krwią, wyjątkowo perfidne, a oni są go współwinni.

– A jednak ja bym się nie śpieszył z egzekucją – odparł Diego.

– Czemu? Tylko z powodu tej pogróżki?

– Nie… Ze względu na señora Cristobala Delgado.

– Aaaa… Rozumiem… – pokiwał głową . – Sądzicie, że oni to tylko narzędzia? Brutalne, niebezpieczne, ale mimo wszystko narzędzia? A tak naprawdę za morderstwo i fałszerstwa odpowiada Delgado?

– Nie można tego wykluczyć. Ojciec wspominał wam, że zwrócił się już do gubernatora w tej sprawie. Może więc lepiej będzie, gdy cała banda znajdzie się w jednych rękach.

– Na razie nikt tego Delgado nie aresztował, jak słyszałem. Ale dobrze. Poczekają sobie trochę. Choć jeszcze kilka dni i stracę cierpliwość.

– Wiem, że to dla was kłopot. I obawiam się, że muszę was ostrzec…

– Nie musicie. Spodziewam się, że Delgado jeszcze coś wywinie. Garnizon jest pod bronią, gotowy na próbę ucieczki czy ataku. A na razie… Zajmijmy się tym, czego będzie potrzebować Flor.

X X X

Następnego dnia na cmentarzu przy misji Santa Barbara zebrał się spory tłum. Caballeros, peoni i miejscowi rzemieślnicy wraz z rodzinami obserwowali, jak rozkopywany jest grób za murem cmentarza. Jeden z grabarzy podszedł do Flor z pytaniem, czy chce, by na chwilę odbito wieko, ale nim Pereira zdążyła się odezwać, przemówił za nią .

– W żadnym wypadku – oświadczył ostro. – Przenieście tylko trumnę.

Flor obejrzała się, zaskoczona.

– Tak będzie lepiej, dziecko… – mruknął cicho. – Tak będzie lepiej.

Słuszność tej rady dało się dostrzec już zaraz potem, bo gdy trumnę przenoszono do nowego grobu, dostrzec można było na twarzach niosących ją mężczyzn pewną bladość. Don Alejandro i Ramirez, którzy towarzyszyli Flor i pomagali jej iść, zwolnili nieco kroku, pilnując, by utrzymać pewną odległość pomiędzy nimi, a trumną. Także zakonnik z misji, który prowadził kondukt, starał się nie podchodzić zbyt blisko. Na szczęście od bramy cmentarza do świeżo wykopanej mogiły nie było daleko i gdy wreszcie trumnę z ciałem Jose Pereiry opuszczono do dołu, ludzie mogli się zbliżyć.

Słowa modlitwy rozbrzmiewały jasno i donośnie nad otwartym grobem. Victoria rozejrzała się dyskretnie. Flor, w czarnej sukni, z twarzą zasłoniętą welonem, wciąż trzymała wysoko głowę i tylko stojący przy niej widzieli, że dziewczyna coraz bardziej nerwowo gniecie chusteczkę. Na twarzach zebranych, przynajmniej tych najbliżej, widać było smutek, a przynajmniej powagę, ale doña de la Vega z łatwością mogła dostrzec, że dalej tworzą się w tłumie niewielkie grupki rozmawiających. Domyślała się, o czym mówią. Z pewnością kilka starszych kobiet, których twarze ocieniały koronkowe mantyle, dyskutowało o Flor. Victoria była niemal pewna, że roztrząsały, w jak wielkiej żałobie jest Pereira i nie wątpiła, że nie podoba im się fakt, że dziewczyna nie szlocha rozpaczliwie czy mdleje z rozpaczy. Tak przynajmniej podejrzewała, widząc ich niezbyt aprobujące spojrzenia. Oczywiście, mogła się mylić, a te señory rozważały, jaki będzie przyszły los hacjendy Pereirów. W Santa Barbara była to jedna z największych i najbogatszych posiadłości, a teraz znalazła się w rękach samotnej dziewczyny. Z pewnością ten temat zaprzątał też głowy większości caballeros, tak samo jak to, jak długo Flor Pereira zdoła utrzymać ojcowski majątek. Victoria podejrzewała, że przynajmniej kilku rozważa, czy ktoś z nich będzie miał szansę na przejęcie tego dobra poprzez ożenek. Wprawdzie Jose Pereira był parweniuszem, ale jego majątek… Ta fortuna mogła spowodować, że wielu zamknie oczy na brak szlachetnej krwi u jego córki i bardziej niż chętnie będzie widzieć ją w swojej rodzinie. A jej majątek tym bardziej. Więc jeśli nawet przez najbliższe miesiące Flor będzie miała trochę spokoju, bo ochroni ją żałoba po ojcu, to potem… Potem Pereira, dziedziczka hacjendy Pereirów, znajdzie się w sytuacji najbardziej pożądanej panny młodej. Będzie ścigana niczym łowna zwierzyna przez każdego kawalera, póki ktoś nie założy jej obrączki na palec.

Wreszcie przebrzmiały ostatnie modlitwy. Victoria mogła usłyszeć niezbyt przychylny szmer, jaki rozległ się wśród ludzi, gdy nie schyliła się, by podnieść pierwszą, symboliczną garść piasku. Nie pozwoliły jej na to obandażowane kolana, ale dla kogoś nieświadomego tego faktu mogło wyglądać to na wręcz demonstracyjny brak uczuć. Juan szybko przyklęknął i podał jej piasek w stulonych dłoniach. Flor chwiejnie postąpiła do przodu i piach sypnął się na wieko trumny.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 16

Grób zasypano, padre z opactwa skropił niewielki kopczyk i zaintonował jeszcze końcową modlitwę, a potem zebrani zaczęli podchodzić z kondolencjami. Ramirez podsunął ramię Flor, by mogła się na nim wesprzeć. Z drugiej strony dziewczynę ochraniał don Alejandro, gotów, by podtrzymać ją w każdej chwili, gdyby się zachwiała. Obaj musieli już wcześniej dostrzec poruszenie pomiędzy ludźmi i rozumieli jego znaczenie, bo teraz rozglądali się po zebranych. Sens ich gestu był jasny – ktokolwiek spróbuje do czegokolwiek zmusić Flor Pereirę, będzie miał z nimi do czynienia. Jednak Victoria nie łudziła się. Autorytet Ramireza mógł powstrzymać co poniektórych przed jawnymi naciskami na Flor, ale dziewczyna mogła się spodziewać zarówno znacznie subtelniejszych prób manipulacji, jak i tych całkowicie bezwzględnych. Doña de la Vega miała aż za dobrze w pamięci, jakim próbom była poddawana ona sama, a przecież chodziło tylko o gospodę w Los Angeles, i to gospodę, co do której prawa mieli także jej bracia. Presja wobec Flor będzie stokrotnie silniejsza. Caballeros nie pozwolą, by tak łakomym kąskiem, tak ogromnym majątkiem zarządzała jedna dziewczyna. Już mogła dostrzec zapowiedź tego w nieprzyjaznych spojrzeniach rzucanych Juanowi. Caballeros nie podobało się, że prosty vaquero stoi tak blisko dziedziczki. To, że podał jej piasek, tym bardziej nie wzbudziło aprobaty.

Victoria wiedziała też, że w tej sytuacji niewiele pomoże wsparcie don Alejandro. Starszy caballero mógł stać przy señoricie Pereira i okazywać, że jest ona pod jego pieczą, ale jego osoba nie miała takiego znaczenia dla mieszkających w Santa Barbara jak w Los Angeles. Był tylko krewniakiem miejscowych de la Vegów, wprawdzie zamożnym, ale mieszkającym w pewnym oddaleniu. W dodatku, jak uświadomiła sobie, ona sama nadszarpywała jego autorytet. Miejscowi caballeros mogli znacznie mniej przychylnie traktować kogoś, kto pozwolił, by jego syn ożenił się z oberżystką.

Właśnie miejscowi de la Vegowie, don z żoną, podchodzili do Flor. Kuzyn Diego wypowiedział kilka zdawkowych, zwyczajowych słów o współczuciu i żalu, a doña Margarita przytaknęła. Victoria westchnęła. Między nią, a Margaritą zawsze był pewien dystans, od czasu, gdy po raz pierwszy spotkały się w Los Angeles. To, co wtedy pomiędzy nimi zaszło, Victoria wspominała z odrobiną niesmaku i zarazem satysfakcji. Nieczęsto zdarzało się jej urządzić awanturę na środku targu i to dziewczynie z rodziny caballeros. Właściwie to nawet żałowała, że nie postąpiła w ten sposób z inną donną. Margarita natomiast najwyraźniej wciąż wstydziła się tamtego zajścia, bo nie potrafiła nawet spojrzeć żonie kuzyna męża w oczy. Zaś był obrażony na Diego od czasu zaręczyn, twierdząc, że Diego specjalnie wyznaczył taki ich termin, kiedy on i jego żona byli w Monterey. Być może było w tym źdźbło prawdy i Diego świadomie przeoczył kuzyna, do którego mógł mieć trochę żalu za pośpieszne ocenianie i kąśliwe uwagi o tchórzostwie, a może po prostu zapomniał o tym, szczęśliwy, że Victoria wyzdrowiała po zatruciu. Jak było naprawdę, nikt nie mógł mieć pewności. Tak czy inaczej, choć na tamten bal zaproszono do hacjendy nawet Luisa Ramone, Rafael i jego żona nie przyjechali, podobno dlatego, że zaproszenie dotarło do nich, gdy wrócili z wyjazdu i od tamtej pory kuzyn Diego starannie przestrzegał dystansu.

Teraz też dość sztywno skinął głową don Alejandro, ominął spojrzeniem Diego i poprowadził milczącą żonę pomiędzy pozostałych żałobników. Victoria nie spodziewała się, by Diego na to zareagował, więc zaskoczyło ją, gdy jej mąż nagle się odezwał.

– Kuzynie…

znieruchomiał i po momencie wahania odwrócił się.

– Kuzynie. – Sztywno skinął głową.

– Możemy spotkać się później? – spytał Diego cicho.

– Może… – nie dał jasnej odpowiedzi.

Wydawało się jednak, że Diego się jej nie spodziewał, bo cofnął się jeszcze o krok i szepnął do ojca, korzystając z tego, że przed Flor stanęła jakaś matrona obdarzona donośnym głosem.

– Musimy wracać do pueblo – syknął.

– Co?!

Ramirez, kłopoty. – Diego znalazł się już za plecami .

– Co? – Trzeba było przyznać, że Ramirez umiał dobrze reagować. Nikt nie mógł podejrzewać, że został zaskoczony, gdy obracał się powoli w stronę młodego de la Vegi.

– Człowiek Delgado stoi za murem cmentarza – wyjaśnił mu cicho Diego. – Nie wiem, czy jest sam, ale…

– Do garnizonu, szybko!

– Jeśli się ruszymy od razu… – Don Alejandro zwrócił się w stronę syna. Juan Checa natychmiast zastąpił go przy boku Flor. Z drugiej strony przypadła do niej Consuela.

– Ojcze, odciągnij stąd ludzi – poprosił Diego. – Może stypa…

Señoras, señores.Don Alejandro natychmiast głośno zwrócił się do zebranych. – Uczcijmy pamięć Jose Pereiry, dobrego człowieka, dobrym winem w gospodzie.

READ  El Zorro, la Espada y la Rosa piosenka Amor Gitano

Don Alejandro… – zawahała się Flor.

– To ja urządzam ten poczęstunek, dziecko. – Starszy caballero potrząsnął głową. – Nikt nie wymaga, byś ty przy tym była.

Gracias… – Flor pochyliła głowę. – Jeśli można…

Zgromadzeni na cmentarzu ludzie zaczęli kierować się do bramy, coraz szybciej, w miarę, jak nowina o poczęstunku rozchodziła się pomiędzy zebranymi. Victoria zerknęła w stronę muru, starając się, by przypominało to naturalne oglądanie się za znajomymi. Rzeczywiście, w cieniu potężnego drzewa stał ktoś, kto wyglądał jak Ramiro Alvarez. W chwili, gdy na niego popatrzyła, odwrócił się i pospiesznie odszedł.

Ramirez też się rozejrzał. Żołnierze byli w tłumie, także podążając w stronę wyjścia na plac.

– Porozmawiam z oberżystą – powiedział głośno, ale nim ruszył, zwrócił się do Flor. – Flor, powinnaś…

– Nie – wtrącił się Pedro. – My odwieziemy señoritę.

spojrzał na starszego vaquero, potem na Juana, Consuelę, innych vaqueros stojących w pobliżu.

– Macie rację. Odwieźcie ją – stwierdził i odszedł pospiesznie w stronę bramy.

Flor odwróciła się w stronę grobu. Ludzie, którzy ją obserwowali, caballeros i inni mieszkańcy Santa Barbara, odeszli już w stronę zabudowań. Teraz przez kilka chwil była sama. Nikt obcy nie widział, jak jej ramiona trzęsą się od płaczu.

Consuela objęła szlochającą dziewczynę.

– Chodźmy, dziecko – powiedziała cicho.

Zaraz za bramą Diego zwolnił kroku.

– Juan…

Checa też został z tyłu.

– Ramirez ostrzegał – zauważył.

– Wiem.

– Kusi cię?

Nim Diego zdążył odpowiedzieć, huknęły strzały. Wpierw jeden, potem drugi, potem rozległa się cała kanonada, której zawtórowały przerażone krzyki. Jeśli młody de la Vega chciał, by obecność ludzi na placu pueblo powstrzymała napastników, to jego pomysł zawiódł. Z miejsca, gdzie stali, mogli widzieć, jak żałobnicy zmierzający do gospody rozbiegają się na boki, kryjąc się po werandach domów i zaułkach, a wejście do garnizonu spowija prochowy dym.

– Szybko, do powozu! – ponaglił Diego.

– Ale…

– To ucieczka z więzienia, Pedro. – Juan podniósł już Flor i przyspieszył kroku. – sobie z nią poradzi, ale lepiej, byśmy nie znaleźli się na ich drodze.

Na szczęście powóz i konie znajdowały się zaraz za murem cmentarza, nieco na uboczu. Gdy Juan pomógł wsiąść Flor, obejrzał się. Diego stał i obserwował zamieszanie na dole, na placu. Checa domyślał się, co on obserwuje. Sam mógł dostrzec grupę caballeros zbierających się pod gospodą. Siwe włosy don Alejandro były z daleka widoczne. Nim jednak zebrani przez niego ludzie spróbowali coś zrobić, spod garnizonu ruszyła grupka konnych. Chwilę potem zza bramy wybiegli żołnierze, by posłać uciekającym jeszcze jedną salwę. Jeden z jeźdźców zleciał z siodła, ale pozostali już skręcili w uliczkę i domy zasłoniły ich tak przed żołnierzami, jak i przed obserwatorami za cmentarzem.

Diego odwrócił się.

– Jedźcie już!

– A ty? – spytała Victoria.

– Muszę zobaczyć, co z ojcem.

– Zostaję z tobą – rzucił Juan. – Pedro, uważajcie po drodze.

Starszy vaquero tylko skinął głową i poprawił pas. Strzelił bat i cała grupa ruszyła drogą, ciasno otaczając powóz z kobietami.

– Ramirezowi chyba się udało – zauważył spokojnie Diego, wracając do obserwacji placu.

– Nie – zaprzeczył Checa. – Widzisz?

Rzeczywiście, grupa żołnierzy właśnie wyjeżdżała z placu i sądząc po pośpiechu, ścigali uciekinierów.

– To nadal nie przesądza sprawy.

– Owszem. Idziesz do ojca?

– Tak, na chwilę.

Checa tylko uniósł brwi na moment, nim pośpieszył za Diego w stronę zebranych na dole ludzi.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 19Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 21 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *