Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 19

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Pech czy los sprawiają, że nawet najlepszy plan może zawieść. Piąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 19. Triumf sierżanta Mendozy

Madre de Dios! – krzyknął .

Drugi dzień żołnierze z pueblo przeszukiwali teren powodzi. Dzień wcześniej obejrzeli tylko pustkę pozostałą po jeziorze, bo dalej zatrzymała ich szeroko rozlana woda i odległe kłęby dymu, ale dziś Gomez wpadł na pomysł, by spróbować dostać się do kanionów jadąc samym podnóżem wzgórz. Tam woda była najgłębsza, ale też była szansa, że da się przedostać się po skalistych ścieżkach na zboczach, gdzie jeszcze nie sięgnął ogień. Wjechali już dość daleko, gdy jadący na szpicy Gomez, który jako pomysłodawca szlaku poczuwał się do roli przewodnika, wypatrzył przed sobą coś, czy też kogoś. Popędzili konie, na tyle, ile mogli na tym niepewnym, skalnym terenie. Wkrótce się okazało, że tym kimś jest nie kto inny, jak Zorro, i to jego widok wyrwał okrzyk zdumienia z ust sierżanta.

bowiem wyglądał okropnie. Pierwszy raz, od kiedy zamaskowany jeździec zaczął pojawiać się w Los Angeles, żołnierze zobaczyli go ubranego… Nie, tak właściwie to nadal był ubrany w swoją czerń. Tyle tylko, że lśniący jedwab zszarzał pod warstwą błota i popiołu, peleryna była postrzępiona, a metalowe okucia na kapeluszu zmatowały. Nawet rękojeść szpady przy boku Zorro straciła swój srebrzysty blask. W geście, jakim podniósł na powitanie rękę do kapelusza widać było bezmierne znużenie.

– Z… Zorro? – wyjąkał sierżant.

spróbował coś powiedzieć, ale zaniósł się tylko suchym, szarpiącym kaszlem, tak silnym, że wsparł się ręką o najbliższy kamień. Mendoza zamarł. Widok Zorro tak brudnego, tak wyczerpanego, łamał serce sierżantowi. To było tak, jakby cała legenda, w którą wierzył, nagle się rozsypała w nicość.

Z oszołomienia wytrącił sierżanta Gomez. Stał na przedzie i teraz skierował lufę muszkietu w głowę Zorro.

– Poddaj się, Zorro – oświadczył.

w pierwszej chwili nie zareagował, wciąż walcząc z kaszlem i Gomez nachylił się w siodle, by sięgnąć jego głowy kolbą.

– Nie! – krzyknął Mendoza.

– Sierżancie?

– Gomez, z konia! Już!

Mendoza też zeskoczył na ziemię. Rzucił wodze drugiemu z szeregowców i podszedł do Zorro.

– Zorro – powiedział prosząco – poddaj się…

uśmiechnął się krzywo, jakby to co usłyszał, było jakimś dowcipem. Potem uniósł obie ręce w górę.

– Pod… Poddaję się – wychrypiał.

Sierżant zamrugał ze zdziwienia. Spodziewał się jakiegoś żartu, może próby walki, dzięki której zdobyłby jego konia, czy też konia Gomeza i uciekł, a nie takiej bezpośredniej kapitulacji. Ale Zorro nie żartował i Mendoza teraz musiał coś zrobić. Odetchnął głęboko.

– Szeregowy Gomez!

– Tak?

– Pomóżcie jeńcowi wsiąść na waszego konia.

Gomez posłusznie podprowadził wierzchowca i podparł Zorro, gdy ten z trudem wciągnął się na siodło.

– Sierżancie?

– Tak, Gomez?

– Związać jeńca?

Mendoza zawahał się przez moment.

– Nie! – oświadczył wreszcie. – Tylko dajcie mi wodze. Wracamy do puebla.

– A ja, sierżancie? – odważył się spytać Gomez.

– Pojedziecie z kolegą! Zorro?

– Tak?

– Wybaczcie, señor, ale… Wasza szpada…

pokiwał ze znużeniem głową i bez słowa odpiął szpadę od pasa. Nie ponaglany dołożył do niej także swój bicz. Sierżant zamrugał oczyma ze zdumienia, ale przyjął broń.

– Dziękuję, señor Zorro… Chcecie wody? – Mendoza odpiął od siodła manierkę. niemal wyrwał mu ją z ręki, odkorkował i zaczął łapczywie pić.

– Dziękuję, sierżancie – odezwał się po chwili znacznie czystszym i pewniejszym głosem.

– Proszę. Mam jeszcze suchary, chcecie?

– Jeśli można… – przechylił lekko głowę w znajomym geście. Mendoza poczuł się lepiej, widząc że jeniec, czy też nie jeniec, odzyskuje trochę dawnego animuszu.

– Sierżancie – odezwał się znów Gomez. – Czy to tak można?

Zanim Mendoza odpowiedział, wtrącił się Zorro.

– Ta woda i suchary ratują mi życie, żołnierzu. Nie jadłem od… och, nie wiem, który dziś mamy dzień.

– Poza tym mamy obowiązek zadbać, by jeniec był w dobrym stanie i zdołał dojechać do Los Angeles, szeregowy Gomez – odezwał się sierżant z naganą w głosie. Słysząc to Gomez umilkł i tylko poprawił się na swoim niewygodnym siedzisku za plecami kolegi.

Zjechali już na teren, gdzie woda tylko przepłynęła, gdy sierżant usłyszał tętent kopyt. Obejrzał się. Don Alejandro de la Vega zjeżdżał z najbliższego pagórka. Musiał wypatrzyć ich, jak nadjeżdżali i musiał widzieć, że wśród nich jest Zorro, bo gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko, osadził konia tak silnie, że ten przysiadł na zadzie.

– Sierżancie Mendoza!

– Witam, don Alejandro – sierżant pochylił głowę. – Spotkaliśmy Zorro, zaraz za terenem powodzi i…

– Jestem aresztowany – wtrącił się Zorro.

De la Vega rozejrzał się dookoła, jakby licząc żołnierzy.

– Nic się wam nie stało, Zorro? – zapytał w końcu.

– Nie, don Alejandro – odpowiedział Zorro. – Jestem tylko zmęczony. Ale, ale, czy widzieliście może Tornado?

– Tak… – don Alejandro zawahał się przez chwilę, ale zaraz mówił dalej. – Przybiegł do Los Angeles wraz z caballeros, którzy przywieźli alcalde. Jest teraz w stajni señority Escalante. Mój chłopak, Felipe, zdołał o niego zadbać.

– Dziękuję, don Alejandro – pochylił lekko głowę.

Don Alejandro zastanowił się przez moment, jakby chciał jeszcze o coś zapytać, ale nim się odezwał, sierżant poruszył się w siodle.

– Musimy jechać, don Alejandro, chcę być o zmierzchu w pueblo…

Ruszyli. Don Alejandro de la Vega jeszcze przez chwilę patrzył, jak potulnie jedzie pomiędzy żołnierzami. Nie mógł uwierzyć, że to się stało, że nie odnalazł w porę i nie ochronił syna. Zaraz jednak ściągnął krócej wodze i dał zmęczonemu wierzchowcowi ostrogę. Musiał być w Los Angeles przed nimi, choćby po to, żeby zadbać, by oczekiwał na tam, gdzie zapowiedział, w stajni za gospodą.

X X X

Gdy o zmroku oddział sierżanta Mendozy wjechał pomiędzy zabudowania Los Angeles, widok pomiędzy żołnierzami wyciągnął na plac chyba wszystkich mieszkańców. Okrzyki zdumienia i przerażenia mieszały się z szeptami pełnymi niepokoju. Ludzie ciągnęli za żołnierzami aż pod bramę garnizonu.

Sierżant rozejrzał się bezradnie. Ostatnie mile przed pueblo cały czas oczekiwał, że Zorro zepnie konia i jednym susem wyrwie się spomiędzy żołnierzy, znikając w zapadającym mroku. Spodziewając się tego trzymał nawet wodze jego wierzchowca nie przywiązane do siodła swojego konia, ale lekko w ręku, by jak najbardziej ułatwić tę ucieczkę. Ale Zorro nie uciekł. Co więcej, im bliżej byli Los Angeles, tym bardziej Zorro chwiał się w siodle. Teraz, przed garnizonem, wydawało się, że zaraz się zsunie z konia.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 14

– Odpro… – głos sierżanta się załamał. Odchrząknął i spróbował jeszcze raz. – Odprowadzić jeńca do aresztu!

Gomez i Munoz ściągnęli Zorro z konia. Ledwie szedł, powłóczył nogami, właściwie zwisał wsparty na ich ramionach.

Nagły krzyk odwrócił uwagę sierżanta. Señorita Escalante biegła od strony gospody. Mendoza stłumił gwałtowną chęć skrycia się za bramą garnizonu i zatrzaśnięcia jej za sobą.

– Sierżancie! Co to ma znaczyć?

– Złapaliśmy… erm, znaleźliśmy Zorro…

– Widzę! Coście mu zrobili?

– Nic, naprawdę nic – Mendoza wyciągnął przed siebie ręce w obronnym geście, by zatrzymać señoritę. Gdyby Munoz i Gomez nie byli już za bramą, z pewnością pozwoliliby jej zabrać Zorro, byleby tylko zostawiła ich w spokoju. – On jest tylko bardzo zmęczony, nic nie jadł, nie pił…

– I wyście go tak ciągnęli tu do pueblo?

Señorita

– Natychmiast wyznaczycie kogoś, kto przyniesie mu z gospody solidny posiłek, rozumiecie, sierżancie?

– Tak jest, señorita! – rozpromienił się nagle, dostrzegając możliwe rozwiązanie problemu Zorro. – Może pójdziecie z nami, señorita Escalante, zobaczyć, gdzie go zamkniemy…

Señorita ruszyła więc za żołnierzami. Zignorowała okrzyki dobiegające z sypialni alcalde, gdzie domagał się wiadomości, co się dzieje w garnizonie i skąd to wieczorne poruszenie i poszła aż do aresztu, gdzie Munoz i Gomez właśnie kładli jeńca na pryczy w pierwszej celi. Wyrwała koc z ręki sierżanta i troskliwie okryła nim ramiona Zorro. Ten zamruczał coś słabo i poprawił się na posłaniu, jakby nie liczyło się dla niego w tej chwili nic, poza możliwością snu. Gomez zawahał się, a potem wyciągnął rękę do maski. Stojący obok Mendoza chwycił go za nadgarstek tuż przed tym, nim żołnierz dotknął materiału.

– Ani mi się waż! – powiedział.

– Ale sierżancie, dlaczego?

– Bo to Zorro – powiedział Mendoza zaskakująco łagodnym tonem. – Zapomnieliście?

Gomez cofnął się posłusznie. Mendoza odwrócił się i zagarnął wszystkich rękoma, by skierować ten mały tłumek w stronę wyjścia.

– Wyjdźcie stąd, dajcie mu spać!

Obrócił się jeszcze i szarpnął kratą, ale zamiast zamknąć ją z łoskotem, nagle zatrzymał, jakby przypomniał sobie, że nie powinien robić przy śpiącym hałasu, przymknął i tylko dwukrotnie obrócił klucz z trzaskiem w zamku. Potem pęk kluczy wylądował na haku, a sierżant położył pod ścianą szpadę i bicz Zorro.

– Sierżancie… – odezwał się nieśmiało Gomez.

– Tak?

– Jego szpada… Alcalde chciałby pewnie meldunek…

– Potem! Słyszeliście señoritę Escalante. Teraz trzeba przynieść posiłek!

– Ale…

– Żadnych ale, Gomez! Wychodźcie! Już, już! Szeregowy Gomez, staniecie na warcie, by nikt tu nie wchodził!

– Gdzie na warcie?

– Tu, przed drzwiami aresztu!

– Tutaj?

– Oczywiście, że nie tutaj – Mendoza wypchnął Gomeza wraz z pozostałymi za drzwi gabinetu alcalde. – Tutaj! Na zewnątrz! I nie przeszkadzajcie alcalde. Doktor powiedział, że ma spać.

To, że Luis Ramone w tej chwili raczej nie zaśnie, sierżant zachował dla siebie. Señorita jakby się nieco uspokoiła.

– W porządku, sierżancie. Może pójdziecie ze mną do gospody, bym mogła przygotować pod waszym nadzorem posiłek…

– A inni? Pozostali także powinni coś zjeść…

– Oczywiście – señorita Escalante obejrzała się jeszcze na samotnego Gomeza, ale nie zaprotestowała, gdy reszta oddziału ruszyła w stronę gospody.

X X X

Gdy trzasnęły zewnętrzne drzwi, a sierżant głośno oznajmił, że szeregowy Gomez ma pełnić wartę za nimi, Zorro zsunął się z pryczy.

Gracias, sierżancie – mruknął. Wyszli w samą porę. Nie żartował, mówiąc sierżantowi, że woda i suchar uratowały mu życie. Czuł się już znacznie lepiej niż przed spotkaniem z żołnierzami i zdrzemnął się trochę w siodle przez drogę, ale jeszcze chwila dłużej pod tym kocem, w pozycji leżącej, a Zorro obudziłby się dopiero z talerzem kolacji przed nosem. Co może i byłoby doraźną przyjemnością, ale nie aż taką, by dla niej zrezygnować z ucieczki.

Zestaw wytrychów gdzieś się zawieruszył, pewnie leżał na dnie jeziorka w kanionie, ale klucze wisiały na haku, a gdy Zorro podszedł do drzwi, z przyjemnością odkrył, że nie będzie ich potrzebował. Wyglądało na to, że w całym zamieszaniu, z señoritą Victorią za ramieniem i wciąż zadającym pytania służbistą Gomezem, sierżant zapomniał zamknąć celę. A raczej przekręcił klucz dwukrotnie, gdy drzwi były niedomknięte i zamek nie zaskoczył. Cela stała otworem.

– No dobrze, to teraz… – stwierdził Zorro podnosząc swoją broń. Był pewien, że sierżant, w swej przemyślnej niezdarności, pozostawił ją tu po to, by on mógł po nią sięgnąć zza kraty.

Teraz sprawy się skomplikowały. Mendoza zapewne założył, że Zorro wydostanie się z celi i z aresztu sobie tylko znanymi drogami. Problem polegał jednak na tym, że tą drogą była dla Zorro klapa w dachu, a nawet będąc w pełni formy, może i tamtędy wchodził, ale starał się wychodzić drzwiami. Tym bardziej w tej chwili, zmęczony i obolały, nie był w stanie dostać się na belki stropowe.

Pozostawała więc droga przez drzwi. Mendoza na szczęście przezornie ustawił Gomeza na warcie na zewnątrz, a sypialnia alcalde miała okno wychodzące poza mury garnizonu. Ramone zachłysnął się na jego widok i poderwał na łóżku, ale zanim nabrał powietrza do krzyku, dłoń w niegdyś czarnej rękawicy zatkała mu usta.

– Wiem, że przykre przejścia nie zmienią waszego nastawienia do mnie, alcalde – szepnął Zorro. – Ale zróbcie mi tę przysługę i zdrzemnijcie się jeszcze trochę.

Ramone zemdlał. Zorro związał go, zakneblował i delikatnie podciągnął kołdrę, by lepiej okryć rannego i zakryć więzy. Ruszył do okna. Ostrożne spojrzenie na zewnątrz ujawniło, że w zaułku panuje spokój, a większość ludzi skupiła się w gospodzie, gdzie, jak znał Victorię, sierżant właśnie oczekiwał na najlepszy posiłek w życiu. Albo najgorszy, jeżeli nie domyśliła się wybiegu i pozwoliła ponieść nerwom. Nieliczni pozostali przechodnie skupili się głównie przy bramie garnizonu i nikt nie zwrócił uwagi na czarną postać, która opuściła okno gabinetu i przemykała zaułkami w stronę gospody.

W stajni nie zastał jednak Tornado, za to tuż przy tylnych drzwiach czuwał Felipe, który najpierw wyszczerzył się w uśmiechu, a zaraz potem zrobił przerażoną minę, gdy w słabym świetle nieodległej lampy zobaczył, .

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 2 Kłótnia z ojcem i dawna przyjaciółka

– Wszystko w porządku, Felipe. Jestem tylko zmęczony…

Chłopak kiwnął głową i wskazał na niewielki wóz, na jakim zwykle przywoził z hacjendy różne drobiazgi. Teraz też był zastawiony rozmaitymi koszykami i workami, a pomiędzy nimi leżała kusząca wiązka siana i koce.

– Miałeś dobry pomysł, Felipe. Nie dojechałbym konno do jaskini.

Felipe uśmiechnął się i gestem ponaglił Zorro, by ten zajął swoje miejsce. Za chwilę wóz powoli wytoczył się z zaułka i ruszył w stronę hacjendy de la Vegów.

X X X

W gospodzie señority Escalante panowało małe pandemonium. O ile mogła ocenić to sama señorita, zjawili się tu wszyscy żołnierze stacjonujący w garnizonie. No, prawie wszyscy. Gdy wyglądała przez główne drzwi, wciąż mogła dostrzec samotnie stojącego na warcie szeregowca Gomeza. Jedni przyszli tu po to, by się pokrzepić czymś lepszym od koszarowego wiktu po dniu spędzonym na jeżdżeniu po błocie, inni zaś, by dotrzymać im towarzystwa, a tak właściwie to by wysłuchać opowieści, jakim cudem sierżantowi Mendozie udało się pojmać nieuchwytnego Zorro. Z tego samego powodu do gospody zjawili się także mieszkańcy Los Angeles, a wszyscy obecni pili i dyskutowali. Co niezwykłe, panował raczej nastrój oczekiwania niż przygnębienia, może dlatego, że alcalde leżał w swoim łóżku, unieruchomiony gorączką i potrzaskaną nogą, zaś sierżant nie wspominał nic o dalszych losach więźnia. Mieszkańcy Los Angeles czekali więc, jak Zorro wybrnie z obecnej sytuacji.

Z punktu widzenia señority zamieszanie w sali było jednak mniej uciążliwe niż to, które panowało w kuchni, gdzie sytuację pogarszał sam sierżant. Mendoza bowiem uparł się, by to przy jego nieustannej kontroli zapakowała koszyk z kolacją dla Zorro. Jej rozdrażnienie rosło z każdą chwilą, bo chciała zrobić to jak najszybciej i pobiec do aresztu, by mieć okazję porozmawiać z Zorro i być może wymyślić jakiś plan jego ucieczki, lecz sierżant nieustannie w tym przeszkadzał. Nie tylko upierał się, że skosztuje każdej potrawy, ale i sam proponował, co jeszcze mogłaby dołożyć, tylko po to, by za chwilę zmienić zdanie i bezczelnie wypakowywać z kosza już włożone tam rzeczy. Robił to, zerkając na nią z miną na poły przepraszającą, na poły zaciętą, jakby musiał tak się zachowywać, a jednocześnie bał się tego, co nastąpi, gdy przeciągnie strunę i nerwy señority Escalante nie wytrzymają tej gry.

Dopiero jednak gdy zażądał, by w koszyku nie było noża, bo nie wolno do aresztu wnosić broni, Victorię olśniło. Do tej pory, zmartwiona i zdenerwowana sytuacją, w jakiej znalazł się Zorro, nie zwracała większej uwagi na sens poczynań sierżanta, poza tym, że jej przeszkadzały. Teraz jednak, kiedy sama widziała, że pozostawił przy śpiącym w celi Zorro jego szpadę w takim miejscu, że bez kłopotu można było jej dosięgnąć z celi, zastanowiła się przez moment. Nagle uprzytomniła sobie też, że Mendoza wychodził z aresztu jako ostatni, a choć słyszała szczęk klucza w zamku, to drzwi celi lekko się odchylały. A zresztą… przecież zamknięte drzwi nigdy nie stanowiły dla Zorro przeszkody. Sierżant musiał mieć swój cel w tym, że tak bardzo zwlekał z zaniesieniem więźniowi kolacji.

– Proszę wybaczyć, sierżancie… – powiedziała powoli. – Muszę na chwilę wyjść.

– Oczywiście, oczywiście – Mendoza z roztargnieniem pokiwał głową, zajęty ogryzaniem kurzego udka.

Señorita Escalante prawie biegiem wpadła do stajni, ale już w drzwiach wiedziała, że się spóźniła. Po wozie, który stał w zaułku i po czuwającym w kącie Felipe nie zostało nawet śladu.

Wracała do kuchni znacznie wolniej. Na jej widok znieruchomiał z wpół ogryzionym udkiem w ręku.

– Wszystko w porządku, sierżancie – powiedziała. – Może jeszcze zjecie talerz zupy?

– Ależ oczywiście! – ucieszył się. – Potem pójdziemy? Zostawiłem Gomeza na warcie i jeszcze będę musiał sprawdzić, czy alcalde czegoś nie potrzebuje…

Kiedy szli przez plac, sierżant nieoczekiwanie zaczął się denerwować.

Señorita Escalante… – odezwał się nagle. – Czy jesteście pewni?…

– Jestem pewna – odpowiedziała. Po chwili dorzuciła ciszej. – zniknął ze stajni.

Uśmiechnęła się widząc, jak sierżant zaczyna iść w stronę aresztu znacznie szybszym i pewniejszym krokiem, ale ona sama poczuła ukłucie niepokoju, gdy weszli do gabinetu alcalde. Zajrzała jeszcze szybko do sypialni przez uchylone drzwi, ale Ramone spał lub udawał, że śpi, zakryty kołdrą wyżej czubka głowy.

Sierżant otworzył drzwi aresztu. Zajrzała mu przez ramię i oboje odetchnęli z ulgą, starannie unikając patrzenia na siebie. Cela była pusta, a o tym, że wcześniej ktoś był w niej zamknięty, świadczył tylko porzucony na podłodze koc.

– Uciekł… – szepnął sierżant z ulgą.

– Uciekł – przytaknęła.

Oboje popatrzyli odruchowo na klapę w dachu, ledwie widoczną przez stropowe belki. Była zamknięta. Nawet jeśli Zorro wydostał się tamtędy, nie pozostawił po sobie śladów.

– Będę musiał podnieść alarm – oświadczył Mendoza. przytaknęła z roztargnieniem i jeszcze raz zajrzała do sypialni alcalde, bo zaniepokoiło ją coś w tym, jak leżał ranny.

– Sierżancie, pozwólcie tu na moment…

Odsunęła kołdrę i oboje z Mendozą spróbowali nie parsknąć śmiechem na widok wściekłej miny związanego, zakneblowanego Luisa Ramone. A przynajmniej ona próbowała, bo sierżant nagle sprawiał wrażenie przestraszonego i pełnego poczucia winy. Bądź co bądź było to trochę uzasadnione. Mógł przewidzieć, że zmęczony Zorro, mając do wyboru drogę przez dach czy okno, wybierze okno. I nie będzie się cackał z kimś, kto mógł mu w tej ucieczce przeszkodzić.

Señorita wymknęła się, zostawiając kosz z kolacją na stole, gdy uwolniony z więzów i knebla alcalde zaczął rugać sierżanta. Mogła dla Mendozy zrobić jeszcze to jedno, że po powrocie do gospody wezwała żołnierzy do powrotu do garnizonu. Przezornie odczekała jednak, aż ostatni z nich opuści salę, nim oznajmiła reszcie zgromadzonych, jaki był powód tego wezwania. Wolała nie ryzykować i jak najdłużej odwlec moment, kiedy wyruszy pogoń. Jak się jednak okazało, ryzyka nie było. Sierżant wpierw pokornie wysłuchał bury, ale zaraz potem napoił swego przełożonego herbatą z dodatkiem laudanum, jaką pozostawił dla rannego doktor Hernandez. Dopiero gdy Ramone zasnął, Mendoza przekazał informacje pozostałym żołnierzom i na koniec wysłał na patrol kaprala Rojasa z dwójką ludzi, przy czym dla każdego, kto widział, jak żołnierze opuszczają pueblo było jasne, że nie mają oni zamiaru ani się spieszyć, ani jeździć zbyt daleko.

Tym niemniej jednak pojechali i wrócili, a po powrocie skierowali się do gospody, by tam poszukać sierżanta i zdać mu raport z bezowocnych poszukiwań, któremu pilnie przysłuchiwali się wszyscy zgromadzeni. Tak więc było już późno w nocy, gdy señorita Escalante została sama w gospodzie. Większość jej gości bowiem uznała za stosowne usiąść jeszcze na dłuższą chwilę przy stole i przy kubkach wina omówić sensacyjne wydarzenia ostatnich dni. Choć więc bardzo tego chciała, jako właścicielka gospody, nie mogła jej opuścić, póki nie zamknęła drzwi za ostatnim z caballeros. Dopiero wtedy przemknęła do stajni, osiodłała swoją kasztankę i ruszyła w drogę do hacjendy de la Vegów, myśląc przy tym, że przez swój związek z Zorro stała się w pewnym stopniu podobna do niego – nie obawiała się już jeżdżenia po nocy.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 38 Powrót i ostrzeżenie

Don Alejandro wyszedł jej na spotkanie.

– Co z nim? – zapytała.

– W porządku, a przynajmniej tak się wydaje. Nie dolega mu nic poważniejszego od ogólnego wyczerpania. Śpi teraz.

– Powiedział, gdzie był? Co się z nim działo?

– Niewiele. Był zbyt zmęczony.

– Pójdę do niego…

– Śpi…

– Wiem. Ale muszę przy nim być.

Starszy de la Vega więcej nie oponował, więc oddała mu wodze kasztanki i pobiegła do sypialni. Diego spał, wtulony w poduszkę. Nieogolony, na policzku bez trudu wypatrzyła niedomytą smugę sadzy. Przesunęła dłonią po jego włosach. Nieprzyjemnie się lepiły, zapewne od potu.

– Śpi jak kamień, Victorio… – odezwał się za jej plecami don Alejandro. – Nie sądzę, by obudził się przed jutrzejszym południem.

– Wiem… Chciałam tylko… Ja…

– Wiem, wiem – starszy mężczyzna delikatnie objął ją ramieniem. – Bałaś się i martwiłaś o niego. Jeśli chcesz, możesz zostać tu na noc, jeśli to cię uspokoi.

– Antonia zajmie się gospodą – odpowiedziała Victoria. – Ale.. och, Dios! Zapomniałam! Co powiemy, gdyby nas pytano, gdzie był Diego?

– Myślę, że tak jak ja sprawdzał, jakie szkody wyrządziła powódź…

– To dobra myśl… – rozejrzała się po pokoju. Fotel spod okna wydawał się być wystarczająco wygodny. Przyciągnęła go bliżej łóżka, a don Alejandro podał jej koc.

Usiadła wygodnie, okryła się i wzięła w dłonie rękę Diego. Nie zareagował na jej dotyk, ale w tej chwili nie potrzebowała tego. Wystarczało, że był tutaj, że spał i że wydawał się być cały i zdrowy. Cały lęk, jaki czuła od jego wyjazdu, odpłynął. Zasnęła.

Obudził ją krzyk. Cichy, zdławiony, pełen przerażenia. Poderwała się z fotela, zanim zdała sobie sprawę, kto krzyczał. Diego spał nadal, ale najwidoczniej śniło mu się coś złego, bo kręcił się niespokojnie i rzucał.

– Diego… Diego! – zawołała cicho, przytrzymując go za ramiona. – Diego!

Obudził się nagle. Przez chwilę patrzył na nią oszołomiony, jakby nie wiedząc gdzie jest i kogo widzi, ale zaraz odetchnął.

– Vi…

– Jesteś w domu.

– Wiem… To był koszmar… – westchnął.

Poprawił się na posłaniu i przytulił jej dłoń do policzka. Westchnął jeszcze raz, głęboko i zasnął znowu. siedziała jeszcze dłuższą chwilę przechylona do przodu, aż poczuła, jak zaczynają jej sztywnieć mięśnie w niewygodnej pozycji. Nie chciała jednak zabierać dłoni z uchwytu Diego, więc przesiadła się na brzeg łóżka.

Don Alejandro zajrzał do pokoju syna wczesnym rankiem. leżała na brzegu łóżka, okutana swoim kocem i przytrzymywana przed upadkiem na podłogę przez ramię wtulonego w nią Diego. De la Vega pokręcił głową. Widział już raz tych dwoje śpiących w podobny sposób, po tym, jak cudem ocaleli ze starej kopalni. To, że Diego znów tak szukał opieki Victorii, powiedziało jego ojcu o tym, co przeżył, więcej niż chciałby wiedzieć.

Deski podłogi zaskrzypiały, gdy postąpił krok do przodu. musiała spać bardzo czujnie, bo natychmiast podniosła głowę i zaczerwieniła się.

– Och… don Alejandro… – wyjąkała.

– Spokojnie…

– Źle spał w nocy, śniły mu się jakieś koszmary – tłumaczyła się Victoria. Don Alejandro przytrzymał koc, gdy wstawała.

– Domyśliłem się… Maria przygotowała dla ciebie pokój. Pewnie będziesz chciała się trochę odświeżyć, zanim Diego wstanie.

– Pojadę na chwilę do gospody, zobaczyć co się dzieje i wrócę zaraz po południu.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 18Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 20 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *