Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 5

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Pech czy los sprawiają, że nawet najlepszy plan może zawieść. Piąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 5. Triumf i desperacja

Luis Ramone, alcalde Los Angeles, był w naprawdę doskonałym humorze i nie psuła mu go perspektywa pracy do białego rana. Gdy już własnoręcznie zatrzasnął kratę za więźniem, zajął się tym, co miał do zrobienia. Wpierw zatem udał się do gospody, by własnoręcznie przeszukać pokój señority Escalante. Nie zastał jej tam, choć sprawdzał, czy nie skryła się za zasłonami czy pod łóżkiem. Sądząc z panującego porządku, to uciekinierka nawet nie zajrzała do swojego domu. Znalazł za to w jednym z koszy paczkę przepięknych materiałów, biały jedwab, błękitny aksamit, cudowne, drogocenne koronki, zapewne kupione, jak podejrzewał, na przyszły ślub. A pod łóżkiem odkrył przemyślnie zamaskowaną skrytkę ze sporą kwotą w pesos. Zabrał więc monety, a po materiały postanowił wrócić w późniejszym terminie. Przydadzą mu się na nowy surdut czy koszule, tyle tylko, że będzie musiał zawieźć je do Monterey, bo tu żadna krawcowa nie uszyje mu wystarczająco eleganckiego stroju.

Gdy już pozostawił w gospodzie wartę i nakazał uprzedzenie señory Antonii, że od dziś dochód z gospody ma trafiać na biurko alcalde, wrócił do gabinetu. kiwał się sennie, stojąc na warcie przy aresztancie, ale humor Ramone nadal był zbyt dobry, by robić sierżantowi wyrzuty o takie drobnostki. Za to zasiadł wygodnie za biurkiem, tym nieszczęsnym porysowanym biurkiem, i z satysfakcją przyjrzał się temu, co tam leżało. Piękny czarny kapelusz i lśniąca szpada, której błękitnawa stal od razu zdradzała toledańskie wykonanie. Rozejrzał się po gabinecie. Będzie musiał znaleźć właściwe miejsce, by zawiesić na nim te trofea. Takie, by mógł się im przyglądać i by rzucało się w oczy wchodzącym, jako dowód na władzę alcalde Los Angeles.

Teraz mógł się już zabrać do najmozolniejszego zadania. Na nowiutkim, starannie wygładzonym pergaminie, uważnie stawiając każdą literę, spisał swój wyrok w sprawie don de la Vegi. Oczywiście, jak zapowiedział, wyrok śmierci i konfiskaty majątku. Uzasadnienie było szczególnie długie, ale Ramone nie żałował trudu. Przypominał sobie każde starcie z tym dumnym i z satysfakcją mógł stwierdzić, że wreszcie znalazły ona właściwy finał. Celę, wyrok i na koniec, przyszłą egzekucję.

Drugi taki wyrok wypisał równie starannie, zmieniając tylko imię skazanego. Teraz don także miał zapisany swój przyszły los. Ramone nie wątpił, że uda mu się szybko pochwycić tego paniczyka. Co bowiem taki dziwak, jak młody de la Vega, mógł wiedzieć o ukrywaniu się czy o wymykaniu pościgowi żołnierzy. Zwłaszcza, że była z nim kobieta. Imię señority Victorii Escalante znalazło się w trzecim wyroku. Och, oczywiście, że mógł jej darować. Być może naprawdę jej daruje życie, może tylko zdecyduje się na konfiskatę mienia, ale na razie tak przyjemnie było zapisywać kolejną kartę. Każda sprzeczka, każdy kąśliwy komentarz odżywał przy tej czynności w jego pamięci. Wahał się przed wyobrażeniem sobie dumnej señority upokorzonej, pracującej w gospodzie, jego gospodzie, a myślą o jej przerażeniu, być może błaganiu, gdy dowie się o ciążącej na niej karze śmierci.

Wreszcie skończył. Od wypisania tak długich wyroków rozbolały już go nieco palce, więc zrezygnował z czwartego. W końcu, któż będzie pytał o tego niemego smarkacza? Osuszył piaskiem ostatnie litery, by się nie rozmazały, zwinął pergaminy w rulon i ruszył do aresztu. Tu nic się przez ten czas nie zmieniło. wciąż usiłował spać na stojąco, a don siedział w swojej celi na pryczy i wpatrywał się w ścianę, starając się, jak się Ramone wydawało, zachować obojętny i godny wyraz twarzy.

– De la Vega? – odezwał się Ramone.

Więzień nawet nie drgnął, jakby to, co usłyszał, czy też kto mówi, nie było dość istotnie, by zwrócić na to uwagę.

– Rusz się, de la Vega!

Nadal żadnej reakcji.

Ramone podszedł bliżej i zawahał się. Odczuwał nieprzepartą chęć, by zakończyć tę noc chwilą pogawędki. Taka mała ostatnia przyjemność tej nocy, nim pozwoli sobie na drzemkę, a rano zadba, by życie pueblo toczyło się we właściwy sposób. Najlepiej byłoby więc oprzeć się o kratę i zagadać do więźnia z dostatecznie bliska, by nie mógł tego zignorować, ale alcalde pamiętał, jak kiedyś don miał ochotę go zamordować. Lepiej, bezpieczniej było nie podchodzić zbyt blisko. Mimo zmęczenia, mimo przyjemnego szumu w uszach spowodowanego kubkiem najlepszego wina z zapasów señority Escalante, Ramone miał gdzieś w głębi umysłu scenę, jak de la Vega chwyta go przez kraty, dusi na oczach przerażonego sierżanta, a potem zmyka. Wolny i bezpieczny, bo nie odważyłby się wobec niego na coś więcej niż na poły przerażone, na poły błagalne “Ależ don Alejandro!”

– De la Vega, odpowiedz! – zawołał wreszcie, mimo wszystko podchodząc bliżej.

To także nie wywołało reakcji większej niż krótkie, obojętne spojrzenie.

– To wasz wyrok, de la Vega – Ramone uniósł rulon pergaminu. – Przeczytać wam go?

Wzruszenie ramionami, które wydawało się oznaczać, że może czytać czy nie. Don Alejandra to nie obchodziło.

– Rozumiem, wolicie mieć niespodziankę na szafocie, co? A wytrzymacie tak długo? – zainteresował się Ramone. – Bo uprzedzam, jakiś czas tu spędzicie.

To dopiero wywołało jakąś reakcję.

– Wyjdę stąd jako wolny człowiek – odpowiedział don Alejandro.

– Liczycie na gubernatora? Nie łudźcie się. Już mówiłem, że wyślę odpowiednie pisma, by wyjaśnić, jak wy i wasz syn byliście zamieszani w spisek i zdradę. I oczywiście w pomaganie temu bandycie , oby zgnił w piekle!

Przez moment twarz don ściągnęła się w furii, potem głęboko odetchnął, jakby zmuszając się do uspokojenia i nie okazywania uczuć.

– Ale macie rację, don Alejandro – ciągnął Ramone. – Jeszcze możecie wyjść z tej celi. Może już nie jako właściciel hacjendy, bo ją na pewno skonfiskuję, ale jako ktoś wolny i mogący udać się, gdzie zechce. Choćby do Hiszpanii. Bo macie tam rodzinę, prawda? A i chyba wasi krewni mieszkają gdzieś bliżej, co? Możecie tam pojechać, zacząć wszystko od nowa… Nawet pojechać z synem i jego narzeczoną. Będę łaskawy, niech stracę: moja amnestia obejmie także ich oboje. Nawet dorzucę tego durnego smarkacza, co go Diego wszędzie za sobą ciąga. Dobra propozycja, co?

READ  Serce nie sługa. Część druga - Rozdział 1. Prawdziwa dama

– A co ja mam wam dać w zamian za to? Oczywiście prócz całego majątku?

– Zorro.

– Nie. Nie wierzę w wasze obietnice, alcalde – odpowiedział don Alejandro. – Nie uwierzę w wasze łgarstwa, Ramone, bo wiem, że nie jest ważne co powiem, czy czego nie powiem, gdyż i tak nie wyjdę wolny z tej celi dzięki waszej woli. Nie, kiedy chcecie zagarnąć moje ziemie.

– Ale nic, prócz mojej obietnicy nie macie, don Alejandro. Ani dla was, ani dla waszego syna. Bądźcie rozsądni – Ramone stwierdził, że nie odmówi sobie tej przyjemności. – Chcecie umierać dla zmarłego? Ja chcę tylko ciała tego bandyty.

Cisza.

– Naprawdę, nie spodziewałem się tego po was, don Alejandro. Obiecuję, że wyprawię przyzwoity pogrzeb. Będzie msza, nagrobek… A tak pewnie zgnije gdzieś w jakiejś rozpadlinie, gdzie porzucą go wasz syn i jego kobieta. Albo w jakiejś jaskini, czy gdzie się on tam ukrywał. Nie chcecie oszczędzić synowi dni ukrywania się w towarzystwie trupa?

– Mój syn zadba, by godnie pochować swego przyjaciela, a potem wróci tu. Po zemstę.

Ramone spochmurniał Znów przypomniał sobie lodowate spojrzenie Diego i dawne ostrzeżenie Zorro. De la Vega mógł się zemścić za ojca.

– Może wróci, a może nie. Może okaże się tchórzem – powiedział wreszcie. – A jeśli wróci, spotka go los Zorro. A tego zastrzeliłem. Słyszycie? Zastrzeliłem go – zaśmiał się Ramone. – Tyle razy ze mnie kpił, że nie umiem strzelać, że chybiam nawet na kilka kroków, aż wreszcie udało mi się. Słyszycie? Udało mi się! Z tego pistoletu! – Wymachiwał przy tym niewielkim pistolecikiem.

– Broń szulera – zauważył don Alejandro. – Broń oszusta. Jakże stosowna dla was.

– Broń szulera? – rozzłościł się alcalde – Pokażę wam broń!

Ramone wypadł z aresztu i wrócił po chwili niosąc kapelusz i szpadę.

– Poznajecie? Takiego kapelusza nie miał nikt w okolicy, nikt nie potrafił go podrobić. A ta szpada? Spójrzcie, jaka to piękna, toledańska stal. – Przesunął palcami po lśniącym ostrzu. – Au! – Cofnął rękę. Rozcięte czubki palców spływały krwią.

– Ugryzła – skwitował ten widok don Alejandro, tym razem z satysfakcją w głosie. – Nie dorośliście do tej szpady, Ramone. Toledańska stal potrafi sama bronić się przed niegodnymi rękoma.

– Zamilczcie!

– Bo co? Powiesicie mnie?

Ramone nie odpowiedział, zajęty ssaniem czubków palców. Nie chciał, by kapiąca krew poplamiła jego śliczne, wykaligrafowane wyroki. Wreszcie odezwał się.

– Powieszę. Ale wpierw powieszę waszego syna. A przed nim señoritę Escalante, jak im to obiecałem.

Odwrócił się i wyszedł. Po chwili z gabinetu dały się słyszeć jego przekleństwa. Na pergaminach z wyrokami rosły jaskrawo czerwone plamy krwi.

Przez cały pobyt alcalde w areszcie sierżant udawał, że nie istnieje. Wpatrywał się z takim zapałem w sufit, że jego uwadze umknął delikatny szmer za zamkniętymi okiennicami. Alcalde także niczego nie zauważył.

X X X

Sierżant nie lubił takich zadań. Iść na wartę? Proszę bardzo. Siedzieć na tarasie gospody i obserwować przybyszy? Z radością! Ale pełnić wartę w więzieniu, skąd wcześniej tej samej nocy uciekli jego przyjaciele i pilnować jeszcze jednego ze swoich nielicznych przyjaciół? To było ciężkie zadanie. Tym cięższe, że sierżant wciąż miał przed oczyma to, co zobaczył wybiegając z garnizonu. Ciemną plamę na piasku placu, plamę, która jeszcze przed chwilą była jego przyjacielem Zorro. Nie mógł uwierzyć, że zginął. Nie on. To musiała być jakaś jego sztuczka, tak jak wtedy w kanionie, gdzie strzelali do płaszcza rozpiętego na uschłym drzewku, myśląc, że celują do Zorro. Wtedy spadł w przepaść, wyglądał na martwego i nagle, nagle usiadł z uśmiechem w trumnie, choć sam parę godzin wcześniej układał w niej zupełnie obce ciało. A potem był tam Zorro, śmiał się i groził, i znów zmusił alcalde do odwołania podatków. Więc sierżant stał na warcie w areszcie, patrzył na siedzącego na pryczy don Alejandro, i miał nadzieję, że zaraz się pojawi i udowodni, że nic mu się nie stało.

Ale się nie pojawił, aż rano alcalde stwierdził, że trzeba zmienić warty w hacjendzie de la Vegów i wysłał tam sierżanta. Gdy kapral Rojas i jego żołnierze zniknęli już na drodze do pueblo, obszedł jeszcze dookoła zabudowania, upewnił się, że wszystkie okiennice są solidnie zamknięte, a potem ciężko siadł na porzuconym na patio fotelu. Chciało mu się spać. Najchętniej poszedłby do stajni i tam się wyciągnął na sianie, ale zaczął nagle się obawiać, czy alcalde go nie zaskoczy. Nie, lepiej byłoby nie zasypiać. Potem przypomniał sobie, że przecież wie, gdzie jest klucz do hacjendy, a był też nieco głodny. W kuchni de la Vegów mogło coś być z wczorajszej kolacji, bo w nocy alcalde nie pozwolił nikomu niczego zabrać. Więc sierżant, rozgrzeszając się w myśli, że tylko nie pozwoli, by cokolwiek się zepsuło czy zeschło, dyskretnie otworzył kuchenne drzwi i wślizgnął się do środka.

W pomieszczeniach panował półmrok, poprzecinany smugami słonecznego blasku, tam gdzie w okiennicach był większe szczeliny. Było cicho. starał się też poruszać jak najciszej, podskakując prawie przy każdym głośniejszym skrzypnięciu podłogi czy szeleście. Dziwnie się czuł, przechodząc przez pokoje, które do tej pory znał pełne światła i życia. W wazonach pod ścianami więdły bukiety. Tu leżały rozsypane na biurku papiery, tam zaraz obok piętrzył się stosik książek don Diego, z których najwyższa była otwarta i odwrócona grzbietem do góry. Na pianinie leżały nuty, na sztalugach obok stał niedokończony szkic pejzażu. W salonie zobaczył paterę owoców. Sięgnął po jabłko i ugryzł, a potem zamarł z kęsem w ustach, tak głośne wydało mu się chrupnięcie.

READ  Legenda i człowiek Cz II : Sojusznicy, rozdział 1

W kuchni znalazł garnek z zupą. Był przykryty, więc sierżant uznał, że nic do niego przez noc nie wpadło i może swobodnie się nią poczęstować. Nalał już sobie pełną miskę, gdy to usłyszał. Ni to szelest, ni to szmer… Nagle wiedział, że nie jest sam w domu.

Odstawił talerz.

– To wy, don Diego? – odezwał się głośno.

Cisza.

– To ja, sierżant Mendoza…

Nadal cisza.

– Odezwijcie się, don Diego… – głos Mendozy się załamał płaczliwie.

Wciąż cisza.

– Jak nie chcecie – oświadczył sierżant – to ja nie będę się odwracał. Nie widzę was! Nie patrzę!

Brak odpowiedzi.

Alcalde chce jutro ogłosić wyrok na was i waszego ojca, don Diego… Chce was powiesić… Uciekajcie stąd… On nie skrzywdzi don Alejandro, póki was nie złapie…

Nawet ten szmer zniknął. czuł, że włosy na karku stają mu dęba. A jeśli to nie don Diego? Ktoś inny tu się zakradł? Ale kto? Przez moment sierżantowi przemknął przez myśl Zorro, żywy i ranny, albo, co gorsza, martwy. Nie wiedział dlaczego, ale nagle był pewien, że jak się obejrzy, zobaczy go z wielką czerwoną plamą krwi na koszuli.

Gwałtownie się odwrócił.

Nic. Pusto. Tylko półmrok w korytarzach i żadnego ruchu.

– Ja zaraz stąd pójdę, don Diego… Chciałem tylko trochę zupy… Mogę? Proszę, nie róbcie mi krzywdy…

Cisza. Pusto. Ciemno.

Delikatnie uniósł miskę i powoli, powoli wycofał się do drzwi. Odetchnął dopiero, gdy zatrzasnął je za sobą.

X X X

postawił na stole garnek z zupą i ziewnął. Był zmęczony po nieprzespanej nocy i pracowitym ranku, ale mógł już z dumą rozejrzeć się po jaskini.

Piecyk, który Diego zwykle wykorzystywał do podgrzewania rozmaitych substancji w swoich eksperymentach, promieniował miękkim ciepłem. Już dość dawno Diego zadbał, by komin wyprowadzić w szczelinę skalną, więc nie było ryzyka, że zdradzi ich dym czy zapach. Pod stołem piętrzyły się worki z mąką, fasolą, kukurydzą, pęczki warzyw i nieco wędzonego mięsa. wyniósł prawie całą zawartość spiżarni. Dwie spore beczki zawierały świeżą wodę. Przy stopniach wraz z Victorią umościli z sienników wygodne posłanie, na które przenieśli wciąż nieprzytomnego Diego i ułożyli tak, jak im zalecał don Alejandro, ze stertą poduszek pod plecami. Na dwa inne posłania znalazło się miejsce pod ścianą. Pęki świec i bańka nafty gwarantowały, że nie będą musieli siedzieć w ciemnościach. Jaskinia nadawała się do zamieszkania.

Felipe ziewnął jeszcze raz. Gdy zapadnie zmierzch, będzie musiał się znów wykraść na zewnątrz i tym razem przywieźć do jaskini zapas owsa i siana. Trzy konie, bo prócz srokatej klaczki zatrzymali jeszcze palomino Diego, a kasztankę Victorii Felipe wypuścił niedaleko puebla, zajmowały zatrważająco dużo miejsca i potrzebowały wody i paszy. Na szczęście nie przejął się zbytnio tym najazdem i nie kaprysił, choć Felipe podejrzewał, że wpływ na to miał fakt, że w przymusową gościnę przybyły klacze. Podejrzewał też, że za dzień czy dwa, sytuacja wśród koni stanie się znacznie bardziej nerwowa.

– Wszystko w porządku? – zapytała Victoria.

Felipe ziewnął raz jeszcze i uśmiechnął się, pokazując na posłanie.

– A, chcesz odpocząć? Dobrze, ja jeszcze nie będę spała… Zablokowałeś wejście? Żołnierze są nadal na zewnątrz? Co? Sierżant Mendoza? – odgadywała kolejne znaki chłopca. – Widział cię? A, myślał, że to Diego… W porządku, już nie pytam… Idź spać, Felipe… Bardzo wiele zrobiłeś…

Felipe skrzywił się i potrzasnął głową. Jego zdaniem nie rozwiązali najważniejszego problemu. Ani nie uwolnili don Alejandro, ani nawet nie dali mu znać, że są, w pewnej mierze, bezpieczni i starają się mu pomóc. Kusiło go, by znów w nocy podkraść się do garnizonu, ale wiedział, że tym razem może nie mieć tyle szczęścia, co poprzednim razem. Żołnierze odeśpią przez dzień zmęczenie i warty będą znacznie czujniejsze. Ale go korciło, tak bardzo korciło… Podkraść się do aresztu, dać znać, może nawet wykraść szpadę i zostawić znak, by alcalde wiedział, że mu się nie udało… gdzieś na ścianie, albo jeszcze lepiej na biurku alcalde rozwiązałby tyle problemów, tych co mieli i tych, co nadejdą… Alcalde byłby o wiele bardziej ostrożny, gdyby wiedział, że ktoś jeszcze patrzy mu na ręce i ktoś może mu się przeciwstawić.

Chciał jeszcze opowiedzieć Victorii, czego się dowiedział w trakcie swojej wyprawy do pueblo. Był zmęczony, ale musiał to przekazać jak najszybciej, gdyż trzeba było zdecydować, co będą robić dalej. Porozumienia nie ułatwiał im fakt, że Victoria też była już bardzo zmęczona i odgadywanie gestów przychodziło jej z trudnością. Postarał się więc, by przekazać jej jak najbardziej podstawowe nowiny.

Alcalde… W areszcie? Wyroki śmierci? Don Alejandro? Na Diego i na mnie też? Co? Liczby? Nie rozumiem…

Felipe poirytowany zamachał rękoma i zaczął znów pokazywać odliczając na palcach. Jeden – to Victoria. Dwa… Wskazał ręką na Diego i zamarł. Młody de la Vega miał otwarte oczy.

– Diego! – Victoria odwróciła się do posłania. – Jak się czujesz?

– Bywało… – wyszeptał – gorzej…

– Och… – Victoria nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać.. To, że Diego się ocknął, sprawiło że miała ochotę wybuchnąć płaczem z odczuwanej ulgi. To, że ledwo miał siłę coś wyszeptać, przerażało ją.

– Pić – poprosił Diego.

Felipe podał kubek z wodą, a Victoria ostrożnie przysunęła go do ust Diego. Wypił ledwie kilka łyków, gdy zaczął kaszleć.

– Bywało gorzej… – powtórzył, gdy już kaszel ustąpił. Victoria z przerażeniem zauważyła, że Diego na wargach ma krew. Musiał to zauważyć, bo skrzywił się lekko. – Mogło być… gorzej… – powiedział.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 16

Rozejrzał się po otoczeniu.

– Jaskinia?.. Mądrze… Tu nas nie znajdą… – Ściągnął nagle brwi w namyśle. – Czemu… zapasy?

– Jesteśmy w oblężeniu – powiedziała Victoria. – Alcalde obstawił hacjendę żołnierzami.

– Mój… ojciec?

Odwróciła głowę, czując, że nie może powiedzieć, czego dowiedział się Felipe. Chłopak zauważył to, tak samo jak przerażenie na twarzy Diego, wiec jednym pewnym ruchem odsunął Victorię od posłania i sam przykląkł przy rannym, by przekazać swoją wiedzę.

Diego obserwował go, uważnie śledząc każdy ruch. Chwilami wydawało się, że znowu traci przytomność, bo jego spojrzenie wydawało się błądzić gdzieś po sklepieniu i wtedy Felipe zamierał w bezruchu, czekając aż znów na niego spojrzy. Victoria także starała się odgadnąć znaki chłopca.

Wreszcie Felipe skończył, a Diego odwrócił się twarzą do ściany. Po chwili dotknął ręką bandaża, jakby sprawdzając, czy na pewno tam jest rana i spróbował się podźwignąć. Bezskutecznie. Uniósł się tylko nieco nad poduszki, gdy ponownie złapał go atak kaszlu, przy którym znów pojawiła się krew. Popatrzył na zakrwawioną chustkę, którą Victoria odsunęła od jego twarzy i zaklął. Słabo, ale paskudnie.

– Diego?

– Nie jest dobrze… Nie dam rady… wsiąść na konia…

– Gdzie chciałeś jechać?

– Zorro… Alcalde musi zobaczyć Zorro… To go… zatrzyma…

Victoria też miała ochotę zakląć. Oczywiście, że wiedziała, że był jedynym, który mógł utrzymać w ryzach pomysły alcalde Luisa Ramone, ale tak samo oczywistością było, że w tej chwili Diego nie zdoła samodzielnie podnieść się na nogi, nie mówiąc już o jeździe konno czy walce. Powstrzymała się jednak od przekleństwa, a w zamian tego delikatnie, ale stanowczo przycisnęła ramiona Diego do poduszek.

– Leż – powiedziała. – Nie pomożesz ojcu, jeśli spadniesz z konia tuż za jaskinią.

– Ale…

– Ani słowa, bo na ciebie nakrzyczę – ostrzegła. – Masz leżeć i zdrowieć. Potem jakoś wszystko naprawimy.

Diego zrezygnował z protestów i osunął się głębiej na poduszkach zamykając oczy. Po chwili Victoria zauważyła, że zasnął. Teraz mogła się rozpłakać. Siedzący obok Felipe pokręcił głową ze zmartwioną miną.

– Masz rację, Felipe – szepnęła, ocierając oczy. – Nie wiem, czy cokolwiek da się naprawić. On może mówić, że bywało gorzej, ale jest źle…

Chłopak poklepał ją po dłoni.

– Co, chcesz powiedzieć, że bywało gorzej? Kiedy?

Wymierzył w jej stronę, jakby strzelał z pistoletu.

– Tak, strzelano do nas już wcześniej… To mi przypomina…

Felipe uśmiechnął się nagle i pokazał wpierw na nią, a potem znów naśladował strzał. Nagle znieruchomiał. Popatrzył na śpiącego Diego, na Victorię, potem na spokojnie pasącego się Tornado. Poderwał się i podniósł z ziemi pelerynę Zorro. Przez chwilę ważył ją w rękach, jakby oceniając, ale potem odłożył, zrezygnowany. Victoria uśmiechnęła się przez łzy.

– Wiem, że chętnie byś go zastąpił, ale to już nie będzie jazda gdzieś po wzgórzach. Tu byłoby trzeba przyłożyć szpadę do gardła Ramone…

Felipe kiwnął potakująco głową i pokazał dłonią na wysokość.

– Tak, rozpoznają cię po wzroście – Victoria nagle urwała. – Rozpoznają… Tak, to jest myśl! Felipe, mam pomysł!

Chłopak popatrzył na nią badawczo a potem pokręcił głową. Gdy spojrzała na niego zdumiona, zakreślił dłonią dość wyraziste kształty, znak „Z” i znów zaprzeczył.

– Och, ty myślisz… – zaśmiała się Victoria. – Nie, nie ja. Choć jeśli mi się nie uda, zrobię to! Ale najpierw poszukam innego Zorro…

Felipe spojrzał na nią ze zdumieniem, a potem uśmiechnął się szeroko. Odgadł.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 4Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 6 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *