Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 11

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Pech czy los sprawiają, że nawet najlepszy plan może zawieść. Piąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 11. Wybór lisa, wybór Victorii

W gospodzie w Los panował ożywiony ruch. Goście wchodzili i wychodzili, zamawiali posiłki i napoje, toczyli rozmowy. była już od tygodnia w domu, ale nadal jej powrót stanowił nowość dla części mieszkańców okolic Los i wciąż była zagadywana o to, co się z nią działo po pamiętnej ucieczce. Opowiadała więc o tym, dość zdawkowo, przyjmowała zamówienia, dyrygowała pomagającymi dziewczętami i od czasu do czasu stawała przy kuchni, by tam znaleźć choć odrobinę ciszy, chociaż Antonia kręciła na ten widok głową. Jej zdaniem Escalante powinna bardziej przyzwyczajać się do tego, że jako właścicielka gospody ma od obsługiwania gości wyćwiczony personel.

Na razie jednak cieszyła się powrotem do dobrze sobie znanych czynności, ale gości było wciąż sporo i nim nadeszło południe, nieoczekiwanie dla samej siebie zatęskniła za ciszą i spokojem, do jakich przywykła w Monterey. Wejście don Diego przywitała jak wybawienie, szczególnie że zaproponował jej przejażdżkę.

Okazało się też, że Diego zaplanował nie tylko przejażdżkę powozem. Ledwie zabudowania zniknęły za stokiem wzgórza, przy drodze pojawił się z parą osiodłanych koni.

– Chcesz jechać konno?

– Inaczej się nie dostaniemy tam, gdzie chcę – odparł Diego.

– Ale…

– Moje zdrowie? Czuję się już dość dobrze, by utrzymać się w siodle. Nie musisz się już o mnie martwić – dotknął jej dłoni. – Jestem już zdrowy…

uznała, że bardziej dyplomatycznie będzie przemilczeć to oświadczenie.

– Dokąd chcesz pojechać?

– Muszę odszukać pewnego przyjaciela – uśmiechnął się Diego. – Być może trafimy na niego na tych wzgórzach, ale za żadne skarby nie da się tam wjechać powozem. A do tego sądzę, że chciałaś odpocząć od zamieszania w gospodzie.

– Przyjaciela?

– Tornado.

– A już myślałam, że to będzie człowiek – zaśmiała się Victoria.

Pojechali zatem. Okolica była tu raczej sucha i pusta. Gdzieniegdzie tylko kępy drzew zbierały się w niewielkie laski czy na zboczy wzgórz tuliły się krzewy. Nie było hacjend ani pól uprawnych, a tutejsze łąki miały też niezbyt wartościową trawę, więc prawie nikt nie wypasał tutaj bydła. Można było tu częściej napotkać dzikie mustangi niż domowe zwierzęta.

Diego i jechali w milczeniu, częściej zerkając na siebie, niż rozglądając się w poszukiwaniu zabłąkanego gdzieś wierzchowca. To bardziej pochłaniało uwagę jadącego za nimi Felipe. Szybko też okazało się, że południowe słońce męczy i Diego zaproponował krótki postój przy strumieniu. Pod drzewami słońce nie prażyło tak bardzo, a szum wody nastrajał do odpoczynku. Okazało się też nieoczekiwanie, że torby przy siodłach zawierają pakunek z ciastem, butelkę cydru, kubki i kilka innych niezbędnych drobiazgów.

– Zaplanowałeś piknik! – stwierdziła Victoria, widząc jak Diego rozkłada serwetę.

– Oczywiście – uśmiechnął się do niej. Nie odpowiedziała mu uśmiechem, ale nie zrażony tym, kontynuował. – Pomyślałem, że przyda ci się chwila oddechu od gwaru gospody.

Na to też nie odpowiedziała, więc Diego, widząc, że nie jest w nastroju do rozmowy, wyciągnął się na trawie przymykając oczy.

zabrał kawałek ciasta i ruszył nad wodę, by tam budować jakąś konstrukcję z gałęzi. Z początku od czasu do czasu zerkał na swojego opiekuna i señoritę, ale wkrótce, uspokojony tym, że oboje najwyraźniej nie mieli zamiaru ruszyć się z miejsca, powędrował wzdłuż brzegu.

Gdy chłopak zniknął za kępą krzewów, obejrzała się na Diego. Albo spał, albo po mistrzowsku udawał śpiącego. Przesiane przez liście drzewa plamki słonecznego blasku tańczyły mu po koszuli i twarzy, nadając jej lekko złotawy kolor. Przez moment jednak Victoria miała przed oczyma twarz Diego bladą i pokrytą kropelkami potu. Szum wody zagłuszał inne dźwięki, ale wiedziała, że teraz już nie usłyszy jego oddechu, nie tak jak wtedy w jaskini, gdzie wciąż z trudem i świstem łapał powietrze. Zadrżała na wspomnienie dnia czy też nocy, nigdy nie umiała ustalić, jaka to była pora, kiedy to obudziła się z drzemki i nie usłyszała tego szmeru. Poderwała się wtedy, przerażona, ale okazało się, że Diego wciąż oddycha, tylko że na tyle lżej, że nie dosłyszała tego w pierwszej chwili. Jednak wspomnienie tamtego przestrachu wciąż do niej wracało, głównie w nocnych koszmarach w domu w Monterey, kiedy to budziła się w środku nocy nie wiedząc gdzie jest, przerażona panującą dookoła ciszą i czując z lodowatą pewnością, że zaspała, nie dopatrzyła i ranny Diego umarł. Otrząsnęła się na samo wspomnienie.

READ  Legenda i człowiek Cz I: Zmylić wrogów, rozdział 2

– Co się stało, Vi? – zapytał sennie Diego.

– Co się miało stać?

– Patrzyłaś na mnie… i coś ci się przypomniało.

– Skąd wiesz, że na ciebie patrzyłam?

– Wiem – uśmiechnął się nie otwierając oczu. – To się da wyczuć. to potrafi.

– Zorro? – zapytała.

Coś w jej głosie zastanowiło Diego. Otworzył oczy i obrócił się tak, by móc na nią wygodnie patrzeć.

– Vi…

– Tak?

– Czemu pytasz?

Podciągnęła kolana pod brodę. był gdzieś dalej, może nie usłyszy ich rozmowy. W Monterey miała wyrzuty sumienia, gdy po każdym starciu z Diego chłopak patrzył na nią wzrokiem pełnym niewypowiedzianych wyrzutów.

– Chciałam cię o coś zapytać… – powiedziała. – O coś, nad czym się zastanawiam od dość dawna.

– Tak?

– Kim jesteś tak naprawdę? czy Diego?

– Czy to ma dla ciebie znaczenie? Robisz pomiędzy nimi różnicę?

– Sądzę, że tak – odpowiedziała. Diego usiadł, gestem i miną zachęcając ją, by rozwinęła tę myśl. – Nie wiem… Może przez jakiś czas nie myślałam o tym, ale teraz chciałabym wiedzieć.

– Dobrze – spochmurniał nagle. – Teraz jestem Diego.

– Teraz? A co z Zorro?

– A co ma być? – odpowiedział pytaniem. Zauważyła, że napina barki, jakby zbierał się do ataku. Przez ten miesiąc spędzony w Monterey nauczyła już odczytywać jego emocje, niezależnie od tego, jak próbował je ukrywać.

– Zastanawiałam się, czy mógłbyś przestać… – powiedziała powoli.

– Doprawdy?

przygryzła wargę. Zadała złe pytanie i Diego uznał to za atak. Musiała być bardzo ostrożna.

– Juan już dwa razy bardzo dobrze poradził sobie w tej roli. Mógłby działać dalej. Nie sprzeciwiłby się temu.

– On może nie, ale Flor? A Pereira? On widzi w Juanie swojego następcę, ona męża. W ich planach nie ma miejsca na Juana działającego jako Zorro. W jego zapewne też, choć dwa razy zgodził się go zastąpić – spokojnie stwierdził Diego. – Poza tym on jest daleko od Los Angeles. potrzebowałoby kogoś tu, na miejscu.

Potrząsnęła głową. Miała już swoją odpowiedź. Tak naprawdę, to nie o to chciała go zapytać. Ale musiała się jeszcze upewnić.

– A czy w naszych planach jest takie miejsce?

Diego odwrócił głowę, jakby sprawdzając, czy nie nadchodzi znad strumienia. Wiedziała jednak, że bardziej mu zależało na tym, by się uspokoić i nie sprowokować kolejnej kłótni.

– Powiedz mi – powiedział wreszcie – czy chcesz, by zniknął? Czy jest dla niego miejsce w twoich planach?

– Nie! – zaprzeczyła, a widząc, jak Diego nieoczekiwanie się kuli, dodała szybko. – Nie chcę, by znikał! Tylko…

– Tylko?

– Chciałabym wiedzieć, tak naprawdę, z kim mam do czynienia. Kto będzie moim mężem. – Gdy wymówiła to słowo, Diego poderwał się, patrząc na nią szeroko otwartymi oczyma. – Możemy to ciągnąć w nieskończoność, aż los zadecyduje za nas. Już raz tak zrządził, że zdjąłeś przy mnie maskę. Bo gdyby nie tamta rana, nie zrobiłbyś tego, prawda?

Diego odwrócił wzrok. Czekała dość długo, aż wreszcie odpowiedział.

– Nie wiem… Może… Przerażała mnie myśl, że zniknie wszystko pomiędzy nami… Że możesz uznać to za niesmaczny żart, za podszywanie się pod kogoś innego… Och, nie wiem! Naprawdę nie wiem! – machnął zdenerwowany ręką.

Victoria roześmiałaby się z jego konsternacji, gdyby sytuacja nie była tak poważna.

– Więc zdecydowałeś się mówić, kiedy byłeś pewien, że umrzesz, licząc na to, że nie obejdę się zbyt ostro z konającym.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 13

– Mówisz to tak, jakbym wtedy szykował się na śmierć – prychnął Diego urażonym tonem.

– A nie było tak? – wytknęła.

– Było – westchnął. – Ale jaki to ma związek z twoim pierwszym pytaniem?

– Taki, że nie zastanowiłam się wtedy, kim jesteś. Uznałam, że jesteś Zorro, który nosi dwie maski. Tę czarną i tę bycia Diego. Było mi łatwiej myśleć o tobie, jako o nim. Chronić ciebie jako Zorro.

– Bo tak było.

– Ale teraz zaczęłam się zastanawiać, który z was jest prawdziwy. I jak bardzo ci zależy na byciu Zorro… Bo popraw mnie, jeśli się mylę, ale od ponad miesiąca jesteś Diego i to tym Diego, którego może i lubiłam, ale który często mnie denerwował. Więc może chciałabym wiedzieć, czy znów czekasz na decyzję losu?

– Niezupełnie – Diego nieoczekiwanie się uśmiechnął.

– To znaczy?

– Czekam na decyzję kogoś innego…

– Moją?

– A kogóż by?

Victoria popatrzyła na niego uważniej. Lekkie nachylenie się do przodu, drgający kącik ust…

– Ty mnie tu specjalnie zaprosiłeś, by o tym porozmawiać! – wybuchła.

– Miałem nadzieję, że zechcesz porozmawiać – odpowiedział.

– Ty… – zakrztusiła się – ty… lisie!

Diego nie wytrzymał na widok jej oburzenia i zaczął się śmiać. Szczerze i serdecznie, aż śmiech po chwili przerodził się w atak kaszlu, tak silnego, że padł na trawę.

– Diego? Diego? – zaniepokojona Victoria nachyliła się nad nim.

– Nic, nic. Nic mi nie jest – wysapał, gdy tylko kaszel ustał. Zerknął na nią, i nim się obejrzała, jednym ruchem podciął jej rękę, na której się wsparła. Upadła na niego, a jedyną pociechą było dla niej stłumione „uff”, jakie się wyrwało Diego.

– Diego! – pisnęła.

Poderwał się i okręcił, tak że teraz ona leżała na trawie, a on się nad nią nachylał.

– Oczywiście, że jestem lisem – powiedział, nieoczekiwanie poważnie. – Jeśli chcesz wiedzieć, który z nas jest prawdziwy, to właśnie masz odpowiedź. Jestem i będę Zorro, niezależnie od imienia, jakiego używam. To moja prawdziwa twarz i moja prawdziwa natura. I od chwili, gdy dowiedziałaś się, kim jestem, nie chciałem już niczego pozostawić losowi. Od tamtej nocy w gospodzie, gdy musiałaś do mnie strzelić, od najazdu bandy, od twojego porwania… Za każdym razem byłem przerażony, że mogę cię stracić. Że mogę stracić bycie razem z tobą. Ale nie mogłem niczego ci narzucać… – umilkł, gdy Victoria delikatnie dotknęła palcem jego ust. A potem pociągnęła jego głowę w dół.

Kamyk odbił się od pleców Diego.

– Co? – burknął oglądając się za siebie. – Szsz… – natychmiast dotknął ust Victorii, by i ona nie zaprotestowała głośno. – Co się stało, Felipe? Obcy? – zapytał półgłosem.

już stał przy koniach, odciągając je od brzegu strumienia. Diego pomógł wstać Victorii i zabrał się za zwijanie pikniku. Chwilę później całą trójką ukryli się pomiędzy krzewami.

Obcych było dwóch. Kiepsko ubrani, z kocami zrolowanymi przy siodłach, sprawiali wrażenie wędrownych vaqueros, którym się ostatnio niezbyt powodziło. Do tego obrazu pasowały także stare, mocno pordzewiałe muszkiety i pistolety tkwiące przy siodłach. Przejechali po drugiej stronie strumienia, bez słowa, obojętnie, nie zwracając większej uwagi na otoczenie.

– Dzięki, Felipe – wyszeptał Diego. Chłopak uniósł pytająco brwi. Spodziewał się widocznie, że starszy przyjaciel będzie bardziej urażony jego wtrąceniem. – Lepiej, że nas nie zobaczyli. Jakbyś nie zauważył, nie wzięliśmy ze sobą broni.

– Jadą do Los Angeles? – szepnęła Victoria.

– Pewnie tak.

– No to przypatrzę im się w gospodzie – odpowiedziała. Po chwili zreflektowała się. – A tak właściwie, Diego, to co chcesz o nich wiedzieć?

– Nic. Po prostu nieciekawie wyglądają. Takie tylko mam przeczucie.

– Ach, przeczucie – zaśmiała się Victoria. – Dobrze, Zorro. Postaram się czegoś o nich dowiedzieć. Ale po to musimy wracać do Los Angeles, do gospody.

I znów się zaśmiała, widząc rozczarowaną minę Diego.

X X X

Victoria nie miała kłopotu z ustaleniem, kim byli przyjezdni. Tak, jak zgadywał Diego, dwóch vaqueros szukało szczęścia przy pasaniu bydła. Tyle tylko, że już nie w Kalifornii, ale bardziej na południe i przez Los przejeżdżali w drodze do portu w San Pedro, gdzie liczyli na płynący w pożądanym kierunku statek. Można było więc rzec, że tam nad strumieniem podniósł fałszywy alarm, ale Diego sądził inaczej. Uważał, że bezbronna trójka piknikująca nad strumieniem, mężczyzna, kobieta i chłopak, mogła stanowić dla tych przejezdnych zbyt wielką pokusę. Jego zdaniem ci dwaj nie trudnili się tylko spędem bydła.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 22 Coroczny podatek dla gubernatora

Ale to było w ciągu dnia, a teraz był wieczór i Victoria wróciła do swego pokoju. Ukryła wpierw dzienny utarg, a potem wyjęła kosz, w którym przechowywała zakupione przed miesiącami materiały. Blask koronek jakby przybladł, na aksamicie i jedwabiu pojawiły się załamania po tym, jak nieporządnie je tu wcisnął , ale nadal były to najpiękniejsze tkaniny, jakie widziała w życiu. To co dziś usłyszała, dotknęło ją do żywego. Oskarżała Diego, że woli zdać się na zrządzenia losu, a on, tak naprawdę, czekał na nią. Miał dość odwagi, by pozostawić najważniejszą dla siebie kwestię w jej rękach.

Zarzuciła więc sobie na ramię połę jedwabiu i upozowała, próbując się zobaczyć w niewielkim lusterku. Było na to za małe, ale to jej nie zmartwiło. W ostatnim tygodniu pobytu w Monterey, gdy Diego czuł się już dość dobrze, by wyjechać na krótki spacer, zrobili małe zakupy. To wtedy Diego uparł się, by między innymi kupić dla niej suknię godną donny czy doni, rękawiczki i ozdobny kapelusik. Przy tej okazji naoglądała się, jakie obecnie stroje noszą najmodniejsze z dam i teraz mogła z łatwością je skopiować. Za trzy tygodnie będzie targ. Z pewnością dostanie na nim nici odpowiednie do tej tkaniny. A potem… potem złoży wizytę señorze Inez. Najlepsza krawcowa w Los z radością jej pomoże.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 10Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 12 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *