Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 24

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Pech czy los sprawiają, że nawet najlepszy plan może zawieść. Piąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 24. Handlarze żywym towarem

Gdy tylko Victoria wyjrzała zza kuchennej kotary, wiedziała, że szykują się kłopoty. Sześciu mężczyzn zgromadziło się wokół jednego, położonego w kącie sali, stołu. Ich wygląd nie budził zaufania, ale nie to zwróciło uwagę señority Escalante. W jej gospodzie, jedynej w Los Angeles, siłą rzeczy zatrzymywali się przeróżni ludzie i trzeba było być bardzo aroganckim, jeśli wręcz nie zaślepionym, by oceniać gości po jakości ich ubrania. Nawet najuczciwsi z vaqueros, po kilkutygodniowej pracy przy przepędzie bydła, wyglądali jak obszarpańcy, zachowywali się często niczym banda dzikusów i trzeba było czegoś więcej niż paru ostrych słów, by przypomnieli sobie o dobrych manierach. A elegancki garnitur, czyste ręce i uprzejme zachowanie mogły maskować kogoś, kto potem okazywał się bandytą najgorszego sortu, pozbawionym najmniejszych skrupułów. Nie, wygląd nie był wskazówką. Escalante bardziej starała się dostrzegać inne rzeczy: drobne, ukradkowe gesty, jakimi szulerzy przekładali karty, nieznaczną sztywność ruchów tych, co ukrywali pod odzieżą broń, ciągłą obserwację otoczenia – wszystko to, co mogło oznaczać kogoś, kto wolałby uniknąć spotkania z przedstawicielami prawa.

Lecz w przypadku siedzącej w kącie grupy ta drobiazgowa obserwacja nie była potrzebna. Przybysze byli nie tylko obszarpani, rozmawiali pomiędzy sobą ostro i gwałtownie i wciąż co któryś oglądał się na siedzących w gospodzie żołnierzy, ale i pomiędzy nimi siedziała blada i wyczerpana dziewczyna, która z całą pewnością nie powinna była się tu znaleźć. Flor Pereira.

Victoria wzięła tacę z zamówionymi napitkami i ruszyła na salę.

– Wasze napoje, señores – oświadczyła. – ? Czy chcecie może skorzystać z kąpieli? Mamy pokoje w niskiej cenie.

Flor spojrzała na nią z przerażeniem i nadzieją, nim jednak otworzyła usta, siedzący obok mężczyzna ścisnął ją za rękę.

– Nie – odpowiedział. – nie zechce. Jesteśmy już spóźnieni i zaraz ruszamy w dalszą drogę.

Victoria kiwnięciem dała znać, że przyjęła to do wiadomości, zabrała tacę i ruszyła z powrotem do kuchni. Zaraz za kotarą oparła się o ścianę.

– Marisa – powiedziała półgłosem. Dziewczyna oderwała się od napełniania zupą misek rozstawionych na kredensie. – Zostaw to, biegnij do garnizonu i ostrzeż, że mamy tu bandę. Sześciu ludzi, uzbrojeni. Porwali córkę właściciela hacjendy z Santa Barbara. Potem weź konia ze stajni i jedź do de la Vegów. Powiedz Diego, że możemy potrzebować pomocy .

– Mam tu potem wrócić? – spytała Marisa.

– Tak… Nie! Lepiej, by cię tu nie było… Juanita jest za barem… Antonia, czy możecie po cichu się stąd wymknąć? I zatrzymywać innych gości?

– Myślicie, że to dobry pomysł?

– Nie wiem, ile czasu zajmie Diego odszukanie Zorro. Lepiej, by nas tu było jak najmniej, gdy żołnierze zaczną działać.

Kiedy Marisa odpasała fartuch i wymknęła się tylnymi drzwiami, Victoria ustawiła miski na tacy i ruszyła do gości. Miała nadzieję, że zatrzyma ich wystarczająco długo, by sierżant zdołał zebrać żołnierzy. Niestety, jej nadzieje spełzły na niczym. Była w połowie drogi do stołu, gdy do gospody wszedł caballero. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na siedzącą w kącie grupkę, by odezwał się głośno.

Flor, co za spotkanie! Kim są ci ludzie?

Dziewczyna spojrzała na niego przerażona i nie odpowiedziała, za to podniósł się zza stołu jeden z bandytów. Caballero na ten widok chwycił za szpadę. Być może dobrze postąpił, bo gdyby chciał się wycofać, cała banda rzuciłaby się do ucieczki, a tak w gospodzie wybuchła bójka, której efekt był łatwy do przewidzenia. Sześciu zdeterminowanych mężczyzn szybko poradziło sobie z zaskoczonym caballero, jego przyjacielem i czwórką peonów. Victoria poszukała schronienia w kuchni, tylko po to, by odkryć, że tam czeka na nią jeszcze dwójka bandytów, którzy do tej pory byli w stajni, a gdy zaczęło się zamieszanie, wracali do towarzyszy najkrótszą drogą. Zjawili się tam, nim Antonia zdążyła wyjść z kuchni, ale żaden z nich nie przyprowadził ze sobą Marisy i przynajmniej dziewczynie udało się wydostać.

Skutecznie wydostać, jak się zaraz okazało, bo nim banda skończyła krępować nowych jeńców i nim jej przywódca zwrócił się do señority Escalante z nieuniknionym pytaniem o zawartość kasy, za drzwiami dało się słyszeć sierżanta Mendozę i jego oddział. Tym samym jednak hałas, jaki robili żołnierze, ostrzegł bandytów. Victoria, umieszczona wraz z Flor i señorą Antonią pod strażą w kuchni, słyszała, jak desperados demolują wnętrze lokalu, barykadując wejście i okna i szykując się na dłuższe oblężenie. Z ich rozmów wywnioskowała, że chcą poczekać do zmierzchu, potem przebić się do stajni i uciekać. Planowali też zabranie ze sobą zarówno Flor, jak i jej i Juanity. Po co? Tego nie wiedziała. Być może wiedziała to już Flor, ale na razie pilnujący kobiet bandyta gasił w zarodku każdą próbę porozumienia, wygrażając bronią przy najmniejszym szepcie. To akurat nie martwiło señority Escalante. Marisa uciekła i powiadomiła garnizon, a żołnierze, obstawiając wejścia, tylko zatrzymywali bandytów w środku do momentu, aż całą sprawę rozstrzygnie Zorro. Była pewna, że zjawi się najdalej o zmierzchu.

READ  Konsekwencje, rozdział 6

X X X

Juan Checa zatrzymał się w zaułku. Tygodnie spędzone wśród wzgórz wyostrzyły mu słuch na tyle, by teraz zdawał sobie sprawę, co się przed nim dzieje. Nie było to zresztą zbyt trudne – w ciszy pueblo krzyki Luisa Ramone, alcalde Los Angeles, niosły się daleko. Dla Juana znacznie ważniejsza był niegłośna rozmowa zaraz przed nim. Gdy ostrożnie wychylił się zza rogu domu, miał już pewność – tylne wejście do gospody señority Victorii Escalante było obstawione przez czwórkę żołnierzy dowodzoną przez kaprala Rojasa.

Tak, to było zrozumiałe. Alcalde, jako głównodowodzący, przeklinał i rozkazywał na placu, przed głównym wejściem do gospody, a kapral miał się dostać po cichu kuchennymi drzwiami do wnętrza. Sądząc jednak z ustawionego przed żołnierzami wozu, potajemne wtargnięcie się nie udało i teraz oddział szturmowy sam musiał się chronić przed ostrzałem bandytów. Gospoda, a w niej napastnicy i jeńcy, byli niedostępni.

Niedostępni dla żołnierzy, ale… Juan rozejrzał się po okolicznych ścianach, murach i komórkach. Jeśli dobrze pamiętał rysunki tego chłopaka, gdzieś tu można było wdrapać się na górę i wejść do gospody z zupełnie nieoczekiwanej strony. Kłopot był tylko z tym, że Checa widział to tylko raz, w słabym świetle, nieudolnie narysowane, a w dodatku jego uwagę bardziej zaprzątały w tamtej chwili zabudowania garnizonu i człowiek, który wtedy z nim rozmawiał. Wiedział też, że dotychczas nie mógł tego przejścia dostrzec, bo jako żołnierz nauczył się szukać drogi stojąc na ziemi i nawet bycie vaquero nie oduczyło go tego nawyku. Konie i krowy, tak jak żołnierze, przemieszczają się zwykle w poziomie. Zorro, od którego pochodziła wiedza o trzecim wejściu do gospody, myślał raczej o całych budynkach i dla niego drogi prowadziły także w pionie. A teraz Juan musiał pomyśleć tak jak i odnaleźć jego ścieżkę.

Cofnął się jeszcze o krok. Jeśli obejrzy gospodę z pewnej odległości, być może w końcu zobaczy, jak się tam dostać. Jeszcze jeden krok w tył i… ktoś dotknął ramienia Juana. Checa okręcił się na pięcie, unosząc rękę do ciosu, ale jego nadgarstek znalazł się w żelaznym uchwycie. Chwilę później ten ucisk zelżał, a przybysz uśmiechnął się szeroko.

– Witam, señor Checa!

– Zorro! – szepnął Juan.

nie bawił się w dłuższe ceremonie czy powitania.

– Wiesz, kto jest w gospodzie?

Desperados. Porwali Flor…

– Ilu?

– Sześciu, ośmiu… Ślad był mało czytelny. Rojas pilnuje tyłów…

– A Mendoza z alcalde są przed frontem – dokończył Zorro. – Już ich widziałem.

– Wejście…

– Chodź!

Zaułek dalej bez wysiłku wdrapał się na daszek najbliższej komórki. Chwilę później obaj, on i Checa, zgięci w pół, by uniknąć spostrzeżenia ze strony żołnierzy, przesuwali się po dachu. Droga prowadziła wzdłuż kalenicy, potem przez załom dachu, aż do okienka nad kuchnią. Tam obaj ostrożnie wychylili się do wnętrza. Z niszy pod dachem widać było doskonale i położoną w dole kuchnię, i część sali, wraz z barem.

Dwaj uzbrojeni desperados czatowali przy drzwiach kuchennych, obserwując żołnierzy przez szczelinę w drzwiach. W kącie kuchni na podłodze kuliła się Flor, kryjąc twarz na ramieniu señory Antonii, a obok siedziała Victoria. Żadna z nich nie nosiła więzów. Z pozostałych dziewczyn z gospody Juan zobaczył tylko jedną, ściśniętą wraz z innymi, widocznie zaskoczonymi tu przez napad, gośćmi pomiędzy przewróconymi stołami w głównej sali i tym razem byli oni związani, a ponadto pilnował ich jeden z bandytów. Widocznie napastnicy obawiali się, że mogą próbować jakiegoś ataku. Czterech innych desperados zajęło miejsca przy drzwiach i barze.

READ  Serce nie sługa - Rozdział 7. Poszukiwacze skarbu

Kątem oka Checa zauważył, że podnosi dłoń do kapelusza w powitalnym salucie. Na dole Escalante uśmiechnęła się i szybko opuściła głowę, jakby nic się nie wydarzyło. stuknął Juana w ramię, wskazując mu z powrotem okno. Cofnęli się.

– Siedmiu, może ośmiu – szepnął Zorro. – Nie widać całej sali. Zaczekaj tu. Jak się pokażę z drugiej strony, skacz w dół i uwolnij panie od towarzystwa.

– Z drugiej strony?

– Tamte drzwi – wskazał widoczne drzwi w rogu galeryjki.

– Jak?…

Uśmiech przypominał mrugnięcie łobuziaka.

– Do gospody są dwa wejścia na dole i trzy z góry. Powodzenia, señor Checa!

zniknął, a chwilę później pojawił się po drugiej stronie niczym cień. Zwinnie wskoczył na balustradę, a potem obaj, on i Juan, zeskoczyli w dół.

Pierwszy z bandytów nie zdążył odwrócić się od drzwi, gdy Checa złapał go za kark, szarpnął w tył i z rozmachem pchnął na drzwi, a łomot, jaki temu towarzyszył, był wymownym świadectwem zarówno wytrzymałości desek, jak i siły ciosu. Mężczyzna osunął się na podłogę i legł tam bez ruchu. Łoskot, jaki rozległ się w tej samej chwili za przepierzeniem, świadczył, że postępuje podobnie ze swoimi przeciwnikami.

Drugi z bandytów zdołał w tym czasie wyszarpnąć własną broń, szeroki, paskudnie wyglądający kord. Szpada Juana nie wytrzymałaby takiego starcia, więc Checa zwinnie usunął się z linii ciosu i złapał za stołek, próbując nim wytrącić przeciwnikowi broń z ręki. Gdy przesuwali się wzdłuż stołu, każdy usiłując zająć dogodniejszą pozycję do ataku, bandyta potknął się nagle, jakby popchnięty w plecy i to wystarczyło, by Juan zdołał go obezwładnić.

– Juan! – Flor poderwała się z kąta, ale nim ją złapał, zasłona w przepierzeniu zerwała się z zaczepów i do kuchni wpadł kolejny mężczyzna. Nim zorientował się, co się dzieje, Checa jednym ciosem posłał go do towarzystwa dwójki desperados, a sam skoczył do sali.

Tu panował chaos. Łomot dobiegający zza zabarykadowanych drzwi świadczył, że sierżant Mendoza usłyszał zamieszanie wewnątrz gospody i przypuścił już szturm na wejście. tańczył po sali w unikach, broniąc się przed trójką przeciwników na raz, starając się jednocześnie utrzymać i ich, i pozostałych dwu bandytów, z dala od skrępowanych jeńców. Właśnie wyłapał atak jednego z nich, przytrzymał go i popchnął tak, że wszyscy napastnicy przez moment skłębili się w bezładną gromadę, usiłując złapać równowagę i przejść do ponownego ataku.

Nim zdołali to zrobić, Checa doskoczył do najbliższego z nich i odciągnął go w stronę baru. Miał nadzieję, że jeden solidny cios pozwoli mu ogłuszyć bandytę, ale ten jednak okazał się odporny i Juan miał pełne ręce roboty, by utrzymać jego pięści, a zaraz potem i nóż, z daleka od swojej osoby. Zwłaszcza, że w międzyczasie do desperado dołączył jego kolega, który najwidoczniej wolał spróbować swoich sił czy szczęścia w starciu z vaquero niż z Zorro. Uchylając się przed kolejnym ciosem, Checa zauważył, że ostatni z intruzów rezygnuje ze starcia i biegnie do kuchni.

zaczepił biczem o nogę bandyty. Jedno szarpnięcie i mężczyzna przewrócił się, na tyle nieszczęśliwie, czy raczej szczęśliwie dla Zorro, że trafił głową w podporę schodów i znieruchomiał. Z drugim sprawa była trudniejsza. Gdy jego kolega padał, zdołał nad nim przeskoczyć i znaleźć się na tyle blisko, że teraz Zorro musiał unikać jego noża. Trzeci z bandy chwilowo zniknął Zorro z pola widzenia.

Wydawałoby się, że nożownik nie miał zbyt wielkich szans. Nie był zręczny w ataku, a miał zbyt wiele doświadczenia, by dać się mu zaskoczyć. Na korzyść napastnika przemawiało jednak to, że walka trwała już od kilku chwil i Zorro, mimo swej szybkości, zaczynał być już zmęczony. Mocowali się więc, przepychając tam i z powrotem po sali i Zorro z każdą sekundą czuł, jak opuszczają go siły, zaczyna mu brakować tchu, zaś nieprzyjemne uczucie, jakby omdlewały mu ręce, stawało się coraz bardziej dojmujące.

W tej samej chwili, gdy Juan rzucił się do walki w głównej sali, Victoria Escalante uklękła przy powalonych przez niego napastnikach, szukając broni lepszej niż patelnia. Podnosiła się właśnie z klęczek z pistoletem w dłoni, gdy w wejściu do kuchni pojawił się kolejny bandyta, który najwidoczniej uznał, że zdoła się tędy wydostać z pułapki, w jaką zamieniła się gospoda. Stanął jak wryty na widok broni, ale zaraz uznał, że kobieta nie będzie potrafiła strzelić. Pomylił się w swoich rachubach, bo Victoria bez wahania nacisnęła na spust. Proch spalił się na panewce, więc gdy intruz sięgnął po bezużyteczny pistolet, puściła broń i złapała za leżącą na kredensie patelnię, uznając, że to będzie pewniejsze. Uderzenie kilku funtów żeliwa wystarczyło, by złamać napastnikowi nos i ogłuszyć. Przeskoczyła nad bezwładnym ciałem i ruszyła do sali.

READ  Miłosny napój numer 9 - rozdział 3

Wśród potrzaskanych mebli leżały ciała bandytów. Juan Checa właśnie wykręcił rękę swojemu przeciwnikowi i trzasnął jego głową o deski barowej lady. Raz, potem drugi, aż mężczyzna osunął się bezwładnie. Jednocześnie Victoria zobaczyła, że z coraz większą trudnością utrzymuje z daleka od swej szyi ostrze noża. Rzuciła się w jego stronę, ale nim zdołała przedostać się przez wywrócone meble, Zorro wywinął się resztką sił i nóż wbił się w filar. Zanim desperado wyrwał broń, dostał w szczękę od Juana, poprawił z drugiej strony i bandyta osunął się na podłogę.

wyprostował się powoli, z trudem łapiąc powietrze i obejrzał się niespokojnie na wejście. Żołnierze szturmowali coraz mocniej i sterta mebli blokująca drzwi coraz bardziej się chwiała. Zaraz wtargną do środka.

– Zorro? Wszystko w porządku? – Checa zwrócił się do zamaskowanego banity. Ten tylko potrząsnął głową.

Señoritas, señores, wybaczcie – powiedział z wysiłkiem.

Ruszył po schodach na piętro. Po chwili usłyszeli dobiegający stamtąd suchy kaszel, urwany nagle tak, jakby kaszlący zatkał sobie usta. Victoria rozejrzała się szybko.

– Ani słowa gdzie poszedł, señores, Ramone dowodzi tym szturmem – powiedziała do rozcierających nadgarstki . – Odblokujmy powoli drzwi, dobrze?

Chwilę później, gdy ostatnia ława tarasująca wejście ustąpiła z trzaskiem i żołnierze, prowadzeni przez sierżanta wpadli do środka gospody, zastali tam leżących bezwładnie bandytów, pilnujących ich i Juana Checę starającego się uspokoić szlochającą Flor.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 23Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 25 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *