Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 14

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Pech czy los sprawiają, że nawet najlepszy plan może zawieść. Piąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 14. Cień zagrożenia

Luis Ramone, Los Angeles, zazwyczaj niechętnie opuszczał pueblo. Doświadczenie nauczyło go bowiem, że wyjazdy do Monterey zwykle przynoszą mu więcej kłopotów niż korzyści. Po pierwsze dlatego, że gubernator miał przykry zwyczaj wypytywania go o porządki na powierzonym mu terenie i bezlitośnie rozliczał z każdego zgłoszonego napadu, opóźnienia poczty czy wpłat podatków. Nie mówiąc już o tym nieznośnym Zorro, o którego pytał w pierwszej kolejności. I często nie zadawalał się pobieżnym stwierdzeniem, że ten zamaskowany samozwańczy obrońca ostatnio rzadziej się pokazuje. To bowiem prowokowało dalsze wypytywanie, tym razem o to, co sprawiło, że kiedyś był zmorą dla panującego w porządku, a teraz zjawiał się tylko od czasu do czasu. Ramone wił się wtedy jak piskorz, plątał w wyjaśnieniach i tłumaczył, ale miał nieprzyjemne uczucie, że wszystkie jego drobne machinacje, sztuczki i niezbyt zgodne z prawem zarządzenia są już gubernatorowi doskonale znane i tylko dla własnej wygody rezygnuje on ze złożenia wniosku do Madrytu o zmianę .

Drugim takim nieprzyjemnym momentem wyjazdu było składanie osobistego raportu finansowego. Tu gubernatora zastępowali jego księgowi i znów Luis musiał przeżywać męki piekielne, gdy wyjaśniał, opisywał i korygował rozliczenia. Gubernator był człowiekiem nie tylko oszczędnym, ale i opętanym, zdaniem , ideą rozkwitu kalifornijskiej kolonii. Wymagał inwestowania w jej rozwój, a dobrani przez niego księgowi ściśle realizowali te zalecenia. Niewątpliwie Luisowi Ramone byłoby łatwiej, gdyby nie zadowalał się tylko przedłożeniem papierów, ale mimo nieprzyjemnych doświadczeń, wolał dostarczać sam czysty raport. Zauważyć jednak było trzeba, że za pozorną nielogicznością tego działania kryła się starannie przemyślana taktyka. Każdą późniejszą niezgodność i każdą pomyłkę mógł wyjaśniać tym, że wprowadzono ją do raportu dopiero w Monterey, bez pełnej wiedzy o rzeczywistym stanie rzeczy, co potwierdzały pieczęcie i podpisy.

Gdy już sprawy finansowe i polityczne zostały omówione, przed Luisem Ramone pozostawał krótki, przyjemny okres odpoczynku, gdy mógł udawać przed samym sobą, że jest osobą nie tylko majętną, ale i powszechnie poważaną. Ta krótka „wycieczka do cywilizacji” nie trwała jednak zbyt długo i musiał wracać do Los Angeles. To była trzecia nieprzyjemna chwila wyjazdu, bowiem po powrocie Ramone zwykle odkrywał, że podczas jego nieobecności porządek w został wywrócony do góry nogami. Naprawienie tego stanu rzeczy zajmowało mu tygodnie, jeśli nie miesiące. W dodatku zdarzały się sprawy, których nie dawało się już zmienić, bo zainteresował się nimi Zorro, który osobiście dopilnowywał, by pogodził się z zaistniałymi faktami.

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 29

Tak więc Luis Ramone miał powody, by niechętnie opuszczać Los Angeles, jednak obowiązki nie pozostawiały mu wyboru. Tym razem jednak przy okazji wyjazdu chciał zrealizować pewien plan, który przyszedł mu do głowy ostatnimi dniami. Odcierpiał zatem przepytywania księgowych, wysłuchał, ku swojemu zdumieniu, kilku oszczędnych pochwał na temat inwestowania, szczególnie w rozwój handlu, aż wreszcie mógł wracać. Oczywiście, gdy już był w drodze powrotnej, zaczął zamartwiać się tym, co zastanie w pueblo. Co prawda niczego, poza ogólnym rozprzężeniem w garnizonie nie mógł tym razem wymyślić, ale i tak wolał przygotować się na nawet najgorsze – wydającego w imieniu kolejne dekrety, unieważniające wszelkie wcześniejsze zarządzenia i podatki. Co prawda był to raczej nierealny pomysł, bo Zorro, jak do tej pory, nigdy nie próbował osobiście rządzić, lecz Luis Ramone czuł, jak na samą myśl o tym zaciskają mu się pięści i układał już w myśli piorunującą tyradę, która przywróci mu panowanie nad pueblo. Pogrążony w takich miłych–niemiłych myślach, nie spodziewał się jednak, że prawdziwe kłopoty oczekują go po drodze i że jedno z jego małych, prywatnych spotkań, jakie odbył w Monterey, przyniesie nieoczekiwane efekty.

Wartownik w obozowisku zatoczył się i padł z głuchym charkotem, drugi z żołnierzy poderwał się tylko po to, by osunąć z powrotem na ziemię z nożem w gardle. Hałas obudził Ramone, ale nim Luis zdołał sięgnąć po broń, czyjeś twarde ręce chwyciły go za ramiona i unieruchomiły.

Buenos noches, – usłyszał znajomy głos. Rozpoznał mówiącego i wtedy zaczął się naprawdę bać.

X X X

Przekonanie , że po jego wyjeździe ulega ogólnemu rozprzężeniu, nie było pozbawione podstaw. Już na drugi dzień, gdy było jasne, że przynajmniej przez trzy tygodnie Luis Ramone będzie nieobecny, w garnizonie zawieszano część musztr. Sierżant Mendoza twierdził, że dla utrzymania bojowej sprawności oddziału ważniejsze jest, by ludzie byli wypoczęci i najedzeni, a nie otępiali od powtarzania kolejnych, mało skutecznych ćwiczeń z marszu czy prezentowania broni. Tak samo zawieszano wszystkie warty, ze szczególnym uwzględnieniem tych, które były zarządzone przez jako karne. Oczywiście, że pewne ćwiczenia były kontynuowane, ale sierżant wyznaczał na nie popołudniową porę i obejmowały one głównie strzelanie do celu, koniecznie sporego i nieruchomego, oraz serie prostych ćwiczeń z pałaszami, tak by po ich zakończeniu wszyscy mogli z zadowoleniem stwierdzić, że coś zostało zrobione, a jednocześnie nikogo to nie zmęczyło.

Większy spokój w garnizonie przekładał się też na rytm życia puebla. Żołnierze, dysponując większą ilością wolnego czasu, spędzali go głównie na pogawędkach w gospodzie. Część z nich pozawierała już tu znajomości, mniej czy bardziej osobiste i teraz, gdy mogli bez ryzyka opuścić koszary, starali się wykorzystać każdą wolną chwilę. Oznaczało to także, że pojawią się w warsztatach rzemieślników, by zamawiać różne przydatne rzeczy, od napraw butów czy mundurów, po zamawianie ozdobnych rękawiczek i innych, przydatnych na podarunki, drobiazgów. Wszystko to działo się jeszcze bardziej bez pośpiechu niż zwykle w Los Angeles, jakby każdy wiedział, że ma ten czas przeznaczyć na odpoczynek.

READ  Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 3

Jednak tym razem, choć od targu upłynął już ponad miesiąc, a wyjechał, w wciąż panowało pewne poruszenie. Sierżant Mendoza, na którego spadło obecnie dbanie o bezpieczeństwo pueblo, przesiadywał ze zmartwioną miną w gospodzie, gdzie przeniósł biuro pod nieobecność Ramone. Tam powracający z patrolu żołnierze składali mu meldunki o pojawieniu się obcych, uzbrojonych ludzi, którzy co prawda unikali bliższej konfrontacji z uzbrojonymi lansjerami, ale też zapewne nie wahali by się, gdyby natknęli się na kogoś mniej zdolnego do obrony.

I tak się stało. Dwa tygodnie po wyjeździe do Monterey, kurier pocztowy nie zjawił się o zwyczajnej porze. Wysłany na jego spotkanie patrol wrócił z pustymi rękoma, dopiero na drugi dzień, podczas poszukiwań, odnaleziono wpierw zabłąkanego wierzchowca z wypalonym znakiem królewskich stajni na zadzie, a zaraz potem ciało pechowego jeźdźca.

Sytuacja zaczęła być poważna. Zabity posłaniec nie wiózł niczego ważniejszego poza listami, które zresztą odnaleziono przy ciele, ale sierżant Mendoza spodziewał się, że następny kurier będzie wiózł kwartalny żołd dla garnizonu. Czas żołnierskiego lenistwa musiał się więc skończyć, a stawką były ich własne pieniądze. Sierżant podwoił patrole, które przeszukiwały okolice od Santa Barbara na północy, po pustynne wzgórza na południu dzielące od portu w San Pedro.

Bezskutecznie. Kimkolwiek byli napastnicy, przepadli jak kamień w wodę. A jednak wciąż dokonywali napadów. Tu ostrzelano podróżującego , tam kilku wagabundów zaczepiało peona wiozącego do warzywa. Co prawda tych ostatnich udało się złapać następnego dnia, ale to nie poprawiło humoru sierżantowi. Miał wrażenie, że sprawa jest znacznie poważniejsza. Zresztą podtrzymywał go w tym przekonaniu don Diego, wspominając napad sprzed dwu lat, kiedy to banda Ortegi najechała pueblo.

O tamtym napadzie Diego wspomniał nie tylko wobec sierżanta. Victoria, wchodząc rano do kuchni, zastała tam z kartką w dłoni. Diego prosił o przygotowanie pewnej ilości prowiantu, tak, by starczyło na krótki wyjazd. Oczywiście, Victoria nie omieszkała zawieźć gotowej paczki osobiście do hacjendy.

Zastała Diego w jaskini. Ucieszył się z jej wizyty. Bardzo. Felipe, widząc ich powitanie, demonstracyjnie zajął się poprawianiem ogłowia Tornado.

znów wyrusza? – zapytała, gdy już mogła mówić.

– Tak.

– Dasz radę? – delikatnie dotknęła ramienia Diego.

– Powinienem. Wrócę za dwa, najdalej trzy dni.

– Sam?

– Sam. Wiem, że chętnie by mi towarzyszył, ale jadę bardziej na rekonesans, niż by walczyć. Gdy znajdę tamtą kryjówkę, wrócę i poproszę sierżanta o pomoc.

– Diego… – powiedziała Victoria i zaraz poprawiła się. – Zorro… Wracaj szybko.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 32 Bezkrólewie i stary wróg

– Wrócę.

Pocałował ją jeszcze raz, z uśmiechem uniósł rękę do kapelusza i zniknął w tunelu. Victoria westchnęła. podszedł do niej i zaproponował wyjście z jaskini. Całą swoją postawą chłopak dawał do zrozumienia, że nic się nie stanie i że wkrótce wróci z wiadomościami, jak poradzić sobie z bandą.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 13Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 15 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola