Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 22

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Pech czy los sprawiają, że nawet najlepszy plan może zawieść. Piąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 22. Nowy początek

Uderzenie kafara wstrząsnęło ziemią. Raz, potem drugi. Wreszcie potężny dębowy bal wsunął się w wycięte prowadnice i zaklinował się tam, blokując odpływ wody. Przez kilkanaście chwil panowała pełna napięcia cisza, aż wreszcie… struga wody pociekła ze znajdującego się wyżej wycięcia. Początkowo żółtawa i mętna, szybko oczyściła się i nabrała przejrzystości.

Ludzie zebrani na brzegu zaczęli wiwatować. Kilku peonów porzuciło liny, jakimi jeszcze chwilę wcześniej naprowadzali słup na miejsce i zaczęło tańczyć. Ktoś przyjechał przygotowany na taką okoliczność, bo zaraz rozległy się dźwięki gitary. Z koszyków wypakowywano wino i jedzenie, pojawiły się kubki i talerze. Mieszkańcy świętowali odbudowanie tamy.

Diego de la Vega i Victoria Escalante siedzieli wysoko nad tamą, w miejscu, gdzie mogli widzieć nie tylko ludzi tańczących przy tamie, ale i szybko wypełniający się wodą wąwóz, a za nim pustą i szarą dolinę. Oboje wiedzieli, że za kilka, może kilkanaście dni ta poszarzała ziemia zniknie, wypełni się wodą i stanie znów srebrzyście lśniącym jeziorem.

Milczeli. Z dołu, z oddali dobiegały dźwięki muzyki i śmiechy.

– Wiesz? Nie myślałam, że będzie mi brakowało tej wody, póki nie zobaczyłam, jaka pustka po niej pozostała… – powiedziała wreszcie Victoria.

– Spełniła swoje zadanie. Jednak dobrze, że zdecydowaliśmy się znów postawić tamę. Jezioro okazało się przydatne.

– Ale tak naprawdę, to nie o tym myślałam, Diego.

– A o czym?

– O tym, co się wydarzyło od czasu postawienia pierwszej tamy. Co się zmieniło.

Diego drgnął i pochylił się lekko, by móc widzieć lepiej twarz Victorii.

– To prawda, że wiele się zmieniło, ale… czemu o tym wspominasz?

– Pomyślałam, że to okazja dobra jak każda inna, by cię o coś poprosić.

– Tak?

– Potrzebuję jednego z twoich garniturów, by krawcowa mogła wziąć z niego miarę.

– Krawcowa? Miarę? – Diego, zaskoczony tą prośbą, przez chwilę usiłował zrozumieć, co właściwie usłyszał. – Chcesz powiedzieć, że…

– Tak – uśmiechnęła się Victoria i zaraz pisnęła głośno, bo Diego poderwał się i wziął ją na ręce.

– Vi! Och, Vi!

– Puszczaj, wariacie! Oszalałeś?! Zaraz spadniemy tam na dół!

– Nie spadniemy! – Diego nie przestawał się kręcić. – Och, Vi, dziękuję! Dziękuję!

– Spokojnie! Uspokój się, narwańcze, i postaw mnie! – protestowała.

– Jak chcesz! – Diego postawił ją na ziemi tylko po to, by spróbować ukraść pocałunek. Oddała mu go z zapałem, ale oboje potknęli się i siedli z rozmachem w trawie.

– Mało brakowało – zaśmiała się Victoria. – Jeszcze krok, a byśmy się sturlali wprost na ich głowy. – Wskazała na rozbawionych ludzi w dole. Muzyka i śmiechy były na tyle donośne, że nikt nie zwrócił uwagi na parę wysoko na zboczu.

– Nic by się nie stało – zbagatelizował Diego. – Co najwyżej dowiedzieliby się, że mamy powód do świętowania.

– A jak byśmy wpadli do wody? – przekomarzała się.

– Też by się nic nie stało. Przecież umiesz pływać!

– A to skąd wiesz? – zainteresowała się. Nigdy nie mówiła Diego, że potrafi pływać. Więcej, właściwie nigdy nie było okazji, by mógł ją zobaczyć w wodzie, chyba że… Nagłe odwrócenie wzroku przez Diego i lekkie drgniecie kącików ust podpowiedziało jej odpowiedź. – Śledziłeś mnie! – wybuchła.

– Nie! – zaprotestował. – To znaczy tak… Ale…

– Tak?

– No cóż… Kiedyś pojechaliśmy razem… – Diego czerwienił się i jąkał, coraz bardziej zakłopotany. – Pamiętasz może… To małe jeziorko w górach… A potem… Jak jechałaś czasem za

– Podpatrywałeś mnie!

– No cóż… Tak… To było dla twojego bezpieczeństwa! Martwiłem się, czy ci nic nie grozi i wolałem być gdzieś w okolicy – usprawiedliwił się szybko Diego.

Przez chwilę mierzyła go groźnym wzrokiem, ale nie wytrzymała zbyt długo na widok jego na poły przestraszonej, na poły przepraszającej miny i zaczęła się śmiać.

– Och, Diego, Diego… Jak by mi kiedyś ktoś powiedział, że don Diego de la Vega będzie się krył po bezdrożach, by mnie chronić i będzie mnie przy tym podglądał, to bym nie uwierzyła… Nikt by w to chyba nie uwierzył!

– I bardzo dobrze – odparł Diego, nieoczekiwanie poważniejąc. – O to chodziło. By nikt w to nie uwierzył.

Ona również spoważniała, przypominając sobie, z czym wiąże się pozorna nieudolność Diego, ale zaraz znów się uśmiechnęła. Dzień był piękny, grała muzyka i przez kilka pięknych chwil oboje mogli nie myśleć ani o problemach w przeszłości, ani o kłopotach w przyszłości.

X X X

Diego pierwszy zauważył stojącego na werandzie gospody. Lekko ścisnął dłoń Victorii, by zwrócić na niego i jej uwagę.

– O, wytrzeźwiał? – mruknęła.

– Wygląda na to, że tak. I chyba się zorientował, co się dzieje. Ale nie krzyczmy na niego za bardzo, dobrze? – mrugnął do niej. Odmrugnęła.

Rzeczywiście był trzeźwy. Ubrał się też w czysty surdut i zadał sobie osobiście wysiłek doprowadzenia zarostu do porządku. Wysiłek, bowiem niewielkie plamki na skórze i nierówne bokobrody wskazywały, że ręka trzęsła mu się dość mocno i sam zabieg golenia musiał być bolesny.

– Chciałbym porozmawiać z wami, de la Vega – oświadczył zamiast powitania. – Z señoritą Escalante także.

– A to na jaki temat? – zainteresowała się Victoria.

– Na temat poleceń, jakie wydaliście swojemu personelowi.

– Nie mamy tu o czym rozmawiać, – oświadczyła. – Zrobiłam to, o co poprosił mnie doktor Hernandez.

– Jak to?!

– Doktor Hernandez… – Diego zeskoczył z konia i podszedł bliżej do Ramone. – Doktor stwierdził, że dla waszego dobra powinniście bardziej o siebie zadbać.

Ramone zawahał się przez moment. Ostatnią rzeczą, w jaką mógł uwierzyć, była troska mieszkańców o jego osobę. Ale chwilę później przypomniało mu się, że kiedyś to właśnie don Diego wstawił się za nim, by ochronić go od domu dla obłąkanych. Może i teraz też chciał mu dopomóc.

– W porządku – burknął. – Porozmawiajmy, de la Vega, w moim gabinecie.

Odwrócił się i odszedł do swej kwatery, wspierając się ciężko na lasce. Diego popatrzył na Victorię, wzruszył ramionami i poszedł za nim. Señorita Escalante obejrzała się na werandę. Marisa uśmiechnęła się uspokajająco, więc Victoria także ruszyła za Diego, machając przy tym na wjeżdżającego właśnie na plac don Escobedo.

Gdy Ramone stanął wreszcie przy swoim biurku, bez zaskoczenia spostrzegł, że wraz z młodym de la Vega i señoritą Escalante w gabinecie zebrało się znacznie więcej osób. Był don Escobedo, don Alfredo z dwoma synami, don Oliveira i kilku pomniejszych caballeros, wszyscy żywo zainteresowani, co ma im do powiedzenia. A, zdaniem , nie było to nic przyjemnego.

READ  Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 23

– Panowie – zaczął surowym tonem. Señorita Escalante fuknęła pod nosem, ale nic nie powiedziała głośno. Ramone zignorował jej złość. – Chcę wiedzieć, kto popełnił fałszerstwo.

Przez chwilę panowała cisza.

– Fałszerstwo? – spytał wreszcie don Esteban. – Co macie na myśli?

– To mam na myśli – otworzył księgę i wskazał zapis. – Oto jest zapis, że zostały pobrane pieniądze na budowę, niewątpliwie tamy, którą, jak usłyszałem, dziś ukończono. Zapisał to niewątpliwie sierżant Mendoza, ale obok widnieje mój podpis.

– A zatem jakie macie do tego zastrzeżenia?

– Takie – warknął Ramone – że ja tego nie podpisywałem! To oczywiste fałszerstwo, by ukryć defraudację majątku pueblo.

– Podpisaliście, – odparł łagodnie don Esteban. – Tak jak jesteśmy tu zgromadzeni, a także ci, którzy dziś nie zjawili się w pueblo, wszyscy możemy zaświadczyć, że podpisaliście.

– Jeśli tak – wycedził alcalde – to czemu tego nie pamiętam?

– Ponieważ byliście potem nieco… – wtrącił się don Diego de la Vega – niedysponowani.

Diego wypowiedział te słowa swoim zwykłym, łagodnym tonem, ale Ramone łypnął na niego wściekle, ponieważ młody de la Vega właśnie wygłosił bezczelne kłamstwo, a on musiał być mu za to łgarstwo wdzięczny. Prawda bowiem była taka, że od prawie kwartału, od czasu wypadku, a dokładniej od kiedy doktor Hernandez zdecydował się odebrać alcalde flakon z laudanum, Ramone trzeźwiał jedynie na tyle, by wziąć w ręce kolejny dzbanek wina czy flaszkę czegoś mocniejszego. A minione dni zlewały się w jego umyśle w jeden ciąg, bez poczucia czasu czy zaistniałych wydarzeń, z którego pamiętał tylko ogólne uczucie żalu, odrazy i niechęci do świata.

Ramone raz jeszcze popatrzył na feralny zapis i w tym momencie spadła na niego, jak grom z jasnego nieba, świadomość, ile czasu upłynęło od jego ostatniej wizyty w Monterey. W tych dniach powinien był tam być i składać gubernatorowi sezonowy raport. Zajęty właśnie odkrytymi brakami w kasie miejskiej nie myślał o tym… Gorączkowo przewertował karty. Kwartalne wyliczenia do raportu były na swoim miejscu, zaraz po zapisach wypłaconego żołdu. Problem podpisu i wydanych pieniędzy na budowę nagle przestał być aż tak istotny.

– Kto przygotowywał raport? – zapytał alcalde, starając się, żeby jego głos brzmiał możliwie równo i spokojnie. – Kto go wysyłał do gubernatora?

– Mój ojciec udał się do Monterey – wyjaśnił młody de la Vega.

– Co?

– Byliście chorzy – don Diego uniósł brwi w niewinnym zdumieniu. – Nie można było od was wymagać, byście podróżowali. Ojciec zdecydował, że najlepszym rozwiązaniem będzie, gdy on osobiście złoży raport gubernatorowi i wyjaśni waszą nieobecność.

– Wyjaśni… osobiście… – powtórzył Ramone słabym głosem. Jeśli coś było katastrofą gorszą niż utrata pieniędzy, to był to don de la Vega, osobiście składający gubernatorowi raport o stanie pueblo i jego alcalde. Był pewien, że nie pominie najdrobniejszego szczegółu ze spraw, które mogą postawić jego, Luisa Ramone, w złym świetle.

– Tak, osobiście – uśmiechnął się Diego pocieszająco.

Przez chwilę w gabinecie panowała cisza. Wreszcie alcalde powoli odłożył księgę. Raport raportem, don już kilkakrotnie starał się o usunięcie go ze stanowiska, ale zawsze bezskutecznie, więc być może i tym razem jego działania będą bezowocne, a on, Ramone, ma tu do wyjaśnienia sprawę swego podpisu, którym zaaprobował, a może nie, wydatek z miejskiej kasy.

– Dlaczego w ogóle zgodziłem się na tę budowę? – westchnął, w zamyśle retorycznie. Pamiętał aż za dobrze, że poprzednim razem potrzeba było aż interwencji Zorro, by go nakłonić do wypłacenia należności.

– Ponieważ ta tama ma nosić wasze imię – odpowiedział łagodnie don Diego.

– Co?! – Pierwszy raz od bardzo dawna Luisowi Ramone zabrakło słów. Mieli nazwać tamę jego imieniem? Tę tamę? Nie mógł w to uwierzyć. – Mendoza! – wrzasnął.

Si, alcalde? – sierżant musiał czekać gdzieś w pobliżu, bo otworzył prawie natychmiast drzwi.

– Wiecie coś o tych pieniądzach na budowę tamy?

Si, alcalde! Kazaliście mi zapisać to w księdze. I się kłóciliście z don Alejandro, czy tama ma się nazywać Tamą Luisa Ramone, czy Tamą Alcalde Luisa Ramone. I jeszcze wzięliście pieniądze z waszej skrzyni…

Ramone zasłonił ręką oczy. Ból głowy, do tej pory nieco przygaszony po wierzbowej herbatce, zaczynał znów narastać pod wpływem dźwięku głosu sierżanta. To, co właśnie odkrył, także miało w tym swój udział. Oczywiście, że się zgodził. Był pijany, to fakt, ale z całą pewnością się zgodził i zrobił to z radością, a w dodatku dołożył do tej inwestycji swoje własne pieniądze. Wystarczyło tylko, że usłyszał, jak mają nazywać tę przeklętą tamę. Nie wiedział jedynie, kto to zaproponował, ale mógł być pewien, że maczał w tym palce młody de la Vega. Tylko on mógł wymóc na mieszkańcach odbudowę tamy. I tylko on był na tyle sprytny, by podejść jego, Luisa Ramone, propozycją uhonorowania przez nadanie tamie jego imienia. Musiał wiedzieć, że to go przekona…

Zamknął księgę. Mógł, oczywiście że mógł, oskarżyć kogoś z obecnych, może właśnie de la Vegę, o fałszerstwo czy defraudację. Albo nawet o wyłudzenie podpisu. Być może nie musiałby przeprowadzać śledztwa… Jednak zaraz te myśli prysnęły. Już raz, kiedy nie chciał płacić, skończył ze szpadą na gardle. Teraz też aresztowanie przyciągnęłoby tego przeklętego banitę, a sama myśl o zamieszaniu, jakie by to wywołało, powodowała u alcalde mdłości. Nie, lepiej będzie przejść nad tym do porządku dziennego i zadowolić się tym, że mieszkańcy zdecydowali się upamiętnić jego imię. Tama imienia Luisa Ramone, alcalde Los Angeles. To brzmiało wręcz przyjemnie.

– Dobrze – westchnął. – Rozumiem, że w świetle tych okoliczności zgodziłem się, by tama nosiła moje imię. Dziękuję zatem za okazany mi szacunek i uznanie, i pragnę zauważyć, że razem zdziałamy wiele dla dobrobytu Los Angeles.

To była ładna mowa, zwłaszcza jak na kogoś, kto wciąż cierpiał po przepiciu, i Ramone był z niej zadowolony, zwłaszcza że obecni w gabinecie też przyjęli ją z należytym szacunkiem.

X X X

Ludzie wracający znad tamy przenieśli radosne świętowanie do pueblo. Wyciągnięto stoły, z piwnicy señority Escalante wytoczono beczkę wina, na werandzie gospody ulokowało się kilku muzyków, którzy z zapałem przygrywali do tańca i zaimprowizowana rozwijała się w najlepsze.

Alcalde, po kolejnym kubku wierzbowego naparu, czuł się dostatecznie dobrze, by pozwolić sobie na skosztowanie kilku potraw. Poczęstował się też kubkiem wina. Co prawda señorita posłała mu niezbyt przyjazne spojrzenie, gdy zobaczyła, jak je nalewa, ale zignorował to. Nie miał zamiaru wypić tyle, ile wczoraj, o nie. Właśnie złożył sobie solenną obietnicę zachowania może nie całkowitej trzeźwości, ale przynajmniej jasnego umysłu, by nie powtórzyła się sytuacja, że nie pamięta, co podpisuje. Nawet nie tyle było mu żal utraconych pieniędzy, choć nie mógł zaprzeczyć, że to go zabolało, ale tego, że nie potrafił sobie przypomnieć, jak go proszono o wyrażenie zgody i argumentowano, że tama będzie nosić jego imię. Teraz mógł sobie tylko wyobrażać te dyskusje, namawiania, proszenia… Wszystko to go ominęło. A zatem koniec, kropka! nie będzie pił. I tylko świadomie zignorował, że już kilkakrotnie obiecywał sobie taką wstrzemięźliwość.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 48 Łatwiejsza droga i trudniejsza droga

Mimo poprawy samopoczucia muzyka i gwar zabawy wciąż były dla niego za głośne. Usiadł więc w gospodzie, gdzie przynajmniej ściany choć trochę chroniły go przed zgiełkiem i zaczął przeglądać zapiski sierżanta dotyczące podatków. Było to trochę dziwne zajęcie, jak na fiestę, ale chciał się jak najszybciej zorientować, co przeoczył.

Zabierał się już do sumowania wpisów przed raportem, gdy poczuł, że ktoś siada obok niego. Obejrzał się. Znał tę kobietę. W średnim wieku, więcej niż nieco zaokrąglona, z wciąż zaciętymi gniewnie ustami i drobnymi zmarszczkami w kącikach oczu od ciągłego ich mrużenia z dezaprobatą… Señora Chiara, dama do towarzystwa i opiekunka donny Escobedo.

Buenos dias – powiedział.

Buenos dias – odpowiedziała.

Przez dłuższą chwilę siedziała milcząc i tylko ruch jej wachlarza zdradzał narastającą irytację.

– Powiedzcie mi, jak wy to wytrzymujecie – odezwała się w końcu.

– Wybaczcie, señora, ale wytrzymuję co?

– Ten barbarzyński kraj i jego obyczaje.

– Barbarzyński? – Ramone przechylił głowę z zainteresowaniem. Do tej pory nie miał okazji zamienić z señorą Chiarą więcej niż kilka słów powitania i zaciekawiła go jej ocena pueblo.

– Nie inaczej, barbarzyński. Dodam także, że bezprawny i okrutny.

– A co was skłania do takiej oceny?

– Cóż… – Señora przez kilka chwil postukiwała złożonym wachlarzem w dłoń, jakby licząc w myśli kolejne argumenty. – Nie będę tu wspominać o prymitywizmie zabudowań czy o braku choćby elementarnych wygód, do których są przyzwyczajone osoby żyjące wśród cywilizacji. To zapewne dostrzegacie sami.

– Owszem, z tym muszę się z wami zgodzić – stwierdził Ramone. – Ja także boleśnie odczuwam niedobory pewnych udogodnień, jakimi cieszą się mieszkańcy większych miast czy nawet Hiszpanii. Jednak muszę, z obowiązku, zauważyć, że cieszy się walorami, jakich nie mają inne puebla w Kalifornii.

– Zauważyłam już, señor alcalde, że jesteście niezwykle obowiązkowi – Wachlarz w dłoni Chiary skierował się ku księdze podatkowej, wskazując, co miała na myśli. – Niewielu z ludzi, jakich znałam, nawet na królewskim dworze, poświęcałoby czas fiesty na zapoznanie się z podatkowymi zawiłościami.

– To moje zadanie jako alcalde – pochylił głowę Ramone. – Przyjąłem je, wraz z wieloma innymi, jako część mojej nominacji i muszę dołożyć starań, by się z niego należycie wywiązać.

Luis uznał, że zabrzmiało to wystarczająco zgrabnie. Skoro ta Chiara bywała na królewskim dworze, być może znajomość z nią dopomoże mu w wydostaniu się z tego po stokroć przeklętego pueblo.

– Jak powiedziałam, jesteście niezwykle obowiązkowi.

– A zatem? Cóż innego skłania was do nazywania Kalifornii krainą barbarzyńców?

– Oczywiście jej mieszkańcy – Chiara strzepnęła wachlarzem o dłoń. – W Hiszpanii byłoby nie do pomyślenia, żeby caballeros, czy ich rodziny, znajdowali się wśród tańczących na ulicy wieśniaków. Tam peoni znają swoje miejsce i nie narzucają się szlachetnie urodzonym ze swą obecnością. Nie będę też wspominać tu o tym, że hiszpańscy caballeros znacznie bardziej dbają o swoją reputację i nie plamią się niestosownymi związkami. – Tu señora uderzyła wachlarzem o stół tak mocno, że zabrzmiało to jak wystrzał.

Ramone uniósł brew. A więc to ją boli. Związek młodego de la Vegi z Victorią Escalante. Zapewne dlatego, że de la Vega odtrącił jej pupilkę. No cóż, tego nie da się wykorzystać. Chociaż…

– Niestety – powiedział smutno. – Jesteśmy tu daleko od cywilizacji i pewne normy uległy tutaj… rozluźnieniu.

– To prawda… – westchnęła. – Niestety, to dotyka także nowoprzybyłych. Zwłaszcza kiedy… – urwała nagle, a po chwili zaczęła mówić dalej. – Inną rzeczą jest okrucieństwo tutejszych bandytów, señor alcalde. Nigdy w Hiszpanii nie wydarzyłoby się coś takiego jak to, co was spotkało.

– Przetrwałem, señora, i nadal pełnię swoje obowiązki – uśmiechnął się Ramone. Wolał przemilczeć, że to on sam, nieopatrznie, doprowadził do spotkania z bandą Ortegi i to, co miało mu posłużyć w walce z Zorro, skończyło się dla niego torturami i kalectwem. Tak samo jak przemilczał, że to co od tamtej pory robił, niewiele miało wspólnego z obowiązkami.

– Nie zmienia to faktu – odpowiedziała señora Chiara gniewnym tonem – że w Hiszpanii szacunek otaczający królewskiego urzędnika jest znacznie większy i tam po prostu bandyci nie odważyliby się tak was potraktować.

– Niestety, nie jesteśmy w Hiszpanii i choć jestem tu z królewskiego mianowania, nie liczę się zbytnio na dworze… Król ma wielu alcalde w swej służbie. Już zdanie samego gubernatora w Monterey, najbliższego nam zwierzchnika, ma większą wagę…

Victoria, wynosząc z kuchni kolejną misę tacos od niestrudzonej señory Antonii zauważyła, że obok alcalde siedzi señora Chiara i oboje wydają się być pogrążeni w ożywionej rozmowie, jakby to, co każde z nich mówi, trafiało idealnie w przekonania drugiego. Wzruszyła ramionami, odstawiła misę na stół i ruszyła na poszukiwanie Diego. Zauważyła, że rozmawia z kilkoma caballeros. Gdy podeszła bliżej, rozstąpili się, by zrobić jej miejsce.

– To by było na tyle, co się tyczy organizacji pracy przy tamie. A teraz, señores, wybaczcie – powiedział Diego na jej widok. – Chcę poświętować z narzeczoną…

Odeszli razem na bok, by stamtąd obserwować ludzi na placu.

– Chiara plotkuje razem z Ramone – mruknęła po chwili Victoria.

– I co z tego? – zdziwił się Diego. – Mogą mieć trochę wspólnych tematów.

– Nie spodziewałam się, że ona będzie rozmawiać z kimkolwiek innym niż donna Dolores.

– Oraz rodzina Escobedo, to prawda. Ale dajmy im spokój – Diego machnął ręką. – Wolę spróbować, czy damy radę zatańczyć razem.

Muzycy grali teraz spokojny, wręcz dostojny taniec, a pary krążyły dookoła fontanny. Diego i Victoria już drugi raz zataczali koło, gdy w melodię wdarły się podniesione głosy.

– Co się dzieje?

– To chyba jakaś kłótnia.

Donna Dolores, z dłońmi uniesionymi do ust w klasycznym geście przerażenia, stała obok dwóch młodych caballeros, których zaczerwienione twarze świadczyły, że to co się dzieje, nie jest to drobnym nieporozumieniem. Z tej odległości, gdzie znajdowali się Diego i Victoria, nie dało się przez muzykę usłyszeć wyraźnie słów, ale blednąca gwałtownie twarz jednego z młodzieńców była wystarczającym dowodem, że nie była to przyjacielska uwaga. sięgnął po szpadę.

– Nie! Nie! – krzyknęła Dolores, na tyle przenikliwie, że wszyscy zwrócili na nich uwagę.

Także drugi z młodych ludzi wyciągnął swoją broń. Dwie szpady zalśniły w słońcu, a wokół przeciwników utworzył się niemal natychmiast krąg widzów.

Señores! – Diego ruszył w tamtą stronę, ale dwaj skłóceni nie zwrócili na niego uwagi. Powtórzył więc głośniej, przepychając się pomiędzy ludźmi bliżej pola walki. – Señores! Co to ma znaczyć? – powiedział pojednawczym tonem.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 33

– Nie wtrącaj się w to, de la Vega – odpalił pierwszy z młodzieńców. – To sprawa honoru!

Diego zrobił jeszcze jeden szybki krok i chwycił młodego za nadgarstek.

– Co chcieliście przez to powiedzieć? – zapytał lodowatym tonem.

Młodzik zmieszał się odrobinę.

– To sprawa mojego honoru… – wyjaśnił, już odrobinę mniej agresywnie.

– Mojego także – wtrącił się drugi. – Po tym, co usłyszałem…

– Po tym co zrobiłeś…

Nim jednak Diego zdołał znów przerwać zaperzonym młodzikom, padło kolejne pytanie.

– Co tu się dzieje? – ktoś przepychał się gwałtownie do środka grupy. – Pytam. Co. Tu. Się. Dzieje?

Luis Ramone, a za nim señora Chiara, dostali się wreszcie do pierwszego rzędu widzów.

Donna Dolores! – wykrzyknęła Chiara. – Kochanie, co się stało?

Panna Escobedo, zamiast odpowiedzieć, rzuciła się jej w ramiona, jak śmiertelnie przerażone dziecko. Dopiero gdy opiekunka ją objęła, dziewczyna obejrzała się przez ramię na obu młodzieńców.

– Drobne nieporozumienie, alcalde – spróbował załagodzić sytuację Diego.

– Drobne? Wy nazywacie to, co usłyszałem, drobnym nieporozumieniem?! – prychnął jeden z młodzików. – Naprawdę zapomnieliście chyba, czym jest honor caballero, skoro tak to postrzegacie!

– Nie wiem, co usłyszeliście… – zaczął Diego, ale nie było dane mu dokończyć.

– Odstąpcie, de la Vega. Doceniam wasz trud rozjemcy – oświadczył alcalde – ale ci młodzi ludzie powinni ponieść konsekwencje wszczynania zwady w świąteczny dzień. Sierżancie! – zawołał i zaraz skrzywił się boleśnie od samego dźwięku swojego głosu.

Si, alcalde… – oderwał się od stołu i stojących tam mis z tacos i nachos.

– Zabierzcie tych dwu młodych rozrabiaków do garnizonu. Może noc w areszcie ochłodzi te gorące głowy!

Señor alcalde! – obaj młodzieńcy zaprotestowali unisono. Ramone znów się skrzywił.

– Ani słowa! – oświadczył. – Sierżancie, wydałem rozkaz!

Señor alcalde – wtrąciła się Chiara – czy oni rzeczywiście mają spędzić resztę dnia za kratami?

Ramone wsparł się mocniej na lasce i wyprostował, tak by wyglądać najdostojniej, jak tylko to było możliwe.

– Zwada, zakłócanie spokoju, przygotowanie do pojedynku, obelgi nie przystające dla osób ich klasy, wyciągnięta broń w tłumie… – stwierdził dobitnie. – Señora Chiara, nie mogę pozwolić, by tak ucierpiał porządek społeczny i publiczne bezpieczeństwo.

Diego skrzywił się nieznacznie na dźwięk tych słów. Wyglądało na to, że rozmowa z señorą Chiarą obudziła w Ramone dawne ambicje bycia , a przynajmniej chęć zachowywania się niczym na królewskim dworze. Skłócona dwójka, nieistotne, co było przyczyną ich zwady, nadawała się jak nikt inny na zademonstrowanie, że alcalde nie toleruje upadku obyczajów czy jakichś zakłóceń w Los Angeles.

– Rozumiem i doceniam to, alcalde – uśmiechnęła się tymczasem Chiara – ale jeden z tych młodzieńców przybył tu jako towarzysz donny Dolores. Czy nie ma sposobu, by mógł uniknąć tej kary?

Twarze młodych caballeros poczerwieniały. Jeden zapewne dlatego, że to starsza kobieta wstawiała się za nim, by uniknął kary, a drugi… Diego przypuszczał, że na samą myśl o niesprawiedliwości sytuacji. Donna też nie wyglądała na wyjątkowo ucieszoną sytuacją.

Ramone zastanawiał się przez niezbyt długą chwilę.

– Sądzę, że grzywna podziała równie skutecznie, jak cela – oświadczył wreszcie. – Udajcie się z sierżantem, señores, by ją wypłacić. Potem możecie wracać tu, na zabawę, ale ostrzegam! Drugie starcie skończy się dla was pobytem w areszcie.

Skłócona dwójka spojrzała na siebie z ukosa. Jeden już otwierał usta, by zaprotestować, ale alcalde to zauważył.

– Grzywna lub areszt – oznajmił. – To moje ostatnie słowo.

Zrezygnowani caballeros już bez słowa ruszyli w stronę sierżanta. Ludzie zaczęli się rozpraszać, a muzycy znów podjęli melodię.

Donna nie wygląda na zachwyconą interwencją alcalde – zauważyła cicho Victoria.

Diego obejrzał się. Rzeczywiście, donna Escobedo nie sprawiała wrażenia zadowolonej z takiego zakończenia sprawy. Kiedy jej opiekunka podeszła do Ramone i zaczęła z nim rozmawiać, gratulując, sądząc po gestach, rozwiązania problemu, dziewczyna stała obok, milcząca, z zaciętymi ustami, a gdy tylko jej kuzynki pojawiły się w pobliżu, ruszyła w ich stronę. Razem wmieszały się w tłum.

– Tak… – powiedział Diego. – Mam wrażenie, że bardzo rozczarował ją brak pojedynku.

– Za to señora Chiara jest uszczęśliwiona zachowaniem Ramone.

Victoria tylko pokręciła głową.

– Wydaje mi się, że… – urwała i zmieniła temat. – Jednak Ramone jest znów tym alcalde, którego znamy i kochamy – stwierdziła z przekąsem.

Diego zaśmiał się tylko i pociągnął ją pomiędzy tańczących.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 21Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 23 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/