Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 13

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Od autora: Owszem, de Soto bywa, a raczej jest uparty. Ale przede wszystkim ciągle szuka sposobu, jak sobie poradzić z wyznaczonym zadaniem i nie zraża się przegranymi. A w międzyczasie nie odmówi sobie rozrywki…


Rozdział 13. Augusta Sinestra


Jak można było się spodziewać, interwencja i ocalenie Jacinto Santany ściągnęły licznych gości do gospody doñi Victorii. Wieczorne dyskusje przeciągnęły się długo w noc, a kiedy następnego dnia ludzie wyszli z kościoła, wrócono do omawiania tego tematu. Tym bardziej że o świcie de Soto wygonił na patrol nie jeden pododdział, ale wszystkich z garnizonu, by poszukiwali zbiega w okolicy, i przed mszą mieszkańcy pueblo widzieli wracających żołnierzy, zmęczonych i zakurzonych, z pustymi rękoma. Młody Santana zniknął, jakby się zapadł pod ziemię.

Popołudniowy gwar w gospodzie ścichł jednak, kiedy alcalde wszedł na werandę, nie sam, ale w towarzystwie nieznanej nikomu z obecnych kobiety. Zebrani goście w milczeniu rozstąpili się przed nimi, robiąc przejście aż do baru, a dwóch peonów gwałtownie poderwało się z miejsc, zwalniając stół, przy którym zwykle de Soto spożywał posiłki.

– Usiądźcie, señora. – De Soto odsunął krzesło przed swoją towarzyszką.

Gracias, don Ignacio – podziękowała i zajęła miejsce.

Marisa zatrzymała się z tacą.

– Poproszę lemoniadę dla mnie i dla señory – polecił alcalde.

– Jesteście tu niezwykle szanowani, jak mogłam zauważyć… – zaczęła mówić kobieta, ledwo dziewczyna odeszła za bar. Dookoła na nowo rozpoczynały się rozmowy i gwar zagłuszył jej dalsze słowa.

Rozmawiano z nieco udawanym ożywieniem na tak neutralne tematy jak pogoda czy zbiór winorośli, bo nikt nie miał ochoty tłumaczyć się przed de Soto, z całą pewnością rozzłoszczonym niepowodzeniem porannych poszukiwań, z dyskusji o niewinności Jacinto. Za to na werandzie nie hamowano języka i coraz więcej gości wychodziło na zewnątrz, tak że w sali było już niewiele osób, gdy do gospody zajrzała doña Dolores. Zwykle nie zjawiała się w sama, bez kurateli teściowej, która wciąż starała się powściągać jej nadmierny pociąg do rozpuszczania plotek, ale tym razem doña Maria była chora i nie mogła towarzyszyć rodzinie. Ktoś zajął też rozmową na tarasie don Mauricio i jego ojca, więc młoda doña do gospody weszła sama.

– Witajcie, don Ignacio – przywitała zajętego rozmową alcalde.

De Soto drgnął i obejrzał się, wyraźnie zaskoczony, ale zdziwienie na jego twarzy szybko ustąpiło miejsca uprzejmej radości.

Doña Dolores! – Poderwał się z miejsca. – Nie spodziewałem się, że was dziś zobaczę… Słyszałem, że doña Maria choruje… – Pospiesznie przysunął puste krzesło od sąsiedniego stolika. – Proszę, usiądźcie…

Dolores nie skorzystała z jego zaproszenia.

– Obawiam się, alcalde – oświadczyła chłodno – że uchybiacie dobremu wychowaniu.

Don Ignacio przez moment spoglądał na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem, ale zaraz poczerwieniał.

– Wybaczcie, doña – powiedział zawstydzony. – Tylko dramatyczne zdarzenia, jakie miały wczoraj tu miejsce i zmusiły mnie do nieustannego czuwania przez ostatnie godziny, mogą tłumaczyć tak poważne uchybienie. Pozwólcie więc, że was przedstawię. Doña Dolores da Silva, señora Augusta Sinestra.

– Miło mi was poznać, doña. – Głos señory Augusty był cichy, ale trudno było się w nim doszukać nut świadczących, że rzeczywiście jest jej miło.

– Mnie również, señora – odparła Dolores. Także ona nie sprawiała wrażenia zachwyconej spotkaniem, jednak usiadła na zaproponowanym miejscu.

Przez dłuższą chwilę panowało milczenie, aż Marisa nie postawiła przed doñą Dolores kubka z lemoniadą.

– Życzyłabym sobie wina, nie lemoniady – stwierdziła chłodno doña da Silva.

– Jak powiedzieliście, doña. – Marisa mogła wypomnieć, że Dolores zamawiała przed chwilą lemoniadę, ale wiedziała, że będzie to bezowocne. Łatwiej było zignorować jej złośliwości. Odwróciła się i odeszła do baru.

– Bezczelność! – Usłyszała jeszcze prychnięcie za swoimi plecami. O dziwo, to nie powiedziała tego Dolores.

Señora Augusta upiła łyk ze swojego kubka.

– Aż trudno uwierzyć, że prosta służąca może być tak bezczelna – kontynuowała. – Ale rozumiem, że tu jest taki zwyczaj? – Uśmiechnęła się drwiąco. – Skoro pozwalacie jej tak się traktować… W Meksyku taka arogantka miałaby wiele szczęścia, gdyby przyjęto ją na pomywaczkę.

– Rozumiem, señora, że przyjechałyście z Meksyku? – Dolores nawet nie mrugnęła, wpatrując się w siedzącą naprzeciw niej kobietę.

– Owszem. – Augusta strzepnięciem otworzyła wachlarz i na moment zasłoniła nim usta. – Jeśli tego nie wiecie, to jest to nie tylko część Nowej Hiszpanii, ale i ludne miasto. Stolica, powiedziałabym.

– Och, nie, nie to miałam na myśli. – Dolores uśmiechnęła się ze słodyczą. – Liczyłam na to, że jesteście osobą dostatecznie bywałą w świecie, by mieć aktualne nowiny z Madrytu. Jakbyście nie wiedziały, to tam jest stolica. Meksyk w porównaniu z nią jest tylko prowincjonalnym miastem, prawda, don Ignacio?

– Nie mogę zaprzeczyć, doña Dolores – odparł de Soto.

– Cóż, dla osób mieszkających w takim pueblo jak to Meksyk powinien wystarczyć. Może nawet samo Monterey wyda się wam metropolią, doña – zripostowała señora.

– Weźcie pod uwagę, że nie wszyscy tu mieszkający urodzili się w koloniach i tułają się po tych zapadłych misjach, tak jak wy, señora – zauważyła spokojnie Dolores.

– Niewątpliwie macie w tym doświadczenie. – Augusta złożyła wachlarz z podobnym do wystrzału trzaskiem. – Ja jednak, niezależnie od miejsca urodzenia, nie jestem tak obyta w rozpoznawaniu lokalnych kolorytów, jak wy.

Marisa przy barze z trudem ukryła złośliwy uśmiech. Nie miała pojęcia, co, poza nudą, mogło skłonić Dolores do wdania się w wymianę złośliwości, ale przyjemnie było jej posłuchać, nie będąc jednocześnie obiektem takich uwag. I popatrzyć na de Soto, który poniewczasie zorientował się, że trafił w sam środek kobiecej bitwy.

– W tej sprawie miejsce urodzenia nie ma nic do rzeczy, zaś dobre wychowanie i odrobina osobistego taktu bardzo wiele – stwierdziła spokojnie Dolores.

Teraz ona otworzyła swój wachlarz, uśmiechając się drwiąco, gdy jej rozmówczyni zapatrzyła się na pokrywające go wzory. To był prezent Mauricio dla żony, sprowadzony właśnie z Madrytu. Kosztowny i wykwintny, sygnowany przez renomowanego wytwórcę.

– Jeśli jednak chcecie wiedzieć – mówiła dalej – liczyłam, że dowiem się od was, co zmieniło się na królewskim dworze od czasu, gdy go opuściłam. Niestety widzę, że moja ciekawość nie zostanie zaspokojona.

– Cóż, nie wiedziałam, że cenicie kuchenne plotki. – Señora Augusta spróbowała kontrataku, ale nie miał on ani siły, ani zjadliwości.

– A ja nie wiedziałam, że tylko tym mogłybyście się pochwalić. – Dolores posłała rozmówczyni triumfalny uśmieszek.

Jeśli spojrzenie mogłoby zabijać, don Mauricio zostałby właśnie wdowcem, jednak nieskrywana nienawiść señory Sinestry nie wywarła na doñi da Silva większego wrażenia. Dolores wstała i oparła dłoń na ramieniu alcalde.

Don Ignacio, byłabym rada, gdybyście złożyli nam wizytę w najbliższym czasie. Proszę uważać to za zaproszenie.

Gracias, doña Dolores. – De Soto poderwał się na równe nogi i skłonił. – Spotkanie z wami jest przyjemnością, a wasze zaproszenie zaszczytem.

Marisa odwróciła się twarzą do szafki, by alcalde i jego nowa znajoma, odprowadzając wzrokiem wychodzącą doñę da Silva, nie zauważyli przypadkiem, jak bardzo rozbawiona jest jedna z pracownic gospody. Zapowiadało się na to, że de Soto miał mieć kolejny zły dzień, a przy barze będzie można porozmawiać o czymś więcej niż tylko niesłuszna i, dzięki Zorro, nieudana egzekucja. Właściwie to już można było komuś o tym powiedzieć, więc dziewczyna przemknęła do kuchni.

READ  Konsekwencje, rozdział 7

– Dolores kręci się po gospodzie – oświadczyła.

– Sama? – Señora Antonia w zdumieniu uniosła brwi.

– Sama. Jest na werandzie, ale lepiej będzie, jeśli uprzedzę doñę

– Tylko uprzedzisz?

– Nie. – Marisa nie mogła powstrzymać chichotu. – Właśnie nagadała de Soto. A raczej jego towarzyszce.

– Towarzyszce? – zainteresowała się Juanita. – Alcalde towarzyszy kobieta? Ładna?

– Och, sama ją sobie zobacz! – Dziewczyna machnęła ręką. – Biegnę, bo jeszcze się doña Victoria natknie na Dolores bez uprzedzenia…

Doña Victoria rzeczywiście nie miała ochoty spotykać się z dawną rywalką, ale nie potrzebowała do tego ostrzeżeń Marisy. Już podczas mszy zauważyła, że Dolores przyjechała mimo choroby teściowej, i dlatego, zamiast w gospodzie, siedziała teraz w biurze Guardiana. Mozoliła się nad haftem, podczas gdy Diego próbował napisać kolejny artykuł oceniający możliwe skutki wprowadzenia w asygnat jako środka płatniczego, taki, który byłby jednocześnie odpowiedzią na zadane w piątek pytania i nie spowodowałby kolejnego wybuchu złości de Soto. Felipe, znów nadąsany z jakiegoś tylko sobie znanego powodu, sortował czcionki.

Alcalde ma gościa? – Chociaż historia o wymianie złośliwości rozbawiła Victorię, bardziej zainteresowała ją towarzyszka de Soto niż doña Dolores.

– Tak. Ale nie zatrzymała się u nas. Jeszcze nie.

– Ignacio mógł jej zaproponować kwaterę w garnizonie… – mruknął Diego. Przekreślił coś z impetem i zaczął pisać od nowa.

– Nie wierzę! – prychnęła Marisa. – Ta señora Augusta nie wygląda…

– Jak się nazywa? – Młody de la Vega poderwał głowę.

Señora Augusta Sinestra, słyszałam, jak ją przedstawiał doñi Dolores. Co się stało, don Diego? – spytała, widząc, że Diego składa pospiesznie papiery.

– Jacinto Santanę skazano na podstawie zeznań kobiety o takim nazwisku – odparł. – Kto z caballeros jest w gospodzie? Mój ojciec?

– Nie, don Alejandro już nie ma. – Marisa spoważniała. – Ale jest don Alfredo z synem, don Esteban, don Carlos, don Hernando… – zaczęła wyliczać. Wynikało z tego, że na werandzie siedzą właściwie wszyscy pozostali caballeros z okolicy Los Angeles.

– To dobrze, to bardzo dobrze. – Diego wygładził stertę karteluszków i włożył do szuflady. – Vi, jeśli możesz…

– Iść z tobą do gospody? Czemu nie? – Victoria uśmiechnęła się lekko. – Tym razem Dolores ma na oku kogoś innego niż ja.

Tak jak mówiła Marisa, na werandzie gospody było tłoczno i gwarno. Rozciągnięte na stoliku płachty papieru świadczyły, że caballeros wciąż jeszcze roztrząsali artykuły z Guardiana, i Diego nie miał wątpliwości, o którym z nich najwięcej mówią. Jednak choć przywitały go pytania, nie miał zamiaru dalej wyjaśniać, a kiedy powiedział o towarzyszce de Soto, także caballeros stracili zainteresowanie gazetą.

– Augusta Sinestra? – niedowierzał don Alfredo.

– Tak ją przedstawił alcalde – powtórzyła Marisa.

– Jeśli tak – poderwał się don Esteban – to niech alcalde ją aresztuje!

– Spokojnie, señores. – Diego, idąc do gospody, zdążył się już zastanowić nad całą sytuacją. – Nie wiemy, czy alcalde nie próbuje właśnie taktownie dowiedzieć się od niej czegoś o sprawie Santany. Nie możemy popsuć mu planów. Może porozmawiajmy z nim na stronie, co zamierza. Don Alfredo, może wy…

Starszy da Silva nie miał większego kłopotu z nakłonieniem de Soto do wyjścia na werandę.

– Czym mogę służyć, señores? – W pytaniu alcalde nie dało się nie wyczuć ironii.

– Chcieliśmy się dowiedzieć, alcalde, co zamierzacie dalej robić w sprawie Jacinto Santany – odparł don Esteban.

– Santana jest ścigany. Jeśli ostrzeżecie swoich vaqueros, jak wam to wczoraj doradzałem, nie powinien nikomu zagrozić.

– Nie to mieliśmy na myśli. – Oliveira nie dał się zbić z tropu. – Twierdziliśmy wczoraj, że mamy dowody na jego niewinność. Przyszliśmy zapytać was, czy nie rozważycie ich ponownie, mając możliwość przesłuchania jeszcze jednego świadka w tej sprawie.

– Jeszcze jednego świadka? Kogo macie na myśli? – Ignacio de Soto przez moment wyglądał na zdezorientowanego.

– Poprawcie mnie, jeśli się pomyliłem, ale wasza towarzyszka to señora Augusta Sinestra, nieprawdaż? – odezwał się Diego.

– Tak, de la Vega, ale co to ma wspólnego…?

– Czy przypadkiem to nie jej zeznania o kłótni młodego Santany z ojcem przesądziły o wyroku? – wtrącił się don Alfredo, a Diego mimowolnie odetchnął z ulgą, słysząc to pytanie.

De Soto drgnął wyraźnie, ale nie obejrzał się w stronę wejścia.

– Jeśli nawet – odparł – to jakie ma to znaczenie?

– Takie, że być może ta kobieta nie zeznała wszystkiego, albo nie wie, że to na podstawie jej słów skazano Santanę – odpowiedział starszy caballero.

– Co sugerujecie? – nachmurzył się Ignacio. – Chcecie powiedzieć, że señora Augusta może być zamieszana w morderstwo?

– A jeśli tak jest, alcalde? – zapytał Oliveira podniesionym głosem. – Jeśli tego chłopaka oskarżono niewinnie o najgorszą zbrodnię, a rzeczywisty zabójca uciekł?

– To nie oznacza, że señora Sinestra musi coś o tym wiedzieć!

– Nie musi, ale może, choćby nieświadomie – odezwał się znów Diego. – Czasem bywa tak, że ktoś nie zdaje sobie sprawy z własnej wiedzy, nieprawdaż, don Ignacio?

Diego celowo użył właściwego tytułu. Nie uszło też jego uwadze nagłe żachnięcie się de Soto, który już otwierał usta, by go zbesztać za zbytnią poufałość, i zdał sobie sprawę, że nie ma powodu, by to zrobić. Przez moment alcalde spoglądał z furią na swego dawnego kolegę, który uśmiechał się przepraszająco.

– Muszę wam podziękować, señores, że zwróciliście moją uwagę na tak istotny fakt – odezwał się w końcu de Soto lodowatym tonem. – Lecz wolałbym, byście prowadzenie śledztwa czy rozstrzyganie o winie pozostawili odpowiedzialnym osobom.

– Nie inaczej, alcalde – zgodził się don Alfredo. – Jednak zależy nam na jak najszybszym wyjaśnieniu tej sprawy, a wiedza señory Augusty może być w tym bardzo pomocna. Stąd nasze nalegania.

– Już to powiedziałem. – De Soto wyprostował się nieznacznie. – Ocenę winy Santany pozostawcie mnie.

W gospodzie Victoria, zaniepokojona coraz głośniejszą rozmową na werandzie, spojrzała w stronę stołu alcalde. Siedząca tam kobieta wydawała się nie zwracać uwagi na hałaśliwą dyskusję za oknem, ale doña de la Vega miała przeczucie, że zamiar Diego, by wyjaśnić sprawę señory Sinestry w możliwie dyskretny sposób, nie powiódł się. Sądząc po dramatycznym tonie wypowiedzi, Oliveira właśnie przekonywał alcalde do zamknięcia przybyłej w areszcie, aż zdecyduje się zeznać, czemu kłamała w sprawie Jacinto, a nagłe uderzenie w deski stołu świadczyło o tym, że de Soto znudził się wysłuchiwaniem nalegań.

Trzaśnięcie drzwiami także potwierdziło, że tym razem caballeros nie popisali się dyplomacją. Ignacio de Soto wmaszerował sztywno wyprostowany i energicznym krokiem, wyraźnie zagniewany.

– Coś się stało, don Ignacio? – zapytała señora.

– Ci małomiasteczkowi, ograniczeni… – urwał w pół zdania. – Wybaczcie mi, señora – powiedział znacznie spokojniej. – Mieszkańcy tego pueblo nawet świętego potrafiliby doprowadzić do iście piekielnej furii. Cóż dopiero mówić o zwykłym człowieku.

– Wy, w takim razie, nie jesteście tak zupełnie zwykłym człowiekiem, skoro tu z nimi wytrzymujecie – odpowiedziała z kokieteryjnym półuśmiechem.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 15 W sidłach miłości

Victoria, obserwująca zza baru tę rozmowę, skrzywiła się mimowolnie. O przybyłej wiedziała tylko to, co Diego przekazał jej ze słów Oliveiry i Floresa, że świadczyła przeciwko Jacinto Santanie w San Diego, ale teraz nie mogła się nie zastanowić, czy by nie ostrzec jej, że flirtowanie z Ignacio de Soto jest równie bezpieczne jak spacer po ruchomych piaskach. Cały szarmancki urok alcalde mógł zniknąć w jednej chwili. Powstrzymała się jednak. Señora Augusta sprawiała wrażenie, że świadomie kokietuje swego rozmówcę i doskonale wie, jak daleko może ją ta zabawa zaprowadzić. Z drugiej strony de Soto nie wydawał się być aż tak zafascynowany swą rozmówczynią, jakby wyciągnął wnioski z tego, co się mu przydarzyło przy Zafirze, albo żywił jakieś podejrzenia po rozmowie z caballeros. Jaka by jednak nie była tego przyczyna, alcalde prowadził pełną komplementów rozmowę z señorą Sinestrą, ale sam co rusz rozglądał się po gospodzie. Doña de la Vega zauważyła, że de Soto kilkakrotnie zatrzymywał na niej wzrok, jakby chciał ją przywołać do stolika. Zlekceważyła to. Nikt, a zwłaszcza alcalde, nie mógł już od niej wymagać, by podchodziła z pytaniem, czy goście czegoś potrzebują.

Zbliżała się sjesta. Gwar na werandzie cichł powoli i Marisa z Juanitą zbierały coraz mniej zamówień, za to ruch wszczął się w kuchni. Pierwszy zajrzał Diego, by się upewnić, że Victoria odpocznie w pokoju na piętrze. On sam chciał pojechać z Felipe do hacjendy, poszukać w bibliotece informacji potrzebnych do artykułu. Tak przynajmniej się tłumaczył, ale jego żona tylko się uśmiechnęła. Wiedziała, że może i Felipe będzie czegoś szukał w książkach, ale sam Diego najbliższe godziny spędzi w siodle.

Ledwie Diego wyszedł, w kuchni zjawił się don Mauricio, prosząc, by doña de la Vega wynajęła jego żonie pokój na kilka godzin sjesty. Musiał dostrzec zdumienie, z jakim Victoria przyjęła tę prośbę, bo pospiesznie wyjaśnił, że Dolores dostała wyjątkowo nieprzyjemnej migreny. Powrót do domu, przy mdlącym bólu i zawrotach głowy, byłby dla niej torturą, której mogła uniknąć, leżąc przez kilka godzin w chłodnym, cichym pokoju. W tej chwili dla doñi da Silva nie liczyło się nawet to, że byłaby gościem swej rywalki.

Victoria zgodziła się. Nie miała serca odmawiać zbolałej Dolores odpoczynku, a w pokojach na piętrze chwilowo nie było nikogo. Piątkowi i sobotni goście wyjechali, nowi mieli przybyć poniedziałkowym dyliżansem. Wprawdzie spodziewała się jeszcze jednego gościa, samej señory Augusty, ale chyba de Soto uznał, że goszcząc ją przez sjestę w swej kwaterze uzyska jakieś informacje o wydarzeniach w San Diego, bo opuścili razem gospodę.

Ostatni goście pożegnali się na werandzie z Marisą i Juanitą, a señora Antonia poprzykrywała garnki na kuchni i przegarnęła ogień na palenisku, by utrzymał je w cieple przez kilka godzin, zanim zjawi się Pilar i zacznie przygotowywać wieczorne posiłki. Don Mauricio odprowadził bladą, chwiejącą się na nogach Dolores do pokoju na górze, a sam ruszył do domu. Victoria zasunęła zasuwę w drzwiach wejściowych i też poszła się położyć. W gospodzie zapanowała południowa cisza.

x x x

Pola dookoła przypominały w jesiennym słońcu kobierzec utkany z dziesiątków kolorów. Dominowała w nim zieleń młodych upraw przetykana złotem winnic i sadów, z którą kontrastowała biel domów w pueblo.

Dla Zorro, siedzącego w cieniu drzewa, był to jeden z najpiękniejszych widoków. Z tej odległości można było zapomnieć o wszystkich problemach trapiących i jego mieszkańców, i po prostu cieszyć się mieszkaniem w najpiękniejszym znanym mu zakątku świata.

Ale zachwyt nad pueblo i jego okolicą nie był jedynym z powodów, dla których często przyjeżdżał na to wzgórze. Z tego miejsca mógł wygodnie obserwować całe pueblo i prowadzące do niego wszystkie drogi. Widoczność była tym lepsza, że ustąpił już letni skwar zacierający obraz, a luneta, którą Zorro „pożyczył” od Diego de la Vegi, pozwalała przyjrzeć się jadącym mimo odległości.

Teraz też siedział tu, czekając, jak potoczy się dalej wizyta señory Augusty Sinestry w Los Angeles, i nie mając pewności, czy jego warta w tym miejscu ma sens. Bądź co bądź de Soto mógł poczuć przypływ obywatelskich cnót i zatrzymać señorę w garnizonie, a potem porozumieć się z komendantem w San Diego i wyjaśnić wszystkie wątpliwości. nie martwił się tym. Jeśli Ignacio zachował się właściwie, to jego czekała przyjemna wycieczka w południowym słońcu, jaka sprawi radość Tornado. Jednak podejrzewał, że alcalde po prostu cichaczem wyprawi niefortunnego gościa w drogę, korzystając z tego, że podczas sjesty jest praktycznie wymarłe. W tej sytuacji mógł z tego miejsca zauważyć jej odjazd. Niewielka soliterka była łatwa do rozpoznania, zwłaszcza gdy powoziła nią jasno ubrana kobieta. Wtedy też to jeździec w czerni zadałby señorze kilka niewygodnych pytań.

Na razie jednak drogi były puste i zajął się swoim prowiantem. Gdy rozwinął z płótna placki, przerwał podskubywanie trawy i bezceremonialnie szturchnął go w bok, domagając się swojego udziału w przysmaku. Mężczyzna oddał mu kawałek tortilli i zaśmiał się sam do siebie. Przypomniał sobie pełną przejęcia twarz Mendozy, kiedy ten częstował jego wierzchowca. Niewątpliwie też, gdyby sierżant zobaczył, z jaką przyjemnością zjada posiłek z kuchni doñi Victorii, upewniłby się w swoim przekonaniu o ich duchowym pobratymstwie.

Czas mijał, a nikt nie opuszczał Los Angeles. Wyglądało na to, że alcalde tym razem stanął na wysokości zadania i zatrzymał señorę Sinestrę do wyjaśnienia. przeciągnął się i zdecydował, że najwyższa pora, by objechać pueblo dookoła. Było jeszcze kilka miejsc, z których mógł poobserwować, czy ktoś nie wyjeżdża, a warto było skorzystać z chwili spokoju, by on i mogli cieszyć się jazdą w pełnym blasku słońca, nie zaś w zwodniczym świetle księżyca.

Zagajnik, pastwiska, ścieżka wydeptana przez zmierzające do wodopoju krowy, mostek przerzucony nad , znów zagajnik… prychał z radości galopując. Wielkiemu ogierowi nie wystarczały zabawy czy ćwiczenia z Diego i Felipe w ustronnej dolince, więc każda taka przejażdżka sprawiała mu wyraźną przyjemność. Zorro, o ile mógł, starał się obserwować drogi pod Los Angeles, ale wciąż nie mógł dostrzec señory. Jedyny zauważony niewielki ciemny punkt między polami okazał się przy przyjrzeniu mu się przez lunetę vaquero jadącym do hacjendy. Powoziku i kobiety w jasnej sukni nigdzie nie było widać.

Uwagę przyciągnęło natomiast kilka kruków kołujących nad niedalekim arroyo. Ich zachowanie było o tyle dziwne, że ptaki wznosiły się i opadały, jakby na ziemi leżało coś dla nich zarazem interesującego i niebezpiecznego. Nie mogło być to martwe zwierzę, bo nawet pilnująca swojego łupu puma nie budziła w krukach niepokoju. Tak samo nie mogli być to obozujący ludzie. Kruki nie obawiały się Indian i spokojnie żerowały między ich namiotami, ale za to nie zbliżały się do białych wędrowców, niezależnie czy to byli myśliwi, vaqueros czy osadnicy. Chyba że… ponaglił wierzchowca.

Tak jak się spodziewał, pod ścianą arroyo siedział skulony człowiek i choć kapelusz zakrywał mu twarz, to z ubrania można było wnioskować, że był biały. Wędrowiec, vaquero lub desperado.

Dno arroyo pokrywały naniesione przez wodę skalne odłamki, piach i wyschłe gałęzie. Jedna z nich pękła z trzaskiem pod butem i siedzący poderwał się, zaalarmowany. Zdołał podnieść się na nogi, ale zaraz zachwiał się i wsparł o skarpę, podnosząc obronnie spory kij.

– Nie zbliżaj się! – odezwał się schrypniętym głosem.

zatrzymał się posłusznie.

– Wygląda na to, że potrzebujecie pomocy, – zauważył spokojnie.

– Nie twojej!

uśmiechnął się lekko.

– Być może, ale innej w tej chwili nie otrzymacie. A jest wam bardzo potrzebna. – Wskazał na widoczną spod skórzanej kurty ciemną plamę na koszuli obcego. – Do i lekarza jest jeszcze ponad mila. Nie zdołacie dojść tam sami.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 4

Kij w rękach rannego opadł, jakby to głośne potwierdzenie jego słabości pozwoliło mu się do niej przyznać.

– Słyszałem o tobie… – odezwał się. – Ty jesteś Zorro, prawda? Obrońca Los Angeles?

– Jestem Zorro. I bronię nie tylko Los Angeles. Nie musicie się mnie obawiać.

– Jestem Francisco Ventura, wysłannik magistrado z San Francisco. – Mężczyzna oparł się ciężko o ścianę jaru.

– Daleko zawędrowaliście, .

– Taka służba… – Ventura z jękiem osunął się na ziemię.

Zorro obejrzał jego obrażenia, mimochodem odsuwając przy tym kij poza zasięg ręki rannego. Wolał go nie narażać na dodatkowe pokusy czy też bezowocny wysiłek i szarpaninę. Jednak Ventura nie zrobił najmniejszego gestu, który by sugerował, że spróbuje walki. Rany nie dało się zobaczyć, przesiąknięta krwią koszula przyschła do ciała i zatamowała krwawienie, więc gdy mężczyzna skrzywił się przy próbie jej oderwania, Zorro dał za wygraną. W torbie przy siodle miał niewiele opatrunków, a to zranienie nie groziło natychmiastową śmiercią i można było spokojnie pozostawić je do opatrzenia doktorowi Hernandezowi. Dał tylko znak Tornado, by koń podszedł bliżej i pozwolił rannemu wsiąść na siodło.

Ventura kurczowo trzymał się siodła, gdy wstawał z przyklęku i potem, gdy koń wspinał się za Zorro po skarpie. Przemówił dopiero, kiedy wydostali się z arroyo.

– Ufacie mi czy jesteście pewni wyszkolenia konia? – spytał.

Zorro uśmiechnął się. Mężczyzna musiał zauważyć, że chociaż idzie obok swego wierzchowca, to nie tak blisko, by siedzący w siodle mógł go dosięgnąć.

– Pewny wyszkolenia – odpowiedział szczerze. – nie pozwoli dosiąść się obcemu bez mojej zgody.

– Tak myślałem. Ale nie, nie będę próbował was aresztować.

– Jestem wdzięczny – odparł Zorro sucho.

Ventura otworzył z zaskoczenia usta, a po chwili zaśmiał się cicho.

– Wybaczcie, – powiedział wreszcie. – Nie zabrzmiało to tak, jak chciałem. Wejdziecie ze mną do pueblo?

– A czemu nie?

– Myślałem, że wasz alcalde

– To mnie akurat nie martwi. – Zorro wzruszył ramionami.

Ventura tylko pokręcił głową.

– Wybaczcie, ale będę wciąż mówił. Inaczej mogę nie utrzymać się w siodle. Szedłem całą noc.

– To raczej zrozumiałe. Co wam się przydarzyło?

– Byłem nieostrożny.

– To może spotkać każdego.

Ranny skrzywił się i pomacał po żebrach.

– Powinienem był pamiętać, że zawsze sięgała po nóż – stwierdził kwaśno.

– Ona?

– Augusta Barroso. Ścigam ją od San Francisco. Żeby było jasne, Zorro, ta kobieta jest naprawdę niebezpieczną morderczynią. Udowodniono jej dwa zabójstwa, a mam solidne podejrzenia, że jest winna jeszcze kilku…

– To rzeczywiście okazaliście się nieostrożni.

– Sądziłem, że ją rozbroiłem. Skąd mogłem wiedzieć, że ma drugi nóż pod suknią? – narzekał mężczyzna. – Teraz pewnie jest już wiele mil stąd i potrwa tygodnie, zanim znowu wpadnę na jej ślad. Drugi raz mogę nie mieć tyle szczęścia, co w San Diego.

– San Diego? – Zorro obejrzał się na Venturę.

– W San Diego zatrzymała się na dłużej, bo wpadł jej w oko tamtejszy alcalde. Nieszczęśnik zginął, bo chyba zaczął ją o coś podejrzewać, ale…

Ventura urwał, bo Zorro chwycił za ogłowie Tornado, zatrzymując konia.

– Ścigacie kobietę, która ma na imię Augusta? Która zabiła Eduardo Santanę? I która oskarżyła o tę śmierć syna Santany, Jacinto?

– Słyszeliście o tym?

– Wczoraj alcalde chciał rozstrzelać Jacinto. Twierdził, że wykonuje wyrok wydany w San Diego. – Zorro machnięciem ręki wskazał na widoczne niedalekie zabudowania, by Ventura nie miał wątpliwości, o którym alcalde mówi.

– Suka! – warknął z furią Ventura.

– Jacinto żyje – odparł Zorro.

Wysłannik magistrado uspokoił się.

– Rozumiem, że to jeszcze jedna historia o was, Zorro – powiedział. – A skoro pytacie, to tak, ścigam kobietę imieniem Augusta. Używa różnych nazwisk, przedstawia się jako wdowa i jest nią naprawdę, bo jej mąż był pierwszą udowodnioną ofiarą. Jest dosyć urodziwa, bystra i bardzo lubi towarzystwo mężczyzn. Wiecie coś o niej?

Zorro obejrzał się. Ze ścieżki, którą szli, miał doskonały widok na Los Angeles. Drogi dookoła pueblo nadal były puste.

– Jest w pueblo. Alcalde miał ją zatrzymać i zadać kilka pytań o śmierć Santany.

– Więc wasz alcalde może już nie żyć – powiedział spokojnie Ventura.

– Co?!

– Ta kobieta jest jak wściekły grzechotnik. Zabija nie tylko gdy poczuje się zagrożona, choćby we własnym wyobrażeniu, ale i kiedy przyjdzie jej taki kaprys. Jeśli wasz alcalde zaczął ją przepytywać…

– Przesuńcie się, ! – polecił ostro Zorro, sięgając do łęku. – Noga ze strzemienia! Wytrzymacie krótki cwał.

Ventura usłuchał bez wahania i Zorro wskoczył na grzbiet Tornado. Ogier prychnięciem skomentował podwójny ciężar, ale ruszył bez oporu i chwilę później pędzili już w stronę pueblo.


CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 12Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 14 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

ceriabet online

slot bet 200

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/

judi bola terpercaya