Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 11

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Od autora: Dziękuję za komentarze. Rzecz jasna, że Mendoza się wyrabia, może kiedyś nie będzie nawet potrzebował podpowiedzi, ale na razie wraca alcalde… I kłopoty.


Rozdział 11. Narcisco


Powrót Ignacio de Soto, Los Angeles, nie wiązał się z niczym nadzwyczajnym. Po prostu tuż przed sjestą on i towarzyszący mu żołnierze wjechali do pueblo zmęczeni i zakurzeni po długiej drodze z Monterey. od razu skierował się do swojego biura, a ludzi odesłał do garnizonu, polecając obecnemu na warcie Garcii, żeby powiadomił kuchnię w gospodzie o jego powrocie i zamówił posiłek. Jeszcze tylko za chwilę przeciągły wrzask „MENDOZA!” wygonił sierżanta zza stołu na werandzie i życie w Los Angeles toczyło się dalej swoim rytmem.

Ogólnej obojętności, z jaką przyjęto powrót , nie podzielali Paco i jego przyjaciele. Przez minione tygodnie zdążyli się pogodzić z faktem, że ich bójka skończyła się śmiercią człowieka i w tej chwili najwięcej myśleli o tym, co będą mogli kupić za pieniądze z nagrody. Podczas sjesty dowiedzieli się o przyjeździe , więc kiedy tylko de Soto usiadł na swoim miejscu w gospodzie, podeszli jako pierwsi z pytaniem, czy przywiózł należne im trzy tysiące pesos.

Ignacio potarł w zamyśleniu brodę.

– Powoli, powoli… – oznajmił. – Do tych spraw przejdziemy za chwilę. Na razie… Mam coś do obwieszczenia.

Wśród zebranych w gospodzie wszczęło się poruszenie. Do tej pory, poza Paco i jego znajomymi, reszta gości starannie udawała, że osoba ich nie interesuje.

– Gubernator zaakceptował nowe wymiary podatków – ogłosił de Soto.

Nie zwracał się do nikogo konkretnie, ale można było zauważyć, że obserwuje, jak zebrani przestają udawać obojętność i odwracają się w jego stronę.

– Będą one zbierane w przyszłym miesiącu.

– Jak wysokie mają być te podatki? – Don Alfredo uznał, że do niego należy zadanie tego pytania.

– Każdy może przyjść do mojego biura i poprosić o pokazanie wyliczeń – stwierdził chłodno de Soto. – Oczywiście, jeśli nie będzie się z nimi zgadzał, może też wystąpić do gubernatora o ponowne naliczenie. Uprzedzam tylko, że będzie to wymagało od niego przedstawienia dowodów.

Widać było, że don Alfredo się wzdrygnął na samą myśl o tym, że musiałby się kłócić z gubernatorem. Albo raczej, że będzie musiał wysłuchać wyjaśnień i nie będzie mógł go dłużej ignorować. Chłód uśmiechu de Soto był bardziej niż wymowny. Właśnie znalazł sposób, by przełamać ostracyzm mieszkańców Los Angeles, zwłaszcza . Także innym gościom w gospodzie musiało to przyjść na myśl.

Zadowolony zwrócił się do Paco.

– Gubernator przychylił się do mojego wniosku o wypłacenie wam należnej nagrody – oznajmił.

Paco rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu sakwy. Tysiąc, a właściwie trzy tysiące pesos to była nie tylko spora kwota, ale i znaczna ilość monet. Jednak alcalde wyciągnął z zanadrza pugilares i wyłożył na blat stołu trzy asygnaty, każda o wartości tysiąca pesos.

Alcalde… – Paco obrócił w rękach świstek papieru. – Czy to…

– To wasze trzy tysiące pesos. Chyba nie oczekiwaliście, że otrzymacie worki monet? – zakpił de Soto.

Sądząc po minach peonów, tego właśnie się spodziewali. otworzył usta, by zaprotestować, ale zaraz je zamknął, gdy tylko spojrzał na alcalde.

Zadowolony de Soto wstał i wręczył Juanicie kolejną asygnatę.

– Co to jest, alcalde? – spytała.

– Należność za posiłek.

– Proszę o monety, alcalde – oświadczyła i wręczyła mu kwitek z powrotem.

– To jest tak samo ważne jak pieniądze! – burknął, przytrzymując jej dłoń. – Gwarantowane, że zostanie za to wypłacona należność!

– Czemu w takim razie ta należność nie jest wypłacana teraz, Ignacio? – odezwał się młody de la Vega.

– Dla ciebie don Ignacio, de la Vega! – Alcalde przeniósł swoją uwagę na nowego rozmówcę. – Czemu nie przyszliście wcześniej?! Miałem dla was…

– Informacje z Monterey? Dziękuję za troskę – uśmiechnął się Diego. – Ale wyjaśnijcie mi najpierw, czemu chcecie płacić asygnatą. Czyżby gubernator nie przekazał wam stosownej kwoty na utrzymanie garnizonu?

Po sali rozszedł się szmer. De Soto przez moment sprawiał wrażenie, że odebrało mu mowę.

– Nie tyle nie przekazał, co ja mu odmówiłem! – oświadczył wreszcie. – Tysiące pesos pod eskortą jedynie trójki ludzi? Nie jestem samobójcą, by się na to godzić, de la Vega! Nie będę ryzykował, że odstrzelą mnie gdzieś po drodze! Przed nowym rokiem przybędzie do Los Angeles konwój wojskowy i przywiezie należną gotówkę.

Diego uniósł obronnie dłonie.

– Już, już, rozumiemy, don Ignacio – powiedział pojednawczo. – Rzeczywiście to byłaby niepowetowana strata. Czy jednak nie powinniście wręczyć asygnat o mniejszej wartości? Łatwiej byłoby…

– Nie do was należy decydowanie, co ma być łatwiej! – De Soto wstał, wyraźnie rozzłoszczony, zza stołu. – Kto jest zainteresowany należnościami podatkowymi, może się zjawić u mnie w biurze! – przypomniał i wymaszerował z gospody.

– Nie trzeba było pytać, don Diego… – westchnął don Alfredo, patrząc na odchodzącego szybkim krokiem alcalde.

– Nie podoba mi się umowność tych weksli, don Alfredo – odparł Diego. – Niedobory w kasie miejskiej były jeszcze przed wyjazdem alcalde, prawda? Nie odrobiliśmy też strat po tym, jak omijali nas kupcy, a za miesiąc ma być zebrany podatek. Ludzie w Los Angeles mogą znaleźć się w trudnej sytuacji.

Na to stwierdzenie starszy nie znalazł odpowiedzi. Trójka peonów obracała bezradnie w dłoniach swoje asygnaty.

– Tysiąc pesos… – powiedział jeden z nich ze smutkiem.

– Co mi po tym? I jeszcze muszę czekać do nowego roku – poskarżył się drugi. – Myślałem, że już kupię krowę…

– To nie musi być przeszkodą – zauważył Diego.

– Wymagałoby to od nas stworzenia banku – odparł don Alfredo. Starszy też zdał sobie sprawę z problemu i jego możliwego rozwiązania. – Nie mamy gwarancji, że alcalde wykupi te asygnaty, Diego.

– Możemy być do tego zmuszeni… – W głosie Diego był namysł.

Paco i jego towarzysze, w kiepskich humorach, usiedli w głębi sali nad kubkami najtańszego wina. Paco ciągle obracał w dłoni swój kwit. Da Silva też zamówił wino, uśmiechając się lekko, gdy płacił Juanicie brzęczącą monetą. Pomysł, by wykupić asygnaty od trójki rolników, najwidoczniej skierował jego myśli na inny tor niż zbliżające się zbieranie podatków.

Odgłos ciężkich kroków na werandzie przerwał Diego projektowanie artykułu o asygnatach i obrocie wekslowym do piątkowego wydania. Jeżeli dobrze zrozumiał intencje de Soto, alcalde chciał płacić w ten sposób aż do końca roku i przez ten czas zastąpić monety papierami wartościowymi. Należało zatem ustalić jakiś wspólny sposób postępowania z nimi, by mieszkańcy Los Angeles nie ponieśli niezasłużonych i niepożądanych strat, a publikacja w Guardianie byłaby dobrym początkiem takich uzgodnień. Teraz jednak jego uwagę przyciągnął gość, jaki właśnie wszedł do gospody.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 47 Początek współpracy

Średniego wzrostu, mocno zbudowany, ubranie brudne i zakurzone, nieogolony, kapelusz zsunięty na tył głowy – mógł być kimkolwiek. Vaquero szukającym pracy, jakimś niebieskim ptakiem w drodze z jednego pueblo do drugiego, byłym żołnierzem w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia, może nawet stróżem prawa w pogoni za jakimś przestępcą, albo właśnie bandytą. Na pewno nie wyglądał na rolnika. Brakowało mu tej niepewności w ruchach i ostrożności, z jaką zwykle wchodzili do gospody peoni czy nowoprzybyli osadnicy. Prócz tego Diego miał wrażenie, że spotkał już tego człowieka, albo kogoś bardzo do niego podobnego, i nie było to miłe spotkanie. Z kimś takim rozmawiał raczej Zorro niż młody de la Vega.

Brzdęknięcie monety o kontuar wywołało z zaplecza señorę Antonię. Juanita wciąż była na werandzie, dyskutując z jakimś rolnikiem.

– Czego sobie życzycie, ?

– Wino! Potem może posiłek i nocleg.

Kobieta podała przybyszowi kubek. Upił łyk, oparł się o bar i rozejrzał po sali. Widać było, że kogoś szuka. Kiedy chciała odejść do kuchni, wyciągnął rękę.

– Szukam kogoś – oznajmił.

– Kogo?

– Jakiś czas temu miał tędy przejeżdżać pewien człowiek. Nazywa się Jose Baquero, ale mógł się przedstawić jako Lamarca.

Na dźwięk nazwiska Baquero kilka najbliżej siedzących osób podniosło głowy. Señora Antonia zagryzła wargi.

– To wasz przyjaciel? – zapytała. Chłodny ton jej głosu nie umknął uwadze przybysza.

– Widzę, że tu był – skwitował.

– Owszem.

– Uspokójcie się. – Przybysz skrzywił się pogardliwie. – Chcę tylko wiedzieć, gdzie pojechał.

– Nigdzie. – Antonia strzepnęła ścierkę.

– To znaczy?

– Idźcie porozmawiać z alcalde o waszym przyjacielu – poradziła. – O, tam. – Wskazała na wejście do gabinetu. – On wam wszystko wyjaśni.

Mężczyzna przez chwilę przyglądał się jej nieufnie, wreszcie dopił wino, odstawił ze stuknięciem kubek i wyszedł. Przez otwarte drzwi można było dostrzec, że idzie do garnizonu.

– To chyba nie było mądre, señora – odezwał się cicho Diego.

– A to czemu?

– Nie polegałbym na alcalde, że wyjaśni wszystko we właściwy sposób.

Antonia zdjęła z baru pusty kubek.

– Niech wyjaśnia sobie, co chce – burknęła, ale zaraz zreflektowała się. – Wybaczcie, don Diego, ale mam wrażenie, że oni obaj są siebie warci.

– Tego bym nie powiedział – uśmiechnął się lekko Diego i zaraz spoważniał. Obejrzał się na stolik pod ścianą, gdzie siedziała trójka rolników. – Señores… Nie wiem, czy nie byłoby rozsądnie uniknąć spotkania z tym człowiekiem – odezwał się cicho.

– Czemu? – zdziwił się Paco. – To był wypadek.

– Mimo wszystko…

– Nie mam zamiaru się ruszyć – prychnął gniewnie. – Chociaż wina się napiję po tym wszystkim… – Demonstracyjnie dolał sobie do kubka.

Diego wycofał się. Rozżaleni, rozgoryczeni brakiem nagrody mężczyźni nie byli skłonni do ucieczki, nawet jeśli wydawało się to rozsądne. On mógł teraz polegać tylko na swej perswazji, Zorro pojawiłby się dopiero za jakiś czas. Skrytka pod sianem na strychu stajni została już zniszczona, by nie wzbudzić czyjejś niepotrzebnej ciekawości, a w drukarni nie było jeszcze nowej.

Na powrót znajomego Lamarki nie musieli czekać długo. Wyszedł, a właściwie wypadł z gabinetu i ruszył w stronę gospody tak wyciągniętym krokiem, że de Soto ledwie za nim nadążał. Młody de la Vega ściągnął brwi, obserwując, w jaki sposób idą. Ignacio nie miał w zwyczaju truchtać w czyimś towarzystwie, chyba że ta osoba była znacznie od niego ważniejsza. Albo groźniejsza.

Kroki na werandzie ostrzegły zebranych o nadejściu gościa. Przyjaciel Lamarki wszedł z takim impetem, że gdyby drzwi były zamknięte, rozbiłby je, otwierając, o ścianę. De Soto przezornie trzymał się za jego plecami.

– Tamci ludzie, Narcisco. – Alcalde wskazał na siedzących i cofnął się do wyjścia.

Gracias – mruknął mężczyzna i ruszył przez salę.

Ze swego miejsca Diego obserwował, jak Paco i jeden z rolników wstają na widok podchodzącego i cofają się pod ścianę. Trzeci z mężczyzn, choć widział reakcję przyjaciół, zignorował przybysza i na nim skupiła się złość Narcisco. Przybysz kopnął stołek tak silnie, że spadł z niego, wprost pod nogi napastnika. Ten poderwał go za koszulę i pchnął na pozostałych.

– Spokojnie, ! – Mendoza nie mógł na to nie zareagować.

Narcisco odwrócił się w jego stronę.

– Ci ludzie zamordowali mojego brata – wycedził.

Jego mina i ton wystarczyły, by sierżant cofnął się mimowolnie. Któryś z peonów jęknął przerażony. Obserwujący całą rozmowę Diego tylko uniósł brwi. Teraz już wiedział, czemu przybysz wydał mu się znajomy.

– To był wypadek! – zaprotestował Paco. – Nikt nie miał zamiaru go zabijać! Gdyby nie zaczął tej awantury, nic by mu się nie stało!

– Milcz!

– Słyszeliście, . To był wypadek. – Diego uznał, że on też powinien się wtrącić, nim Mendoza da się przepłoszyć z gospody.

– To wy tak mówicie! – Mężczyzna musiał zauważyć strój młodego de la Vegi i nieco spuścił z tonu wobec kogoś zamożnego.

– Przysięgam na Boga, że to był wypadek – odezwał się Jose. – Naprawdę nie chcieliśmy jego śmierci. Gdyby nie zaczepiał señority

Señority? Zabiliście mojego brata z powodu jakiejś dziwki?!

! – Oburzone unisono peonów i Mendozy sprawiło, że Narcisco się odrobinę stropił.

– Rozmawiajmy bez epitetów, – odezwał się spokojnie Diego.

– Wy…! – zaczął mówić Narcisco i umilkł.

– Bez epitetów i bez zwady – dodał młody de la Vega chłodnym tonem. – Inaczej wasza wizyta może się skończyć w areszcie alcalde.

Ta groźba chyba okazała się skuteczna, bo przybysz uspokoił się i odwrócił z powrotem w stronę peonów.

– Jak zginął mój brat? – spytał.

Trzej rolnicy zaczęli chaotyczną opowieść o sprowokowanej bójce. Narcisco słuchał i nie odzywał się aż do jej końca.

– Więc na śmierci mojego brata zarobiliście trzy tysiące? – przemówił wreszcie chłodnym, jadowitym tonem. – Chciwe sępy! – splunął.

! – obruszyła się zza baru señora Antonia.

Paco podniósł się zza stołu.

– Wasz brat był draniem! – stwierdził. – Ale nie chcę, byście nazywali mnie sępem. Macie! – Uderzył ręką w blat stołu przed Narcisco, kładąc tam asygnatę. – Tysiąc pesos! Weźcie sobie te krwawe pieniądze!

Pozostali dwaj błyskawicznie wymienili spojrzenia.

– Weźcie sobie i te! – Dołożyli kwity. – Trzy tysiące. Tyle, ile nam wypłacono. Nikt nie będzie nazywał nas sępami!

Obaj peoni wstali zza stołu, chcąc wyjść z gospody. Jednak Narcisco także się podniósł.

READ  Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 11

– Te świstki? – spytał jadowitym tonem. Diego mógł widzieć ze swego miejsca, jak mężczyzna gniecie w dłoni asygnaty. – To mają być pieniądze?!

– Miejcie pretensję do alcalde! – prychnął Paco. – On to nazwał pieniędzmi!

– O nie, nie… Nie. – Narcisco pokręcił głową. – To wyście je wzięli i wy mi je oddacie. W brzęczącej monecie! Jutro. Rozumiemy się?

– Nie. – Wbrew spokojnej odpowiedzi, Paco zaplótł ręce obronnym gestem.

Przybysz nie dał się zmylić.

– Więc powiem to jaśniej. Oddacie mi jutro to, co zarobiliście na moim bracie, po dwa tysiące pesos każdy, albo będę musiał odwiedzić was w domach po te pieniądze.

– My nie mamy dwu tysięcy pesos, ! – zaprotestował peon.

– Więc lepiej je do jutra znajdźcie. Zanim ja ich u was poszukam.

Narcisco okręcił się na pięcie i wymaszerował z gospody.

Siedzący w swoim kącie Diego odprowadził wzrokiem wychodzącego, a potem przyjrzał się notatnikowi, bez zdziwienia stwierdzając, że pod krótkim szkicem o asygnacie były już tylko nieokreślone bazgroły. Narcisco nie powinien był wyjść z gospody, nie po groźbie, jaką rzucił. Niestety na sali nie było już żadnego żołnierza, a nikt inny nie miał odwagi, by zareagować, nawet don Alfredo. Cóż, pocieszył się młody de la Vega, brat Lamarki miał wrócić jutro.

Tymczasem Paco zebrał pomięte kwity, wygładził je i ruszył w stronę biura alcalde, zapewne, by spróbować zamienić je na gotówkę. Jego przyjaciele usiedli nad dzbankiem wina, wyraźnie przygnębieni. Nikt im się nie dziwił. Kwota, jakiej zażądał Narcisco, byłaby spora nawet dla bardzo zamożnego , a dla drobnych rolników wręcz nieosiągalna. Było też do przewidzenia, że de Soto nie wymieni asygnat. Paco szybko wrócił, a jego poczerwieniała z gniewu twarz była bardziej niż wymownym świadectwem, jak potoczyła się rozmowa z alcalde.

Teraz cała trójka nachyliła się ku sobie i zaczęła szeptaną dyskusję. Jeden z nich desperował po cichu, że nie jest w stanie zebrać takich pieniędzy, drugi klął ten sam fakt, ale Paco… Diego zaczął się przysłuchiwać uważniej. Paco nie miał zamiaru oddawać komuś obcemu więcej, niż mu się należało, zwłaszcza jeśli sama ta należność była mocno wątpliwa, nie poprosił więc alcalde o zmianę asygnat, a o ochronę dla siebie i przyjaciół. Jednak de Soto nie uznał tego za stosowne i zbagatelizował groźby Narcisco, a to doprowadziło spokojnego rolnika do furii. Co prawda nie miał żadnego doświadczenia w walce i jego szanse w starciu były znikome, ale im dłużej jego towarzysze lamentowali i klęli, tym bardziej Paco utwierdzał się w swoim przekonaniu, że nie podda się tak łatwo.

Zapowiadało się na to, że Narcisco Baquero w najbliższym czasie spotkają nie jedna, a co najmniej dwie nieprzyjemne niespodzianki.

x x x

Następnego dnia było jasne, że noc nie osłabiła determinacji Paco. Nieogolony, wyraźnie niewyspany, przyszedł do gospody wczesnym rankiem i siadł na werandzie, zdecydowany czekać tam, aż pojawi się Narcisco. Solidny pistolet dziwnie wyglądał w jego rękach, ale każdemu przechodzącemu wystarczało spojrzenie na minę rolnika, by nie wątpić, że go użyje w razie potrzeby.

Na pewno takich wątpliwości nie miał młody de la Vega. Diego zjawił się wyjątkowo wcześnie, jak na jego zwyczaje, i w przerwie między pisaniem artykułu do Guardiana a składaniem kolejnego wydania przysiadł się do Paco z kubkiem lemoniady i notatnikiem. Jednak nie miał ochoty na rozmowę.

– Idźcie stąd, don Diego. – To nie była prośba.

Diego nie miał zamiaru dać się tak łatwo odprawić. Nieuleganie groźbom i chęć walki w samoobronie to jedno, ale szanse Paco na przetrwanie były zupełnie inną sprawą.

– Nie wiem, czy to, co chcecie zrobić, jest rozsądne.

– A co mam zrobić?! – Pytanie młodego było dla Paco doskonałą okazją, by dać upust całemu skrywanemu lękowi i rozpaczy. – Nie zapłacę mu. Nie mam dwóch tysięcy pesos, nawet z tym kwitem od alcalde. Mam czekać, aż przyjdzie do mnie do domu?! Aż zagrozi mojej żonie czy dzieciom?! On jest taki jak Lamarca! Za tamtego nie bez powodu wyznaczyli nagrodę…

– Są jeszcze inne sposoby…

– Jakie?! – Paco aż okręcił się na ławie, by spojrzeć na swego rozmówcę. – Alcalde mnie wyśmiał! Wyrzucił! Pewnie da mi jeszcze jeden kwit, jak zabiję tego Narcisco, ale teraz nie pomoże!

– To niekoniecznie… – zaczął mówić Diego.

Paco nie miał ochoty go słuchać. Noc spędzona na rozważaniach wprawiła go w stan bliski furii.

– Nikt mi nie będzie pomagał! – burknął gniewnie. – Nie musi! Dam sobie radę!

Diego zamknął notes. Nie było szansy, by przekonać rolnika do wycofania się ze starcia, nie bez dłuższej dyskusji, a na to właśnie brakowało czasu. Narcisco nie powiedział, kiedy przyjdzie, a nie tylko Paco czekał na jego powrót.

Wyglądało jednak na to, że brat Lamarki chciał dać peonom trochę czasu na zebranie pieniędzy czy też raczej na pomartwienie się sytuacją, bo zjawił się dopiero przed samą sjestą. Plac był już prawie pusty, tylko samotny Paco wciąż czekał na werandzie na swego wroga.

– Gdzie moje pieniądze? – spytał przybysz.

– Nie ma. One nie były dla ciebie. – Wbrew hardej odpowiedzi Paco zacisnął dłonie na rękojeści pistoletu.

Narcisco uśmiechnął się nieprzyjemnie.

– Więc wolisz zabijać, kmiotku?

– Nie.

– Nie? – Narcisco podjechał tak blisko werandy, że koń oparł się bokiem o stół. – Doprawdy? Nie chcesz więcej krwi?

– Odejdźcie! – Paco oburącz uniósł broń, celując w twarz przeciwnika. – Zostawcie nas w spokoju, !

– Tylko, jeśli mi zapłacicie. Dwa tysiące każdy. Razem sześć za mojego brata.

– Sześć tysięcy pesos? – Ktoś z boku zadał to pytanie wyjątkowo kpiącym tonem. – Wysoko cenicie braterską miłość.

Obaj przeciwnicy obejrzeli się i, o ile Paco odetchnął z ulgą, tak Narcisco zaklął niezbyt zrozumiale.

Oparty o słup werandy Zorro uśmiechnął się lekko, widząc, że przybysz rozpoznaje, z kim ma do czynienia.

– Sześć tysięcy pesos – powtórzył. – To już naprawdę sporo. Naprawdę pięknie wyceniliście brata. Ja się o taką cenę za głowę musiałem naprawdę starać…

– To moja sprawa, Zorro – oświadczył nagle Paco łamiącym się głosem. – On mi zagroził…

– Wiem. Dlatego tu jestem. – Zorro zrobił krok do przodu i szarpnięciem ściągnął zaskoczonego Narcisco z siodła na werandę. – Odrobinę wyrównuję wasze szanse.

Bandyta zaklął paskudnie, podnosząc się z podłogi.

– To nie twoja sprawa, Zorro – warknął, gdy już stanął na nogach. – Ten kmiotek zabił mi brata.

– Twój brat sam sprowokował bójkę, w której zginął – odparł Zorro.

Narcisco już bez słowa ruszył z pięściami na przeciwnika, ale ten ustąpił mu z drogi. Krok, półobrót i napastnik z rozpędu uderzył o słup. Nim się pozbierał, Zorro złapał go za ramię i pas, okręcił i posłał po schodkach w dół i dalej przez plac, dziko wymachującego rękoma, by złapać równowagę. Jakoś mu się to udało, bo nagle zawrócił i ruszył z powrotem, wyszarpując po drodze szpadę. Jednak Zorro znów zszedł z linii ataku i znów popchnął Narcisco wytrącając go z równowagi tak, że mężczyzna wpadł na własnego konia. Spłoszone zwierzę odskoczyło i awanturnik padł na kolana. Podniósł się, łapiąc za strzemię, i przez chwilę stał nieruchomo, nim odwrócił się, odsłaniając wyszarpnięty z olstra przy siodle pistolet. Ale Zorro nie był łatwym celem. Jednym trzaśnięciem bicza wyrwał przeciwnikowi broń z ręki, a przy następnym okręcił końcówkę wokół jego kostki i poderwał w górę tak, że Narcisco upadł ciężko na plecy. Znów się podniósł, znów zaatakował ze szpadą w ręku i znów Zorro wyminął go, jakby w zabawie, tym razem wymierzając uderzenie płazem szpady w siedzenie. Tak bardzo przypominało to klapsa wymierzonego przez ojca rozrabiającemu dziecku, że widzowie ryknęli śmiechem.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 23

Kolejna próba Narcisco była już ostrożniejsza. Zrozumiał, że atakując na oślep tylko naraża się na upokarzające szturchańce i wywrotki. Tym razem udało mu się skrzyżować szpadę z Zorro, ale ten nie przejął się tym faktem. Parował kolejne ciosy lekko, niemal od niechcenia, wciąż w półobrotach schodząc z linii ataku i wytrącając nacierającego z równowagi. Od czasu do czasu przejmował inicjatywę, wymierzając mężczyźnie kolejne klapsy i kuksańce, ku radości coraz liczniejszej widowni. Mieszkańcy Los Angeles rzadko mieli okazję widzieć, jak Zorro bawi się z tylko jednym przeciwnikiem.

Wreszcie hałas i zbiegowisko stały się na tyle widoczne, że przyciągnęły uwagę kogoś w garnizonie. De Soto wybiegł ze swego gabinetu, wymachując pistoletem i krzykiem przywołując żołnierzy. Zorro musiał go zauważyć, bo przy kolejnej szarży wściekłego, zasapanego Narcisco nie tylko sparował pchnięcie, ale też pchnął mężczyznę na werandę, dostatecznie silnie, by ten, oszołomiony, przewrócił się tuż pod nogami Paco.

Rolnik niemal odruchowo wymierzył pistolet w przewróconego wroga.

– Nie ruszajcie się, – ostrzegł.

Zorro lekkim skinieniem przytaknął temu przejęciu inicjatywy.

– Przekażcie go w ręce alcalde, . Nie tylko jego brat był poszukiwany – stwierdził. – Adios, señoras y señores! – Zasalutował jeszcze i skręcił za róg gospody.

Moment później de Soto wpadł pomiędzy zebranych.

– Gdzie…? – Rozejrzał się gorączkowo. – Gdzie jest Zorro?

– Zorro? – Któryś z widzów uniósł brwi w zdumieniu. – Nikt go tu nie widział, alcalde.

– To co tu się działo? – wysapał de Soto.

– Paco Garcia aresztował brata tego Lamarki.

– Narcisco Baquero? – Wydawało się, że de Soto dopiero teraz zobaczył rozciągniętego na deskach werandy człowieka. – O co…?

– Ten człowiek groził mojej rodzinie. Domagał się też, bym oddał mu dwukrotność nagrody, jaką od was otrzymałem, alcalde – powiedział Paco nie odwracając wzroku od leżącego. Kostki palców miał pobielałe, tak mocno zaciskał je na rękojeści pistoletu.

– Ach, groził, powiadacie? Cóż, Narcisco, ktoś tak poszukiwany, jak wy, powinien był się mniej rzucać w oczy… – De Soto z zadowoleniem potarł brodę. – Mendoza!

Si, mi alcalde! – Stojący obok sierżant wyprostował się odruchowo.

– Zabierzcie tego człowieka do aresztu. Garcia, gratuluję wam zatrzymania niebezpiecznego przestępcy.

Rocha i Gomez podnieśli Narcisco i poprowadzili do garnizonu. Paco odprowadził ich niezbyt przytomnym spojrzeniem. Kapral Rojas poklepał go po ramieniu.

– Usiądźcie, – poradził, a gdy go posłuchał, żołnierz wyjął mu pistolet z dłoni i obejrzał się na stojącą w drzwiach gospody Juanitę. – Señorita? Możecie nalać mu trochę wina? Musi odetchnąć.

– Ja… ja… – wybełkotał Paco.

– Spokojnie, tylko spokojnie. Wygrałeś. Jesteś bezpieczny. Może nawet coś jeszcze ci od losu skapnie…

Rojas klepał uspokajająco Paco po ramieniu. Rolnik patrzył zdumionym wzrokiem na swoje drżące dłonie. Juanita postawiła na stole dzbanek z winem.

– Na koszt i z polecenia doñi de la Vega, także dla was, kapralu – powiedziała.

Kiedy Diego zjawił się ze swoim nieodłącznym notatnikiem, chcąc jeszcze zjeść coś przed sjestą, o starciu z Narcisco mógł mu opowiedzieć nie tylko już spokojny Paco, ale i inni goście w gospodzie. Jak sam młody de la Vega zapowiedział, ta historia była bardziej niż warta upamiętnienia w najbliższym wydaniu Guardiana.


CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 10Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 12 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

ceriabet online

slot bet 200

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/