Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 2

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, , Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Od autora: Dzięki za komentarze! Dodają otuchy i budzą wenę!


Rozdział 2. Pomoc rodziny


Przyjazd don Rafaela był niespodzianką dla rodziny de la Vegów. Bratanek don Alejandro dość demonstracyjnie ochłodził rodzinne kontakty z powodu zaręczyn i ślubu Diego, i nie próbował ich odnowić mimo nadarzających się okazji. Oficjalnie przyczyną takiej izolacji było pochodzenie señority Escalante. O ile jednak fakt, że przyszła doña de la Vega jest tylko córką właściciela gospody, wzbudził dezaprobatę don Rafaela przy zaręczynach Victorii z Diego, tak jego niechęć do niej miała znacznie dłuższą historię. Z tego, co wiedziała Victoria, datowała się ona na czas wizyty w Los Angeles don Rafaela z narzeczoną. Wtedy to zauroczona czarno odzianym banitą donna Margarita nie tylko wdała się w prostacką bójkę pośrodku podczas dnia targowego, właśnie z señoritą Victorią Escalante, ale, co było jeszcze bardziej dla don Rafaela nieprzyjemne, chciała odwołać ślub. Wprawdzie zadurzenie panny rozwiało się, gdy jej narzeczony zdołał pokonać w pojedynku, lecz don wiedział, lepiej niż ktokolwiek inny, że ta wygrana była tylko pozorem i łaskawym gestem banity, który dał mu sposobność do wykazania się odwagą i umiejętnościami przed ukochaną kobietą, a co za tym idzie, odzyskania jej uczuć. Don nie wspominał o tym, ale Victoria podejrzewała, że za jego niechęcią do niej stoi obawa, iż ona, jako ówczesna oficjalna ukochana Zorro, także wiedziała, jak wyglądała rzeczywistość. Co akurat było całkowitą prawdą i poprawiało Victorii humor na równi ze wspomnieniem pomidorów rozgniecionych na strojnej sukni donny Margarity.

Jak by jednak nie było, don de la Vega od miesięcy nie odzywał się do swego stryja i jego rodziny, toteż Diego był bardziej niż zaskoczony, gdy wracając z biura do gospody, zobaczył stojący przy werandzie powozik. Zgrabna soliterka była obryzgana błotem i piaskiem aż do połowy wysokości budy, a zaprzężony do niej wysoki siwek o długich nogach kłusaka miał zmierzwioną i zmatowiałą od deszczu sierść. Nietrudno było odgadnąć, że zwierzę i pojazd miały za sobą długą drogę. Dziwne było jednak to, że ktoś, kto zadbał o konia, zawiesił mu na poręczy wiadro z obrokiem, zamiast odprowadzić go za gospodę, wyprząc i postawić w suchej stajni.

Wyjaśnienie tej zagadki znalazł zaraz za progiem. Jego kuzyn, uprzejmie uśmiechnięty, opowiadał zebranym ploteczki z Santa Barbara i nowinki, jakie dotarły tam z Monterey. To, co mówił, cieszyło się sporym zainteresowaniem, bo przez letnie wypadki było nieco odcięte od przepływu informacji. Nawet coroczny skup bydła miał się odbyć poza jego granicami.

Zaskoczenie Diego było tym większe, że był wręcz uprzedzająco grzeczny, choć zdystansowany, zarówno wobec niego, jak i wobec Victorii, a kiedy wrócili razem do hacjendy, z szacunkiem przywitał się z don Alejandro, jak gdyby nie istniały dawne różnice zdań czy kłótnia po napadzie bandytów Delgado.

Tego dnia obiad w hacjendzie upłynął w nieoczekiwanie miłej atmosferze. Jedyny zgrzyt nastąpił na samym początku, gdy zajął swoje miejsce przy stole. wpierw spojrzał z niedowierzaniem, potem poczerwieniał, ale zaskakująco rozsądnie przemilczał to, co najwidoczniej cisnęło mu się na usta. Musiał zorientować się, że taka reakcja nie spotka się z przychylnym przyjęciem, i żeby zatrzeć złe wrażenie, szybko podjął temat swojej rodziny, głośno rozważając, czy uda mu się znaleźć bonę dla pierworodnego, czteroletniego Alphonse. Rodzinne sprawy były zawsze bardzo istotne dla de la Vegów, więc nawet Victoria słuchała z przyjemnością.

Jednak ten temat szybko się wyczerpał i przeszedł do opowieści i plotek z Santa Barbara. Szczególnie zainteresowany tym był don Alejandro, Diego zauważył natomiast, że zaskakująco często w nowinach kuzyna przewijało się nazwisko Flor. Nie dziwiło go to. Dziedziczka Jose Pereiry była teraz jedną z najzamożniejszych osób w Santa Barbara. Dodatkowo niedawno minął rok od śmierci jej ojca, a tym samym skończył się czas, kiedy żałoba ograniczała jej kontakty towarzyskie. Bogactwo, uroda i samotność musiały tworzyć kuszącą mieszankę dla każdego kawalera z Santa Barbara.

Dopiero kiedy Maria zebrała ostatnie talerze, a rodzina de la Vegów przeszła z jadalni do salonu, wyjaśnił przyczynę swego przyjazdu. Letnie wydarzenia odstraszyły od handlarzy bydła i w Santa Barbara pytali oni o więcej zwierząt, niż mogli dostarczyć miejscowi hodowcy. uważał, że włączenie w to stad z Los byłoby korzystne dla wszystkich zainteresowanych.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 2

– Ileż można windować ceny, stryju? – Wzruszył ramionami, gdy don Alejandro wytknął mu tę pozorną niekonsekwencję. – Jeśli nie dostaną tylu wołów, ilu potrzebują, to poszukają ich gdzie indziej. Może w tym roku zapłacą nam więcej, ale za rok przyjedzie ich tak mało, że kupią nasze bydło za bezcen. Musisz ściągnąć ich z powrotem do Los Angeles. Zawsze dobrze na tym wychodziliśmy.

Diego uśmiechnął się mimowolnie słysząc takie stwierdzenie. chwilami sprawiał wrażenie tak przejętego swoją rolą negocjatora, że aż zakrawało to na śmieszność. Jednak, choć jego propozycja brzmiała rozsądnie, młody de la Vega nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ukrywało się pod nią coś jeszcze. Wprawdzie wciąż odczuwało skutki letniej paniki, ale były one tylko czasowe. Skóry czy wino można było wywieźć na sprzedaż do sąsiednich pueblo, stada można było przepędzić. Brakowało tylko kupców sprzedających rozmaite drobiazgi, ale wszystko wskazywało na to, że na najbliższym jarmarku zjawią się nawet liczniej niż zwykle, skuszeni perspektywą sowitego zysku.

– Myślisz bardzo przyszłościowo, kuzynie – pochwalił.

odpowiedział mu zadowolonym uśmiechem.

– Staram się, idąc za przykładem stryja – odparł. – Ty również, Diego, mógłbyś…

– Diego ma swoje sprawy – wtrącił się don Alejandro, chcąc powstrzymać rozmowę przed skręceniem na niebezpieczny temat osobistej odpowiedzialności i obowiązków caballero. – A twój pomysł wydaje mi się bardziej niż dobry, zwłaszcza że w tym roku to Flor będzie sprzedawała bydło Pereirów. Powinienem przy tym być, jako jeden z jej opiekunów.

Obserwując reakcję Rafaela na te słowa, Diego nie miał już wątpliwości, że to o to mu chodziło, ale jego kuzyn nadal kręcił się niespokojnie.

– Mogę więc liczyć na to, że przyjedziecie? – spytał wreszcie.

– Z całą pewnością – odparł don Alejandro.

Starszy de la Vega mógł tak zapewniać bratanka, jednak łatwiej było podjąć decyzję o wyjeździe do Santa Barbara, niż ją zrealizować. Diego nie mógł opuścić Los Angeles. Wprawdzie nie popełnił najmniejszego błędu przez czas, jaki upłynął od tragedii na granicy ziem Segovii, ograniczając się do sarkastycznych uwag pod adresem przypadkowych rozmówców, ale to nie oznaczało, że taka sytuacja będzie trwać nieskończenie długo. Wręcz przeciwnie, Diego był pewien, że alcalde coś planuje, i to coś związanego z polowaniem na Zorro. Przez ostatni miesiąc patrole były niemal formalnością, bo wieści o truciźnie i tajemnicze zniknięcie Correny odstraszyły z okolic rewolucjonistów tak samo, jak zwykłych desperados. De Soto pozostawało więc tylko to jedno zadanie, nim będzie mógł wrócić do Madrytu, i młody de la Vega był pewien, że jego dawny kolega poczynił już przygotowania na tą okazję. Jakie, tego mogli się dowiedzieć dopiero gdy zacznie wprowadzać je w życie. Tak czy inaczej, Diego nie mógł wyjechać.

Z tego samego powodu nie mogła wyjechać i Victoria. Pomijając to, że teraz każda podróż wiązała się dla niej z ryzykiem, tylko ona miała sposobność, by dowiedzieć się czegoś więcej o planach alcalde. Mendoza, choć chętny do narzekania i zwierzeń, czasem po prostu nie miał czasu, by usiąść z kubkiem wina i porozmawiać z Diego, natomiast jego podwładni zazwyczaj sporo mówili między sobą przy codziennych posiłkach na temat wyznaczonych na dany dzień obowiązków.

Natomiast nic nie zatrzymywało don Alejandro, który miał przy tym wystarczającą pozycję, by przekonać handlarzy do szybszego powrotu do Los Angeles, i powody, by na to nalegać. Mimo wszystko przeniesienie aukcji do Santa Barbara i innych okolicznych miejscowości niosło ze sobą poważne konsekwencje dla rolników z Los Angeles, od niższych cen na ich produkty po zapełnione niesprzedanymi plonami stodoły. Uregulowanie tego było tylko kwestią czasu, ale skoro natrafiała się okazja, by ułatwić wszystkim życie, nie należało z niej rezygnować. Co więcej, starszemu caballero zależało na tym, by choć na kilka dni opuścić pueblo.

Rozwiązanie było jedno. Cokolwiek de Soto zaplanował dla Zorro, i tak musiał za tydzień wyjechać do Monterey. Po tym, co się działo latem, nie darowałby mu braku osobistego raportu. Dla de la Vegów ten wyjazd oznaczał trzy tygodnie spokoju bez konieczności śledzenia posunięć alcalde – czas, który mogli poświęcić na odpoczynek i załatwianie spraw poza Los Angeles. Do tej pory Diego miał zadbać o hacjendę, a jego ojciec pomóc Flor z przygotowaniami stada do sprzedaży, rozejrzeć się w Santa Barbara i przekonać przybyłych tam handlarzy do szybszego powrotu do Los Angeles.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 6

Wyjazd don Alejandro nikogo nie zdziwił. Przez ostatnie tygodnie starszy caballero ciężko pracował, starając się wraz z przyjaciółmi uporać z konsekwencjami letniej katastrofy. Nie przyznawał się do tego głośno, ale w ten sposób łagodził swój żal po śmierci Mercedes, tak jak niegdyś koił rozpacz po odejściu Felicidad. Wyjazd do Santa Barbara i sprowadzenie kupców byłoby ostatnim krokiem, by życie w powróciło na normalne tory, a dla niego była to doskonała okazja, by oderwać myśli od rozważań, czy pewne wydarzenia mogły potoczyć się inaczej. Co prawda dopilnowanie, by mogło sprzedać to, co wytworzyło, należało też do zadań alcalde, ale de Soto już wcześniej oświadczył, że on ma na głowie porządek i bezpieczeństwo, a nie aukcje czy kontrakty na bydło i wino. Jego ignorancja w tej dziedzinie była na tyle zaskakująca, że nikt nawet nie zaprotestował.

Dla Diego natomiast zaczęły się najbardziej pracowite dni. Według ksiąg hodowlanych hacjenda de la Vegów mogła sprzedać w tym roku sporo bydła, zarówno tego opasowego, jak i młodych, hodowlanych sztuk. Przygotowanie zwierząt do sprzedaży zawsze było trudnym i niebezpiecznym zadaniem, przede wszystkim zaś wymagało dobrej współpracy wszystkich zaangażowanych. Szczęśliwie ekipa de la Vegów była zgrana i sprawna, a Diego jeździł z nimi już od lat.

W tym roku młody de la Vega chciał dodatkowo zabrać ze sobą Felipe, jednak, ku jego zaskoczeniu, chłopak odmówił udziału w przepędzie. Ostatnio spędzał wiele czasu poza hacjendą, czy to w pueblo, czy, znacznie więcej, gdzieś nad strumieniami, z książką i wędką. Jego chęć do nauki mogłaby cieszyć Diego, zwłaszcza że jeszcze niedawno staczał prawdziwe boje o to, by go do niej zapędzić, ale młody de la Vega znacznie bardziej martwił się izolacją swojego podopiecznego. Zarzuty señory Mercedes, że swoją nazbyt troskliwą opieką zamyka chłopcu wybór życiowej drogi, były dla niego jak wyrzut sumienia. był inteligentny i odważny, zasługiwał na coś więcej niż bycie wyłącznie domownikiem de la Vegów. Tak samo nie było mowy o tym, by miał być tylko rolnikiem czy rzemieślnikiem, choć Diego musiał się przyznać, sam przed sobą, że gdyby chłopak właśnie tego chciał, on nie protestowałby, a w każdym razie nie za bardzo. Osobiście widział Felipe na uniwersytecie, studiującego, może prowadzącego jakieś badania, może jako medyka, ale na pewno jako kogoś, kto może w pełni wykorzystać swój bystry umysł i ciekawość świata. Jednak by to stało się możliwe, chłopak musiał żyć pomiędzy ludźmi.

– Nie, sądzę, że ci to pomoże. – Diego kręcił głową, odczytując znaki rąk podopiecznego. Siedzieli razem w bibliotece w wieczór po wyjeździe don Alejandro. – Naprawdę.

Znów seria gestów, znacznie gwałtowniejszych niż poprzednie. nie interesowała praca z vaqueros. Miał ciekawą książkę do przeczytania i kolejną mapę dla garnizonu do przerysowania, nie mówiąc o tym, że przecież ktoś powinien pilnować de Soto, nim ten wyjedzie. To było ważne.

– Felipe, wiem, że to ważne – nalegał Diego. – Ale ty jesteś ważniejszy.

Naprawdę? zdawały się mówić gesty chłopaka. Dla mnie ty jesteś ważny. Twoje bezpieczeństwo. I Victorii, wskazał na siedzącą na sofie doñę de la Vega. Ktoś musi pilnować waszych pleców. To dobra rola dla mnie.

– Wiem – odparł Diego. – Ale to nie może być twoja jedyna rola.

Obserwująca ich rozmowę Victoria zauważyła, że coraz bardziej się denerwuje. Początkowe gesty, „po co?”, „nie trzeba”, były skąpe i oszczędne, ale z każdą chwilą sygnalizacja chłopaka nabierała rozmachu. Ostre, szybkie znaki dłońmi, lekceważące machnięcia, nagłe urwania w połowie ruchu – dla kogoś, kto go znał, były to czytelne objawy podszytej złością frustracji. Ostatni raz coś takiego widziała, kiedy Felipe przeżywał fakt, że musiał ustąpić jej trochę miejsca w życiu Diego. Teraz jednak w jego ruchach była nie tylko złość, lecz i rezygnacja. Wydawało się, że poza swoimi znakami chce powiedzieć, że pomysł Diego nie ma sensu, a jednocześnie brak zrozumienia tego przez starszego przyjaciela powodował, że chłopak był o krok od przerwania rozmowy i ucieczki z biblioteki.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 42 Napisanie raportu nie jest łatwe

Diego też musiał to w końcu zauważyć, bo przestał nalegać.

– Chcę, byś przeczytał coś, co niedawno dostałem. – Sięgnął na półkę i podał chłopakowi plik kartek. – Jeśli uda się nam to wprowadzić, będzie to z pożytkiem nie tylko dla ciebie.

zamrugał, zaskoczony.

– Zajrzyj szczególnie tutaj. – Diego wskazał na jedną z kartek. – Wiem, że to trochę nieoczekiwane i że masz mało czasu, ale…

Chłopak przytaknął, wyraźnie zadowolony ze zmiany tematu, i zaraz zabrał się za czytanie. Po chwili spojrzał na młodego de la Vegę szeroko otwartymi oczyma.

– Tak. – Diego nie czekał na zasygnalizowane pytanie. – Chcę opracować coś takiego. Nie wiem, czy się uda, ale chcę spróbować.

Victoria uznała, że musi się włączyć do rozmowy. Do tej pory była tylko milczącym świadkiem, ale teraz, gdy pierwotne napięcie osłabło, mogła przemówić.

– Co takiego wymyśliliście? – spytała.

– Znajomy napisał mi o ciekawostce z Wysp Kanaryjskich. Tamtejsi wieśniacy posługują się językiem gwizdów, jaki podobno odziedziczyli po swych dzikich przodkach. Gdyby dało się czegoś takiego nauczyć…

przerwał Diego, gwałtownie machając ręką.

– Tak?

Chłopak zagestykulował, wskazując na uszy, potem na usta.

– Chcesz powiedzieć, że skoro oficjalnie nie słyszysz, to po co ci mowa? Choćby gwizdanie?

Przytaknięcie. Wzruszenie ramionami. Nowe gesty. Dla wszystkich poza de la Vegami był głuchoniemy, odizolowany i zamknięty w klatce wiecznej ciszy. Język gwizdów może i ułatwiłby pracę vaqueros, ale nie mógł zmienić jego sytuacji, nieważne, co mówił na ten temat Diego. On, Felipe, wie, że zawsze będzie od nich oddzielony swoim kalectwem. A skoro mają się spieszyć, tym bardziej nie powinni tracić czasu na daremne próby. Zebrał kartki, ułożył je równo i wręczył Diego. Szkoda czasu, zasygnalizował ponownie, odwrócił się i wyszedł.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 1Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 3 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *