Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 3

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Od autora: Cóż, faktycznie Felipe dorasta i jak każdy dorastający chłopak ma chwile zwątpienia i buntu, a jego droga jest szczególnie trudna. A kuzyn Rafael… Ma swoje plany. Tak samo jak de Soto, ale to chyba nie jest dla kogokolwiek zaskoczeniem, prawda?

Raz jeszcze dziękuję za komentarze!


Rozdział 3. Kłopotliwy gość


Odmowa Felipe dotknęła Diego. Najwidoczniej nie uwzględnił jej w swoich planach albo też spodziewał się, że chłopak zaakceptuje jego pomysł, tak jak wcześniej akceptował inne. Nie było jednak czasu na dłuższą dyskusję czy kłótnię, nieważne, czy by przekonać Felipe, czy by poznać powody jego decyzji. Don Alejandro przysłał pierwszy, krótki list. W Santa Barbara sprawy handlowe szły lepiej, niż się tego spodziewał, i niebawem do Los Angeles mieli zjechać się kupcy. Przed tym trzeba było przygotować stado i młody de la Vega musiał spędzić najbliższe dni od świtu do nocy na pastwiskach.

także nie podjęła dyskusji. Może większość zadrażnień między nią i Felipe została już załagodzona, ale mimo to nie chciała przejmować roli Diego. Nacisk na chłopaka, gdy nie wiedziała dokładnie, o co chodzi, mógł przynieść więcej szkody niż pożytku. Co nie oznaczało, że nie miała zamiaru obserwować go uważnie, szukając wyjaśnienia tej osobliwej frustracji.

Na razie jak co dnia zajęła swoje miejsce w gospodzie, sumując księgi i doradzając señorze Antonii, kiedy dookoła wchodzili i wychodzili stali klienci. De Soto spłacił swoje asygnaty. Dodał także kwotę, która miała wystarczyć do końca miesiąca na wyżywienie żołnierzy, więc przynajmniej tym mogła się już nie przejmować. Znacznie ważniejsze było teraz, czy zdąży rozwiązać przed Bożym Narodzeniem problem okresowego braku miejsc w gospodzie. Przebudowa galeryjki na piętrze i zamienienie strychu stajni na pokoje stawało się koniecznością, ale z wyliczeń wciąż wynikało, że musiałaby w tym celu naruszyć kwotę odłożoną na wykup udziału braci. Tymczasem Nicolao Gutierrez, prawnik rodziny de la Vegów, już parokrotnie wspominał w swoich listach, że bracia Escalante mogą, jeśli zechcą, odebrać siostrze władanie gospodą, i niezależnie od jej poczucia, jak bardzo byłoby to niesprawiedliwe, prawo stało po ich stronie. Wykup mógł być rozwiązaniem tej niewygodnej sytuacji, więc liczyło się każde centavo. W dodatku po tym, co opowiedział Juan Ortiz, spodziewała się, że Ramon czy Francisco mogą się zjawić lada chwila na jej progu, i to nie jako szanowani oficerowie, a ścigani dezerterzy, którym potrzebna będzie każda pomoc, także finansowa. Oczywiście mogła poprosić Diego o opłacenie przebudowy, ale nie chciała. To ciągle była jej gospoda i wolała utrzymywać ją z zarobionych tu pieniędzy, bez pożyczek od męża czy teścia, nie, żeby chcieli czegokolwiek w zamian. Nie podobała się jej po prostu myśl o takiej zależności, ale te pokoje były tak potrzebne…

Z tych rozważań Victorię wytrącił szeregowy Figuarroa. Od kiedy kula rewolucjonistów Correny trafiła go w ramię, żołnierz miał kłopoty z zamykaniem lewej dłoni, czasem też cała jego lewa ręka wpadała w niekontrolowany dygot. Zauważyła to już wcześniej i pytała Diego o powód, ale jej mąż nie potrafił znaleźć wyjaśnienia tego zjawiska. Po prostu od czasu do czasu szeregowemu zdarzało się wypuścić z dłoni widelec, puścić wodze wierzchowca czy mieć kłopoty z celowaniem. Gdyby miał tak uszkodzoną prawą rękę, pożegnałby się już z mundurem, a tak tylko z niego żartowano, w mniej lub bardziej niewybredny sposób. Sam de Soto, kierując się chyba żołnierską lojalnością wobec munduru czy towarzysza broni, nie karał go za uchybienia, a przeciwnie, powierzył mu zadania kwatermistrza. Do tej pory nadzór nad magazynami należał do sierżanta, ale Mendoza nie protestował przeciwko takiemu ograniczeniu obowiązków i Figuarroa coraz częściej pojawiał się w gospodzie ze spisami wszelkich dóbr, jakimi dysponował garnizon w Los Angeles. Teraz też siedział nad notatkami, to gryząc koniec rysika, to machinalnie zaciskając i prostując palce lewej dłoni. Ten gest doradził mu doktor Hernandez, jako sposób na wyćwiczenie chwytu i zmniejszenie dygotu.

Niestety jak na razie nie można było dostrzec większej poprawy i w pewnej chwili Figuarroa, sięgając w zamyśleniu po kubek z lemoniadą, tak nieszczęśliwie natrafił dłonią na naczynie, że zamiast je pochwycić, strącił na podłogę. Lepki płyn rozlał się na wyszorowanych deskach i opryskał spódnicę przechodzącej właśnie Juanity. Dziewczyna odskoczyła z piskiem.

– Szeregowy…! – prychnęła oburzona.

– Najmocniej przepraszam, , nie chciałem… – Figuarroa gwałtownie poderwał się zza stołu, zahaczył pasem o krawędź i z hukiem usiadł z powrotem. – Ja naprawdę… – paplał gorączkowo.

Juanita nie miała jednak ochoty tego słuchać i odmaszerowała do kuchni. Ciszę, jaka na moment zapanowała w gospodzie, przerwał śmiech. Siedzący pod ścianą mężczyzna, jeden z przejezdnych, śmiał się, rechotał wręcz, patrząc na zaczerwienionego żołnierza.

– I to ma być żołnierz! – wykrztusił wreszcie. – Niedołęgo, kozy ci pasać, a nie mundur nosić! Piękną tu macie armię, że toleruje takie ofermy!

Figuarroa podniósł się, już znacznie wolniej i ostrożniej, ale zanim coś powiedział, odezwała się Victoria.

– Łatwo przychodzi wam śmiech z czyjegoś pecha, – powiedziała.

– A ty czego się wtrącasz, kobieto?

– Bo ten żołnierz przynajmniej ma lepsze maniery niż wy.

– Wy za to jesteście aż za bardzo wygadani – odpalił obcy. – Ktoś powinien wam przypomnieć, jak ma się zachowywać kobieta.

Wstał i ruszył przez salę. też się podniosła i zobaczyła, jak niebezpieczny błysk w oczach mężczyzny przygasł. Obcy popatrzył na jej zaokrągloną sylwetkę z mieszaniną rozczarowania i niesmaku.

– Widzę, że tu ktoś lubi takie ogniste kobietki – stwierdził.

– Odrobinę więcej szacunku radzę. – Kapral Sepulveda właśnie wszedł do gospody i uznał, że musi interweniować.

– A bo co, żołnierzyku? – Przybysz wyraźnie szukał zaczepki.

– Bo spędzicie tę noc w mniej wygodnym miejscu, .

Mężczyzna popatrzył na dwóch żołnierzy, którzy weszli za kapralem, i widać było, że stracił sporo ze swego bojowego nastawienia. Cofnął się i usiadł z powrotem na miejscu, jego ponura mina wskazywała jednak, że nie w smak mu była ta interwencja.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 1

Inni goście także zajęli się swoimi sprawami. Juanita wróciła z cebrzykiem i szmatą w ręku i zaczęła ścierać lemoniadę z podłogi. Figuarroa patrzył na to nieszczęśliwym wzrokiem, a kiedy skończyła, poderwał się i podniósł wiadro.

– Wybaczcie, , ale ja to odniosę.

– Nie trzeba, – odpowiedziała. – Jak wasza ręka?

– Nie boli, dziękuję…

Wydawało się, że w gospodzie z powrotem zapanował spokój, ale Victoria, która ze swojego miejsca obserwowała uważnie hałaśliwego gościa, zauważyła, jak przygląda się on to jej, to Juanicie. Gdy dziewczyna stawiała przed nim talerz z zamówionym posiłkiem, spróbował złapać ją za nadgarstek i ledwie się uchyliła. Od tej pory siedział w kącie, milczący i przygarbiony, śledząc wzrokiem, jak krąży po sali.

Nie tylko mu się przyglądała. Sepulveda zjadł posiłek i wyszedł wraz z towarzyszami, ale zaraz potem pojawił się Rojas, a za nim Mendoza. Jeden i drugi ciągle spoglądali w stronę obcego, jakby sprawdzając, jak się zachowuje, i chyba to go powstrzymywało od bardziej wyraźnych zaczepek.

Kiedy więc w porze sjesty doña de la Vega miała wracać do hacjendy, wywołała na stronę señorę Antonię i Juanitę.

– Gość przy stoliku pod ścianą. Zatrzymał się u nas? – spytała.

, doña – odparła dziewczyna.

– Niejaki Lamarca – dodała señora. – Pokój na samym końcu galerii, tylko na tę noc.

– Niedobrze… Antonio, czy wasz zięć mógłby być tu wieczorem?

Señora Antonia potrząsnęła głową.

– Jest z innymi na pastwiskach, doña – odparła. – Ale ja zostanę. Nie powinno być kłopotów.

– Mam nadzieję.

odetchnęła. Goście tacy jak ten Lamarca przez lata stanowili jej cichy koszmar. Za każdym razem, gdy ktoś taki zjawiał się w jej gospodzie, stawała się podwójnie ostrożna, wiedząc, że może się spodziewać ataku z jego strony. I już parokrotnie było tak, że ledwie tej napaści unikała.

– Juanito, uważaj na niego – ostrzegła teraz. – Pilnuj, by ani razu nie znaleźć się z nim sam na sam.

, doña – przytaknęła dziewczyna niedbale.

Widać było, że uważa przestrogę za przypomnienie czegoś oczywistego, ale i tak poczuła się spokojniejsza. Nie mogła odmówić temu człowiekowi noclegu, ale wolała zmniejszyć zagrożenie, jakie stanowił.

x x x

Doña de la Vega nie lubiła swojego małżeńskiego łoża. Nie, żeby było szczególnie niewygodne. Ten masywny mebel, szeroki, z rzeźbionym wysokim wezgłowiem i kolumienkami był z pewnością bardziej komfortowy niż jej wąskie panieńskie łóżko w pokoiku pod dachem gospody. A jednak źle się w nim czuła. Kiedy Zorro jeździł gdzieś po nocy albo Diego spóźniał się do domu, leżała zwinięta w kłębek i czekała, aż wróci. Bez niego, bez drugiego, ciepłego ciała, o które mogła się oprzeć i do którego mogła się przytulić, ciężko było jej zasnąć. Bo na tym właśnie polegał, jej zdaniem, kłopot z tym łóżkiem. Było po prostu za duże i kiedy zostawała w nim sama, wydawało się być przeraźliwie puste. Wolała już dawne łóżko Diego, na tyle szerokie, że mieścili się na nim we dwójkę, ale też wystarczająco wąskie, by brak tej drugiej osoby nie był w nim aż tak dotkliwy.

Teraz też, kiedy jej mąż zostawał do późna na pastwisku, nie chciała zasypiać bez niego, jednak przez ciążę była bardziej zmęczona niż zwykle i często dopiero budząc się nad ranem orientowała się, że Diego już śpi obok. Także i tej nocy, kiedy ktoś zastukał do drzwi sypialni młodych de la Vegów, nie usłyszała tego w pierwszej chwili. Dopiero szmer rozmowy wyrwał ją ze snu.

– Co się stało? – wymamrotała, rozespana.

– Kłopoty w gospodzie – odpowiedział Diego.

– Co?! – Poderwała się, już rozbudzona.

W świetle świecy widziała, że Diego narzucił na siebie koszulę, a drzwi są uchylone. Kto stał za nimi, nie mogła dostrzec.

– Nieważne. – W głosie jej męża pojawiła się twarda nuta. – Jeśli Ignacio chce cię widzieć, będzie musiał tu przyjść. Rano. Albo poczekać w pueblo, aż przyjedziesz.

– Nie! – zaprotestowała. – To pewnie ten Lamarca… Muszę wiedzieć, co się stało, czy Antonia jest bezpieczna.

– Vi…

– To moja gospoda, Diego, i ja jestem za nią odpowiedzialna. Antonia pracuje dla mnie. – zgarnęła szal z wezgłowia i otuliła nim ramiona.

– Ale…

– Idź powiedzieć, by zaprzęgali konia – poleciła. – Zaraz będę gotowa.

Diego przez chwilę patrzył na nią bezradnie, ale widząc, że sięga po okrycie, wyszedł, zamykając drzwi za sobą.

x x x

Weranda gospody była jasno oświetlona, ale na piętrze tylko w jednym z okien migotało światło. Wewnątrz, w sali, zgaszono już szeroki żyrandol pod sufitem, zostawiając lampę na barze i kilka świec porozstawianych po pustych stołach. W tym miękkim, ciepłym świetle widok ciała Lamarki na podłodze był dziwnie nierealny.

– Jak to się stało? – zapytał cicho Diego.

– Sam chciałbym to wiedzieć! – odpalił gniewnie de Soto.

był rozczochrany, halsztuk miał niedbale zawiązany pod szyją, a koszulę zmiętą. Siedział przy jednym ze stołów, wyciągając przed siebie nogi, a ślad tkaniny odciśnięty na policzku świadczył, że drzemał tu w oczekiwaniu na de la Vegów. Prócz niego w gospodzie siedziało jeszcze trzech peonów, a z żołnierzy Mendoza i Rocha. W kącie sali przycupnęły señora Antonia i, ku zaskoczeniu Victorii, Juanita, która kuliła się na zydlu i obejmowała rękoma, jakby było jej zimno, mimo względnie ciepłej nocy i szala, jaki miała na ramionach.

– Czego chcecie się dowiedzieć, alcalde? – nie zwracała uwagi na zły nastrój de Soto. Chciała podejść do dziewczyny, ale Ignacio wstał i zagrodził jej drogę.

– W jaki sposób w waszej gospodzie mogło dojść do wypadku? – spytał ostro. – Czy wasze podłogi są równie słabe?

– Podłogi? Alcalde

– Ignacio, zmuszasz moją brzemienną żonę do przyjazdu w środku nocy, by pytać ją o podłogi? – zirytował się Diego.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 12

– Dla ciebie don Ignacio, de la Vega – odpowiedział z równą irytacją alcalde, ale chyba w ten sposób sobie ulżył, bo dalej mówił już normalnym tonem. – Z tego, co się dowiedziałem, ten człowiek zaatakował jedną z pracujących tu dziewczyn…

– Co?! – przerwała mu Victoria. – Juanita!

Gdy dziewczyna podniosła głowę, odsłoniła ciemniejący ślad po uderzeniu na policzku. Mimo słabego światła widać było też zaczerwieniony nos i podpuchnięte oczy świadczące, że płakała.

bezceremonialnie odsunęła alcalde z przejścia i podeszła do dziewczyny. Delikatnie odgarnęła jej włosy, by lepiej zobaczyć policzek, i mimowolnie syknęła, widząc pod szalem, że bluzka Juanity ma rozerwany rękaw.

– Uderzył cię? Jak to? Co się stało?

– To nic, doña, to nic – zapewniła ją Juanita. – Tylko się przestraszyłam… – Jej głos drżał, z trudem powstrzymywała łzy. – Przepraszam, doña… Ostrzegałyście… Ja nie chciałam…

– Wiem, że nie chciałaś.

rozejrzała się dookoła. Señora Antonia podsunęła jej szmatkę, sądząc z zapachu, zmoczoną octem i doña przyłożyła ją do policzka Juanity.

– Gdzie jest doktor Hernandez? – Obejrzała się na mężczyzn.

– Wyjechał do pacjenta – odparł de Soto. – Diego, ty się kiedyś interesowałeś medycyną…

Diego tylko westchnął.

– Mam obejrzeć ciało?

odwróciła się z powrotem do Juanity. Uderzony policzek, rozerwany rękaw, siniaki na nadgarstku… Może rzeczywiście nie stało się nic poważnego i wystarczy jeszcze trochę brandy na uspokojenie. Pożałowała, że nie zabrała ze sobą jakiegoś specyfiku z jaskini. Z zadowoleniem dostrzegła na blacie baru butelkę i opróżnioną szklaneczkę. Señora Antonia już próbowała uspokoić dziewczynę.

Juanita wciąż przepraszała i powtarzała, że nie chciała.

– To nie twoja wina… – odpowiedziała jej Victoria.

– Moja, doña… – Teraz już otwarcie chlipnęła. – Gdybym nie poszła mu zanieść koców…

– A, to tak cię podszedł? – wtrącił się de Soto, który uznał, że warto przesiąść się bliżej.

Juanita chlipnęła głośniej i ze strachem zerknęła w jego stronę.

– Tylko zostawiłam pod drzwiami i zapukałam, pamiętałam, co mówiłyście, doña… – zapewniła. – Nie chciałam, by mnie widział, ale… Złapał mnie i ciągnął… Wołałam, ugryzłam go…

De Soto prychnął pogardliwie, nie wiadomo, czy na myśl o sposobie, w jaki walczyła dziewczyna, czy też wyrażając w ten sposób swoją opinię o jej reakcji.

– Widać, że ugryzłaś – odezwał się Diego, który właśnie oglądał rozciągnięte na podłodze ciało. – Bardzo dobrze zrobiłaś.

– Co było dalej? – Alcalde nie chciał chyba roztrząsać tego tematu.

– Paco mi pomógł…

– Paco?

– Ja jestem Paco – odezwał się jeden z trójki mężczyzn.

On także miał ciemny ślad na policzku. Opuchnięta warga drugiego i siniec wokół oka trzeciego mówiły jasno, co się wydarzyło.

– Usłyszałem, jak woła, pobiegłem na pomoc. Wszyscy tam pobiegliśmy. – Potarł mimowolnie szczękę, potem z trzaskiem zaplótł palce. – Wybaczcie, alcalde, ale jak ktoś tak się do kobiety odnosi… – Urwał. Trudno było stwierdzić, czy nie chciał powiedzieć czegoś niemiłego o zabitym, czy raczej przypomniał sobie letnie wydarzenia i wolał nie kończyć myśli przy alcalde. – Było ciężko, , on był silny. Jakby nie był tak silny, to byśmy go tylko przytrzymali, aż ktoś z garnizonu przyjdzie. A tak odepchnął się, wpadł na poręcz… Akurat mu w nos dałem, to go do tyłu przechyliło… Nie chcieliśmy go zabić, ale… – Paco otrząsnął się na samo wspomnienie.

– Złamał kark – stwierdził Diego sucho. – Źle się stało, ale nie ma w tym ich winy. To był wypadek, alcalde, nic innego. Ten Lamarca sam go sprowokował.

– I sam w nim zginął – dokończył de Soto. – Dobrze. Nie będzie konsekwencji…

Urwał, bo głośny tupot na werandzie oznajmił przybycie żołnierza. Gomez wbiegł do gospody ze zwiniętym papierem w ręku.

– Znalazłem, sierżancie – zameldował.

– Cóż takiego? – zainteresował się de Soto.

– List gończy, mi alcalde – wyjaśnił Mendoza. – Tak mi się wydawało, że już gdzieś widziałem tego człowieka…

– List?

Alcalde wyjął kartkę z ręki Gomeza i rozwinął. Na moment uniósł brwi, widząc, jaka kwota jest wypisana pod nazwiskiem, ale zaraz wpatrzył się w widoczną na niej podobiznę. Przykląkł wreszcie przy zmarłym i odwrócił jego twarz do światła, porównując z rysunkiem.

– Rzeczywiście… – stwierdził wreszcie, wstając. – A więc Lamarca zwał się także Jose Baquero… I jego głowa była warta trzy tysiące pesos… – Zebrani przy ciele mężczyźni spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. – Ciekawe, za co ją nałożono? – De Soto spojrzał, nie na zmarłego, ale na filar, gdzie wciąż widniała podobizna Zorro, z wyznaczoną za niego nagrodą sześciu tysięcy. – A więc, señores? Który z was jest tym szczęśliwcem?

Przez moment panowała cisza. Wreszcie przerwał ją Paco.

– Nie, żebym powiedział, że chciałem zabić, ale…

– Chwila, Paco! – odezwał się jego towarzysz z podbitym okiem. – Gdybym go nie walnął, to ty byś poleciał z góry…

– Zaraz, zaraz! – Także trzeci z mężczyzn nie wytrzymał. – A ja to co? Podciąłem mu nogi…

– Bo leżałeś na podłodze, jak cię w pysk strzelił!

– Cóż za gotowość! – zakpił de Soto. – A kiedy pytałem, co się działo, żaden z was nie był tak rozmowny…

Peoni przerwali i spojrzeli ze strachem na alcalde.

Alcalde, nagrodę można podzielić – zauważył spokojnie Diego.

– Myślisz, że mi to nie przyszło na myśl, de la Vega? – skrzywił się de Soto. – Señores, nagroda zostanie wam wypłacona, gdy wrócę z Monterey. Mendoza!

, mi alcalde?

– Usuńcie ciało i dopilnujcie jutro pogrzebu. A teraz… Dobrej nocy wszystkim życzę. – Odwrócił się i wymaszerował.

– Gomez, Rocha! Słyszeliście alcalde! Przenieście ciało do magazynu! – Mendoza ruszył się ze swego miejsca. – Wybaczcie, doña… – zwrócił się do Victorii. – Zaraz posprzątamy.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 6

Żołnierze wynieśli ciało. Na podłodze została niewielka plama krwi. ciężko usiadła na najbliższym krześle.

– Trzy tysiące pesos… – wyszeptał jeden z towarzyszy Paco. – To tysiąc dla każdego…

– Krwawe pieniądze – mruknął Paco. – Wolałbym za co innego je dostawać, ale…

Diego poklepał go uspokajająco po ramieniu.

– Wiem, że to nie jest łatwe. Ale choć raz złe się obróci na dobre. Dzięki temu będziesz mógł dokupić ziemi, prawda? – zauważył miękko.

– O tak, don Diego – ożywił się peon. – Ziemi, konia, może nawet kilka krów. Będzie nam lżej!

– Diego… – wskazała mężowi butelkę na barze.

Skinął głową i wyjął szklaneczki.

Señores

Rozlał alkohol i podał. Wypili i widać było, że zaczynają już myśleć o tym, jak bardzo przydatna będzie dla nich ta nagroda. Ciało Lamarki znikło, a wraz z tym, wydawałoby się, znikła świadomość jego śmierci. Nawet Juanita przestała pochlipywać.

– Antonio… – Doña de la Vega zwróciła się do kobiety. – Zabierz ją do domu. Już późno.

– A wy, doña?

– Też zaraz pojedziemy… Aha, jutro rano zagrodźcie ten kawałek piętra. To sam koniec galerii, więc nie będzie nikomu przeszkadzało.

Gdy zostali sami, przez dłuższą chwilę rozglądała się po gospodzie, jakby widziała ją po raz pierwszy.

– Do czego to doszło… – westchnęła.

– Juanita miała szczęście – odparł Diego. Obchodził właśnie salę, gasząc kolejne świece. Ostrożnie przekroczył plamę na podłodze i wrócił do żony.

– Miała – odpowiedziała krótko. Nie mogła oprzeć się myśli, że gdyby to ona była na miejscu dziewczyny, spotkanie z Lamarką, czy też Baquero, mogło być znacznie bardziej niebezpieczne.

– Zakładam, że nie chcesz tu zanocować? – spytał.

– Nie…

– Dobrze… Ale będę musiał zobaczyć, czy w biurze nie da się wygospodarować miejsca na posłanie. Teraz byłoby jak znalazł.

– Możliwe… – nie podjęła tematu.

Pozbierała puste szklaneczki i odstawiła na bar, potem popatrzyła na poręcz galerii. Nawet w tym słabym świetle mogła dostrzec drzazgi sterczące z miejsca pęknięcia.

– To jest do naprawienia – zauważył spokojnie Diego za jej plecami.

– Wiem, tylko… – Potrząsnęła głową.

Całe to wydarzenie sprawiało, że czuła, jakby coś pogwałcono, zniszczono, i nie chodziło tu tylko o złamaną poręcz. Coś takiego odczuła po raz ostatni, kiedy znalazła tego aktora, Moralesa, zasztyletowanego w łóżku. Tylko że wtedy od razu została uwięziona i wszystko ustąpiło oburzeniu z tego powodu, a potem przerażeniu czekającym ją losem. Teraz nic nie odwracało jej uwagi od śladów śmierci.

– Wiesz, skoro już będzie potrzebny ktoś, kto to naprawi, to można od razu przebić to przejście do stajni – stwierdził nieoczekiwanie jej mąż.

– Co?! – Odwróciła się do niego.

– Przecież chcesz przebudować strych, i to już od miesięcy. Jest okazja, by to wszystko zacząć.

– Wiem, że jest – prychnęła. – Ale pieniędzy nie ma!

– Naprawdę przeszkadzałoby ci, gdybym to ja popłacił rachunki? – spytał spokojnie.

Przez moment nie wiedziała, co powiedzieć.

– Tak! – odpaliła w końcu.

Diego westchnął ciężko. Popatrzył na zniszczoną barierkę, potem na krwawy zaciek na podłodze. Widać było, że chce coś jeszcze dodać, ale zmilczał.

– Wracajmy do domu… – zaproponował cicho.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 2Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 4 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *