Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 20

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Pech czy los sprawiają, że nawet najlepszy plan może zawieść. Piąta część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 20. Po burzy

Powrót z gospody przeciągnął się trochę, bo señorita, zaraz po przyjeździe, natknęła się na werandzie na bardzo nieszczęśliwego Mendozę, który od razu zaczął się przed nią użalać na humory alcalde. Najwyraźniej Ramone nie trafiły do przekonania wyjaśnienia sierżanta, że niczego nie zaniedbał po schwytaniu Zorro i tylko swoim umiejętnościom banita zawdzięczał wydostanie się z celi i ucieczkę. Może kiedy indziej by zareagowała inaczej, ale tego dnia wpierw poczęstowała Mendozę talerzem polewki, co okazało się doskonałym lekarstwem na jego smutki, przynajmniej doraźnie, a potem sama pomaszerowała do gabinetu alcalde, by tam wyjaśnić, że była świadkiem, jak sierżant zamykał celę i że może przysiąc, że niczego nie zaniedbał. Oczywiście, Ramone jej nie uwierzył, w końcu wiedział, że była ona osobą żywotnie zainteresowaną tym, by Zorro zdołał uciec. Od słowa do słowa doszło więc do kłótni, która skończyła się wizytą doktora Hernandeza i kolejną porcją herbaty z laudanum dla alcalde, by przez swoją nerwową naturę nie pogorszył stanu zdrowia bardziej niż obecnie.

Doktor nie ukrywał przed señoritą Escalante, że marnie widzi szanse na pełne wyzdrowienie alcalde. Obrażenia po pobiciu, chłoście czy upadku z rokowały dobrze, ale Ortega swoim uderzeniem nie tyle złamał Ramone nogę, co strzaskał samo kolano. Pozrywane wiązadła, przemieszczone odłamki kości – Luis Ramone, alcalde już nigdy nie będzie mógł chodzić bez pomocy kuli czy laski. Miał i tak dużo szczęścia, że dotarł do lekarza wystarczająco wcześnie, nim się w ranę wdała martwica i doktor nie musiał mu odjąć nogi. Niewiadomą pozostawało jedynie to, czy pozostanie ona bezwładna, niczym ciężar doczepiony do uda, czy też poskładane ułamki kości zrosną się na tyle, by alcalde mógł na tej nodze stanąć, choć już nigdy nie zegnie jej w kolanie.

Rozmowa z doktorem zajęła Victorii tyle czasu, że gdy wróciła do gospody, dostawcy już tam na nią czekali. Zajęta nimi nawet się nie obejrzała, gdy kościelny dzwon wybił południe. Zaczęła się wtedy spieszyć, ale trzeba było jeszcze omówić z ą Antonią potrawy przewidziane na wieczorne posiłki, sprawdzić czy wyciągnięto z piwniczki wystarczającą ilość wina, potem jeszcze pojawił się znów sierżant, tym razem po to, by podziękować jej za próbę załagodzenia sytuacji z alcalde, jeśli tak interwencję Victorii można było nazwać, dość że gdy wreszcie ruszała do hacjendy de la Vegów, sądziła, że jest bardziej niż spóźniona.

Okazało się jednak, że przyjechała w porę. Jak ją poinformował don Alejandro, Diego już wstał, zdołał się doprowadzić do jako takiego wyglądu, a teraz zaszył się w jaskini, zapewne sprawdzając, w jakim stanie jest i zajmując się ekwipunkiem Zorro. Dodatkowo jaskinia była idealnym miejscem, by porozmawiać tam z Zorro o tym, co się wydarzyło bez obawy, że ktoś postronny usłyszy więcej, niż powinien.

Rzeczywiście, oboje ze starszym de la Vegą zastali Diego przy czyszczeniu kopyt Tornado. Oglądał starannie każdą pęcinę, szukając na nich zadrapań czy skaleczeń, jakie mogły powstać po szaleńczym galopie ze wzgórz do Los Angeles.

– Diego?

– Wszystko w porządku – Diego wyprostował się. – Martwiłem się, czy po tej jeździe nie dostał ochwatu, ale wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Cieszę się, że przyjechałaś, Victorio.

– Diego? – przechyliła głowę, jakby oceniając młodego de la Vegę. Szukała oznak zmęczenia, bólu, jakiś uszkodzeń, które maskowałby przed nimi i nie podobało się jej to, co zobaczyła. Był zmęczony, mocno obolały, ale, co najgorsze, znów założył maskę niefrasobliwego Diego. A ona chciała porozmawiać z Zorro. Podobne odczucia musiał mieć i don i to on zaczął rozmowę.

– Co się stało, Zorro? To miała być tylko zwiadowcza wyprawa, a ty wracasz z niej jako więzień. Wiesz co czułem, jak cię zobaczyłem pomiędzy żołnierzami?

zobaczyła, jak Diego nagle się kuli, otrząsa, a potem spina ramiona. Spokojna, uśmiechnięta mina znikła z jego twarzy jak za dotknięciem magii. Teraz przed nimi stał Zorro, nadal zmęczony, obolały i bardzo nieszczęśliwy z powodu tego, co się wydarzyło.

– Domyślam się…

– Jakim cudem pozwoliłeś się aresztować!

– Nie pozwoliłem… Ja się im poddałem…

– Zorro! Diego…

– Zaskoczyli mnie na zboczu, na otwartym terenie – Zorro wyjaśnił ze wzruszeniem ramion. – Jeden pieszy przeciw sześciu konnym? Nie miałbym szans, ojcze, gdybym spróbował walczyć. Poza tym… Wtedy już wiedziałem, że nie dojdę do hacjendy. Z głodu, pragnienia, zmęczenia…

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 7

– Szukałem cię! – zaprotestował don Alejandro.

– Wiem… – uśmiechnął się w odpowiedzi Zorro. – Ale to miał szczęście, choć uwierz mi, ojcze, że nie był tym zachwycony. A ja nie byłem już w stanie podnieść szpady. Gdy go zobaczyłem, mogłem tylko zaryzykować, że mi jakoś pomoże. Owszem, aresztował mnie. Owszem, oddałem mu szpadę. Ale nie próbował nawet nalegać, bym zdjął maskę. Dostałem też od niego wody i suchara, a tego potrzebowałem najbardziej.

– Ale gdy przyjechałeś do pueblo – wtrąciła się Victoria – musieli cię nieść.

– To była gra. Sierżant bardzo liczył, że ucieknę im gdzieś po drodze, naprawdę, zrobił wszystko, by mi to umożliwić. Brak więzów, wodze trzymane tak, bym mógł się wyrwać w każdej chwili…

– Więc czemu tego nie zrobiłeś?

– Na nieznanym koniu? Gdy ledwie siedziałem w siodle? Spadłbym w połowie drogi do hacjendy! Wolałem wydać się słabszym, niż w istocie byłem, zwłaszcza gdy mnie uprzedziłeś, że w stajni gospody czeka Tornado. Nie wiem tylko komu dziękować, że zamiast niego był tam Felipe z wozem.

– Felipe – uśmiechnął się don Alejandro. – Gdy mu powiedziałem, jak słabo wyglądasz, stwierdził, że lepiej będzie, gdy to on ciebie przywiezie niż byś miał się ścigać z żołnierzami.

– Miał rację, choć podejrzewam, że pościgu nie było. Nie po tym, jak nasz zacny sierżant nie zamknął drzwi do celi. Choć mógł nie stawiać warty, bo wychodziłem przez pokój Ramone…

– A właśnie, Ramone! – przypomniał sobie don Alejandro. – Skąd on się tam wziął? Kto go tak pobił? I najważniejsze: skąd się wziął ten pożar?

zobaczyła, że uśmiech znika z twarzy Zorro.

– Manuel Ortega – prawie wypluł te dwa słowa.

– Co?! – niemal krzyknęła. Pamiętała tego człowieka i to doskonale. Napadł na Los Angeles, a potem uwięził ją w opuszczonej kopalni. Przez jeden straszny moment myślała wtedy, że straciła Zorro.

– Ortega przeżył pożar w El Niño Viejo – westchnął Zorro. – Wrócił tu i spróbował się znów na nas zemścić, wypróbowaną metodą zebrania większej bandy na pustkowiach.

– Ale tej bandy już nie ma? – upewnił się don Alejandro.

– Myślę, że nie ma. Mam tylko nadzieję, że większość z nich miała dość rozumu, by zacząć uciekać, gdy pożar się zaczął rozprzestrzeniać.

– Zorro… – siedzący przy stole don nachylił się w stronę syna. – Opowiedz może wszystko od początku.

Zatem Zorro opowiedział. O poszukiwaniu, pułapce, ucieczce, podpaleniu kanionów przez Ortegę… Gdy powiedział, jak zdecydował się odesłać Ramone do w siodle Tornado, don nie wytrzymał.

– To było szaleństwo!

– Nie – Zorro zaprzeczył spokojnie. Wstał, sięgnął po szczotkę i zaczął wycierać grzbiet Tornado, spokojnymi równymi pociągnięciami. Koń prychnął i skubnął go za rękaw.

– Szaleństwo. Dlaczego w ogóle…

– Dlaczego w ogóle pozwoliłem właśnie Ramone pojechać na Tornado, czy dlaczego w ogóle tam zostałem? – sprecyzował pytanie.

Don westchnął tylko, prychnęła jak kotka. Diego miał denerwujący zwyczaj, że gdy rozmowa stawała się zbyt gwałtowna, domagał się precyzyjnych pytań, na które starał się udzielać tak samo dokładnych odpowiedzi. Jak się okazywało, Zorro postępował podobnie.

– Jedno i drugie, Zorro – powiedział w końcu de la Vega. – Ciężko mi uwierzyć w to, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, mając wybór, zdecydowałeś się ratować właśnie Luisa Ramone. I to godząc się na to, że sam możesz zginąć.

– Bo jesteśmy starymi wrogami? Po pierwsze… – Zorro zawahał się przez moment, a potem kontynuował. – W średniowieczu była tradycja czegoś, co nazywano sądem bożym. Zdawano się na wynik pojedynku, osąd wody czy ognia…

– To najgłupsza rzecz, jaką od ciebie słyszałem – zdenerwował się don Alejandro. – Próba ognia? Dla kogo? Dla ciebie? Jeśli tak, to z jakiego powodu?

– Nie dla mnie. Dla Ramone. Czy będzie w stanie tu dotrzeć. Czy będzie miał dość rozumu, by utrzymać się w siodle Tornado. Okazało się, że miał.

– Jak to: utrzymać w siodle?

– Wiesz, co sądzi o obcych jeźdźcach. Jeden nieostrożny ruch, jedno ponaglenie i Ramone zostałby gdzieś po drodze. Na terenie pożaru, czy zalanym przez wodę. Po drugie… – Zorro pogładził po pysku wierzchowca i odwrócił się w stronę bliskich. – Chciałem ratować Tornado. A także pueblo i okolice, ale przede wszystkim chodziło mi o Tornado.

READ  Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 7

Don i spojrzeli na siebie ze zdumieniem. Zorro musiał zauważyć ich miny, bo spokojnie wyjaśniał dalej.

– Nie ukryłbym go tam, gdzie sam znalazłem schronienie. Nie tym razem. To mądry koń, ale nie wygrałby ze swoim strachem. Nawet gdyby mi się nie wyrwał i nie pobiegł w ogień, utonąłby w jeziorku.

– Jeziorku?

– Tak. Widzicie, nie było aż takiego ryzyka. Wiedziałem, że w dole znajdę staw, w którym będę mógł przeczekać pożar. Ale ja mogłem użyć mokrego płaszcza, by mnie nie poparzyło samo powietrze. by tego nie przetrzymał.

– Więc nie było innego sposobu…

– Nie. Byłem pewien, że tutaj będzie ktoś, stawiałem na ciebie, ojcze, kto się domyśli, że można wysadzić tamę i zalać dolinę, by zatrzymać ogień. Nie mogłem, bałem się zgadywać, czy domyślisz się tego wystarczająco szybko, zwłaszcza, że nie wiedziałem, czy tu już dotarła zmiana wiatru, czy się zorientowaliście w niebezpieczeństwie. był w stanie dobiec tutaj wystarczająco szybko, ale musiał biec z jednym tylko jeźdźcem, a Ramone jest lżejszy ode mnie. To był wyścig z wiatrem i ogniem.

– I dlatego zdecydowałeś się pozwolić mu odjechać…

– Tak… – Zorro skończył porządkować ogłowie wierzchowca. Odłożył je na hak i podszedł do stołu. Don i nadal go obserwowali. – Rozumiem, że was nie przekonałem? – spytał po chwili.

– Nie! – wypaliła Victoria. – W żadnym wypadku! Wybacz, Diego, Zorro – mówiła już spokojniej – ale nadal tego nie rozumiem. To przecież Luis Ramone, alcalde. Przyczyna wszystkich naszych kłopotów. Rozumiem, że dajesz mu nauczkę, że spuszczasz lanie, że czasem zarzekasz się, że któregoś dnia go zabijesz… Zrozumiałabym nawet, gdybyś go w końcu zabił! Ale że go ratujesz oddając mu swojego konia, i to właśnie Tornado, i jedyną szansę na wydostanie się poza pożar… – pokręciła głową. – Tego nie potrafię zrozumieć.

Zorro spuścił głowę. Przez chwilę obracał w dłoniach jakąś część od stojącej na stole maszynerii, potem podniósł i przesunął w palcach swoją maskę. Wreszcie westchnął i odwrócił się.

– Widzisz, Vi… Był jeszcze jeden powód – odezwał w końcu. – Chyba dla mnie najważniejszy. Widzieliście, że Ramone ma strzaskaną nogę?

– Tak. Doktor twierdzi, że już nigdy nie będzie chodzić normalnie i że będzie cudem, jeśli nie straci tej nogi.

– Nie mogłem go zostawić. Nie potrafiłem… Uwierzcie mi! – Zorro zacisnął dłoń na czarnym jedwabiu maski. – Pamiętam wszystko, co Ramone zrobił, ale nie mogłem go tam zostawić. Nie w tamtym obozowisku, związanego, ze złamaną nogą i kiedy zbliżał się ogień. Cała reszta… To były już tylko skutki.

– Gdyby został?… – zapytał don Alejandro.

– Spłonąłby żywcem. Ortega i kilku jego ludzi tak zginęło. Słyszałem ich.

Madre de Dios – jęknęła Victoria. Don pobladł.

– Diego…

– Słyszałem – Zorro opuścił głowę. – Ja biegłem do bezpiecznego schronienia, a oni ginęli w ogniu… Krzyczeli…

bez słowa objęła Zorro i przyciągnęła do siebie. Ukrył twarz w jej włosach.

– Nie mogłeś ich ocalić – powiedziała, gdy w końcu się lekko odsunął. – Nikt nie mógł… Nie wiń się za to…

Don także podszedł i oparł dłoń na ramieniu syna.

– Próbowałeś ich uratować?

– Tak! Ostrzegałem! A Ramone…

– Był kaleką już wtedy, prawda?

– Tak!

– Powiedz mi, Zorro… – don starannie dobierał słowa – Czy ty… Wstydzisz się tego? Że go ratowałeś?

– Nie! – Zorro gwałtownie poderwał głowę, a po chwili dorzucił. – Tak…

– Przecież… Nie byłbyś sobą, gdybyś tego nie zrobił. Wiesz… Byłem zły na ciebie, że oddałeś mu Tornado, a nie powinienem. Jednak tego cię uczyłem. To szlachetna rzecz, pomóc rannemu wrogowi…

– Tak! – prychnął Zorro – A gdybym zginął, byłbym szlachetnym głupcem, zostawiając was z alcalde. Bo nie spodziewam się wdzięczności z jego strony i nie łudzę się, że to, co się stało, odmieniło jego charakter.

– Jeśli Ramone się zmieni… – powiedziała z namysłem Victoria – to chyba tylko na gorsze.

X X X

Luis Ramone, alcalde miał dość. Nienawidził z całego serca. Głupawego niedorajdy sierżanta Mendozy, który może i wysłuchiwał poleceń, ale nie potrafił ich właściwie wykonać i który właśnie zaprzepaścił szanse na pojmanie Zorro. Żołnierzy ćwiczących za oknem, którzy, jak słyszał, nie przykładali się do musztry. Doktora Hernandeza, za to, co ten mu powiedział o kalectwie i za jego pełen dumy optymizm, że trzeba się cieszyć tym co jest, bo mogło być gorzej. Manuela Ortegi, za to, co ten szaleniec i bandyta mu zrobił. Wszystkich mieszkańców tej zapadłej dziury na krańcu świata, noszącej dumne miano puebla Los Angeles, gdzie jakiś niezrozumiały kaprys losu uczynił go alcalde i każdego z nich z osobna. Nie pomijał w swej nienawiści także tych, którzy zdecydowali, że ma się znaleźć na tym stanowisku, ze szczególnym uwzględnieniem gubernatora, który przez lata nie dostrzegł jego zalet i nie przeniósł go w lepsze miejsce.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 11

Wieczorami, w ciszy gabinetu, czasem przyznawał się, że nienawidzi także samego siebie. Za to, że nie potrafił wydostać się stąd, z tego puebla, zanim został okaleczony. Za samo kalectwo. Nienawidził swej własnej nogi, która wedle słów lekarza już na zawsze będzie sztywna, tak, jakby była to odrębna osoba, która właśnie uczyniła wszystko, by go zawieść. Do furii na samego siebie doprowadzała go myśl, że plan, jaki ułożył, spalił się na panewce, a to, co miało być niemal idealną pułapką, obróciło się przeciwko niemu samemu. Że dał się wyprowadzić w pole komuś, czyje pragnienie zemsty było jeszcze większe od jego. I niewiele łagodził to fakt, że Ortega zginął straszną śmiercią, bo jego zemsta obróciła się także przeciwko niemu.

Ale nad tym wszystkim górowała nienawiść do Zorro. Tego roześmianego przebierańca, który od lat mieszał w jego planach. Który od czasu do czasu wtrącał się i pomagał mu, po raz kolejny udowadniając, że Luis Ramone jest do niczego, także jako alcalde. Który nie potrafił ani zabić Ortegi, ani samemu zginąć. Który uratował mu życie.

Gdy doktor odebrał mu laudanum, Ramone sięgnął po butelkę. Kolejne szklaneczki whisky koiły i ból nogi, i złość, a nie otępiały tak, jak lekarstwo. Odsuwały wszystko w niepamięć. Jednak myśl o Zorro pozostawała, drażniła, nie pozwalała się uspokoić. Luis Ramone stwierdził, że może tym razem uda mu się zaplanować wszystko tak, by dopaść swego wroga.

Musiał tylko być cierpliwy…

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 19Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 21 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *