Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 12

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
To, co było kiedyś, zapomniane czy pamiętane, czasem może zmienić to, co będzie. Ósma część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Rozdział 12. Polowanie w Canyon de Las Piedras

Ruch w hacjendzie de la Vegów zaczynał się zwykle po wschodzie słońca, o pierwszym brzasku była w niej tylko senna krzątanina w kuchniach czy sypialniach vaqueros. Tym razem jednak przed główną bramą cztery osiodłane konie czekały na swoich jeźdźców.

– Gdzie twój syn, Alejandro? – zaciekawił się Frontera.

– Śpi.

– Nie obudzisz go?

– A po co? Nie mam ochoty na dramatyczne pożegnania. Co miałem mu do powiedzenia, powiedziałem wczoraj.

– Nie krzywcie się tak, pułkowniku… – wtrącił się Pablo. – Wasz syn to wspaniały mężczyzna. Może trochę pokojowo nastawiony, ale… Przydałby się nam na tej wycieczce.

– Powiedziałem już, że nie. To sprawa między nami, a Cordobą.

– Jak uważacie, pułkowniku…

Poranny chłód pozwalał szybko jechać, lecz mimo pośpiechu zatrzymali się jeszcze w Los Angeles. było ciche i śpiące w przedświcie. W ciemnym wnętrzu kościoła płonęła tylko lampka przed ołtarzem, a jej płomyk odbijał się na złoceniach figur i ornamentów. Don Alejandro osunął się na kolana, a przyjaciele poszli za jego przykładem. Gdy wstali, w ich ruchach była jakaś ulga czy determinacja. Może nie było to właściwe, może padre Benitez miałby jakieś obiekcje, gdyby wiedział, że proszą o śmierć człowieka, ale jak najbardziej właściwe było polecić się boskiej opiece. Plac wciąż był pusty, tylko szeregowiec kiwał się sennie, wartując w otwartej bramie garnizonu. Pomachał im.

– Dobrej drogi, don Alejandro! Piękny dziś dzień będzie. Co to? Polowanie?

– Polowanie na człowieka, młodzieńcze! – odkrzyknął mu Frontera, gdy kierowali się w stronę drogi.

Szlak poprowadził ich w dół, potem don Alejandro skręcił i skierował Dulcyneę na ścieżkę wzdłuż brzegu jeziora. Nie mógł się oprzeć wspomnieniom. Przecież to jezioro zmieniło wszystko w życiu jego syna i w jego własnym życiu. Właśnie po wydarzeniach po budowie tamy Diego ujawnił swój sekret Victorii. A potem to on, Alejandro, jechał tędy, gdy poszukiwał Zorro po wielkim pożarze. Tyle się zmieniło. Diego z Victorią oczekiwali dziecka, Ramone spoczywał w grobie, kości Ortegi rozpadły się zapewne w popiół gdzieś w kanionie… Tylko Los potrzebowało wciąż ochrony Zorro, a nowy , choć nie taki bezwzględny jak poprzedni, był stałym zagrożeniem.

Po wielkim pożarze podnóże wzgórz zarosło bylicą. Te rośliny o srebrno podbitych liściach i oszałamiającym gorzkawym zapachu rozrosły się tu we wręcz niespotykany sposób, przypominając nie drobne byliny, a potężne krzewy, i tworząc prawdziwe zarośla, w których ścieżki wydeptywała dzika zwierzyna.

Jeden z takich szlaków wybrał właśnie don Alejandro. Jeśli wierzyć wskazówkom Diego, a nie miał powodów, by nie zawierzyć, mógł do Canyon de las Piedras zbliżyć się na dwa sposoby. Od dołu, co było najszybsze i gwarantowało wejście wprost pod kule Cordoby i jego ludzi, albo zakraść się od góry, co oznaczało dłuższą jazdę, a potem marsz, ale dawało szanse na zaskoczenie bandy. nie miał wątpliwości, którą drogę wybrałby jego syn, zresztą z tego powodu Diego spędził z nim nad mapą tyle czasu.

Kiedy gąszcz bylicy zaczął rzednąć, don Alejandro zeskoczył z konia.

– Zostawimy wierzchowce tutaj – powiedział. – Dalej trzeba iść pieszo.

Frontera i Escobar tylko pokiwali głowami, ale Traves obejrzał się przez ramię na przebyty szlak, a potem rozejrzał się czujnie dookoła.

– Co się dzieje, Juan?

– Ktoś za nami jedzie.

– Ktoś? – Frontera poprawił broń.

– Ktoś – potwierdził Traves. – Niezupełnie za nami, bo trzyma się raczej z boku, ale jedzie.

Escobar rozejrzał się dookoła.

– Juan, wydaje ci się. Nikogo nie ma.

– Jest. – Traves spojrzał z urazą na przyjaciela. – Pablo, uwierz. Ja zawsze wiem, jak ktoś się na mnie gapi. A ten ktoś jest bardzo sprytny i się dobrze chowa, ale ja wiem, że on tam jest.

– Ktokolwiek to jest, my musimy iść dalej – przerwał im don Alejandro.

– A ten ktoś?

– Raczej nie jest z bandy Cordoby…

To zakończyło rozmowę. Wędrówka ledwie widocznym szlakiem stawała się coraz cięższa. Było już upalnie. Słońce stało dość wysoko, skały nagrzały się i zaczynały parzyć pod dotykiem, nieruchome powietrze było przesycone zapachem bylicy i macierzanek rozgniatanych pod butami.

– Pić…

Pablo pierwszy nie wytrzymał. Usiadł ciężko pod niewielkim nawisem, w odrobinie cienia, i podniósł do ust bukłak z wodą. Jego twarz była czerwona i lśniąca od potu.

– Odpocznij, Pablo. Co ci jest?

– Nie mam już tyle siły, co kiedyś… – odparł melancholijnie.

– Żaden z nas nie ma. Odpocznijmy trochę.

– Nie. – Potrząsnął głową Escobar. – Zaraz będę mógł iść dalej.

Wstał ze stęknięciem i ruszył jako pierwszy. Don Alejandro skrzywił się nieznacznie. Pablo dziwnie mocno odczuł trudy wędrówki. Gdyby byli na zadrzewionym terenie, de la Vega zostawiłby go, by odpoczął i odzyskał siły, ale tu upał był tak samo trudny do zniesienia, gdy się szło, jak gdy się siedziało w miejscu. Miał tylko nadzieję, że gdy dostaną się do las Piedras, będą mogli chwilę odpocząć, nim ruszą do walki.

X X X

Canyon de las Piedras otwierały olbrzymie skały flankujące wejście. Szczeliny i zagłębienia w potężnych kamiennych wieżycach dawały przy tym osłonę i tworzyły doskonałe stanowiska strzeleckie. Dalej, choć ściany nadal były skaliste i wysokie, sam kanion się rozszerzał. Kiedyś musiał przypominać olbrzymią, łagodną kaskadę, której woda przelewała się z jeziorka do jeziorka przez niewielkie progi powstałe tam, gdzie twardsza skała oparła się wymywaniu. Brzegi stawów znaczyły skalne kolumny i głazy, które obsunęły się ze ścian. Z czasem jeziorka wypełniły się żwirem i ziemią, zmieniając się w małe łączki, a te z kolei zarosły kępami krzewów i drzewami, dookoła głazów i skalnych ostańców wyglądających spod zieleni. Kanion nazwano od urwisk przy wejściu i porozrzucanych na całym terenie głazów i temu zawdzięczał też sławę naturalnej fortecy. Kilku ludzi, korzystając z osłony skał, mogło zatrzymać tam całą armię, a trawa, drzewa i woda sącząca się niewielkim strumykiem, pozwalały obozować dość długo i w miarę wygodnie. Zalety tego miejsca docenili niegdyś Indianie, a po nich myśliwi i właśnie desperados wszelkiej maści. Nawet wielki pożar Ortegi, jaki spustoszył kaniony, nie zniszczył tych walorów las Piedras. Zabrakło wprawdzie drzew i krzewów, ale za to odsłonięte skały ułatwiały obronę. Co jednak było mniej znane, to to, że choć nie sposób było przedostać się do kanionu bez wiedzy wartowników, po pozornie niedostępnych urwiskach biegły wymyte przez wodę szlaki, strome i wąskie, ale prowadzące z dna kanionu na szczyt jego ścian.

Don Alejandro chciał właśnie przeprowadzić przyjaciół jedną z takich ścieżek. Ani on, ani Diego nie wątpili, że Cordoba miał wartownika w wejściu do kanionu. Można było wprawdzie liczyć, że desperado nie podniesie alarmu widząc czterech pozornie niegroźnych podróżnych, ale żaden z de la Vegów nie postawiłby na to swojego życia. Skryte zejście na dno kanionu dawało większe szanse powodzenia.

READ  Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 3

Pablo Escobar zasłabł drugi raz już w połowie drogi na dół. Tym razem jednak w pobliżu była skalna nisza. Zwalił się na żwir na jej dnie, ciężko dysząc.

– Jak to jest, Alejandro, że kiedyś nam nie przeszkadzał upał? – zapytał Frontera.

Korzystając z przerwy siadł pod ścianą. Jego twarz była niemal równie zaczerwieniona, co twarz Pablo.

– Byliśmy młodsi? – zaryzykował .

– Chyba… chyba to nie to… – wysapał Pablo. – Wy jakoś nie narzekacie, pułkowniku. Ani Juan.

– Ale i tak byliśmy młodsi – odparł z uporem Carlos.

Don Alejandro tylko potrząsnął głową. Może Diego miałby jakieś wytłumaczenie, albo doktor Hernandez, bo Pablo Escobar wyglądał źle i powodem tego nie było jedynie zmęczenie, czy panujący w kanionie upał. De la Vega żałował teraz, że nie pozostawił go przy koniach.

Dookoła panowała cisza. Ciężki oddech sierżanta czy odległe pokrzykiwanie jastrzębia tylko ją podkreślały. Nagły szelest był w tej sytuacji równie obcy, co wystrzał. Przez chwilę nie wiedzieli, co się dzieje, aż Juan wskazał na skalną ścianę przy ścieżce. Zsunęła się po niej garść żwiru, kamyczki toczyły się i podskakiwały na nierównościach. Traves przyłożył palec do ust, by nikt go o nic nie pytał, i wychylił się, usiłując zobaczyć, co dzieje się powyżej. Po chwili cofnął się potrząsając głową.

– Ktoś tam przechodził – szepnął. – Jestem pewien.

– Kto?

– Nie dało się zobaczyć… Ale jest cichy i ostrożny niczym lis.

– Lis? – zastanowił się Frontera. – Alejandro, czy to nie w Los jest ten Zorro?

– Jest – przyznał . – Ale nie liczyłbym na niego, że złapie za nas Cordobę. Pablo, możesz już iść dalej?

– Mogę… – Sierżant podźwignął się z ziemi.

Skalny przesmyk był już blisko dna doliny, gdy trafili na ciało. Uzbrojony mężczyzna wpół leżał, wpół siedział skulony na ścieżce. Nabity muszkiet opierał się obok niego o ścianę, pył, żwir i spory skalny odłamek zdradzały, co się tu mogło wydarzyć.

– Żyje, nieprzytomny – stwierdził sucho Frontera.

– Wygląda na to, że ten kamień spadł mu na głowę – dodał Traves. – Chyba mieliśmy szczęście, że siedzieliśmy w tamtej niszy. Mogliśmy tak samo oberwać.

– Mamy szczęście, bo jednego mniej. Ilu ich jeszcze może być?

Za skalnym załomem Traves wypatrzył konie. Pasły się rozsiodłane na niewielkiej łączce, rzemienie rozciągnięte pomiędzy skałami miały zagwarantować, że się z niej nie oddalą.

– Sześć, więc Cordoba ma pięciu ludzi.

– Pięciu, albo czterech – sprostował don Alejandro. – Ten gniady pod skałą to juczny.

– Mogli ukraść.

wzruszył ramionami. Tak czy inaczej, przewaga była niewielka. Wartownik przy wejściu do kanionu, póki nie zaczną strzelaniny, nie będzie niczego podejrzewał. Jeden już związany, nieprzytomny. Jeśli wyeliminują jeszcze jednego, może dwóch, Cordoba będzie na przegranej pozycji.

Obóz Cordoby był zaraz za zakrętem. Skalna przewieszka ocieniała go od słońca, odłamy, jakie niegdyś oderwały się od urwiska, tworzyły dookoła naturalny mur, na tyle skuteczny, że mimo ostrożności don Alejandro i jego przyjaciele prawie weszli w środek obozowiska. Nie ostrzegł ich dym, bo po ognisku pozostała tylko niewielka plama popiołu. Po wielkim pożarze w las Piedras i okolicy nie było już drzew czy krzewów, więc bandyci musieli rozpalić ognisko z wyschłej trawy czy przywieźć chrust ze sobą. Nic zatem dziwnego, że oszczędzali na opale.

Upał w kanionie przypominał żar kowalskiego pieca, powietrze, przesycone zapachem wszechobecnej bylicy, ani drgnęło. Desperados, zmorzeni tym skwarem, spali pod skalną ścianą.

– Gdzie Cordoba? – zaszemrał Frontera do ucha don Alejandro.

– Chyba ten tam – odparł .

Wskazany mężczyzna miał twarz zasłoniętą kapeluszem, nie dało się więc powiedzieć niczego na temat jego wieku. Ale pozostali trzej byli znacznie młodsi, więc tylko on mógł być dawnym dezerterem.

– Co robimy?

Don Alejandro zamiast odpowiedzi dał znak do wycofania się.

– Co robimy? – powtórzył Frontera, kiedy od obozu bandytów dzieliła ich już bezpieczna odległość.

– Czterech na czterech, na co czekamy? – zniecierpliwił się Traves.

– Pięciu albo sześciu na trzech – odparł sucho don Alejandro. – Pamiętaj o tym w dole kanionu i popatrz na Pablo, Juan. On nie jest w stanie walczyć.

– Jestem! – Sierżant Escobar bezskutecznie próbował się wyprostować.

– Nie jesteście, sierżancie. Nie wręcz – uciął rozmowę starszy de la Vega. – Weźmiecie broń i będziecie nas ochraniać. Ale żadnej walki wręcz, czy to jasne?

– Tak, pułkowniku.

– To dobrze. Robimy tak…

X X X

Południową ciszę panującą w Canyon de las Piedras przerwało nagle prychanie koni. Zwierzęta, do tej pory pasące się spokojnie pomiędzy skałami, zaczęły kręcić się i denerwować. Najbardziej pobudzony wydawał się być spory, grubokościsty gniadosz, do tej pory pasący się w oddaleniu od pozostałych. Teraz zadarł wysoko łeb i zaczął odsuwać się od skał. W pewnej chwili obrócił się tak nieszczęśliwie, że wpadł zadem na kasztana, a ten bez wahania odpowiedział mu gniewnym kwikiem i uderzeniem zębami. Gniady także kwiknął, a jego nerwowemu podskokowi zawtórowały kwiki i rżenie pozostałych koni.

Que? Que cosa? – Śpiący desperados pozrywali się na nogi. – Co się tym bydlakom stało? Panchito! Weź to swoje bydlę! Znów się gryzą!

Dwóch mężczyzn wpadło pomiędzy konie, próbując je uspokoić.

– Spokój! Spokój, zarazy!

Panchito z trudem odciągnął zdenerwowanego gniadosza i wprowadził pomiędzy skały, przeklinając przy tym jego i jego przodków do siódmego pokolenia. Koń, wyraźnie stropiony takim potokiem słów, uspokoił się dość szybko, więc człowiek puścił go i zwrócił się w stronę obozu. I spojrzał wprost w lufę pistoletu.

– Ani mru mru, – ostrzegł Pablo Escobar.

Traves pospiesznie skrępował i zakneblował mężczyznę. Gdy wstał, zza skały pomachał mu Frontera. On i don Alejandro też obezwładnili bandytę.

Starszy de la Vega uśmiechnął się do siebie. Poszło lepiej i łatwiej, niż się spodziewał. Końska kłótnia wyciągnęła bandytów z obozu, i to nie jednego, a dwóch. Wystarczyło kilka rzutów drobnymi kamyczkami, których przecież nie brakowało w kanionie, i zdenerwowane zwierzęta wdały się w bitkę. Zapewne nie po raz pierwszy – ktoś, kto spędzał całe dnie przy koniach, potrzebował tylko chwili obserwacji, by zauważyć, że wierzchowce odnoszą się z niechęcią do gniadosza, więc ich zwada nie wzbudziła podejrzeń desperados.

Rzeczywiście, dwaj pozostali bandyci układali się już z powrotem na posłaniach, narzekając na upał i niesforne konie. Rozespani, otumanieni gorącem, nawet nie podnieśli wzroku, choć musieli słyszeć kroki. Dopiero widok muszkietowych luf sprawił, że zastygli zaskoczeni.

READ  Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 24

Traves i Frontera zabrali się do wiązania jeńców. szarpnięciem postawił na nogi swojego więźnia.

– No, Cordoba… – zaczął i urwał.

Mężczyzna był młody. Może nie był to już dzieciak, ale na pewno był dużo młodszy od Frontery czy Escobara, o samym don Alejandro nie wspominając.

Zaskoczenie kapitana nie trwało długo.

– Gdzie jest Cordoba?! – wysyczał.

– Kto? – odpowiedział pytaniem bandyta.

– Cordoba!

– Kto ma wartę w wejściu do kanionu? – wtrącił się don Alejandro.

Jeniec nie odpowiedział. W tym samym momencie gdzieś w kanionie posypały się z hukiem kamienie.

– Biegniemy! – De la Vega nie zastanawiał się dłużej.

Ledwie zdążyli. Gdyby nie ten nagły hałas, przegraliby. A tak, odwracając się w stronę wylotu wąwozu, zobaczyli tylko sylwetki znikające za skałami. Zdążyli sami poszukać schronienia i w tej samej chwili usłyszeli huk. Kula muszkietowa z trzaskiem zrykoszetowała na kamieniu.

W nastałej po strzale ciszy ciężki oddech Pablo Escobara przypominał pojękiwanie. Don Alejandro spojrzał w jego stronę, zaniepokojony. Sierżant siedział na ziemi, wsparty plecami o skałę i oddychał z trudem, ale nim de la Vega zapytał go, czy wszystko w porządku, jego uwagę odciągnął inny jęk. trzymał się obiema rękoma za udo.

– Co jest, Carlos?

– Oberwałem rykoszetem…

– Poważnie?

– Draśnięcie, ale boli… – skrzywił się Frontera.

– Trzymaj się…

Don Alejandro rozejrzał się dookoła. Sytuacja nie była najlepsza. Nie przewidzieli, że bandyci rozbiją więcej niż jedno obozowisko, i dlatego Cordoba, jeśli to on był za skałami, zdobył w tej chwili przewagę. Miał przy sobie nie wiadomo ilu jeszcze ludzi, a wśród jego przeciwników jeden człowiek był ranny, drugi w tak złym stanie, że nie mógł się ruszyć, a wszyscy byli spieszeni… Gdyby były dezerter tego chciał, mógł się oddalić bez przeszkód. De la Vega z towarzyszami nie byli w stanie go ścigać. Oczywiście pozostawała jeszcze kwestia, czy Zorro pozwoliłby Cordobie na ucieczkę, ale don Alejandro irytował się na samą myśl o tym.

Huk strzału i kolejny trzask rykoszetu uświadomiły starszemu , że z jakiegoś powodu Cordoba nie miał zamiaru porzucać kanionu. A to dawało pewne szanse.

– Hej, ty tam! – krzyknął don Alejandro. – Po co strzelasz?

Cisza.

– Hej! Słyszysz? Po co strzelasz?

– A co? Nie spodobało się wam? – padła wreszcie odpowiedź.

– A komu się miało podobać?! Chodź, pogadamy…

– Z łowcami nie gadam – odparł Cordoba.

– Nie jesteśmy łowcami.

– Akurat, już to widzę! To co tu robicie?

– A to nie twoja sprawa! – odkrzyknął caballero.

Jednocześnie wskazał Travesowi, by ten spróbował zajść Cordobę z boku. Sam ruszył w drugą stronę, zostawiając muszkiet i pistolety Escobarowi. Sierżant zdołał podnieść się na kolana i teraz mógł zza skały śledzić przeciwnika.

Cordoba chyba wpadł na ten sam pomysł, bo za chwilę huknął następny strzał z pistoletu. Sądząc po rykoszecie, miał, tak jak poprzedni, utrzymać don Alejandro z towarzyszami w obrębie obozu. Escobar wychylił się na moment szykując muszkiet, w nadziei, że dostrzeże i trafi przeciwnika.

Nagły kwik konia poderwał wszystkich. Wierzchowce ludzi Cordoby, tych z obozowiska i tych nowoprzybyłych, stłoczyły się pomiędzy skałami, poza polem ostrzału, i teraz kręciły się, wierzgając i gryząc się wzajemnie. Rej wodził znów ten sam kłótliwy, niespokojny gniadosz, ale kasztan nie był mu dłużny. Pozostałe konie sprawiały wrażenie coraz bardziej zdenerwowanych całą sytuacją.

Don Alejandro nie tracił czasu na próżne rozważania, co znów spłoszyło zwierzęta. Poderwał się i przebiegł te kilka kroków, które dzieliły go od skał pod ścianą kanionu, kątem oka dostrzegając, że z drugiej strony Traves robi to samo. Escobar porzucił swoje miejsce za kamieniem i także, skulony, przebiegł do przodu, szukając schronienia za płasko leżącymi głazami. Ryzykował, ale dzięki temu zbliżył się do przeciwników. Nawet Frontera, choć utykał, przesuwał się pomiędzy skałami, wspierając na muszkiecie.

Gryzące się konie wpadły na bandytów i, jeśli można było tak osądzić po krzykach, skutecznie zaprzątnęły ich uwagę. De la Vega uśmiechnął się ponuro, przemykając pomiędzy skałkami. Cordobę czekała nieprzyjemna niespodzianka.

Miał rację. Kiedy przeskoczył przez ostatni kamień, desperados nawet tego nie zauważyli. Jeden z nich już leżał na ziemi, zwinięty w kłębek, sprawiając wrażenie mocno cierpiącego, a dwaj pozostali próbowali okiełznać zdenerwowane zwierzęta, nim te, zajęte zwadą, wezmą ich pod kopyta.

Tym razem starszy de la Vega nie miał wątpliwości, który z bandytów to Cordoba. Lata minęły od bitwy i śmierci Alfonso de la Vegi, ale jego zabójca zmienił się równie nieznacznie, co towarzysze broni. Teraz don Alejandro złapał starszego mężczyznę za kołnierz, szarpnięciem pociągnął w tył i z rozmachem uderzył w szczękę.

A raczej próbował uderzyć, bo Cordoba z zaskakującą zwinnością okręcił się i chwycił za nadgarstek przeciwnika. W następnej chwili musiał zablokować drugą rękę bandyty, bo ten sięgnął po nóż. Próbował pchnąć, ale don Alejandro wykręcił się i ostrze przeszło bokiem.

Szamotali się przez chwilę. Gdzieś z boku łomotały kopyta, Traves, Escobar i Frontera próbowali odpędzić konie na tyle, by te nie stratowały ich i walczących. Cordoba musiał rozpoznać, z kim walczy, bo po pierwszym szoku nie próbował się już wyrwać, ale atakował, starając się oswobodzić rękę z nożem. Mimo lat tułaczki, a może właśnie dlatego, wciąż był silny i sprawny i de la Vega z trudem utrzymywał ostrze z dala od swojego boku. Jednak stary też nie należał do słabeuszy. Mógł narzekać na upał, lecz praca w hacjendzie zachowała jego mięśnie w formie. Powoli, ale stale odsuwał od siebie ramię przeciwnika. Wreszcie Cordoba przegrał. Stracił kontrolę nad nożem i dał się odepchnąć. Nim złapał równowagę, don Alejandro wyprowadził prosty cios w jego szczękę. Były kawalerzysta, dezerter, zwalił się na ziemię niczym ścięte drzewo.

De la Vega wyszarpnął zza pasa pistolet i wycelował w leżącego. Trzasnął kurek. miał swojego wroga, mordercę swego brata na muszce i już prawie ściągał spust, gdy uświadomił sobie, że Cordoba się nie rusza. Powoli opuścił pistolet i roztarł pięść. Bolało, ale to było nic w porównaniu z uczuciem zarazem satysfakcji i ulgi. Przelotnie zastanowił się, czy jego syn go w tej chwili widział, ale zaraz ta myśl pierzchła, gdy Escobar, Traves i Frontera stanęli koło niego.

X X X

Wyprawa do Canyon de las Piedras, prócz tego, że uwieńczona powodzeniem, okazała się być pasmem niespodzianek. Pierwszą z nich był nieprzytomny wartownik w kanionie, drugą – kolejny wartownik, także ogłuszony, w wejściu do kanionu, a trzecią konie don Alejandro i jego towarzyszy przywiązane zaraz za skałami wejścia. Jeśli pierwsze zdarzenie można było zrzucić na to, że był to jakiś wypadek, tak przy drugim nieprzytomnym bandycie Traves rozejrzał się podejrzliwie dookoła, a przy koniach złapał już za broń.

De la Vega tylko kręcił głową. Zorro obiecywał, że będzie obserwował z boku, ale don Alejandro doskonale wiedział, czemu jego syn nie dotrzymał tej obietnicy. Pablo Escobar ledwie szedł, zmęczony i zaczerwieniony. Chłodna woda ze strumienia pozwoliła mu trochę odetchnąć i poczuć się lepiej, ale i tak sprawiał wrażenie najbardziej wyczerpanego ze wszystkich. Gdyby jeszcze miał wdrapać się w górę urwiska, a potem maszerować do miejsca, gdzie pozostawili konie, zapewne zasłabłby po raz kolejny. Zresztą sam don Alejandro nie rozważał nawet możliwości wspinaczki. To było zbyt wysoko, ścieżka była zbyt stroma. Wolał pożyczyć sobie konie desperados i podjechać na nich do miejsca, gdzie miał własne. Cordoba i jego towarzysze mieli tę drogę przemierzyć pieszo. Potem dopiero chciał wsadzić ich na konie i przywiązać, by możliwie szybko wrócić do Los Angeles. Podprowadzenie koni do wylotu kanionu tylko ułatwiło mu zadanie.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 3 Wycieczka, piknik i cień w raju

A jakby tego było mało, milę dalej natknęli się na kaprala Rojasa z patrolem żołnierzy.

Don Alejandro, cieszę się, że was widzę. – Marco nie ukrywał radości.

– To ja się cieszę – odparł . – Nie spodziewałem się was na patrolu tak daleko od Los Angeles.

– Polecenie . – Kapral wyprostował się w siodle. – Don Alejandro, mówię to z niezmierną przykrością, ale muszę…

– Tak?

– Muszę odebrać od was jeńców. stwierdził, że nie wypada, by osoby cywilne zajmowały się aresztowaniami przestępców.

– Co powiedziałeś, młodzieńcze? – zagrzmiał Frontera. – Osoby cywilne? Od kiedy to

– Spokojnie, Carlos. To, co robi , to jedna sprawa, a co robimy my, to druga. Kapralu, rozumiem, że to wy mieliście sprowadzić tych desperados do .

– Dostałem polecenie, by udać się do Canyon de las Piedras i zaaresztować obozujących tam desperados, podejrzanych o współpracę z rewolucjonistami. Szczególnie ich dowódca, niejaki Cordoba, poszukiwany jest za rewoltę, zdradę, dezercję z pola bitwy i morderstwo przełożonego.

Don Alejandro zaplątał wodze wierzchowca na kuli siodła i obejrzał się na pozostałych.

– Rozumiem, kapralu, że zostaliście wysłani przez . Jednak to myśmy pochwycili Cordobę i jego towarzyszy. Czyżby chciał przypisać sobie nieswoje zasługi?

Rojas skrzywił się nieznacznie.

– Tego nie powiedziałem, don Alejandro. Gdybyśmy wyruszyli o godzinę wcześniej, bylibyśmy przed wami w kanionie.

Frontera roześmiał się pierwszy, a Traves i Escobar zawtórowali mu zaraz potem.

– Więc choć ten nie chciał wychylić nosa z garnizonu – stwierdził kapitan – to teraz gonił was do pochwycenia tych desperados? Dobre sobie! Co go tak odmieniło?

Rojas tylko potrząsnął głową.

– Nie mogę powiedzieć, .

– To nie ma znaczenia – odparł don Alejandro. – Señores

– Pułkowniku?

– Ja mam już to, czego chciałem. A wy?

Escobar pierwszy pokręcił głową, Frontera za nim.

– Zrobiliśmy to, co miało być zrobione dawno temu – powiedział. – Reszta nie ma znaczenia.

Traves potarł w zamyśleniu brodę.

– A ja mam wątpliwości… Tyle lat wędrówki… Co z nimi będzie, kapralu?

Rojas skrzywił się wymownie.

wierzy w doraźną sprawiedliwość – stwierdził sucho.

– Mnie to wystarczy.

Don Alejandro odetchnął. Nie miał ochoty na kłótnię z kapralem. Nie mógł nie cenić poświęcenia przyjaciół, który przebyli taki szmat drogi, by wytropić mordercę jego brata, ale też nie widział sposobu, jak dalej postąpić z Cordobą. Wyzwać na pojedynek? Zdrajca nie miał przecież honoru. Zastrzelić? Nienawidził go za śmierć Alfonso, pustka po stracie brata tkwiła gdzieś w jego pamięci, ale chęć zemsty zniknęła wraz z uniesieniem po wygranym starciu. A raczej istniała nadal, ale tłumiło ją przekonanie o własnej bezradności, o tym, że nie może zabić. Nie potrafi strzelić do związanego, bezbronnego człowieka, bo mimo wszystko to był człowiek. Nie z zimną krwią. Rojas i jego patrol byli najlepszym rozwiązaniem. I dlatego, że byli dość liczni, by eskortować więźniów, i dlatego, że oddanie Cordoby w ręce sprawiedliwości, choćby to była tak kulawa sprawiedliwość jak ta, którą wymierzał , było właściwym posunięciem, które rozwiązywało wszystkie problemy.

– Dobrze – powiedział w końcu. – Kapralu, więźniowie należą do was.

Rojas także odetchnął. Wyraźnie nie czuł się najlepiej w sytuacji, w jakiej postawił go de Soto. Zgoda don Alejandro i jego towarzyszy znacznie ułatwiała kapralowi życie. Teraz uformował z aresztantów zgrabną kolumnę i nakazał jazdę do Los Angeles.

Przejechali nieco więcej niż milę, gdy któryś z żołnierzy rozejrzał się i krzyknął zaskoczony, wskazując coś pozostałym.

Coś, a raczej kogoś. O niecałe pół mili od kolumny jeźdźców, na niskim wzgórzu stał jeździec. Gdy był już pewien, że wszyscy na niego patrzą, spiął konia do levade, a srebrzysty błysk zdradził, że zasalutował szpadą w geście czy to pozdrowienia, czy to hołdu. Zaraz potem obrócił wierzchowca i zjechał gdzieś między zarośla.

– Kto to był, u licha? – sapnął Traves.

– To właśnie Zorro – wyjaśnił don Alejandro spokojnie.

Miał nadzieję, że nie zdradzi głosem, jak bardzo rozbawiony jest pokazem syna. Rozbawiony, a zarazem uhonorowany. Nie miał wątpliwości, że to dla niego i dla jego przyjaciół Zorro przeznaczył ten pokaz i składany salut.

Jego towarzysz spojrzał na niego, potem rozejrzał się po żołnierzach. Widać było, że jest zaskoczony brakiem ich reakcji, ale za chwilę pokiwał głową.

– Można się było tego spodziewać, co? – spytał.

To Rojas odpowiedział zamiast don Alejandro.

– Tak. Można się było tego spodziewać.

Don Alejandro wystarczyło spojrzeć na uśmiech kaprala, by mieć pewność, dlaczego de Soto zmienił zdanie.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 11Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 13 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/