Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 4
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- To, co było kiedyś, zapomniane czy pamiętane, czasem może zmienić to, co będzie. Ósma część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,
Rozdział 4. Rozgrywki
Rzeczywiście, Mercedes Villero miała pewne przemyślenia, ale zdecydowała się nimi podzielić dopiero wieczorem, w zacisznym ogrodzie hacjendy de la Vegów, gdzie młoda doña usiadła, odpoczywając przed kolacją.
To był zmierzch, pora, gdy upał słabł, a otwierały się pąki wieczornych kwiatów. Teraz, na początku lata, róże i tytoń pachniały wręcz oszałamiająco. Codzienne hałasy z gospodarczej części hacjendy docierały tu stłumione i odległe, zagłuszane przez głosy kryjących się w krzewach ptaków. Victoria zachwyciła się tym miejscem, jego krętymi ścieżkami, wzorami ze strzyżonego bukszpanu i malutkim źródełkiem, jeszcze przed ślubem z Diego. Od tamtej pory spędziła w tym ogrodzie niejedną godzinę. Ostatnio tylko, kiedy irracjonalne napady smutku i strachu sprawiały, że zalewała się bez powodu łzami, dbała, by odpoczywać tam w towarzystwie.
Tego wieczora jednak uznała, że wolałaby samotność od obecności w tym miejscu señory Mercedes. Starsza kobieta zjawiła się zaraz po sjeście. Wprawdzie niewiele mówiła, ale Victoria miała wrażenie, że jest ciągle oceniana i ta ocena nie należy do najlepszych. Mimo wszystko osłabienie i złe nastroje sprawiły, że o tej porze była zmęczona bardziej niż po wypełnionym pracą dniu w gospodzie. Drzemka pomagała, więc teraz, w zaciszu ogrodu i kiedy señora wciąż milczała, Victoria przysnęła.
– Żal mi cię, dziecko.
– Señora? – Obudzona Victoria powoli odwróciła głowę w stronę towarzyszki.
– Powiedziałam, że żal mi ciebie. Alejandro chyba oślepł, że pozwolił, byś znalazła się w takiej sytuacji.
– O czym wy mówicie? – Victoria usiadła prosto w swoim fotelu, rozbudzona i zaniepokojona, o co chodziło tej kobiecie.
– Ten banita wciąż nie jest ci obojętny, prawda?
Victoria zamarła. Więc jednak zdradziła się tego ranka na placu.
– Jestem żoną Diego – odpowiedziała cicho.
– Dlatego mi cię żal. Widzę, że starasz się być dla niego dobrą żoną, i rozumiem, że nie mogłaś mu odmówić, gdy ci zaproponował małżeństwo. Ale Alejandro powinien być rozsądniejszy, nie pozwolić synowi na mezalians. Nie będziecie razem szczęśliwi…
– My…
– Nie zaprzeczaj mi, dziecko. Jestem już niemłoda, wiele w życiu widziałam. Mężczyźni to często głupcy. Dostrzegają ładną buzię i już chcą jej dla siebie. Nie pomyślą, ile krzywdy mogą tym wyrządzić. Diego zobaczył ciebie i sobie wziął, nie patrząc na to, ile bólu będzie cię to kosztowało.
– To ja wybrałam Diego!
Gniew przebił się przez pierwsze oszołomienie Victorii. Doña czy señora, starsza czy młodsza, żadna kobieta nie będzie kwestionowała jej ślubu z Diego.
Mercedes tylko potrząsnęła głową i uśmiechnęła się, widząc jej reakcję.
– Doprawdy? Wybrałaś? – spytała. – Więc czemu płaczesz ukradkiem?
Słowa protestu zamarły Victorii na ustach. Jak skamieniała słuchała starszej kobiety, gdy ta mówiła, że nie, ona nie potępia Victorii. Ona ją szanuje i podziwia za uczciwość i determinację, z jaką młoda doña stara się dochować małżeńskiej przysięgi, więcej, dopilnować, by jej dawny wybranek jej nie kusił. Mercedes ją rozumie. Dla niej było jasne, że ktoś tak piękny jak Victoria, kogo śmierć rodziców skazała na życie w gospodzie, gdzie zależna była od opinii innych i cały czas narażona na napastowania, musiał z radością powitać małżeńską propozycję bogatego caballero. I że nie mogła nic poradzić na to, że jej serce kierowało się swoimi porywami. Przecież widziała, że Diego jest tak odmienny od Zorro. Tak wycofany, roztargniony i wiecznie z głową w chmurach, że dla kogoś, kto podziwiał i kochał bohatera, musiał być irytujący. A Victoria tak go tolerowała. Ona, Mercedes, gdyby Diego był jej mężem, odnosiłaby się do niego znacznie ostrzej i oczekiwałaby od niego bardziej zdecydowanego działania. Więc señora rozumiała młodą doñę de la Vega, jej smutek i drażliwość, i współczuła jej. I chciała pomóc.
Podczas tej przemowy Victorię ogarniała coraz większa wściekłość, tłumiąca całkowicie pierwszy przestrach. Jak ona śmiała! Tak odczytać niewinne żarty i uszczypliwości, jakimi podtrzymywała grę Diego. Chwilę zachwytu, gdy znów zobaczyła Zorro. Niepewność, co przyniesie jutro. I, co najgorsze, jak señora Mercedes mogła podważyć jej miłość do Diego, Zorro, i być taka pewna siebie, taka współczująca! Propozycja pomocy ze strony starszej kobiety była tym, co przeważyło szalę.
Victoria wstała.
– Mylicie się, señora. To ja wybierałam, kogo poślubię, i w tamtej chwili nikt, prócz alcalde, nie mógł mi zagrozić – powiedziała cicho. – W Los Angeles mój głos liczy się na równi z głosami caballeros, a gospoda daje mi wystarczający majątek, bym mogła wybierać sercem, kiedy stanęli przede mną obaj, Zorro i Diego. Obaj się zgodzili, bym rozstrzygnęła, który z nich zostanie moim mężem. Wybrałam Diego. Nie żałuję tej decyzji, wiem, kogo poślubiłam. Wiem, jaki jest. Zwlekaliśmy ze ślubem, mogłam w każdej chwili oddać mu zaręczynowy pierścionek, ale poszłam z nim do ołtarza. A Zorro przez te lata ratował nas i pomagał. Obojgu. Jest teraz dla mnie i dla Diego bliski jak brat. Chyba mogę spojrzeć na brata z podziwem? – zakończyła buntowniczo.
Señora Mercedes nie poruszyła się, patrząc na Victorię z mieszaniną współczucia i wyrozumiałości.
– Alejandro uprzedzał mnie, że jesteś dumna – stwierdziła wreszcie. – Nie mówił tylko, że jesteś również uparta w trzymaniu się własnego zdania. To nic. Zaopiekuję się tobą, nieważne, czy chcesz się przyznać do prawdy, czy nie.
Przez chwilę Victoria nie wiedziała, co powiedzieć. Przed wybuchem powstrzymała ją tylko myśl, że teraz nie może sobie pozwolić na najmniejszą nieostrożność, a już na pewno nie na to, by wymknęła się jej choćby wzmianka o tym, jaki Diego jest naprawdę. Tajemnica musiała być zachowana, Mercedes nie mogła niczego podejrzewać. Więc odwróciła się tylko i odeszła pospieszenie z ogrodu, nie oglądając się za siebie. Wolała nie widzieć, że starsza kobieta patrzy na nią ze smutkiem i litością. Obawiała się, że tego by już nie zniosła.
X X X
Wojna, wypowiedziana de Soto przez Zorro, toczyła się z początku leniwie. Ku skrywanej uldze de la Vegów i otwartej radości żołnierzy, alcalde nie wyciągnął żadnych konsekwencji za dzień targowy wobec tych ostatnich. Najwidoczniej znak Zorro na kociołku ustawionym na biurku był wystarczającym wyjaśnieniem, dlaczego nie wszczęto alarmu. Jedyne, co zrobił de Soto, to wyznaczył wartownika przy sygnałówce, by podobna sytuacja się nie powtórzyła.
Poza tym wydawało się, że alcalde nie zamierza nic robić. Nadal przesiadywał w gospodzie, lecz jeśli czekał na kolejnych partnerów do rozmowy, musiał się rozczarować. Nikt, kto nie musiał, nie chciał już się do niego odzywać. Stolik, przy którym siadywał, był zawsze pusty, odsunięto też od niego inne stoły, ławy i krzesła. Kiedy de Soto wchodził, obecni w gospodzie goście odwracali wzrok, a ich dyskusje na moment cichły, jakby każdy sprawdzał, czy to, o czym właśnie mówił, może być słyszane przez alcalde. Dziewczęta obsługiwały go tak, jak każdego innego klienta, szybko i sprawnie, ale żadna nie chciała spojrzeć mu w oczy. Więcej, jeśli coś sygnalizował, żadna nie dawała znaku, że dostrzega to i rozumie. Jakby przestał istnieć, czy raczej stał się jednym z dziesiątków anonimowych podróżnych, jacy zatrzymywali się w Los Angeles, kimś, kogo się obsługuje, bo akurat przypada kolejka na ten stolik, nie powszechnie szanowanym alcalde.
Taka cisza trwała aż do następnego dnia targowego. Tym razem de Soto nie wprowadził myta i ludzie bez przeszkód weszli do pueblo. Zakupy toczyły się swoim rytmem, niektóre stragany cieszyły się większym powodzeniem, inne mniejszym. Do tych najbardziej obleganych zaliczał się stolik, na którym Diego de la Vega z pomocą Felipe i małej Any sprzedawał najnowszego Guardiana. W tym numerze był artykuł Diego o powrocie Zorro do Los Angeles, toteż gazeta rozchodziła się niczym świeże ciasteczka. Młody de la Vega spodziewał się, że alcalde będzie miał coś do powiedzenia w tej sprawie, ale ku jego zaskoczeniu, de Soto nie zrobił nawet kroku w stronę stoiska.
Obojętność alcalde wyjaśniła się kilka godzin później, tuż przed sjestą, kiedy stragany były w przeważającej części poskładane, a wszyscy, kupujący i sprzedający, zajmowali się już nie handlem, a piciem, jedzeniem i plotkami. Przy tej okazji nowinę, że tydzień wcześniej Zorro wypowiedział wojnę de Soto, przedyskutowano bardzo dokładnie. Okazało się, że alcalde zaplanował na tę porę następne posunięcie w tej wojnie.
Kapral Sepulveda i patrol żołnierzy weszli do gospody i wyprowadzili stamtąd pięciu peonów, a de Soto oznajmił zaskoczonym zebranym, że ta piątka, otwarcie deklarując swoją sympatię do wyjętego spod prawa banity, dopuściła się znieważenia królewskiego majestatu w osobie mianowanego przez króla alcalde. Karą za to miało być zamknięcie w dyby na czas sjesty, a następnie chłosta i przepadek wniesionego do pueblo mienia. To spowodowało protesty zatrzymanych. Wszyscy oni byli, mimo wczesnej pory, nieco podchmieleni i teraz, mając w perspektywie unieruchomienie, biczowanie i stratę zakupów, podnieśli głośny lament.
De Soto był jednak głuchy zarówno na ich płaczliwe błagania, jak i na uwagi caballeros. Otwarcie poinformował, że ma dość dowodów winy pojmanych, gdyż wszyscy słyszeli ich niezbyt pochlebne wypowiedzi o jego osobie. Nie ukrywał też, że to aresztowanie jest jego odpowiedzią na wizytę Zorro przed tygodniem i że spodziewa się interwencji banity, a nawet na nią liczy. Te ostatnie słowa poparł wymownym klepnięciem rękojeści szabli.
Dyby ustawiono na środku placu, dostatecznie blisko fontanny, by uwięzieni mogli usłyszeć jej plusk nawet w hałasie tłumu, ale też zbyt daleko, by skorzystali z niesionego przez nią chłodu. Czterech żołnierzy zajęło miejsca na placu i Los Angeles zamarło w oczekiwaniu.
Nie czekali zbyt długo. De Soto, wygodnie usadowiony na werandzie gospody, dopijał właśnie szklaneczkę świeżego soku, gdy spostrzegł, że jeden z wartowników gdzieś się zawieruszył. Wyglądało na to, że żołnierz opuścił swój posterunek, znikając w pobliskim zaułku. To zaniepokoiło alcalde. Przez ostatnie tygodnie dokładał starań, by wykorzenić z obsady garnizonu wszelkie możliwe przejawy inicjatywy, ze szczególnym naciskiem na te, które skutkować mogły kwestionowaniem jego rozkazów. Zejście z warty było bardziej niż poważną niesubordynacją, toteż de Soto ruszył, niczym gradowa chmura, w stronę zaułka, a idąc układał sobie tyradę i litanię kar dla żołnierza. Jeszcze jedne dyby mogły się zmieścić na placu, a publiczna chłosta wywarłaby odpowiednie wrażenie, tak na mieszkańcach, jak i na reszcie oddziału.
Ale gdy wpadł do zaułka, stwierdził, że wartownika w nim nie ma. Tylko przytłumione trzaski dobiegające zza nieodległych uchylonych drzwiczek komórki sugerowały, że niesubordynowany żołnierz mógł tu wchodzić. Alcalde bez wahania ruszył w tamtą stronę i z furią szarpnął drzwi.
Zdążył dostrzec w półmroku skrępowanego wartownika, gdy ktoś złapał go za ramię, a wśród przesianych przez wiklinowy daszek plamek blasku mignęła pięść w czarnej rękawicy.
– Buenas noches, alcalde…
Zorro opuścił delikatnie na ziemię ogłuszonego przeciwnika i spojrzał na Munoza. Ten wyprostował się dumnie, starając się sprawiać wrażenie, że mimo knebla i więzów panuje nad sytuacją. Ta manifestacja żołnierskiego fasonu przywołała kpiący, ale przyjazny uśmiech banity, który zasalutował i wymknął się z komórki.
X X X
Victoria rozejrzała się niespokojnie. Sjesta była już tuż–tuż i upał powoli stawał się nie do zniesienia, ale mieszkańcy Los Angeles i okolic nie mieli zamiaru ruszać do domów. Wszyscy kręcili się po obrzeżach placu, zerkając na stojące przy fontannie dyby. Nikt nie podchodził bliżej, wartownicy skutecznie odstraszali, ale każdy, kto choć odrobinę znał życie pueblo, wiedział, że ludzie czekają z coraz większym napięciem.
Aż ich oczekiwanie się skończyło. Nagły tętent kopyt, chmura kurzu i Zorro zjawił się na placu. Zatoczył koło, przewracając wartowników i zeskoczył tuż przy dybach. Ich części łączyła solidna kłódka, ale banita był na nią przygotowany. Krótki żelazny łom, szarpnięcie, i kłódka spadła w piach, a uwięzieni mogli podnieść górną belkę.
W tym czasie rozległo się już dzwonienie w garnizonie i stojący naprzeciw bramy ludzie mogli zobaczyć, że żołnierze pędzą w ich stronę. Nim jednak dobiegli, Tornado, na sygnał Zorro, wierzgnięciem pchnął skrzydło bramy. Zamknęło się z trzaskiem, a żołnierze raptownie zwolnili, wyraźnie uświadamiając sobie, że zbiórka tuż przy agresywnym ogierze nie jest najlepszym pomysłem. Nim którykolwiek z nich wpadł na pomysł, że można się ustawić do ataku jeszcze wewnątrz garnizonu, Zorro zamknął drugą połowę wrót. Po czym wskoczył na siodło i odjechał… ku zaskoczeniu ludzi nie drogą, ale w niedaleki zaułek. Po co, wyjaśniło się za moment, kiedy banita wrócił, taszcząc przy siodle oszołomionego de Soto. Nim półprzytomny alcalde zorientował się, co się dzieje, wisiał za ręce w opuszczonych przez peonów dybach. Zorro podniósł stojący przy fontannie cebrzyk i chlusnął na więźnia wodą.
De Soto szarpnął się w więzach, plując i prychając. Woda nadała jego siwym lokom kolor ołowiu, przylepiając mu je do czoła i policzków. Mokry mundur nabrał prawie czarnej barwy.
– Szanujcie ludzi, alcalde – poradził mu Zorro – to nie znajdziecie się w takiej sytuacji.
– Ty…
– Następnym razem możecie wyglądać jeszcze gorzej, alcalde – ostrzegł Zorro. – A to, byście pamiętali. – Ostrzem szpady naznaczył mokry materiał.
Chyba któryś z żołnierzy pomyślał w końcu, że bramę można obejść i uniknąć spotkania z Tornado, bo drzwi gabinetu alcalde otworzyły się z trzaskiem. Ale Zorro był już przy wyjeździe z pueblo, odprowadzany wiwatami mieszkańców.
W drzwiach gospody Victoria odetchnęła z ulgą. Bała się. Bała, że żołnierze zdołają zaskoczyć Zorro przy uwalnianiu więźniów, że nie podjedzie on na tyle niespostrzeżenie, by nie mieli czasu strzelać. Ale wszystko się udało, a widok rozwścieczonego de Soto, plującego wodą i szarpiącego się w dybach, był czystą przyjemnością. Nie tylko zresztą dla niej, jak można było wywnioskować ze stłumionych chichotów, dobiegających od strony zebranych. Ci stojący najbliżej odwracali się i zasłaniali usta, starając się nie śmiać zbyt otwarcie, ale za ich plecami nie skrywano już zbytnio wesołości. O żołnierzach nie można było powiedzieć, czy są zdenerwowani, czy też rozbawieni tym, że alcalde znalazł się w takiej sytuacji, dość, że Mendoza miał kłopoty z wybiciem złamanej przez Zorro kłódki i otworzeniem dybów. Dłuższą chwilę trwało, nim de Soto mógł odmaszerować dumnie, mimo przemoczonego odzienia, do swej kwatery, ale gdy zniknął, salwa szczerego śmiechu wstrząsnęła pueblo.
Señora Mercedes tylko pokręciła głową, widząc nieskrywaną ulgę na twarzy młodej kobiety. Victoria zauważyła ten gest i szybko się odwróciła. Nie miała ochoty na kolejne, pełne współczucia pouczenia. Wprawdzie señora na razie nie wspominała o tamtej rozmowie w ogrodzie, ale doña de la Vega podejrzewała, że działo się tak nie dlatego, iż zmieniła zdanie na jej temat.
Na razie jednak de Soto zniknął w swoim gabinecie, Mendoza pospieszył za nim, by pomóc mu przy zmianie munduru, a Rojas i Sepulveda próbowali przywrócić porządek na placu w pueblo, co sprowadzało się do tego, że żołnierze pospiesznie rozbierali dyby, ignorując padające dookoła komentarze. Nie były one zresztą zbyt złośliwe, a raczej nie były złośliwe wobec nich. Ludzie z Los Angeles od dawna już nie utożsamiali żołnierzy z ich przełożonym i to, co miało się dostać alcalde, z pewnością nie trafiało w szeregowców czy kaprali. Wreszcie konstrukcja została rozebrana i wyniesiona do garnizonu. Tłum zebrany na placu ruszył teraz do gospody, chcąc wykorzystać czas do sjesty, by nad kubkami wina czy lemoniady wymieniać poglądy o tym, co się stało.
X X X
Wbrew obawom Victorii, gdy wróciły do hacjendy, señora Mercedes nie poruszyła tematu Zorro w rozmowie. Wydawała się być znacznie bardziej zainteresowana składaniem wizyt w domach innych caballeros. Rozważania o rytmie, w jakim toczyło się życie w Los Angeles, dostępnych rozrywkach i atrakcjach towarzyskich, ich ograniczeniach i możliwościach pochłaniały całą jej uwagę. Dopiero kiedy Victoria odmówiła wyjazdu z nią i z don Alejandro do hacjendy da Silvów, señora spojrzała na nią czujnie.
– Powinnaś bardziej bywać w towarzystwie – powiedziała. – Ludzie muszą cię poznać.
– Znają mnie. – Victoria uniosła dumnie głowę.
– Owszem, jako właścicielkę gospody. W miarę jak coraz mniej będziesz się pokazywać w swoim lokalu, będą o tobie zapominać. Zaczną wtedy wierzyć w najbardziej fantastyczne plotki, a na to nie możesz sobie pozwolić.
– Coraz mniej pokazywać?
– Oczekujesz dziecka. Temu powinnaś poświęcać więcej uwagi niż przyprawom czy winom w gospodzie. Po to masz tam pracowników, by się tym zajmowali. Ta Antonia wyglądała mi na rozsądną kobietę. Niech ona nadzoruje pozostałych.
Przez moment przy stole panowała cisza. Victoria zaniemówiła, a obaj de la Vegowie sprawiali wrażenie, że najchętniej znaleźliby się gdzie indziej. Mercedes chyba spostrzegła, że posunęła się za daleko, bo odezwała się pospiesznie.
– To jest naturalna kolej rzeczy – zaczęła wyjaśniać. – Nie mówię, że masz rzucić natychmiast…
– Niczego nie rzucę! – Victoria podniosła się ze swego miejsca i nachyliła nad stołem. – Nie mam zamiaru rezygnować z tego, czym się zajmuję. I nikt mi niczego nie będzie nakazywał!
– Nie chciałam ci niczego nakazywać. – W głosie Mercedes pojawiły się uspokajające tony. – Sama się przekonasz, że za kilka tygodni będzie ci coraz ciężej jeździć codziennie do pueblo. Powinnaś przygotować się na to już teraz…
– Pozwolicie, że sama zdecyduję o tym, co powinnam – warknęła Victoria.
– Oczywiście, oczywiście… Ale mimo wszystko lepiej by było…
– Co byłoby lepiej?!
Don Alejandro odchrząknął. Diego spojrzał na ojca z niekłamanym podziwem dla jego odwagi, gdy obie kobiety zwróciły się w stronę starszego caballero.
– Victorio, Mercedes z całą pewnością nie chciała cię urazić. Zbyt mało jeszcze wie o naszym życiu w Los Angeles – powiedział spokojnie starszy de la Vega. – Mimo wszystko uważam, że powinnaś pojechać z nami. Doña Maria pytała mnie ostatnio o ciebie.
– Nie!
Diego uznał, że musi się wtrącić, nim rozmowa wymknie się spod kontroli, a gniew Victorii zwróci się nie tylko przeciw Mercedes, ale i jego ojcu.
– Może byłoby lepiej, by Victoria została w hacjendzie – zasugerował. – Te pnące róże koło altany właśnie rozkwitły i chciałem je namalować. Byłbym szczęśliwy, gdyby mi potowarzyszyła. Odpoczęłaby trochę. No i przez to całe zamieszanie z alcalde w ogóle mamy mało czasu dla siebie…
Victoria tylko się skrzywiła, słysząc miękki, leniwy ton, jakim Diego wygłosił swoją propozycję. Señora Mercedes za to poróżowiała, trudno orzec, czy z zażenowania, czy też złości, ale chyba już nauczona doświadczeniem, powstrzymała się od komentarza. Za to don Alejandro podchwycił propozycję.
– Oczywiście. Powiem doñi Marii, że teraz nie możesz za wiele jeździć i wolałaś zostać z Diego. Przeproszę ją w waszym imieniu.
– Chętnie powitam doñę da Silva tu w hacjendzie. – Victoria odetchnęła głęboko.
Uspokoiła się już na tyle, by móc wygłosić to stwierdzenie. Zresztą nie było w tym fałszu. Chciała porozmawiać z doñą Marią, bo przychylność tej kobiety pomogłaby jej w organizowaniu zbiórki dla podopiecznych padre Beniteza. Mimo wszystko Mercedes miała rację, mówiąc o nadchodzących ograniczeniach, i Victoria chciała znaleźć kogoś, kto zająłby jej miejsce w pomaganiu padre, a doña Maria była tu najoczywistszą kandydatką.
– Przekażę jej to zaproszenie. – Don Alejandro bez wątpienia domyślił się odczuć swojej synowej.
Victoria potrząsnęła głową. Myśl o kolejnym spotkaniu z Dolores była zarazem nieprzyjemna i kusząca. Gdy zdała sobie sprawę, że będzie tam nie tylko w towarzystwie Diego i jego ojca, ale i señory Mercedes, pokusa stała się zbyt wielka.
– Nie, sama jej to powiem. Wybacz, Diego, ale nie jestem aż tak zmęczona, by nie móc do niej pojechać – oświadczyła.
– W takim razie jadę z wami – skwitował Diego ze wzruszeniem ramion.
Wprawdzie wyjazd don Alejandro i señory Mercedes dałby jemu i Victorii spokojne popołudnie, ale nie mógł pozwolić, by jego żona była sama wobec Dolores i Mercedes. Może jego ojciec o tym nie pamiętał, ale Diego podejrzewał, że młoda doña da Silva będzie bardziej niż zachwycona, mogąc porozmawiać z kimś, kto jeszcze niedawno był w Madrycie. Zbyt chętnie wcześniej lgnęła do de Soto, by mógł to zlekceważyć. A Mercedes mogła znów nieświadomie urazić jego żonę, i to w towarzystwie jej największej przeciwniczki. Żałował tylko, że znów nie będą mieli czasu, który on i Victoria mogliby spędzić razem. Od chwili, gdy w hacjendzie zamieszkała Mercedes, nie mieli możliwości, by porozmawiać w cztery oczy zupełnie swobodnie inaczej niż w drodze do pueblo. W dzień señora przez cały czas towarzyszyła to jej, to jemu. Diego nawet śmiał się po cichu, że na szczęście nie zapomniał, jak się wymykać do kominka. Wieczorami zaś Victoria była zbyt zmęczona, by omawiać plany czy podzielić się swoimi obawami.
X X X
Tak jak Victoria myślała, w hacjendzie da Silvów niezbyt ucieszono się na jej widok i początkowo wizyta mijała w poprawnej, by nie powiedzieć chłodnej atmosferze. Zwłaszcza doña Maria obserwowała czujnie gości, jakby nie wiedząc, czego się spodziewać po de la Vegach. Victoria nie dziwiła się temu. Po ostatnim jej spotkaniu z Dolores, gdy Diego zagroził wprost oskarżeniem tej ostatniej, doña da Silva wolała trzymać swoją synową z dala od młodej doñi de la Vega. Tak na wszelki wypadek. Nie była więc zaskoczona, kiedy Dolores nie wyszła na przywitanie gości. Jednak początkowe skrępowanie wszystkich obecnych szybko minęło i kiedy w końcu młoda doña da Silva zjawiła się w salonie, panował tam już swobodny, wesoły nastrój.
– Madre de Dios! – wykrzyknęła señora Mercedes, gdy zobaczyła, kto wszedł. – Dolores Escobedo?
Dolores spojrzała na starszą kobietę z zaskoczeniem, a potem poczerwieniała gwałtownie.
– Señora Mercedes Sanchez?
– Ta sama, a jakże! A więc to tu cię wiatry zawiały… Kto by to pomyślał – zacmokała z niedowierzaniem. – Dolores w Kalifornii…
– Wolałabym nie rozmawiać na ten temat – odparła sztywno Dolores.
Mercedes rozejrzała się, dostrzegła nagły chłód i rezerwę starszych da Silvów i zrozumiała, że musiała popełnić nietakt.
– Wybaczcie – powiedziała. – To nie było zbyt grzeczne z mojej strony. Jednak tyle czasu minęło, że nie mogłam się powstrzymać…
Dolores lekkim skinieniem głowy przyjęła te przeprosiny, a doña Maria natychmiast wtrąciła się do rozmowy, prosząc ją, by przedstawiła gościom małego Alfredo. Gdy młoda doña wyszła, Mercedes odezwała się cicho.
– Wybaczcie, doña. Nie powinnam była zdradzać się ze swoim zaskoczeniem, ale w Madrycie wszyscy byli pewni, że jej ojciec zamknął ją w jakimś solidnie strzeżonym klasztorze, czy też wydał za mąż. Co, jak widzę, niewiele mijało się z prawdą.
– Domyślałam się tego – odparła sztywno doña Maria. – Don Hernando nie krył przed nami jej przeszłości. Nie jest to jednak kwestia, o której się wiele rozmawia.
– To raczej zrozumiałe…
Dolores wróciła w towarzystwie niańki niosącej na rękach śpiące dziecko. Victoria nie potrafiła się oprzeć zachwytowi. Chłopiec był tak drobny, tak uroczy, a pochylona nad nim czule uśmiechnięta Dolores przywodziła na myśl figurkę Madonny, wyrzeźbioną w kości słoniowej czy alabastrze, filigranową i kruchą. Doña Maria i señora Mercedes zastanawiały się głośno, na ile mały Alfredo jest podobny do Mauricio i Victoria nie mogła się nie zastanowić, na ile jej dziecko będzie podobne do Diego.
Doña Maria przeprosiła zebrane w salonie panie i odeszła na moment, by dopilnować podania poczęstunku dla panów. To wystarczyło.
– Mam nadzieję, że wasze dziecko będzie podobne do swego ojca – powiedziała cicho Dolores, a jej głos był czystą złośliwością. – Choć na waszym miejscu modliłabym się, by było podobne do was.
Victoria poczuła nagły chłód.
– Och, z całą pewnością będzie podobne do Diego – przytaknęła señora Mercedes, nieświadoma, o czym w rzeczywistości mówi Dolores.
– Możliwe, bardzo możliwe. W każdym razie będzie tak samo jak on leniwe. – Dolores uśmiechnęła się nieprzyjemnie. – Czyż nie minął już ponad rok od waszego ślubu?
– Tak samo jak od waszego. – Victoria nie mogła pozostawić tego bez odpowiedzi.
– Owszem, ale ja mam syna. Co innego wy. Można się zastanowić, co sprawiło, że tak nagle znaleźliście się w odmiennym stanie… Kto pojawił się w okolicy…
Señora Mercedes wyprostowała się gwałtownie, z zaskoczeniem patrząc na Victorię. Obie, doña da Silva i doña de la Vega dostrzegły ten ruch i Dolores uśmiechnęła się z triumfem.
Victoria zaklęła w duchu słowami, których zwykle używała w kłótniach z najbardziej niewygodnymi, natrętnymi klientami. Ta przeklęta doña trafiła i wiedziała o tym. Dodatkowo znała señorę Mercedes, więc mogła się domyślać, jak celny i skuteczny był cios. Nie, Victoria nie mogła tego tak zostawić. Musiała odpowiedzieć równie celnie, inaczej będzie miała wroga we własnym domu.
– Cóż, to samo pytanie można by zadać i wam, doña, gdy się wspomni na okoliczności waszego ślubu – powiedziała cicho. – A moją opieszałość tłumaczą wnioski señory Rosity. Możecie jej zapytać, jeśli chcecie, o przyczyny mojej słabości…
Tym razem to Dolores gwałtownie wciągnęła powietrze, z nagłym popłochem spoglądając na señorę Mercedes. Nim jednak ta zdążyła zadać pytanie, o jakich wnioskach była mowa, do salonu powróciła doña Maria. Usiadła przy stoliku, ale przyjazny nastrój wizyty prysnął już bezpowrotnie i nawet zachwyty nad śpiącym malcem nie zdołały go przywrócić. Dolores była chłodna i uprzejma, tylko w chwilach, gdy mówiła o dziecku, jej głos nabierał cieplejszych tonów. Raz jeszcze, niewątpliwie na użytek teściowej, pogratulowała Victorii odmiennego stanu, teraz już bez cienia złośliwości czy aluzji do poprzednich plotek, ale doña Maria czujnie obserwowała swoją synową. Señora Mercedes, zaskoczona wcześniejszą wymianą zdań i wyraźnie zaniepokojona, próbowała jeszcze sprowadzić rozmowę na madryckie nowinki, jednak Dolores wymówiła się bólem głowy i zmęczeniem upałem, by zabrać dziecko i zniknąć we wnętrzu domu.
Jej odejście dało też pretekst Victorii, by poprosić o wcześniejszy powrót. Diego zgodził się towarzyszyć jej i señorze, ale don Alejandro musiał zostać. Lato już się zaczynało, niedługo miały nadejść skwary i problemy z wodą, a caballeros w tym roku musieli w swoich planach uwzględniać nowego właściciela hacjendy, Gregorio Segovię. Don Gregorio, po latach nieobecności, był nieobyty w regułach rządzących Los Angeles, a to wymagało dyplomatycznego potraktowania i autorytet de la Vegów mógł tu być szczególnie pomocny.
Powrotna droga do hacjendy upłynęła w milczeniu. Jeśli señora Mercedes miała jakieś przemyślenia na temat tego, co usłyszała od młodej doñi da Silva, zachowywała je dla siebie. Victoria również nie była zbyt rozmowna. Za bardzo była wściekła na Dolores i na samą siebie, za swoją chęć zemsty i zatriumfowania nad przeciwniczką. Gdyby ją omijała, gdyby nie drażniła jej swoją wizytą, nie sprowokowałaby jej do tej sugestii. A choć słyszała to tylko señora Mercedes, Victoria nie łudziła się co do tego, co może o niej pomyśleć kobieta.
Señora Mercedes odezwała się dopiero w domu de la Vegów. Oświadczyła, że jest zmęczona wizytą i drogą, i chce możliwie szybko się położyć. Jeśli Diego pozwoli, ona tylko poprosi Marię o lekki posiłek, podany w jej pokoju. Oczywiście Diego zgodził się. Nie był świadkiem rozmowy z Dolores, bo toczyła się ona w wyłącznie damskim gronie, ale był zbyt dobrym obserwatorem, by nie zorientować się po nastroju żony, że coś poszło źle, może nawet bardzo źle.
Victoria ruszyła do ogrodu. W tej chwili i w tym stanie ducha najchętniej poszłaby do kuchni, gdzie jakieś wybijane ciasto czy siekane mięso poprawiłoby jej humor, a przynajmniej pozwoliłoby na wyrzucenie z siebie złości. Ale to było niemożliwe, tak samo jak pójście do stajni, osiodłanie konia i jazda, gdzie oczy poniosą, najlepiej ścigając się z Zorro. Siedzenie w pokoju nie wchodziło w grę, w tej chwili cztery ściany wydawały się zamykać wokół niej, a jakiekolwiek szycie czy haftowanie nawet nie przeszło jej przez myśl. Po ogrodzie mogła się przynajmniej przejść szybkim krokiem i choć tak się uspokoić.
Diego dołączył do niej przy pierwszym zakręcie alejki.
– Co się stało? – spytał.
– Jestem idiotką! – odwarknęła. – Kompletną, bezmyślną idiotką, która dała się wystawić na strzał.
– Co ona ci powiedziała?
– Mnie? Mnie nic nie powiedziała. Za to powiedziała o mnie. Niewiele, ale to wystarczy! Wpadłam. Przepadło, ale wpadłam. Wygrała na całej linii!
– Co powiedziała? – powtórzył pytanie Diego, ale Victoria zdawała się go nie słyszeć.
– I to jeszcze przy tej Mercedes! – syczała z furią. – Wiedziała! Musiała wiedzieć! A nawet jak nie wiedziała, nie odwrócę tego. Nie mam jak! Nie, kiedy ona jest przekonana… – urwała nagle. – Myślisz, że nas obserwuje? – spytała.
Diego nie musiał pytać, kto.
– Na pewno – odparł. – Chyba właśnie po to tak uciekła do pokoju.
– Powinieneś był się bardziej upierać przy tym malowaniu. Powinnam była zostać w domu! Gdybym tylko nie pojechała! Gdybym nie chciała dopiec Dolores…
– Myślisz, że nic by jej nie powiedziała?
Victoria okręciła się na pięcie i spojrzała na męża, zła i zaskoczona.
– Powiedziałaby…
– I to pewnie więcej niż przy tobie… – Diego delikatnie dotknął policzka żony. – Nikt by jej nie hamował w plotkach na twój temat – ściszył głos.
Doña de la Vega przytrzymała jego dłoń przy swoim policzku, zamykając oczy. Tak rzadko teraz słyszała, by to Zorro do niej mówił, nie Diego. Gniew nagle opadł. Mogła być nadal wściekła, ale musiała przyznać mężowi rację. Gdyby jej nie było u da Silvów, Dolores cieszyłaby się niemal pełną swobodą w rozmowie z dawną znajomą. Niewątpliwie też plotkowałyby obie o niej. Señora Mercedes pytałaby z ciekawości, a Dolores dałaby wtedy upust swej niechęci i byłoby znacznie, znacznie gorzej. Doña Maria da Silva mogłaby usłyszeć insynuacje swej synowej, a señora Mercedes je potwierdzić. A to byłoby bardziej niż niebezpieczną plotką.
Diego przyciągnął żonę do siebie.
– Nie odsuwaj się – ostrzegł szeptem. – Jesteś smutna, zła, a ja cię pocieszam…
– Mercedes patrzy?
– Tak.
Victoria nie miała nic przeciwko temu, by się przytulić i pozwolić, by Diego gładził ją po włosach, z czułością rozgarniając splątane pasemka. Uspokajała się powoli, odprężała… Poradzi sobie z plotką Dolores. W końcu señora Mercedes sama chciała jej pomagać. A nawet jeśli uzna, że musi zwrócić się do Diego i don Alejandro, to przecież oni znają prawdę. Nic złego nie może się stać.
– Co ona powiedziała? – Diego zapytał po raz kolejny.
– Stwierdziła, że to nie jest twoje dziecko.
Dłonie Diego na moment zacisnęły się na ramionach żony, a nagle wciągnięty oddech zabrzmiał jak świst.
– A czyje? – zapytał.
– Zorro.
Diego roześmiał się. Głośno i szczerze, jakby to, co usłyszał, było najlepszym żartem.
– Biedna, biedna Dolores – oświadczył, kiedy tylko mógł mówić. – Takie coś wymyślić… Czego to się nie robi z zazdrości… – Spoważniał nagle. – Porozmawiam z doñą Marią. Dolores może rzucać swoje oskarżenia, ale to jedno może nas zbyt wiele kosztować, jeśli dotrze do uszu de Soto. Nie pozwolę, by cię narażała z racji dawnych pretensji.
Głos Diego brzmiał donośnie i pewnie. Firanka w jednym z okien gościnnego pokoju lekko drgnęła, jakby ktoś się od niej cofnął. Señora Mercedes właśnie dowiedziała się, co młody de la Vega sądzi o podejrzeniach wobec swojej żony. Victoria odetchnęła. Zagrożenie zostało odsunięte.
– A tak między nami, Vi – Diego nieoczekiwanie wyszeptał jej do ucha – to Dolores akurat powiedziała świętą prawdę. Szkoda, że się nigdy o tym nie dowie.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 13
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 14
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 15
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 16
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 17
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 18
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 19
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 20
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 21
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 22
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 23
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 24