Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 5

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
To, co było kiedyś, zapomniane czy pamiętane, czasem może zmienić to, co będzie. Ósma część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Rozdział 5. Koszty spokoju

W miarę jak mijał tydzień, w Los narastało nerwowe oczekiwanie. już dwa razy w dzień targowy próbował schwytać Zorro. Nie udało mu się, ale każdy się zastanawiał, co może się zdarzyć za trzecim razem. Obserwowano więc czujnie i de Soto, i żołnierzy, próbując odgadnąć ich zamiary.

Tym razem jednak de Soto zaskoczył wszystkich. W piątkowy poranek ludzie zebrali się na placu, rozstawiono stragany, handlowano, spotykano się i rozmawiano… I nic się nie wydarzyło. Owszem, jeden vaquero, który przeliczył się z siłami w konfrontacji z dzbankiem wina i potem oznajmiał ten fakt głośno i dobitnie, wylądował w areszcie, by odespać chwilę szaleństwa. Ale poza tym to był najspokojniejszy targ w Los od miesięcy, jak to komentowano wieczorem w gospodzie.

Mówiono o tym także przez sobotę i niedzielę, a już w poniedziałek okazało się, co szykował Ignacio de Soto. Wczesnym rankiem wysłał patrol, którego zadaniem było ściągnąć dodatkowe podatki od drobnych dzierżawców i, jak to z westchnieniem wyjaśnił sierżant Mendoza, sprowadzić do aresztu tych, którzy nie zapłacą. To posunięcie przypominało tak bardzo pomysły Luisa Ramone, że w gospodzie przestraszeni ludzie w milczeniu przeliczali zawartość sakiewek, by sprawdzić, czy mają wymagane kwoty.

Jednak to zbieranie podatku skończyło się tak, jak tylko mogło się skończyć. Kapral Rojas i jego oddział wrócili tuż przed południem, z pustymi rękami. Nie sprowadzili więźniów i nie przywieźli pieniędzy, za to ich mundury były zakurzone, czaka powgniatane, a konie zgonione do granic wytrzymałości. Zorro czekał na nich przed domem pierwszego z dzierżawców. Rozbroił ich, zmusił do odjazdu, a gdy spróbowali go zaatakować i schwytać, wodził po okolicznych pustkowiach przez całe przedpołudnie, aż zmęczenie zmusiło żołnierzy do porzucenia pościgu.

Żołnierze wysłani na następny patrol tego dnia wrócili wieczorem równie znużeni. Wprawdzie nie mieli już ściągać podatku, ale i tak, gdy Zorro wyjechał na drogę ledwie pół mili od ich, dali się sprowokować do pościgu, tak samo bezowocnego jak ten poranny. Dowodzący tym patrolem , kiedy już złożył raport i przyszedł do gospody, klął się przed słuchaczami w żywy kamień, że równie bezczelnego bandyty jak Zorro nie ma w całym Królestwie Hiszpanii. Kapral przeklinał również przydzielonych mu żołnierzy, twierdząc, że gdyby nieco bardziej przyłożyli się do pościgu, to może i nie schwytaliby banity, ale przynajmniej nie byłby on tak pewny siebie. Kiedy Rojas doradził mu, by nie obwiniał podwładnych, uznał to za oszczerstwo. Od wymiany słów obaj kaprale przeszli do rękoczynów, tak intensywnych, że de Soto potrzebował prawie połowy godziny, by wyrazić swoją dezaprobatę i wyznaczyć kary. Kiedy już całe zamieszanie ucichło, a winowajcy odmaszerowali do garnizonu, wściekły usiadł w kącie sali nad kubkiem wina, jakby czatując na kogoś na tyle nieostrożnego, by zdradzić się z oceną jego decyzji.

Na taki nastrój trafił don Alejandro, który wraz z don Alfredo i don Hernando zdecydował się interweniować u w sprawie podatków.

– Co?! – warknął de Soto. – Znieść podatki? Nie ma mowy!

– Nie mówimy tu o wszystkich podatkach, – tłumaczył don Hernando. – Jedynie o tym domiarze, który ostatnio wprowadziliście.

– Ten domiar jest konieczny i prawnie uzasadniony. – Wyprostował się de Soto. – Jeśli spojrzycie w księgi, zobaczycie, że gro drobnych dzierżawców powiększyło swój stan posiadania przez ostatni rok i to znacząco. Nie może być tak, żeby wieśniacy tuczyli się, korzystając z tego, że płacą podatki wymierzane wedle niższego niż rzeczywisty stanu.

– Bogactwo tych drobnych dzierżawców przekłada się na nasze bogactwo – odparł ostro don Alejandro. – Chyba zapomnieliście o tym, .

– To Diego wam nawbijał takich głupot do głowy, don Alejandro? Jakim sposobem możecie się wzbogacić na tym, że jakiś śmierdzący gnojem wieśniak ukrył, ile naprawdę posiada? Dla mnie ci ludzie są złodziejami i winni się cieszyć, że pozwalam im zatrzymać to, czego się nakradli. Na razie.

– Nikt tu nikogo nie okradł, alcalde.Don Alejandro wyprostował się dumnie. – Nie możecie oskarżać o kradzież ludzi, którzy ciężko pracowali, by poszerzyć choć o drobny skrawek swoje pola czy dorobić się dodatkowego wierzchowca.

– Doprawdy, don Alejandro… – De Soto tylko westchnął. – Teraz już rozumiem, po kim Diego jest tak naiwny. Wspólne bogactwo? Ciężka praca?

– A co macie przeciwko pracy, ? Wy nie zakładaliście tu hacjend i gospodarstw, nie budowaliście pueblo. Mówicie tak, jakbyście nie rozumieli, że tylko od zamożności nas, tu mieszkających, zależy rozkwit Kalifornii. A kalifornijskie podatki płyną szeroką strugą do królewskiego skarbca.

– Właśnie, podatki. – Zły grymas wykrzywił na moment usta de Soto. – Wy chyba nie rozumiecie, czego ci ludzie się dopuścili. Skoro, jak twierdzicie, wypracowali swoje pola czy te wierzchowce, to właśnie powinni mieć na nowo wyliczone podatki, czyż nie? Bardziej odpowiadające stanowi ich dobytku. Ale ja widzę w księgach, że przez wcześniejsze lata nic im nie przybywało. Skąd więc taki wzrost? Czy to nie jest raczej tak, że kłamali i ukrywali swą własność? Może jeszcze z pomocą tego Zorro?

– Dzięki Zorro w ogóle tu są jeszcze jacyś dzierżawcy czy drobni rolnicy – włączył się do rozmowy don Alfredo. – Macie rację, nikt się tu nie dorabiał przez lata, bo niejaki Luis Ramone, przez omyłkę mianowany Los Angeles, doił wszystkich do ostatniej kropli krwi. A jak zabrakło pesos, odbierał ziemię i domy, nawet najnędzniejsze lepianki. Gdyby nie Zorro, zamiast Los byłyby tu już tylko ruiny i pustka, bo Ramone wtrąciłby w nędzę i przepędził wszystkich. Oczywiście tych, których wcześniej nie powiesiłby za próbę niepłacenia podatków. To dzięki Zorro Los Angeles, ci ludzie i my, , przetrwaliśmy jego chore rządy.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 19 Przyłapani i ktoś się zbroi 2

– Uważajcie, co mówicie, da Silva! – Wyprostował się de Soto. – Mogę was oskarżyć o brak szacunku dla mianowanych przez króla urzędników.

– Może król mianował was, don Ignacio, ale nie wiem, kto mianował tu Ramone! Wszystko, co robił, prowadziło do zniszczenia. Zresztą, co ja wam będę mówił. Macie księgi, zajrzyjcie do nich! Rok, tylko rok bez tego szaleńca, i Los rozkwita.

– A podatki płaci wciąż takie jak wtedy, gdy było garścią ruder na pustkowiu!

– Nie takie same i wy o tym wiecie, .

De Soto wstał.

– Czy to wszystko, co macie mi do powiedzenia? – spytał. – Wciąż będziecie się upierać, że mogę zignorować okradanie królewskiego skarbca?

– Mówimy tylko, że podatki mają być uczciwie wyliczone, a nie niszczące dorobek tych ludzi.

– Wystarczy! – trzasnął dłonią o blat stołu. – Jeszcze jedna próba, jedno oskarżenie, i ktoś z was pojedzie do Monterey, w kajdanach, oskarżony o zdradę stanu i działanie na niekorzyść króla. Podatek będzie ściągany. Jeśli Zorro chce mi przeszkadzać, niech próbuje. Szybciej znajdzie się na szubienicy. A teraz wyjdźcie stąd!

– To publiczna gospoda, – zauważył don Alejandro z lekkim uśmiechem. – Mamy prawo tu przebywać.

Wściekły de Soto okręcił się na pięcie i sam wymaszerował z sali. Po chwili zobaczyli go, jak idzie, wyprostowany, w stronę swojego biura. Gdy już zamknął drzwi, don Alfredo uderzył pięścią o dłoń.

– Jakim cudem ten człowiek dosłużył się mianowania ?! – warknął.

X X X

Takie samo pytanie zadała señora Mercedes, gdy wieczorem don Alejandro opowiedział jej o rozmowie z .

– Jakim sposobem przysyłają do kolonii ludzi tak niekompetentnych? – zapytała. – Przecież ten de Soto nie powinien nigdy awansować ponad porucznika, a powierzenie mu pieczy nad pueblo…

– Ignacio potrafi być doskonałym zarządcą, señora – wtrącił się Diego. – Możecie wierzyć, gdyby chciał, Los niebawem przewyższyłoby Madryt.

– Madryt? – zaśmiała się señora. – Don Diego, przesadzacie…

– Może nie Madryt, ale na pewno Monterey – łagodził don Alejandro.

Victoria nie odzywała się. Przypuszczała, że Diego i jego ojciec tak samo jak ona wiedzą, do czego naprawdę zmierzał de Soto. Podatki były tylko pretekstem, by przywabić Zorro. Wolała tego jednak nie mówić przy señorze Mercedes, więc skupiła się na trzymanej w rękach robótce. To była jedna z jej ulubionych spódnic, a ostatnio stała się ciasna w talii. Odrobina poszerzania mogła pozwolić, by nosiła ją jeszcze przez jakiś miesiąc, jeśli dobrze obliczyła zapas.

– Możliwe, że potrafi – mówiła dalej señora – ale z całą pewnością nie powinien się tak zachowywać. Nie rozumiem, jakim cudem nikt się nie zorientował!

– A kto miał się zorientować, señora? – spytał gniewnie Diego. – W Madrycie widzą tylko zalety Ignacio, nie jego wady. Los w Kalifornii nie jest tak ważnym miejscem, by na królewskim dworze roztrząsano, kto spełnia warunki bycia tutejszym . Mianowano sprawnego zarządcę i to ma nam wystarczyć!

Wstał i odszedł od stołu. Victoria skrzywiła się mimowolnie, widząc po tym, jak się porusza, jak bardzo jej mąż był wściekły. Nie dziwiła mu się. Ona sama była i zła, i przestraszona. Jeśli de Soto uprze się, by ściągać podatki, Zorro będzie miał pełne ręce roboty, ryzykując w kolejnych starciach z żołnierzami, a Diego uświadamiał sobie coraz bardziej stawkę tej gry. Prawdą było, że Mendoza, Rojas i większość ze starej obsady odpuszczali w walce, robiąc uniki czy wycofując się niemal od razu. Nie bez powodu Victoria poleciła, by po każdym przegranym starciu z Zorro na stołach żołnierzy pojawiały się dzbanki lepszego wina czy większe posiłki. Pozornie miły, troskliwy gest, lecz przypominał im, że dobrze jest przestrzegać niepisanych reguł gry. Jednak szóstka ludzi Sepulvedy i sam kapral to była inna sprawa. Byli służbistami większymi od Gomeza i zdążyli już udowodnić, że zależy im jedynie na wykonywaniu rozkazów. Przy spotkaniu z nimi błąd czy pech mógł Zorro drogo kosztować. Zbyt drogo.

Może to dlatego, a może po prostu miała taki nastrój, dość, że Victoria poczuła, jak znów łzy napływają jej do oczu. Opuściła głowę, by nikt tego nie widział. To było takie niesprawiedliwe, że ktoś, kogo zasługi polegały na krzywdzeniu i oszukiwaniu ludzi, zamiast zostać ukarany, dostał w swe ręce jeszcze większą władzę. Los zasłużyło na dobrego, mądrego alcalde. Ona i Diego zasłużyli sobie na dni gwaru w tawernie i ciche wieczory w ogrodzie, na naukowe księgi, eksperymenty, układanie koni i spokój. Przede wszystkim spokój.

Don Alejandro musiał widzieć, że Victoria płacze, i pewnie się domyślał powodów jej łez, ale póki koło niego siedziała señora Mercedes, nie mógł powiedzieć ani słowa. Starsza kobieta też to dostrzegła i zaczęła się kręcić niespokojnie.

– Alejandro… – odezwała się wreszcie. – Czy mógłbyś pozwolić nam…?

READ  Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 22

Starszy de la Vega zawahał się. Nie miał ochoty zostawiać Victorii samej, nie, kiedy była tak przygnębiona. Uznał jednak, że najlepiej będzie, jeśli sprowadzi z powrotem Diego na taras.

– Diego nie może poradzić nic na to, jaki jest – powiedziała cicho señora Mercedes, gdy już don Alejandro odszedł do domu.

– Co macie na myśli?! – Victoria podniosła głowę.

– Że on nie jest stworzony do przemocy.

Milczenie. Señora Mercedes chyba poczuła się zobowiązana wyjaśnić.

– Zdążyłam spostrzec, że twój mąż jest człowiekiem niezwykle prawym – mówiła. – Że drażni go wszelka niesprawiedliwość, także wobec tych najmniej znaczących. Jest też porywczy w swoich reakcjach, ale przy tym wszystkim nie potrafi znieść myśli o sprawieniu komukolwiek bólu. Chciałby zapewne potrząsnąć tym de Soto, czy wyzwać go na pojedynek, ale nie jest w stanie zmusić się do tego i ta świadomość gryzie go jak robak. Dręczy się, że jest postrzegany jako tchórz czy ktoś, kto nie potrafi bronić swojego. Nic na to nie poradzisz…

– Poradzę! – prychnęła Victoria.

To, co mówiła señora Mercedes, było zaskakująco trafne, przynajmniej jeśli chodziło o powszechnie znanego Diego.

– Nie poradzisz i wiesz o tym. Nie zmienisz go.

Victoria zagryzła wargi. Señora znów trafiła. Mogła się mylić, brać stworzone przez Diego pozory za prawdę, ale jednocześnie trafiała w sedno. Nie można było go zmienić. Inna sprawa, że Victoria nie chciała aż tak zmieniać swego męża. A może chciała? Nie wiedziała w tej chwili, co powiedzieć.

– Nie zmusisz go, by walczył – stwierdziła señora Mercedes.

Victoria odwróciła głowę, by powstrzymać cisnące się jej na usta stwierdzenie, że Diego nie trzeba zmuszać, bo chwilami wręcz się rwie do walki.

– Nie będę go zmuszać… – wykrztusiła wreszcie.

Señora Mercedes tylko westchnęła ciężko. Victoria bez trudu mogła odgadnąć, co starsza kobieta sobie pomyślała. Nie uwierzyła w jej słowa. Wzdychała tak samo, gdy Victoria po raz kolejny odmawiała jej zmiany swej zwyczajowej barwnej spódnicy na suknię z podwyższonym stanem czy sposobu uczesania. To był sposób, w jaki starsza kobieta mówiła, że uważa ją za głupiutką, upartą dziewczynę, która podtrzymuje swoją rolę karczmarki, gdy powinna robić wszystko, co w jej mocy, by stać się doñą. I która nie potrafi się przyznać, że rola małżonki de la Vegi ją przeraża i przerasta.

Ale teraz sytuacja była inna. Teraz Diego miał ryzykować życiem, swoim i swoich bliskich, a Victoria czuła się bardziej niż niepewnie i była wściekła na samą siebie za ten strach. Dlatego też wstała gwałtownie.

– Diego ma własną wolę – oświadczyła. – Nie będę decydować za niego i nie będę go do niczego nakłaniać! Mówiliście, że chcecie mi pomóc, więc proszę: nie namawiajcie mnie do tego!

Starsza kobieta cofnęła się w swoim fotelu.

– O czym ty mówisz, dziewczyno?

– O tym, że próbujecie nas rozdzielić! Nie pozwolę wam na to, niezależnie, co sobie myślicie! I radzę, nie próbujcie, bo obróci się to przeciwko wam!

– Nie miałam na myśli niczego takiego… – zaprotestowała señora Mercedes.

Victoria jednak już szła w stronę domu. Uczciwie musiała przyznać jedno: ta chwila złości pozwoliła jej odpędzić mimowolny strach.

X X X

Ku zaskoczeniu wszystkich de Soto nie rozesłał następnego dnia ludzi, by ściągali zaległe podatki. Wolał urządzić dodatkową musztrę dookoła zabudowań garnizonu i ćwiczenia, które doprowadziły połowę oddziału niemal do utraty przytomności ze zmęczenia i przegrzania.

Dzień później sytuacja się powtórzyła. Alcalde wypędził bladym świtem oddział z garnizonu i dopilnował, by żołnierze wrócili do dopiero po sjeście, wyczerpani tak, że ledwie stali na nogach.

Kiedy trzeciego dnia zmęczeni żołnierze wlekli się przez plac do bramy, bo ich chwiejnego kroku nie można było nazwać marszem, nikt już nie mógł mieć wątpliwości, że jest to część jakiejś strategii alcalde. Najwidoczniej de Soto, w odróżnieniu od Ramone, nie rzucał się na oślep do walki, a jego plany były realizowane powoli i cierpliwie. Co bardziej bystrzy z obserwatorów mogli też dostrzec, że w najgorszym stanie byli ci z żołnierzy, którzy przy pierwszym wyjeździe po podatki przegrali starcie z Zorro. Teraz wracali do koszar umęczeni, w zakurzonych, nieregulaminowo porozpinanych mundurach. Wieczorem w gospodzie siedzieli milczący i zgarbieni nad talerzami, markotnie skubiąc ich zawartość i nie mając siły nawet na zwyczajowe narzekanie na zwierzchnika i żołnierski los.

Czwartego dnia delegacja złożyła wizytę alcalde, chcąc ustalić, co de Soto planuje. Nie chodziło tu tylko o dodatkowe, wyrównujące podatki, które spędzały sen z powiek wszystkim w okolicy, ale też o te powtarzające się ćwiczenia oddziału. Nikt nie widział głębszego sensu w tym, że żołnierze byli doprowadzani do omdleń z wyczerpania. Jednak de Soto wyjaśnił swój pogląd na tę sprawę prosto i wręcz brutalnie.

– Kwestia dyscypliny – oznajmił. – To najbardziej niezdarni, ciapowaci i leniwi żołnierze w całej Kalifornii, skoro dają się pokonać jednemu banicie.

– Ale tym banitą jest Zorro… – zaprotestował don Alfredo.

– I co z tego? – prychnął de Soto.

– To, że jego nie można pokonać. Udowodnił to wystarczająco wiele razy przez lata. A wasza obsesja ćwiczeń wystawia na niebezpieczeństwo. Jak żołnierze mają nas bronić, gdy są zbyt zmęczeni, by podnieść muszkiet?

De Soto, który już otwierał usta, by odpowiedzieć jakąś zgryźliwością, zamilkł i z nagłym namysłem poskrobał się po brodzie.

– Twierdzicie więc, że te ćwiczenia nie tyle podnoszą sprawność żołnierzy, co ją obniżają? – spytał po chwili.

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 15

– Owszem. Widzę, jak są zmęczeni. Gdy moi vaqueros są tak zmordowani, trzymam ich w kwaterach, bo prędzej pospadają z siodeł, niż zrobią swoją robotę.

Alcalde jeszcze raz szarpnął bródkę.

– Widzę, że tutaj, w Los Angeles, wszyscy znają się na tym, jak należy dowodzić garnizonem – stwierdził sarkastycznie. – Karczmarka daje mi rady, jak wyżywić żołnierzy, rolnik doradza, jak ich ćwiczyć… Cóż za utalentowane pueblo! Może powinienem zarekomendować was w Madrycie, na królewskim dworze. Z takimi doradcami król raz–dwa wygrałby wojnę…

Słysząc tę drwinę don Alfredo da Silva poczerwieniał, podobnie jak inni .

– Kolonia nieco różni się od stolicy państwa, don Ignacio – zauważył spokojnym tonem milczący do tej pory Diego. – Nie mamy tu nieograniczonych rezerw armii w koszarach na każde zawołanie. Nauczeni jesteśmy obywać się małym i rozsądnie tym gospodarować. Naprawdę, żołnierze to też ludzie, więc karmi się ich i pracuje z nimi tak samo, jak karmi podróżnych czy organizuje pracę vaqueros.

– Czy teraz zarzucasz mi niegospodarność, de la Vega? – prychnął de Soto.

– Gdzieżbym śmiał! – zaprotestował Diego. – Przecież już nas przekonałeś, że potrafisz zadbać o nas i o pueblo. Dlatego się martwimy, że zmieniasz coś, co tak starannie budowałeś…

– Właśnie dlatego, że budowałem, nie życzę sobie, by ktokolwiek się w to wtrącał! Zwłaszcza ty, de la Vega! – wysyczał z furią poczerwieniały alcalde. – Jeszcze jedna uwaga, jeden zarzut, że czegoś nie dopatrzyłem, a sprawdzicie, jak są teraz urządzone cele w garnizonie! Co do ćwiczeń, to wiem, co robię! A wy nie powinniście tak się tym zamartwiać. Od kiedy to tak się przejmujecie losem tych wstrętnych, uciskających was i rabujących pieniądze na podatki żołnierzy? – mówił drwiąco. – Zawsze twierdziliście, że dajecie sobie radę sami, więc nie przeszkadzajcie mi we wprowadzaniu dyscypliny! – De Soto odetchnął głęboko po tej zjadliwej tyradzie i wrzasnął. – Mendoza!

, mi alcalde! – Sierżant zjawił się w drzwiach przy akompaniamencie trzasku wywracanego na werandzie zydla.

– Goście właśnie wychodzą. Dopilnuj, by zamknięto za nimi bramę.

Kiedy już wielkie wrota zamknęły się za plecami z głuchym stukiem, don Alfredo odetchnął ciężko.

– Cóż, nie można powiedzieć, że nie próbowaliśmy… Biedne chłopaki.

X X X

W drodze do hacjendy Diego opowiedział Victorii i ojcu o próbie negocjacji z alcalde.

– Tu nie chodzi o nasze bezpieczeństwo – podsumował. – De Soto łamie tych ludzi. Jeszcze kilka dni takich ćwiczeń i będą tak zobojętniali, że wykonają każdy rozkaz.

– Biedne chłopaki – powtórzyła doña de la Vega słowa don Alfredo.

– Co zamierzasz z tym zrobić? – spytał don Alejandro.

Starszy caballero jechał z drugiej strony powozu. Od czasu, kiedy w domu de la Vegów zamieszkała señora Mercedes, starali się omawiać wszystko, co dotyczyło Zorro, właśnie po drodze. Zgodnie uznali, że lepiej będzie szukać pretekstów do wspólnych wyjść, niż ryzykować, że kobieta spostrzeże ich znikanie z domu.

– Coś wymyślę… – Diego wzruszył ramionami. – Muszę, choćby po to, by Zorro miał łatwiejsze życie.

– Zorro ratuje żołnierzy? – zaśmiał się starszy de la Vega.

– Nie… – Diego uśmiechał się psotnie. – Victoria dla Zorro przekupuje żołnierzy.

– O czym ty…

– O tym, że moja żona – Zorro śmiał się teraz już całkiem otwarcie – skutecznie przekonała żołnierzy, że nie powinni się zbytnio przykładać do co poniektórych obowiązków.

– Victorio?! – Zaskoczony don Alejandro spojrzał na równie co Zorro roześmianą kobietę.

– Jak ty to zauważyłeś, Diego? – spytała zamiast mu odpowiedzieć. – Kiedy?

– Och, już dawno temu… Ale teraz Ignacio może popsuć cały twój trud – Diego znów spoważniał. – Muszę coś wymyślić.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 4Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 6 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *