Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 16

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
To, co było kiedyś, zapomniane czy pamiętane, czasem może zmienić to, co będzie. Ósma część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, , Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Rozdział 16. Kaprys alcalde

Przedstawienie señora Rodriguesa i jego towarzyszy spotkało się z takim aplauzem, że nikogo nie zdziwiło, iż aktorzy zdecydowali się zostać jeszcze dwa dni w Los Angeles. Nie chcieli wynajmować pokoi, uważając swój wóz za wystarczająco wygodny i chcąc zaoszczędzić na kosztach, ale señora Antonia uparła się, by chociaż miała dla siebie niewielkie pomieszczenie. Mężczyźni mogli spać w wozie czy na sianie w stajni, ale dziewczynie należało się prawdziwe łóżko na te parę nocy. Następne przedstawienie było zapowiedziane na czas po sjeście, a póki co, rankiem, cała trójka przygotowywała się do niego.

Oczywiście mieli przy tym widownię. Dorośli mogli czekać na popołudnie i odgrywane dramaty, ale dzieci od samego niemal świtu oblegały wóz w nadziei, że zobaczą choć jedną sztuczkę. Aktorzy nie zawiedli tych oczekiwań. Alevar rozpiął linę między słupami podtrzymującymi dach stajni i ćwiczył na niej akrobacje, a Rodrigues wprawiał się w ciskaniu nożami. Tylko nie przyłączyła się do nich, choć może było to zrozumiałe. Magiczne sztuczki należało ćwiczyć w odosobnieniu. Jak by nie było, ciekawość dzieci została zaspokojona, a gdy Rodrigues wybrał jedno z nich do zademonstrowania sztuki rzucania nożem, nie było końca pełnym nabożnego lęku westchnieniom.

był za duży już, by wmieszać się w tłumek dzieci, ale nie było to dla niego przeszkodą. Ana kurczowo trzymała go za rękę, gdy wchodzili do stajni, zachwycona, ale i nieco przestraszona tym, co robili goście. Jej mina i wzrost Felipe zwróciły uwagę aktorów i Alevar, kiedy zeskoczył ze swej liny, zwrócił się do chłopaka.

– Chcesz poćwiczyć, chłopcze?

nie odpowiedział.

– On nie słyszy, proszę pana – odezwała się Ana cicho.

– Nie słyszy? To twój brat?

– Nie, przyjaciel…

– To ma ładną i mądrą przyjaciółkę. Ale jeśli nie słyszy, to jak ty z nim rozmawiasz?

– Mówię powoli i wyraźnie. On rozumie.

– Aha… – Alevar nachylił się tak, by widział jego usta. – Chcesz poćwiczyć, chłopcze? – spytał raz jeszcze, tym razem wymawiając wyrazy w przesadnie staranny sposób.

uśmiechnął się i skinął głową. Alevar pociągnął go za rękę i podprowadził do niżej rozpiętej liny. Tam bez słowa złapał w pół i podniósł do góry.

Przez moment zesztywniał z zaskoczenia. W następnej chwili poczuł pod stopami linę i przywarł kurczowo do ramienia akrobaty. Ten odsunął go lekko.

– Spokojnie – mówił. – Spokojnie. Nic się nie bój. Jesteś nisko, więc nawet nie powinieneś się potłuc. Złap ten kij. – Podsunął pod dłoń końcówkę tyczki. – Dobrze. Teraz oprzyj się na nim i na swoich stopach. Zaraz, ty masz buty! Możesz je zdjąć?

przytaknął i został zestawiony na klepisko. Zrzucił buty i tym razem sam podciągnął się na linę. Alevar przysunął się bliżej, by chłopak mógł wesprzeć się na jego ramieniu i zaczął ustawiać mu stopy na linie, tak by i one znalazły oparcie. Wreszcie podsunął pod dłoń Felipe tyczkę.

– Oprzyj się o nią – powtórzył. – I wyprostuj. Musisz złapać równowagę.

Lina, choć napięta, drżała i kołysała się pod ciężarem Felipe. Trudno było mu się wyprostować, ale w końcu udało się i stanął. Alevar tylko skinął głową.

– Dobrze. A teraz krok do przodu.

Przy wtórze zachwyconego westchnienia pozostałych dzieciaków zrobił krok do przodu, potem następny. Przez moment chwiał się i wydawało się, że nic go nie uratuje, że zaraz przechyli się i spadnie, ale nie. Utrzymał równowagę. Powoli, powoli przeszedł kilka kroków, ale wtedy opuściło go szczęście. Zachwiał się gwałtownie i zdołał tylko zmienić upadek w zeskok.

Ale i tak Alevar wydawał się być zadowolony.

– Brawo, chłopcze! – oznajmił. – Jesteś urodzonym akrobatą.

Jakby chcąc przebić sukces kolegi, teraz Rodrigues wyciągnął z wozu kosz ze szmacianymi piłeczkami i zaczął podrzucać jedną z nich. Dzieci zapatrzyły się na niego, a on brał z kosza kolejne i posyłał je w powietrze. Wreszcie pięć piłek krążyło w górę i w dół, a Rodrigues zamykał oczy, uchylał się, zmieniał ręce i kierunek rzutu, czasem posyłając piłki w lewo, czasem w prawo, a czasem sobie przez plecy. Skończył wreszcie i zaczął pokazywać publiczności, jak rzucać i łapać piłkę, by tak krążyła.

też się w to włączył. Spacer po linie był niełatwym zadaniem, ale liczył na to, że będzie dostatecznie zręczny, by poradzić sobie z żonglerką. Rzeczywiście, nie było to tak trudne, jak mu się na pierwszy rzut oka wydawało i zarówno on, jak i inne dzieci żonglowali coraz śmielej.

Wreszcie Alevar i Rodrigues przeprosili grzecznie swoją widownię. Do sjesty zostało jeszcze sporo czasu, a oni chcieli bardziej ćwiczyć, niż uczyć. Dzieci rozeszły się, mniej czy bardziej chętnie, tylko jeden został.

– Co chcesz, chłopcze?

Alevar nachylił się lekko, by mógł lepiej widzieć jego usta. To była nieoczekiwana uprzejmość ze strony kogoś obcego w miasteczku, więc Felipe nie mógł nie podziękować, najpiękniejszym ukłonem, jaki umiał. Potem wskazał na stojące w kącie stajni konie i na łopatę do czyszczenia boksów.

– Chcesz oporządzić konie?

Przytaknięcie.

– No, skoro nalegasz…

Aktor musiał dokonać szybkiej kalkulacji. Konie nie były zbyt czyste, ich zagroda też wymagała sprzątnięcia. A miał do wyboru pozwolić to zrobić niememu chłopakowi, albo samemu tracić czas, jaki mógł przeznaczyć na próby.

Obaj mężczyźni wrócili do swoich zajęć, a zabrał się za wygarnianie gnoju, uważnie przy tym obserwując ćwiczących. Jeśli jednak Alevar i Rodrigues byli szpiegami rewolucjonistów, jak sądził Diego, to na razie nie można było tego po nich poznać.

X X X

Victoria nie była zaskoczona, gdy zobaczyła wóz aktorów w zaułku za gospodą. Señora Antonia przysłała już kolejny liścik, że pozwoliła im się tam zatrzymać i że jeden z pokoi oddała do dyspozycji señority Zafiry. Koszt zajęcia miejsca w stajni, paszy dla koni i koszt pokoju miały się zwrócić we wpływach za wino i potrawy sprzedane po i przed przedstawieniem, zresztą już ostatni wieczór był wyjątkowo pod tym względem owocny.

Doña de la Vega skrzywiła się nieznacznie. Najchętniej widziałaby tę tancerkę i jej towarzyszy za granicą Los Angeles, na drodze do Monterey, albo najlepiej portu w San Pedro, ale nie miała powodu, by ją wyrzucić z gospody. W dodatku Diego chciał, a właściwie musiał, jako wydawca gazety, spisać choć krótki wywiad z aktorami. Wzbudziłby podejrzenia, gdyby zaniedbał temat do artykułu. Na szczęście chciał to zrobić w gospodzie, nie w biurze, i był bardziej niż zadowolony, że Victoria jedzie z nim do pueblo.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 46 Pardon i awans

Zafiry jednak nie było w gospodzie. Mężczyźni ćwiczyli w stajni, jak wyjaśniła señora Antonia, ale przy śniadaniu de Soto dosyć długo rozmawiał z dziewczyną, a gdy skończył, zaprosił señoritę do garnizonu.

Victoria zagryzła wargi. Wczoraj była świadkiem rozmowy Diego z Felipe, jak jej mąż ustalał strategię obserwacji gości w pueblo, i wiedziała, że de Soto właśnie ogromnie ułatwił Zafirze zadanie. Dziewczyna mogła obejrzeć cały garnizon od środka, ocenić, ilu jest w nim żołnierzy, jakie jest rozmieszczenie koszar czy magazynów, plan rozsyłania wart… Wszystko to, co było istotne dla obrony Los Angeles, a czego nie powinien znać nikt niepowołany. Rzecz jasna tego samego można było się dowiedzieć też z rozmowy z sierżantem Mendozą, ale że to właśnie de Soto pierwszy uległ i zabrał señoritę, było niepokojące. Może dlatego, że Mendoza w swoim zachwycie był tak prosty i dziecinny, a de Soto… Zachowanie de Soto poprzedniego wieczoru budziło w niej jakiś niesmak. Coś było tu nie w porządku i teraz żałowała, że tak szybko dała się namówić Diego na powrót do domu.

Jak by jednak nie było, Zafira nie była obecna w gospodzie, a Diego nie miał zamiaru na nią czekać. W biurze Guardiana leżały wciąż jeszcze niezłożone artykuły do zbliżającego się wydania, a skoro był zajęty pilnowaniem szpiegów, ktoś musiał siąść nad kasztą. Poza tym artykuł o aktorach, zdaniem Diego, można było napisać i tak, by tylko dodać kilka zdań o nich osobiście.

Praca Diego nad gazetą zapowiadała się na dość długą, więc Victoria, kiedy już ustaliła, że Zafiry nie ma w gospodzie, spakowała koszyk i poszła do niego, zdecydowana, by zjeść w biurze obiad. Przynajmniej oboje mieli tam spokój od ciekawskiej señory Mercedes. Starsza kobieta już zdążyła przy śniadaniu zauważyć, że Diego rozmawiał z señoritą Zafirą niepokojąco długo, i napomnieć go, by miał większy wzgląd na uczucia brzemiennej żony. Zrobiła to z uśmiechem i troską w głosie i chyba tylko to spowodowało, że poranny posiłek nie skończył się awanturą.

By dojść do biura, trzeba było minąć kwatery alcalde, te same okna, przez które już tyle razy włamywali się i Felipe. Był upał, okiennice były pootwierane szeroko, a widok wnętrza przesłaniała tylko firanka. Powiewała luźno i zapewne powiew wiatru uniósł ją w jednym z okien i zaczepił o tkwiący w ścianie gwóźdź.

Victoria nie miała zamiaru podsłuchiwać, ale jakoś tak się złożyło, że na sam dźwięk głosu de Soto zwolniła kroku i zatrzymała się przy ścianie.

– Może postawmy sprawę jasno, – mówił alcalde. Victoria zamarła, słysząc, jakim tonem wypowiada te słowa. – Potrzebujecie mojego podpisu w tych papierach, jeśli macie pojechać dalej.

Si, alcalde. Jednak jesteśmy tylko trójką ubogich aktorów…

– Wystarczy!

Gdzieś na placu załomotały końskie kopyta i Victoria pospiesznie weszła do zaułka. Tu ściana domu chroniła ją przed dostrzeżeniem. Więcej, z miejsca, gdzie stała, mogła zobaczyć wnętrze pokoju. Nie gabinetu, ale osobistego pokoju alcalde.

Zafira siedziała przy stole, de Soto stał obok niego. Wpół opróżniona karafka z brandy i dwa kryształowe kieliszki były wymownym świadectwem, że do tej pory mogła toczyć się tu luźna, towarzyska rozmowa. Jednak atmosfera nie była tak swobodna, jak by się wydawało na pierwszy rzut oka, bo alcalde nachylał się właśnie w stronę dziewczyny.

– Przestańcie udawać, że nie rozumiecie, o czym mówię, – oznajmił cicho, z nieskrywaną groźbą w głosie.

Wyciągnął rękę i ujął Zafirę pod brodę, tak, że musiała na niego spojrzeć.

– Nie interesują mnie te nędzne centavos, jakie uzbieraliście.

Z miejsca, gdzie stała, Victoria mogła z łatwością zobaczyć wyraz twarzy dziewczyny. Zrozumienie, o czym mówi de Soto, a potem błysk przerażenia i odrazy, zastąpiony zaraz przez wymuszony uśmiech aktorki. Doña de la Vega zbyt dobrze umiała rozpoznawać ludzkie uczucia, by się co do tego mylić.

Zanim Zafira zdołała wykrztusić jakąś odpowiedź, ktoś gwałtownie zastukał do drzwi.

Alcalde! Alcalde! Przybył kurier! – rozległo się stłumione nawoływanie.

– Chwileczkę, kapralu! – odparł de Soto.

Zafira zerwała się z krzesła, ale nim doszła do drzwi, alcalde złapał ją za ramię, wbijając palce w okryte materiałem ciało.

– Czekam do wieczora, señorita! – powiedział to tak cicho, że Victoria ledwie usłyszała.

Potem otworzył drzwi. Za nimi czekał już Rojas.

Jeszcze przez kilka chwil po wyjściu de Soto i Zafiry Victoria stała jak skamieniała w zaułku. Widywała wcześniej podobne gesty, nieraz zdarzało się, że klient gospody oczekiwał od jej właścicielki czegoś więcej niż tylko posiłku czy posłania na noc. Umiała sobie z tym poradzić. Ale teraz, w tej chwili, wstrząsnęło nią co innego. Pamiętała aż za dobrze, jak przed laty ona sama siedziała przy tym stole. Pamiętała męską rękę na swoim policzku i Ramone, grożącego z pełnym samozadowolenia uśmiechem, że znajdzie sposób, by ją złamać. Wtedy umknęła mu, uwolniona z aresztu przez i wtedy też po raz pierwszy Zorro pojawił się w Los Angeles. Teraz dla de Soto była nieosiągalna. Ale to, co właśnie zobaczyła, upewniło ją, że słusznie podejrzewała alcalde.

Reakcja Diego, gdy chwilę później opowiedziała mu, co widziała, nie zaskoczyła Victorii. Nieznaczne zaciśnięcie ust i nagłe zwężenie oczu zdradzało, jak bardzo jest wściekły.

– Podejrzewałem de Soto – odezwał się cicho.

Wiedziała, że nie ma na myśli tylko jego zachowania wobec Zafiry, ale i wcześniejsze podejście alcalde do niej, Victorii. Zdała sobie sprawę, że Diego nie powiedział jej i ojcu wszystkiego, co wiedział o swym dawnym koledze.

– Co robimy? – spytała.

Popatrzył na nią uważnie.

– Wiesz, co najchętniej bym zrobił.

– Wiem.

Rzeczywiście wiedziała. Niezależnie od tego, z jakim dystansem chciała traktować tę tancerkę i na ile czuła się urażona jej postępkiem wobec Diego, nie życzyła jej takiej sytuacji. Być może dla Zafiry to nie była nowość i nie pierwszy raz stawała przed takim wyborem, ale Victoria nie widziała powodu, dlaczego miałaby pozwolić, żeby de Soto nagiął dziewczynę do swoich zachcianek. Nie, kiedy widziała jej obrzydzenie i kiedy pamiętała własny strach. Wiedziała też, że Diego myśli podobnie i dla niego nie miało w tej chwili znaczenia to, że kiedyś znał Zafirę. Jednak mimo wszystko nie chciała, by włamywał się do garnizonu. Musiała znaleźć inny sposób.

Dzień mijał szybko. Señora Rosita przyjęła Victorię po sjeście, z zadowoleniem dowiadując się, że doña de la Vega nie uskarża się już ani na dokuczliwe zmiany nastroju, ani na kłopoty żołądkowe. Zapewniła ją zaraz, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i wysłuchała opowieści o innych, pomniejszych dolegliwościach, jak zmęczenie, ociężałość czy denerwująca znajoma teścia. Doradziła częstszy odpoczynek i trochę ziół na uspokojenie nerwów zszarganych rozmowami z señorą Mercedes.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 6

W gospodzie było już tłoczno, goście zbierali się tłumnie przed kolejnym przedstawieniem i Victoria znów wybrała dla siebie miejsce za barem. Zauważyła, że Diego rozmawia z Mendozą. Sądząc po prawie opróżnionym talerzu stojącym przed sierżantem, jej mąż przeprowadził swoje małe śledztwo i wypytywał o kuriera, który dziś się zjawił w garnizonie. Felipe, który pół dnia spędził w stajni za gospodą, pomagając przy koniach gości i ucząc się rzutów nożem, prześlizgnął się do kuchni, by coś zjeść. Na widok Victorii zasygnalizował szybko, że nie dowiedział się niczego istotnego poza tym, co mówił podczas sjesty – że señorita Zafira wróciła ze swego spotkania z alcalde rozzłoszczona niczym grzechotnik i zamknęła się w wozie, by poćwiczyć swoje magiczne sztuczki.

Przedstawienie rozpoczęło się. Tak jak poprzednio były w nim żartobliwe i dramatyczne przemowy i sceny. Nie było natomiast ani rzucania nożem, ani magicznych sztuczek señority. Nikomu to nie przeszkadzało, zwłaszcza że Alevar zaprosił na scenę jedno z dzieci i wręczył mu piłki, by pokazało, czego zdążyło się nauczyć. Ten nieoczekiwany występ zyskał sporą aprobatę i wybrany chłopiec, choć żonglował tylko dwiema kulkami, zszedł ze sceny po burzliwej owacji.

Jak poprzedniego dnia, tak i tym razem, po przedstawieniu, goście gospody skupili się wokół aktorów, częstując się winem i rozmawiając. Rodrigues i Zafira ze smutkiem oświadczyli, że będą następnego dnia wyruszać w dalszą drogę, więc tym bardziej byli teraz oblegani przez widzów. Szczególnie kilku młodszych caballeros usilnie komplementowało señoritę, ale rozpierzchli się na boki, gdy do Zafiry podszedł de Soto. Ucałował jej rękę, wypowiedział kilka uprzejmych słów i dopiero gdy już się odwracał, by odejść, rzucił jakąś cichą uwagę, po której dziewczyna spojrzała na niego z nieskrywaną niechęcią.

Tłok w gospodzie powoli malał. Mimo wszystko był to zwykły dzień tygodnia, a część gości mieszkała w sporej odległości od Los Angeles. Żegnali się więc kolejno, z niechęcią, ale wychodzili i tylko turkot wozów świadczył, że odjeżdżają.

Victoria i Diego tym razem zostali trochę dłużej. Diego odciągnął na bok señora Alevara, by tam przepytać go o aktorskie i cyrkowe tradycje ich małej trupy. Notował pilnie, robiąc sobie tylko przerwy na dolanie wina do kubków rozmówcy i sierżanta Mendozy, który siedział zaraz obok i przysłuchiwał się aktorowi z pełnym nabożnego podziwu skupieniem, niczym dziecko nauczycielowi. Victoria zaś zajęła miejsce za barem, nalewając kolejne porcje wina czy innych napitków.

W gospodzie było już właściwie pusto, jeśli nie liczyć grupki zagadanych starszych caballeros w kącie, kiedy señorita Zafira pożegnała kolejnego adoratora i podeszła do baru. Victoria natychmiast spostrzegła zmianę, jaka zaszła w dziewczynie. Do tej pory wesoła, uśmiechnięta zarazem przyjaźnie i ufnie, teraz sprawiał wrażenie zmęczonej i zrezygnowanej.

– Czy mogę prosić butelkę brandy? – spytała cicho i położyła monety na kontuarze.

Victoria bez słowa postawiła przed nią alkohol i od razu nalała do szklaneczki szczodrą porcję. Zafira podziękowała jej skinieniem i wypiła jednym haustem. Odstawiła puste naczynie, odetchnęła głęboko i wyprostowała się, wyraźnie zdeterminowana.

Gdy Zafira odwracała się, by odejść od baru, Victoria złapała ją za ramię.

– Nie musicie tego robić, señorita.

– Czego?

– On nie może was do czegokolwiek zmusić.

– Mylicie się, doña. – Zafira uśmiechnęła się gorzko.

– Nie – zaprzeczyła Victoria. – Jeśli tylko nie ma przeciw wam żadnych dowodów, nie zdoła was zatrzymać. Nie musicie ulegać jego żądaniom.

– Co wiesz o jego…? – Zafira porzuciła grzecznościowe zwroty.

– Okno jego pokoju wychodzi na zaułek. Słyszałam, czego od was chciał.

– Nic nie…

– Zaprzeczysz? – Victoria przechyliła lekko głowę, też zwracając się bezpośrednio do dziewczyny. Ta nie odpowiedziała. – Znam de Soto i mój mąż go zna. Jeśli myślisz, że pozwolimy, by cię przymusił, mylisz się.

– Nie zdołacie… – Zafirze drżały wargi, a opanowanie i determinacja znikły bez śladu.

– Doprawdy? – Victoria uśmiechnęła się chłodno. – Rozejrzyj się. Diego jest tu powszechnie szanowanym , a cały garnizon korzysta z mojej kuchni. Myślisz, że alcalde może otwarcie użyć przemocy?

Zafira odetchnęła głęboko, jakby jakiś ogromny ciężar spadł jej z pleców, ale zaraz spochmurniała.

– Nie mam jego podpisu w paszportach…

– Poproś sierżanta o podpis i jedźcie do Santa Barbara – odparła Victoria. – Tamtejszy alcalde to surowy i uczciwy człowiek. Uhonoruje wasze dokumenty i podpisze wam na dalszą drogę.

Dziewczyna spojrzała na doñę de la Vega z nieskrywaną ulgą i wdzięcznością.

Doña

– Ciii… – Victoria nachyliła się nad kontuarem. – Niech wasi towarzysze śpią dziś tutaj, w waszym pokoju w gospodzie, a wy spędzicie noc w domu señory Antonii. Wyjedźcie przed świtem, nie przez plac, ale tą uliczką za gospodą, by nikt nie zauważył, że was nie ma. Alcalde nie poważy się otwarcie was ścigać, nie ma pretekstu.

Zafira przez dłuższą chwilę przyglądała się Victorii.

Gracias, doña… – powiedziała w końcu cicho. – Ja…

– Idźcie z señorą Antonią, señorita – przerwała jej Victoria.

Nie chciała podziękowań tej dziewczyny. Nie, kiedy ją samą obchodziło, by Zafira Rodrigues jak najprędzej wyjechała z Los Angeles.

Zafira postawiła brandy przed bratem, szepnęła mu coś na ucho i za chwilę znikła za kuchenną zasłoną. Kiedy wychodziła razem z Antonią, Diego przerwał na moment rozmowę z Alevarem o teatrze w Meksyku i obejrzał się na żonę. Victoria odpowiedziała mu skinięciem głowy. Plan się powiódł. De Soto może sobie czekać do późna w nocy, a jeśli się poważy na wizytę w gospodzie, niemile się rozczaruje. Nim wzejdzie słońce, Zafira i jej towarzysze będą już w drodze do Santa Barbara, a dopilnuje, by tam dotarli. Może Victoria powinna była jeszcze uprzedzić Mendozę czy Rojasa, tak na wszelki wypadek, by nie dali się wysłać w pogoń, ale wolała tego nie robić. Gdyby to wyszło na jaw, mogłoby zostać uznane za podburzanie, a żołnierze i tak wiedzieli, że doña de la Vega pewnych rzeczy nie zaakceptuje.

X X X

Następnego dnia każdy mógł dostrzec, że alcalde jest w złym nastroju. Siedział nad swoim śniadaniem z miną tak ponurą, jak rzadko kiedy. Zbeształ Marisę, że przyniosła mu za gorącą zupę, a potem narzekał głośno, że polewka jest niedosmakowana, ale nie zrobił nic więcej. Zjadł i siedział, z miną obrażoną na cały świat, w kącie sali, ignorując pozdrowienia wchodzących. Ale z tego, co spostrzegł Felipe, patrole wyruszyły w zwykłym porządku i nie było żadnego wskazywania, dokąd mają się udać czy kogo sprowadzić. Widząc to, Victoria miała ochotę pogratulować sobie, że tak sprytnie ułatwiła ucieczkę Zafirze. Jej dobre samopoczucie psuło tylko to, że Diego z jakiegoś powodu nie był tak bardzo zadowolony jak ona. Ale na razie nie było go w Los Angeles, bo sporo przed świtem zaczaił się w okolicy pueblo, by obserwować wóz aktorów i Victoria mogła bez przeszkód cieszyć się złym humorem de Soto.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 38

Jednak jej dobry nastrój zniknął jeszcze przed południem, kiedy na plac pueblo wjechała grupa jeźdźców. Kapral wreszcie wrócił z Monterey, przyprowadzając ze sobą dwa wozy wyładowane amunicją, muszkietami i innymi niezbędnymi wojsku przedmiotami.

Wrócił, choć ledwo mu się to udało. Płótno okrywające skrzynie było poszarpane, podarte i poprzepalane, same skrzynie nosiły ślady kul i ognia, a żołnierze byli nie tylko brudni od pyłu gościńca, ale i uczernieni spalonym prochem. Sepulveda siedział pewnie w siodle, ale już Figuarroa powiewał rozciętym rękawem munduru, a od ciemnego materiału kurtki ostro odcinało się względnie białe płótno opatrunku.

Taki widok musiał ściągnąć licznych gapiów. Kiedy doktor zajmował się szeregowym Figuarroą, a Rojas i jego ludzie zabrali wozy i pozostałych żołnierzy do garnizonu, kapral składał swój raport. Na werandzie gospody, bo on i de Soto mieli asystę kilkunastu peonów, caballeros i innych mieszkańców Los Angeles, którzy tłoczyli się dookoła, uważnie słuchając. Sepulveda być może nawet uznał to za niezbędne wsparcie, bo meldował o swoich przejściach w miarę równym i pewnym głosem, choć nie były to rzeczy ani miłe, ani pochlebne dla tak doświadczonego żołnierza, za jakiego się uważał.

Wpadli w pułapkę. Kilka godzin drogi od Los Angeles, gdzie szlak z Monterey kluczy pomiędzy wzgórzami, pięciu czy sześciu zamaskowanych jeźdźców ostrzelało ich z zasadzki. Po pierwszej chwili paniki, kiedy to Figuarroa spadł, ranny, z konia, ludzie kaprala zaszarżowali na napastników. Ci wycofali się, po to tylko, by przypuścić atak z drugiej strony. Ich zamiary były jasne – ostrzeliwali jeźdźców, usiłując zmusić ich do odstąpienia od wozów i ładunku, a sam transport uprowadzić. Gdy ta próba się nie powiodła, atakujący zmienili taktykę. Tym razem zaczęli podjeżdżać niebezpiecznie blisko i rzucać na pokrywające ładunek płótno płonące pochodnie. Raz im się udało – konie spłoszyły się, poniosły i wóz wywrócił się, rozsypując swą zawartość. Na szczęście były to głównie resztki zapasów i obozowe drobiazgi, ale ten sukces ośmielił bandytów i tym gwałtowniej zaczęli atakować kolejne, znacznie cenniejsze ładunki. Mimo wyrównanych sił wydawało się, że Sepulveda i jego ludzie tylko cudem ujdą z życiem, gdyby nieoczekiwanie nie pojawił się Zorro. Jeździec w czerni rozproszył bandytów, a dwóch czy trzech spieszył, strącając z koni. Niespodziewana pomoc i to, że co najmniej jeden z napastników, prawdopodobnie dowódca, został ranny, sprawiło, że desperados się wycofali.

Jasnym było, że de Soto nie był zbyt ucieszony słysząc, że to dzięki interwencji udało się kapralowi opanować przestraszone konie, ugasić ogień i doprowadzić cenny transport do pueblo. Sepulveda nie krył w dodatku, że miał zbyt wiele do roboty, by myśleć o tym, że trafiła mu się okazja do pojmania czy choćby zastrzelenia słynnego banity. Mało tego, powiedział wprost, że coś takiego byłoby z jego strony głupotą. Tak samo jak głupotą byłaby próba pochwycenia choć jednego z napastników. Pogoń za nimi i pozbawienie wozów ochrony mogło przynieść, jego zdaniem, opłakane skutki.

To ostatnie zdanie wyraźnie rozwścieczyło de Soto. Sepulveda bowiem wcześniej przyznał, że desperados powoływali się na Joaquina Correnę, była zatem szansa, że to on był dowódcą bandy. Ranny, być może poważnie, byłby łatwą i cenną zdobyczą. Alcalde nie ukrywał swojej złości, ale miał dość rozsądku, by nie ukarać kaprala. Zamiast tego odmaszerował do garnizonu i za chwilę Rojas i Mendoza wyruszyli z patrolami.

Stojąc wygodnie w oknie gospody i słuchając opowieści kaprala, Victoria czuła się z każdą chwilą coraz bardziej winna. Teraz rozumiała, czemu Diego nie był, mimo wszystko, zadowolony, że Zafira i jej przyjaciele opuszczają Los Angeles. Podejrzewał przecież, że mogą mieć jakieś powiązania z rewolucjonistami i to, że ani ona, ani niczego nie podsłuchali, nie rozwiewało jego podejrzeń.

– Przechytrzyli mnie – odezwał się nieoczekiwanie Diego za plecami Victorii.

– Jak to? – spytała.

Ludzie stali przed werandą, głośno komentując nieoczekiwane zdarzenie. De Soto pomaszerował już do garnizonu, a znużony Sepulveda powoli szedł za nim.

– Pilnowałem całą drogę, czy ktoś do nich nie podjedzie. Nikt się nie zjawił. A potem usłyszałem kanonadę i wiedziałem już, że jestem potrzebny gdzie indziej.

– To równie dobrze może oznaczać, że myliłeś się co do nich.

– Nie. – Diego potrząsnął głową, a w jego głosie Victoria usłyszała ton bezwzględnej pewności. – Oni szpiegowali dla Correny. Nie wiem tylko, jak przekazali mu wiadomość o transporcie. Gdybym się nie obawiał, że dojdzie do ataku na pueblo…

Victoria westchnęła. Zgadzała się z Diego, że trzeba jak najszybciej odesłać aktorów z Los Angeles. I dlatego, że mogli być wywiadowcami rewolucjonistów, szpiegującymi, jakie są zabezpieczenia garnizonu, i dlatego, że de Soto był aż za bardzo zainteresowany dziewczyną. Nie mówiąc już o jej osobistej niechęci do Zafiry. Teraz wyglądało na to, że się pomylili. Correna nie przypuścił ataku na pueblo, ale uderzył poza jego granicami.

Ruch na placu przykuł nagle jej uwagę. Przyjrzała się uważnie temu, co nadjeżdżało od rogatek.

– Wygląda na to, Diego – powiedziała cicho – że będziesz mógł zapytać o ten szczegół.

Grupa aktorska Rodriguesa wróciła do Los Angeles.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 15Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 17 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *