Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 13

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
To, co było kiedyś, zapomniane czy pamiętane, czasem może zmienić to, co będzie. Ósma część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Rozdział 13. Cena dowództwa

Przez trzy dni wieczory w hacjendzie de la Vegów były gwarne i wesołe. W miękkim świetle lamp i świec rozstawionych w ogrodzie don wspominał z przyjaciółmi, jak to sam określał: „dawne złe czasy”, czyli dni, kiedy wszyscy służyli Jego Królewskiej Mości. W tych wspominkach brała udział też señora Mercedes, czasem uzupełniając to, czego była świadkiem, a co upływający czas zatarł w pamięci starszego . Diego, i Felipe trzymali się trochę na uboczu, głównie słuchając opowieści.

Jednak wesołość tych rozmów była podszyta smutkiem, a śmiech cichł, gdy co rusz któryś z weteranów urywał i zamyślał się. Nietrudno było też dostrzec przyczyny takiego stanu. To było już ostatnie spotkanie przyjaciół. Przeszli razem przez koszary i przemarsze armii, przetrzymali piekło bitew i jeszcze gorsze dni po walce, przetrwali lata, a nawet zdołali odnaleźć i pochwycić zdrajcę, który zabił jednego z nich. Ale już sam fakt, że pojmali Cordobę, podkreślał, że coś się zakończyło. Przymus, gnający Juana Travesa z gospodarstwa przestał istnieć, powód, dla którego Frontera i Escobar opuścili swoje rodziny – także. Don też uwolnił się od konieczności zemsty. Ale to wszystko oznaczało teraz tylko jedno, gdy jego przyjaciele odjadą z Los Angeles, nie zobaczą się już nigdy więcej. Może jeszcze przyjdą listy, opowieści o tym, co się dzieje w ich domach, ale nigdy już nie zobaczą się osobiście. A przynajmniej nie po tej stronie świata, bo wieczność i Sąd Ostateczny to była zupełnie inna sprawa, jak to ujął z humorem Escobar.

Pablo Escobar zresztą miał szczególny powód, by śmiać się i właśnie tak żartować z nieuchronnego rozstania. Po powrocie z Canyon de las Piedras spędził kilka godzin w towarzystwie doktora Hernandeza. O czym rozmawiali, nie powiedział nikomu, ale Diego widział, że sierżant zamyśla się częściej od pozostałych i w tym zamyśleniu wręcz bezwiednie pociera ręką klatkę piersiową, jakby chciał dotknąć serca. To i fakt, że doktor prosił Diego o spreparowanie kilku lekarstw, trudnych do sprowadzenia do Los Angeles, było dla młodego de la Vegi wystarczającym wytłumaczeniem, co się dzieje. Miał tylko nadzieję, że Pablo zdoła powrócić do swojego domu i bliskich, by powiedzieć im, że ta szaleńcza eskapada nie była pomyłką i że teraz już będzie z tymi, których kocha. A może nie? Może lepiej byłoby, gdyby odszedł właśnie tu, w Kalifornii? Diego zastanawiał się, obserwując, jak Escobar po raz kolejny cofa się w cień, za kapitana, czy sierżant nie liczył właśnie na taki chwalebny koniec w pościgu za zdrajcą.

Jak by jednak nie było, wizyta przyjaciół don miała się ku końcowi. Wbrew swej dotychczasowej praktyce de Soto zdecydował się odesłać pojmanych desperados do Monterey. Nie chodziło mu zresztą tylko o to, że Cordoba powinien stanąć przed sądem. Były żołnierz kajał się we wręcz dramatyczny sposób, błagając o litość. Co więcej, zaręczał, że dołączył do desperados za wiedzą gubernatora, by dotrzeć do Correny, pochwycić go czy zabić i tak odkupić swoje dawne winy.

znalazł się w ten sposób w trudnej sytuacji. Z jednej strony nie mógł wykluczyć, że Cordoba mówi prawdę, w końcu sam Frontera przyznawał z goryczą, że to by nawet pasowało, bo jeśli Cordoba umiał coś robić dobrze, to właśnie strzelać w plecy. Faktycznie mógł więc być wysłany, by usunąć Correnę i zagrożenie, jakie ten rewolucjonista stanowił dla Kalifornii. Alcalde zatem, posyłając go na szafot, mógł pokrzyżować plany samego gubernatora. Z drugiej strony pozostawała otwarta kwestia dezercji, zdrady i morderstwa na osobie Alfonso de la Vegi. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że miało to miejsce prawie trzydzieści lat wcześniej, de Soto czuł wspólny chyba wszystkim wojskowym wstręt do myśli, by takie przestępstwo uszło płazem, i niepotrzebne mu do tego było oburzenie don i jego przyjaciół.

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 18

Dylemat ten alcalde rozstrzygnął w iście salomonowy sposób. Cordoba miał zostać odesłany do Monterey, do osobistej dyspozycji gubernatora. Razem z eskortą jechali także kapitan Frontera, Escobar i Traves, by zaświadczyć o dawnych zbrodniach. Na gubernatora spadał zatem obowiązek ocenienia, czy niejaki Cordoba ma prawo jeszcze chodzić pośród żywych.

To rozwiązanie miało też inne korzyści. Uspokajało caballeros, kiedy bowiem Frontera głośno domagał się prawie natychmiastowej egzekucji, don obruszył się, przypominając, że na cmentarzu Los pochowana jest jego żona i on nie zgadza się, by morderca jego brata spoczywał choćby w odległości mili od ukochanej małżonki. Nawet jeśli miałby leżeć w nieoznaczonym dole pod płotem. Starszy de la Vega ograniczył się też do napisania listu do gubernatora. Dla niego, jak oświadczył, zemsta skończyła się w chwili pojmania Cordoby. Im dalej zostanie ten łajdak wywieziony i stracony, tym lepiej. Dodatkowo dzięki temu wyjazdowi do Monterey nadarzała się sposobność, by żołnierze, wracając, eskortowali transport prochu, kul i muszkietów, o jaki alcalde zabiegał już od chwili pojawienia się bandy Saragosy. Jeśli gubernator nie chciał zwiększyć obsady garnizonu w Los Angeles, mógł go przynajmniej porządnie wyposażyć.

Trzy dni trwało przygotowanie garnizonu na wyjazd części oddziału, aż wreszcie wyruszył wraz z podwładnymi, Cordobą i towarzyszącymi podróżnymi. Dopiero gdy kapitan Frontera, sierżant Escobar i szeregowy Traves wyjechali, don odetchnął.

– Ojcze?

stał w progu biblioteki. Był późny wieczór, po cichej tym razem kolacji wszyscy domownicy poszli już spać. A przynajmniej mieli pójść.

– Tak czekałem, kiedy przyjdziesz, Diego – odparł don Alejandro. – Co z Victorią?

– Śpi już, mam nadzieję. Ojcze, czy chcesz przejść… – Diego wskazał na kominek.

– Czemu? Czyżbyś chciał mi powiedzieć coś, co nie wzbudzi mojego entuzjazmu?

Diego zaśmiał się cicho.

– Aż tak jestem przewidywalny?

– Widziałem, że od naszego powrotu zbierasz się, by o czymś ze mną pomówić. Czemu nie wcześniej?

– Wcześniej raczej nie było sprzyjających warunków. – Młody de la Vega zaplótł ramiona na piersi i oparł się o biurko.

– Cóż to? – Don uniósł brwi w zdumieniu. – Kazanie?

Jego syn potrząsnął głową.

– Nie – odparł. – Nie takie, jak byś się spodziewał. Raczej coś takiego, jak to, co kiedyś usłyszałem od ciebie.

– Kiedy?

– Jak wróciliśmy z Victorią z Monterey.

– Ach, to…

Starszy nie musiał przypominać sobie, do czego nawiązuje jego syn. Wtedy to on, choć chciał wygarnąć mu całą głupotę postępowania i swój lęk o jedyne dziecko, nie wiedział, jak dobrać słowa i czy jego tyrada miałaby jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Zastanowił się więc tylko przez chwilę nad tym, co mogło wzbudzić taki niepokój u Diego.

– Rozumiem, że nie widzisz sensu w jego mówieniu? – spytał wreszcie.

– Czy nie widzę… Byłem zły na ciebie, ojcze – przyznał się Diego. Mówiąc to odepchnął się od biurka i zaczął chodzić po bibliotece. – Że nie chciałeś poczekać, że nie wycofałeś się, gdy się okazało, że sierżant Escobar nie był w stanie walczyć… A najbardziej za ten moment, gdy się szamotałeś z Cordobą! Nie wiedziałem, jak ci pomóc! Mogłem ogłuszyć wartowników, mogłem ostrzec cię hałasem i potem spłoszyć konie, by odwrócić uwagę desperados, ale gdy się na niego rzuciłeś… Wtedy został mi tylko skok pomiędzy was, a byłem za daleko! – Diego urwał i odetchnął głęboko. – Wierz mi, byłem naprawdę zły.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 5 Zmiana warty

– Ale już nie jesteś.

– Jestem. Tyle tylko, że wiem, że to nonsens.

– Czemu? Dlatego, że nic mi się nie stało?

Don pamiętał, jak Diego użył kiedyś właśnie tego argumentu. Przekonywał go wtedy, że nie ma sensu gniewać się na niego, skoro już powracał do zdrowia po postrzale.

– Nie. Dlatego… – Diego roześmiał się, trochę bezradnie, w taki sposób, w jaki często kwitował swoje sprzeczki z Victorią. – Dlatego, że nagle zrozumiałem, co ty musisz czuć, widząc, jak obijam żołnierzy.

Przez moment don nie mógł wykrztusić słowa. Diego śmiał się, ale w jego śmiechu nie było rozbawienia. Raczej bezradność i… smutek. Zresztą zaraz usiadł obok biurka i zapatrzył się w płomień lampy.

– Co cię gryzie, Diego?

– Bezradność. – Młody de la Vega nie odrywał spojrzenia od światła. – Świadomość, że nie mogę nic zrobić.

– W sprawie Cordoby czy w sprawie pueblo?

Diego zerknął na ojca, uśmiechając się mimowolnie. Don wiedział, dlaczego. Jego syn często używał takiego precyzyjnego zadawania pytań, by zmienić tok rozmowy, i teraz z pewnością rozpoznał metodę.

– W obu, jeśli pytasz. Mam poczucie, że nie powinienem był pozwolić ci jechać do Canyon de las Piedras. Gdyby coś ci się stało…

– Diego, Diego… – Starszy de la Vega pokręcił głową. – Nie jestem wieczny, synu. Któregoś dnia, prędzej czy później, rozstaniemy się. Na jakiś czas, zapewne. – Podniósł dłoń, by uciąć odruchowy protest. – Powiedziałem, na jakiś czas. Ale to rozstanie jest nieuniknione.

Spojrzenie młodego stało się wręcz ponure. Jego ojciec nie miał wątpliwości, o czym myśli syn.

– Nie waż się myśleć, że je przyspieszasz swym zachowaniem – powiedział surowo.

– Ale…

– Będziesz się musiał z tym pogodzić, Diego.

– Ojcze…

– Diego… – Don oparł się wygodniej w fotelu. – To jest część stawania się mężczyzną. – Nie mógł powstrzymać uśmiechu, widząc wyraz twarzy syna, gdzie zaskoczenie walczyło z oburzeniem. – Tak, wiem, ty jesteś mężczyzną, i to dorosłym. Ale tylko ktoś bardzo młody może wierzyć, że jest w stanie kontrolować wszystko i ochronić wszystkich…

– Ja nie…

– Nie, Zorro? Nie próbujesz ratować nas wszystkich? Nie czujesz się urażony, bo twój ojciec brał udział w awanturze, która mogła się skończyć jego śmiercią, a ty musiałeś się temu tylko przypatrywać? Nie męczy cię myśl, że któregoś dnia nie będziesz w stanie mnie obronić?

Diego odwrócił wzrok.

– Męczy – przyznał po chwili ciszy. – Tak samo jak to, czy nie powinienem przestać…

– Być Zorro?

– Tak…

– Rozumiem, że któraś rozmowa z Victorią miała dość burzliwy przebieg?

– Tak… – Diego westchnął.

– A jednak widziałem cię w las Piedras. I nie sądzę, by miała do ciebie o to pretensje.

– Nie – przyznał młody de la Vega, ale zaraz znów potrząsnął głową, wyraźnie nieprzekonany.

Don ujął kieliszek z winem i delikatnie nim zakręcił, obserwując błyski światła w krysztale. Być może jego syn musiał sam poradzić sobie z tym konfliktem i ocenić, co jest dla niego ważniejsze, ale on, jako ojciec, mógł mu w tym dopomóc.

– Potrafiłbyś żyć bez maski? – spytał.

Diego nie odpowiedział.

– Potrafiłbyś pojechać do pueblo, gdyby zginął Jose Rivas?

Nadal nie było odpowiedzi, ale Diego zacisnął dłonie.

– A Mendoza?

– Nie.

Odpowiedź była krótka i sucha. Diego wyprostował się i spojrzał na ojca.

– Mogę czuć się winny, że pomogłem schwytać ludzi Saragosy – powiedział. – Albo tych desperados Correny tydzień temu. Ale jeśli pomyślę, że mógłbym pozwolić de Soto na egzekucję Mendozy…

READ  Serce nie sługa - Rozdział 5. Cienie przeszłości

– Więc masz odpowiedź.

– Rozumiem. – Diego, nie, uśmiechnął się krzywo. – Skoro miałbym mieć takie poczucie winy, to powinienem działać, czy tak?

Don pokiwał aprobująco głową.

– Tyle, ojcze, że narażam tą maską ciebie, Vi i Felipe.

– Każde z nas się na to zdecydowało.

– A nasze dziecko?

Starszy wyprostował się w fotelu, zaalarmowany. Więc to dręczyło jego syna…

– Sądzisz, że de Soto nie przestrzegałby prawa? – spytał cicho.

– Wolałbyś nie wiedzieć, co mi powiedziała swego czasu Vi…

– Ach, no tak… – Don odetchnął głęboko. – Mogłem się tego domyślić… Powinienem się był tego domyślić… Ale dlaczego zakładasz, że sprawy się źle potoczą?

Diego, nagle wytrącony z ponurych myśli, spojrzał zaskoczony na ojca. Ten tylko pokiwał głową.

– Dlaczego założyłeś, że akurat przed tym niebezpieczeństwem nie zdołasz nas ochronić? Gdybyśmy byli tak nieświadomi, jak kiedyś, bylibyśmy narażeni na atak. Ale wiemy, co nam zagraża, więc czemu jesteś przekonany, że będziemy bezradnie czekali na naszą zgubę, jeśli tobie powinie się noga?

Młody tylko pokręcił głową, nagle oniemiały, niemogący znaleźć odpowiedzi.

– Skąd?… Skąd?… – wyjąkał w końcu.

– Ponieważ byłem kiedyś dowódcą, synu.

Don Alejandro podniósł się z fotela. Było już późno, a on musiał wstać wcześnie rano. Planował wyjazd z vaqueros, by sprawdzić, jak mają się stada niedaleko granicy ziem Segovii. Ostatnie raporty z tego terenu mówiły dość oględnie o kłopotach z cielętami, więc chciał zobaczyć na miejscu, co się dzieje.

– Byłem dowódcą – powtórzył. – Widziałem, jak giną ludzie, za których byłem odpowiedzialny. Mogłem zrobić wiele, by im pomóc, ale nigdy nie było to wystarczająco wiele. I musiałem im zaufać, że oni też zrobią coś, by się uratować, bo oni też godzili się na ryzyko. Teraz ty musisz zaufać nam. To właśnie ta część bycia mężczyzną, której jeszcze nie opanowałeś. Pozwól nam na toczenie walki.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 12Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 14 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *