Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 5

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Od autora: Mężczyźni źle przedstawieni? Chyba nie wszyscy… A strach? Cóż, to prawda, że dawne doświadczenia dyktują motywy naszych decyzji…


Rozdział 5. Towarzyskie roszady


Spotkanie w gospodzie było czymś, co Victoria doskonale znała. Krążący po sali ludzie, głośniejsze i cichsze rozmowy, dzbanki z napojami na ladzie baru i roznoszone przez służące tu dziewczyny… Wszystko było niemal takie samo jak w Los Angeles. Niemal, bo tam była gospodynią, a nie gościem, ale musiała przyznać, że ta nowa rola zaczyna się jej podobać.

Zebrani wciąż przechodzili od grupy do grupy, więc nie było w tym nic dziwnego, że Victoria usiadła wygodnie w rogu sali, by odpocząć, a mąż przyniósł jej kubek z lemoniadą.

nie ostrzegł nas, jak bardzo wszystkim zależy, by Flor jak najszybciej wyszła za mąż – powiedziała cicho, nim upiła łyk. Niestety, napój był przygotowany tak samo niedbale, jak przed południem.

– Wiem, Juan mi mówił – odparł równie cicho.

Zerknęła na niego z ukosa.

– Podejrzewa, że ktoś szczególnie na to nalega?

– Nie, całe pueblo jest w tym zgodne. I plotkuje.

– Plotki… – mruknęła z niesmakiem. – Gdzie on teraz jest?

– Wrócił do hacjendy.

– Dziwne… Powinien być tu z Flor.

– To … – zauważył Diego miękko. – I chyba nie dają im o tym zapomnieć. Te plotki dotyczą także jego.

– Nie wszyscy tutaj obecni są – odparła z nutą irytacji w głosie. – Jeśli jest w pobliżu ktoś inny z hacjendy, niech go zawiadomi, by wracał. Jest potrzebny Flor jako strażnik i wsparcie.

– Teraz my jesteśmy jej opiekunami.

– To co innego.

Diego nie odpowiedział. Zerknęła na niego i stwierdziła, że obserwuje krążących po sali ludzi. Za chwilę lekki szmer zapowiedział Victorii, że jej mąż zniknął gdzieś za filarem. Ukryła uśmiech za kubkiem. mógł sądzić, że don Alejandro nakłoni Flor do posłuszeństwa, ale nic nie stało na przeszkodzie, by to ona i Diego pomogli señoricie Pereira rozegrać sprawę przyszłości.

x x x

Don Alejandro odstawił kubek. Wino było całkiem dobre. Delikatne, z lekko owocową nutą, choć można było wyczuć, że nie pozwolono mu odetchnąć właściwą chwilę. To akurat było zrozumiałe przy takim ruchu w gospodzie. Beczkowy posmak był wybaczalny, chociaż, jak sobie zaraz uświadomił, Victoria potrafiła dopilnować, by wino podawane u niej na spotkaniach go nie miało.

Pomimo tego don Alejandro był zadowolony. Całe przedpołudnie rozmów z handlarzami zaowocowało kilkoma ustnymi uzgodnieniami, że przybędą do Los Angeles. Jeśli wszystko potoczy się po jego myśli, za dziesięć dni będzie mógł zorganizować w pueblo aukcję bydła podobną do tej tutaj, zamiast męczyć ludzi i zwierzęta wędrówką. Rozejrzał się za synem i dostrzegł, że Diego gdzieś zniknął, a Victoria usiadła w zacisznym kącie. Flor, która do tej pory krążyła między rozmówcami w towarzystwie , właśnie przeprosiła Ramireza i podeszła do doñi de la Vega. Sądząc z gestów, rozmawiały o podawanych tu napojach czy jedzeniu. W stronę don Alejandro zaś zmierzał przysadzisty, szpakowaty caballero, na którego koszuli, mimo względnie wczesnej pory, znać już było ślady sosu.

– Alejandro! – Mężczyzna wykrzyknął radośnie na widok starszego de la Vegi. – Co cię tu sprowadza? Sprzedajesz czy kupujesz?

– Witaj, Domingo. Ani jedno, ani drugie, na razie.

– Niech zgadnę… – Don Domingo de Saavedra zastanowił się głęboko. – Ale nie, to niemożliwe…

– Cóż takiego?

– Pomyślałem, że chcesz wyswatać syna z tą ślicznotką Pereiry. Ale raz, że obiło mi się o uszy, że twój syn jest już żonaty… Czy się mylę? – De Saavedra zawahał się. – Doszły mnie słuchy, że to była jakaś dramatyczna historia, chyba że to jakiś inny de la Vega…

– Nie. Prawie go straciłem – odpowiedział don Alejandro.

Dios mio… Musisz mi powiedzieć więcej. Ale, ale… skoro masz już synową, to po co go tu wezwałeś? A chciałem cię uprzedzić, że ta mała Pereira jest śliczna, ale nieco za bardzo samodzielna i wygadana jak na dobrą żonę.

Starszy caballero nie mógł powstrzymać śmiechu.

– Widzisz tę piękność koło niej? – spytał wreszcie.

– Widzę. Ona…

– To jest żona mojego syna. I tak, oczekuję wnuka. – De la Vega nie ukrywał zadowolonego uśmiechu. – Uwierz mi, Flor Pereira jest przy niej potulnym jagniątkiem.

Don Domingo pokręcił głową.

– Aż trudno uwierzyć, jak ten czas leci. Mały Diego już żonaty… Jednak… To Indianka? – zdziwił się.

– Czy masz coś przeciwko temu? – spytał zimno don Alejandro.

– Nie, nie… – De Saavedra potrząsnął głową. – To co was sprowadza do Santa Barbara? – spytał, zmieniając temat.

– Los Angeles miało latem poważne kłopoty…

Don Alejandro, taktownie nie dostrzegając zmieszania znajomego, zaczął opowiadać o tragedii, jaką spowodował fałszywy Segovia. Zauważył, że Flor nadal rozmawia z Victorią, a Diego, który przyniósł im kubki z napojami, zagaduje Ramireza. Po chwili obaj wyszli na zewnątrz. Przez moment zastanowił się, czy jego syn tylko chciał odetchnąć świeżym powietrzem, czy też miał jakąś sprawę do , ale porzucił tę myśl. Diego sam mu powie, gdy będą mogli porozmawiać. On mógł do końca wyjaśnić Domingo, czemu Los Angeles potrzebuje takiej aukcji jak ta w Santa Barbara.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 37

x x x

Na zewnątrz Diego oparł się o ścianę gospody. Ramirez wyszedł zaraz za nim.

– Coś się stało, de la Vega? – spytał.

– Możemy tu gdzieś swobodnie porozmawiać? – odpowiedział mu pytaniem Diego.

– Zależy, co macie na myśli mówiąc o swobodzie.

– Nikt nas nie podsłucha i nikomu nie wyda się to podejrzane.

Santa Barbara parsknął śmiechem, ale zaraz spoważniał i przyjrzał się uważnie młodemu caballero.

– Rozumiem, że to nie jest jedna z waszych prób? – zapytał.

– Nie. Sprawa jest dosyć delikatna.

– Ach, tak… – westchnął Ramirez. – Chodźcie ze mną.

Boczne wyjście z gospody prowadziło na niewielkie podwórze. Diego rozejrzał się, odruchowo oceniając otoczenie w poszukiwaniu dróg ucieczki. Furta w rogu musiała wychodzić na plac, solidne filary wspierały galeryjkę biegnącą wzdłuż piętra, a całą przestrzeń zacieniał dach z rozpiętej na kratownicy winorośli. Ciężkie, dojrzałe grona zwisały tuż nad głowami i chyba właśnie dlatego nie wpuszczono tu gości, bo stoły i ławy sugerowały, że zwykle tu też podają posiłki.

– Miłe miejsce – stwierdził. – Coś takiego spodobałoby się mojej żonie.

– Miłe i można tu rozmawiać tak, jak chcieliście. O co więc chodzi?

– Flor zaczyna mieć kłopoty.

Ramirez nawet nie mrugnął.

– Podejrzewałem, że powiecie coś takiego. Ale ona nic mi nie mówiła. A plotki to jeszcze nie kłopoty.

– Nic nie mówiła także Juanowi – odparł Diego. – Ale on ocenia to inaczej.

– Więc mieliście tu swoje oczy i uszy? – spojrzał na niego uważnie.

– Przez ostatni rok listy Flor wciąż przychodziły do mojego ojca i mojej żony. Nie dziwiłem się temu, bo oboje mogli jej doradzać w sprawach dotyczących hacjendy. Juan pisał do mnie, znacznie rzadziej. Nic dziwnego, że gdy się spotkaliśmy, podzielił się swoimi obawami.

– Racja, zapomniałem… – Ramirez potrząsnął głową. – Więc mówicie, że Flor chce swe problemy zachować dla siebie?

– Tak, ale nie możemy do tego dopuścić, bo sprawy zaczynają się źle układać. Skoro słyszeliście plotki, to może wiecie, co jest ich przyczyną?

– Trudno powiedzieć. – Ramirez zadumał się na moment. – Ale zdawało mi się, że to nic ważnego. W Santa Barbara plotkuje się o niejednej donnie, señoricie, czy nawet, uwierzcie, don Diego, starszej señorze! To spokojne pueblo, naprawdę aż za spokojne. Kiedy nic się nie dzieje, każdy drobiazg jest dla ludzi wydarzeniem.

– Ale te inne señority, Ramirez, nie martwią się zbytnio tym, co się o nich mówi. Nie kierują się zasłyszanymi pogłoskami. A plotki raczej nie mogą im zaszkodzić, bo ich ojcowie czy bracia zaraz je ukrócą, nim zagrożą ich reputacji.

– Zarzucacie mi, że nie dbam o jej reputację? – żachnął się .

Diego potrząsnął głową.

– Tego nie powiedziałem. Flor nie była skłonna dzielić się swymi obawami, więc nie mogliście wiedzieć, jak bardzo czuje się niepewna i ile dla niej znaczą zasłyszane nawet najbardziej niewinne uwagi ludzi. Zresztą my także byliśmy tego nieświadomi. Liczę na to, że teraz ojciec i Victoria rozwieją trochę jej wątpliwości, ale…

– Ale dobrze by było, bym i ja nadstawiał ucha, co?

– Nie inaczej, Ramirez.

zaśmiał się cicho.

– Uwielbiacie tak manipulować ludźmi, prawda, don Diego?

– Słucham?

– Chyba wam już to mówiłem, że lubicie mieć wszystko pod kontrolą. Wiedzieć, co się dzieje, i dopilnować, by nikogo nie spotkała krzywda.

– Być może. – Młody de la Vega wzruszył ramionami, co rozbawiło jeszcze bardziej Ramireza.

– To na pewno wam mówiłem – oświadczył. – Byłby z was doskonały !

Diego nie mógł się nie roześmiać.

– Lepiej nie powtórzcie tego przypadkiem podczas wizyty w Los Angeles – poradził po chwili. – Nasz to mój dawny kolega ze studiów. Nie ma o mnie najlepszego mniemania, więc nie chcę narażać go na taki wstrząs.

Ramirez uśmiechnął się domyślnie, a potem klepnął Diego w ramię.

– Jak sobie życzycie, don Diego – oświadczył. – A co do Flor, to szepnę gdzieniegdzie słówko, by dali jej trochę spokoju. Ona wciąż przecież nosi żałobę. To należy uszanować, nieważne, co się sądzi o kobiecych rządach.

– Byłbym wam wdzięczny, Ramirez.

x x x

Zanim Diego wrócił do sali gospody, wokół don Alejandro zebrała się już dość liczna grupa pogrążonych w ożywionej rozmowie. Początkowa dyskusja o aukcji, hodowli i problemach ze zbytem szybko zeszła na sprawy bardziej rodzinne. z Santa Barbara pamiętali, że to de la Vegowie z Los Angeles udzielili pomocy i schronienia Flor Pereirze, gdy straciła ojca, więc niejako siłą rzeczy uważali don Alejandro za odpowiedzialnego za dalsze losy dziewczyny. A sprawa, ich zdaniem, była poważna. De la Vega, podobnie jak Ramirez, nie chciał wywierać nacisku na señoritę w kwestii małżeństwa, ale nie wszyscy byli tego zdania.

Señorita Pereira udowodniła chyba dzisiaj w wystarczającym stopniu, że hacjenda i stada nie ucierpiały mimo kobiecej ręki – zauważył po raz kolejny don Alejandro, starając się mówić spokojnie mimo narastającej irytacji, wywołanej ciągłym nawracaniem rozmówców do tego tematu.

READ  Konsekwencje, rozdział 10

– To tylko jeden sezon – odparł don Domingo. – Nie jest powiedziane, że następny rok będzie dla niej tak samo owocny.

– Poradziła sobie mimo żałoby – zripostował starszy de la Vega. – Sam wiesz, że niejeden caballero popadał w finansowe tarapaty, gdy dotknęło go rodzinne nieszczęście, a ona wyszła z tej próby obronną ręką. Nie tylko utrzymała hacjendę, ale i zebrała ładny zysk, sam musisz to przyznać.

Don Domingo de Saavedra westchnął tylko cierpiętniczo.

– Nie powiesz mi, Alejandro, że popierasz taką fanaberię. Kobieta musi być pod kuratelą mężczyzny. Inaczej błędne porywy i mylne decyzje doprowadzą ją do ruiny. Zresztą zrozum. Przez ten rok poradziła sobie, nie mogę zaprzeczyć. Może i w następnym nie popełni większych błędów, jestem w stanie w to uwierzyć, bo Pereira rzeczywiście nauczył ją wszystkiego, co powinna wiedzieć o prowadzeniu hodowli. Lecz nie możesz powiedzieć, że zdążył zadbać o jej dalszą przyszłość.

– Przygotował ją jednak do objęcia dziedzictwa. Udowodniła to dzisiaj. Czy to nie wystarczy?

– Nie wystarczy – wtrącił inny caballero. – Nie wystarczy, by ochronić ją przed jej własną nieroztropnością.

Don… – Starszy de la Vega urwał w połowie, nie znając rozmówcy.

Don Eusebio d’Ybarda – przedstawił się mężczyzna.

– A zatem, don Eusebio, gdzie dostrzegacie jej nierozwagę?

– Czy to nie oczywiste? Powiedzmy więc to wprost. Flor jest młoda, mimo wszystko niedoświadczona, a już na pewno nieświadoma pewnych życiowych prawd. Byle chłystek, który zawróci jej w głowie, przejmie w swe ręce majątek Pereirów. Dziewczyna potrzebuje męża, i to szybko, nim jej własna nierozwaga nie obedrze jej z dziedzictwa. Musi wyjść za kogoś zaufanego.

– Jose Pereira miał kandydata na męża Flor… – zauważył spokojnie don Alejandro.

– Ten

– Nie tylko. Także były żołnierz, i to utalentowany. Gdyby los nie skierował go do garnizonu Los Angeles, zapewne zdobyłby już oficerskie szlify. Nie było jego winą, że nasz alcalde przetrącił mu karierę.

Kilku z przysłuchujących się rozmowie pokiwało głowami. Widocznie uwagi don Alejandro padły na przychylny grunt. Pamiętali, że Jose Pereira także miał za sobą służbę wojskową, więc jego sympatia wobec młodego żołnierza była bardziej niż oczywista.

– Teraz rozumiem – powiedział jeden z nich. – Jose znalazł dla córki kogoś takiego jak on sam. Kogoś, kto mógłby być jego synem.

– Poniekąd – potwierdził starszy de la Vega. – Powinniśmy chyba uszanować jego wolę.

Don Eusebio zdawał się być nadal nieprzekonany.

– Mimo wszystko, to jest niedopuszczalne, by ktoś taki wszedł przez ślub w posiadanie hacjendy – zaprotestował. – Musielibyśmy go spotykać, rozmawiać… Dios, byłby zapraszany na przyjęcia! Nie wyobrażam sobie przebywania w jednym towarzystwie z szubienicznikiem.

Przysłuchujący się rozmowie Diego wzdrygnął się tylko nieznacznie, słysząc to określenie, ale don Alejandro zauważył, że syn zaciska pięści. Uprzedził więc jego odpowiedź, bo nie sądził, by poszła w smak któremukolwiek z .

– W takim razie musimy się pożegnać, don Eusebio – powiedział, a ton jego głosu nie pozwalał stwierdzić, czy żartował, czy była to poważna propozycja.

– Ależ… Don Alejandro… – zająknął się zaskoczony caballero. – Co macie na myśli?

Starszy de la Vega roześmiał się, ale w jego śmiechu nie było nadmiernej wesołości.

– To, że ja od Juana Cheki różnię się jedynie tym, że swój konopny naszyjnik widziałem przed sobą, a nie przymierzono mi go do karku. – Głos starszego caballero był zimny i oschły.

Przez dłuższą chwilę zebrani patrzyli na don Alejandro w zszokowanym milczeniu.

– Stryju… – odezwał się wreszcie don Rafael. – Wy naprawdę…

– Sam byłeś świadkiem, że nasz ówczesny alcalde uważał konopną pętlę za uniwersalne lekarstwo na wszelkie bolączki pueblo. Od pijanych vaqueros po klęskę nieurodzaju. I nie kłopotał się wydawaniem wyroków.

– To… To prawda… Tamci ludzie…

– O czym wy mówicie, Rafaelu? – Don Eusebio odzyskał w końcu głos.

był swego czasu świadkiem, jak alcalde chciał wysłać na szubienicę kilku drobnych rolników, którzy przez nieurodzaj nie mogli zapłacić podatków. Wyjątkowo wyśrubowanych podatków, zaznaczę – odezwał się Diego.

– Skąd wiesz? Ciebie tam nie było – skrzywił się Rafael.

– Bo musiał w domu zostać ktoś, kto wykupiłby cię z aresztu, kuzynie.

– O czym wy mówicie? – Don Eusebio wyraźnie się pogubił.

Don Alejandro ciężko westchnął.

– Jak powiedział mój syn, był świadkiem, jak jeszcze niedawno wyglądało prawo w Los Angeles. W tamtym czasie trzymaliśmy w domu parę tysięcy pesos, przygotowani na sytuację, że któryś z nas będzie musiał wykupywać drugiego zza krat aresztu. I nie mieliśmy pewności, czy to by wystarczyło, bo Luis Ramone, nasz alcalde, kierował się tylko swymi kaprysami i nie zwracał większej uwagi na to, czy jego ofiarą ma paść czy caballero. Zdarzyło się więc i tak, że zostałem oskarżony o bunt, uwięziony, a następnie skazany na powieszenie. Uratowała mnie wtedy interwencja Zorro.

– Ach, ten sławny Zorro… – westchnął któryś ze słuchaczy.

– Sławny czy niesławny, cóż to ma do tego Juana Cheki, który podobno jest wyznaczony przez señora Pereirę na dziedzica majątku i małżonka Flor? I o którym wiadomo, że to niedoszły wisielec – skrzywił się don Eusebio nieprzyjemnie.

READ  Serce nie sługa. Część druga - Rozdział 2. Trudne rozmowy

– To – stwierdził don Alejandro, ponownie uprzedzając odpowiedź Diego – że jego wyrok był, tak jak mój, tylko kaprysem naszego alcalde. A, i jeszcze to, że także jego głowę uratował Zorro. Jakby jednak nie było, Checa nie był niczemu winny.

– Może poza zirytowaniem Ramone, ale jego irytowało mnóstwo rzeczy – wtrącił się Diego.

– Im więcej słyszę o tym Ramone – odezwał się Ramirez – tym bardziej jestem pełen podziwu, że wasze pueblo przetrwało jego rządy.

– Sporo zawdzięczamy Zorro, Ramirez – odparł starszy de la Vega. – Po kilku jego akcjach Ramone znacznie spuścił z tonu. Ale prawdą jest też to, że jak zawsze byłem zwolennikiem oddania jak największej władzy w ręce lokalnych alcalde, znających słabe i mocne strony powierzonych im pueblo, tak w przypadku Luisa Ramone okazało się to prawdziwą katastrofą. Opór gubernatora przed jakąkolwiek interwencją w jego poczynania kosztował nas życie kilkunastu ludzi, zniszczenie wielu dobrze prosperujących gospodarstw i biedę całego Los Angeles. Będziemy potrzebowali lat, by nadrobić powstałe straty.

Nawiązanie do poczynań gubernatora wystarczyło, by zmienić temat rozmowy na politykę. I tą lokalną, związaną z władzą alcalde, i tą dalszą, Królestwa Hiszpanii i Nowego Świata. Pogłoski z Meksyku były coraz bardziej niepokojące, rewolucja zataczała coraz szersze kręgi i należało się spodziewać, że któregoś dnia dosięgnie też spokojnych zakątków Kalifornii, i to z rozmachem większym niż kilkunastu zapaleńców zwących się rewolucjonistami i napadających na wojskowe konwoje czy samotnych podróżnych. To, że Correna zniknął, nie oznaczało bowiem, że nie mogli pojawić się jego współtowarzysze w idei czy walce.

– Ten wasz nowy alcalde, de Soto… – odezwał się nieoczekiwanie Ramirez. – Sprawił na mnie wrażenie człowieka umiejącego zarządzać, ale niezbyt lubiącego swoją funkcję. Rzekłbym, że wolałby być gdzie indziej.

– W samym Madrycie, nigdzie indziej – odpowiedział don Alejandro. – Choć to prawda, że jest dobrym organizatorem. Gdyby nie te letnie wypadki, mielibyśmy w końcu lepszy wodociąg, a i droga z San Diego zostałaby już naprawiona.

Rozmowa zeszła na problemy z transportem i zbytem. Kilku jednak uparcie nawracało do rozważania możliwych posunięć w razie gdyby gubernator odmówił wojskowego wsparcia i ochrony przed większymi grupami zbrojnych, więc don Alejandro zaczął opowiadać o rozgromieniu bandy Manuela Ortegi, złożonej głównie z dezerterów hiszpańskiego pochodzenia oraz ostatnim najeździe Saragosy. Diego wycofał się dyskretnie. Naukowiec taki jak on nie miał zbyt wiele do powiedzenia w kwestiach militarnych, nie w gronie byłych żołnierzy, a Victoria już zbyt długo siedziała tylko w towarzystwie Flor. Był najwyższy czas, by jej mąż się przy niej zjawił.


CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 4Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 6 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *