Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 7

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Od autora: Cóż mogę odpowiedzieć na taką analizę? Jedynie podziękować za wskazanie czegoś, o czym sama nie pomyślałam…


Rozdział 7. Gesty i maniery


Kuchnia w gospodzie Victorii jak zwykle smakowicie pachniała i jak w każdy sobotni wieczór przy stołach było pełno gości. Ich głosy docierały do niewielkiej niszy pod dachem, splątane w jeden hałas, za to aromat potraw był tu szczególnie dobrze wyczuwalny. starał się na niego nie zwracać większej uwagi, ale to nie było łatwe zadanie. Po raz kolejny pogratulował sobie przezorności, że Diego de la Vega zdążył zjeść solidny posiłek, nim zmienił strój i usiadł tu na górze. Gdyby nie to, czekanie tutaj byłoby… trudne. Robi się ze mnie taki sam łakomczuch, jak z sierżanta, zaśmiał się w myśli.

Ale celem jego wizyty nie były smakowitości szykowane przez señorę Antonię. Nieco wcześniej Diego de la Vega obserwował w gospodzie dwóch mężczyzn, których zachowanie było bardzo odległe od uprzejmości, nawet jeśli się wzięło poprawkę na szorstkie maniery vaqueros i peonów. Zapewne o tej samej dwójce opowiadał mu Felipe, że podczas piątkowego targu krążyli po placu i zachowywali się butnie i nieprzyjemnie, zaczepiając co ładniejsze dziewczęta. Z jakiegoś powodu sierżant nie zamknął ich wtedy w areszcie, a jedynie pogroził grzywną. To nieco poskutkowało, ale poprawa była niewielka. Za to Diego zdążył dowiedzieć się, kim byli ci niemili goście – łowcami nagród, i w tej chwili stało się dla niego jasne, co sprowadziło tych mężczyzn do Los Angeles i co było powodem spokojnego zachowania de Soto przez ostatnie tygodnie. Alcalde musiał cierpliwie czekać, rozpuszczając po całej Kalifornii wici o nagrodzie wyznaczonej za głowę Zorro, ale za to mógł teraz liczyć, że komuś poszczęści się bardziej niż jemu i jego żołnierzom.

Na razie jednak ta dwójka nie wyglądała na takich, którzy mogliby sprawiać większe kłopoty. Co nie oznaczało, że mógł pozostawić ich samym sobie. Dlatego też siedział wygodnie w niszy pod dachem, wdychał kuszące aromaty i przysłuchiwał się toczonym w dole dyskusjom, w nadziei, że dwaj nieproszeni goście możliwie szybko okażą się na tyle głupi, by dać mu pretekst do efektownego wyrzucenia ich za drzwi.

Nie musiał długo czekać, by jego nadzieje się spełniły. Część obecnych, w tym żołnierze, wyszła, i Juanita, która po ataku Lamarki była podwójnie ostrożna w kontaktach z gośćmi, zaczęła zbierać ze stołów naczynia. Przechodziła właśnie przez salę, niosąc załadowaną tacę, gdy jeden z łowców zaszedł ją od tyłu i spróbował przytrzymać. Tylko spróbował, bo dziewczyna wbiła mu łokieć w brzuch, okręciła się w miejscu i wepchnęła tacę między siebie i napastnika. Zorro, który w oczekiwaniu na podobną sytuację przeniósł się na galerię, nie mógł się nie uśmiechnąć, widząc jej obronę. dobrze wyszkoliła swoje dziewczęta. Niestety łowca był chyba przygotowany na taką reakcję, bo choć się zakrztusił, nie dał się odepchnąć i złapał Juanitę za nadgarstek.

– Za coś takiego będziesz musiała się bardzo postarać… – syknął.

– Puśćcie! – Juanita szarpnęła się, starając się jednocześnie tak balansować tacą, by nie upuścić naczyń.

– Jak poprosisz… – Łowca musiał chyba zacisnąć dłoń, bo dziewczyna jęknęła z bólu.

– Już poprosiła. – uznał, że musi wkroczyć, nim sytuacja zmieni się na gorszą.

Moment zaskoczenia jego stwierdzeniem wystarczył, by dziewczyna wyszarpnęła rękę z uścisku. Taca się przechyliła, naczynia spadły na pobliski stół i podłogę, a Juanita odskoczyła. Drugi z łowców podniósł się ze swojego miejsca.

– Zorro… – wpół westchnął, wpół sapnął to imię i ruszył naprzód.

I uderzył o filar, bo zszedł z linii ataku, złapał go za ramię i pchnął na słup, jednocześnie boleśnie wykręcając przeciwnikowi rękę. Głowa mężczyzny zetknęła się z drewnem z głuchym trzaskiem, niemal równym trzaśnięciu skręconego stawu. Łowca osunął się na kolana, oszołomiony uderzeniem i bólem.

Jego towarzysz był przezorniejszy, bo od razu wyciągnął broń. Nie szpadę, ale szeroki kordelas o matowym, pordzewiałym ostrzu. niezbyt się tym przejął. Miejsca było dosyć, by znów uniknąć ataku, obezwładnić napastnika i wepchnąć go, tym razem na stół. Nim mężczyzna zdołał się pozbierać, Juanita z trzaskiem spuściła trzymaną w rękach tacę na jego głowę. Powtórzyła cios jeszcze raz i jeszcze raz, aż drewno pękło. Zorro cofnął się, obserwując to lanie z bezpiecznej odległości.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 24

– Co tu się dzie…? – Głos zamarł sierżantowi w gardle. – Zorro!

– Ci señores okazali się być nieuprzejmi wobec señority, sierżancie – wyjaśnił spokojnie. – Będzie dobrze, jeśli spędzą noc w areszcie i potem wyjadą z Los Angeles.

– Napastowali señoritę?! – natychmiast się zreflektował. – Żołnierze! Alarm! Do mnie! – wrzasnął w stronę drzwi i zaraz odwrócił się z powrotem w stronę banity. – Lepiej zniknij, Zor… – urwał, bo tylko kołysząca się zasłona w kuchennych drzwiach świadczyła, że tu był.

– Co się dzieje, sierżancie? – Gomez i Rocha wpadli do środka, niemal wyłamując drzwi.

– Ci dwaj zaatakowali señoritę. Zabrać ich do aresztu. Jutro nałożę grzywnę. – poprawił pas. – Pokryją koszty naczyń, oczywiście – zapewnił Juanitę.

Znów siedząc w swojej wygodnej niszy przysłuchiwał się jeszcze przez chwilę słabym protestom aresztowanych i Juanicie wyliczającej gniewnie, co się potłukło. Gdy wreszcie łowców wyprowadzono, a zaczął przymawiać się o jakąś przekąskę na dobry wieczór, uznał, że na tym wystarczy jego obecności w Los Angeles. Diego de la Vega był potrzebny w Santa Barbara i już dawno powinien był wyruszyć.

x x x

Victorię w niedzielny świt obudził zapach. Niezbyt miły, ale znajomy zapach konia, potu i czegoś chemicznego, połączone ze słabą wonią lawendy i cedru. Uśmiechnęła się. Znała tylko jedną osobę, która tak pachniała. I rzeczywiście, na drugiej połowie łóżka spał Diego. Musiał chyba wyczuć, że się poruszyła, bo nie otwierając oczu wymruczał sennie.

– Miłego dnia, Vi…

Usiadła.

– Będzie miły, bo wróciłeś – odpowiedziała. A potem dorzuciła. – Czy nikt ci nigdy nie powiedział, że nie wypada kłaść się do łóżka w butach?

– Zdjąłem buty… – Diego uśmiechnął się leniwie, nadal nie otwierając oczu.

– Ale koszuli już nie! Śmierdzisz koniem! A w ogóle to czemu mnie nie obudziłeś?! Chciałeś mnie wystraszyć?! I czemu tak długo cię nie było?!

Młody de la Vega otworzył oczy i przeciągnął się.

– Jakie piękne powitanie zgotowała mi moja pani, światło mego życia – oświadczył z szerokim uśmiechem. – Nie chciałem robić zamieszania. Zauważ, że była noc i spałaś. A ja chyba przewyższyłem w przekradaniu się koło wartowników. Juan się pewnie za to obrazi na mnie na tydzień, i to niesłusznie, bo pilnują hacjendy lepiej niż żołnierze garnizonu. Więc jak miałem brać kąpiel, kiedy nie powinno mnie tu być?

zaśmiała się krótko i pochyliła nad mężem, by go pocałować. Diego na chwilę wplótł palce w jej włosy, nim podparł się na łokciu i też usiadł.

– Tak ci będzie wygodniej – oznajmił.

– Wygodniej z czym?

– Z całowaniem mnie – stwierdził i zabrał się za udowadnianie żonie, że ma rację.

Po dłuższej chwili oparła się o jego ramię.

– To teraz powiedz mi, czemu tak długo cię nie było. Przecież ojciec nie kazał ci robić niczego, co by zajęło tyle czasu. mówił o jakichś awanturnikach, ale…

Diego westchnął ciężko i poprawił poduszkę, by mogła się wygodnie położyć.

– To byli łowcy nagr… Au! – jęknął, bo jego żona, obracając się gwałtownie, wbiła mu łokieć w żebra.

– Nic ci się nie stało?

– Teraz mi się stało – odparł, rozcierając bok. – A z tamtymi to nie, nic. Masz parę potłuczonych talerzy i połamaną tacę. Ale już zapłacili za wszystko, tego dopilnował.

– Połamałeś mi tacę?

– Nie ja, Juanita. Rozbiła ją jednemu na głowie. Twoje dziewczęta zaczynają być tak samo niebezpieczne jak ty – stwierdził, uśmiechając się szeroko. – Ja nie miałem za wiele do roboty, wystarczyło, że rozbroiłem tamtych dwóch.

Popatrzyła na niego uważnie.

– Jesteś w zaskakująco dobrym humorze – zauważyła.

Diego pocałował ją w policzek.

– To na widok mojej żony tak się cieszę – oświadczył. – Nawet jak na mnie krzyczy, że się położyłem do łóżka w ubraniu. Poza tym przegonił łobuzów. – Nagle ziewnął. – No i jechałem tutaj przez pół nocy. Więc przytul się do mnie, Vi, i pozwól mi jeszcze trochę pospać, nim nas obudzą. – Osunął się na poduszkach i demonstracyjnie zamknął oczy.

zmierzwiła mu włosy.

– Powoli to zaczyna być niewygodne – zauważyła.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 3 Wycieczka, piknik i cień w raju

Zerknął na nią i podniósł się na łokciu.

– Niewygodne? – zaniepokoił się.

– Nie aż tak – odpowiedziała. – Śpij.

Diego z westchnieniem poprawił się na poduszce i wtulił twarz w ramię żony.

x x x

Jak co tydzień mieszkańcy Santa Barbara zgromadzili się na mszy w kościele przy misji. Diego i Victoria, za cichą sugestią don Alejandro, zajęli miejsca nie w ławce de la Vegów, przy Rafaelu i jego rodzinie, ale za caballeros, przy Flor. Razem z nimi była tam jeszcze Consuela, a Juan, Ernesto, Pedro i inni vaqueros ustawili się w kruchcie.

Kościół w Santa Barbara był znacznie większy niż w Los Angeles. Ołtarz połyskiwał od złoceń, między filarami oddzielającymi boczne nawy od głównej biegła galeria, misternie rzeźbione kraty zasłaniały część przeznaczoną dla zakonnych braci. Z boku prezbiterium chór szkoły misyjnej wyśpiewywał słodkimi głosami psalm. Jednak, niezależnie od jego wielkości, w miarę upływu czasu zatłoczone wnętrze robiło się duszne i gorące.

z roztargnieniem słuchała śpiewów i inwokacji. Była przyzwyczajona do upału, spędzała przecież sporo czasu w kuchni, ale otaczający ją zaduch stawał się coraz bardziej uciążliwy. Dostrzegła, że Flor też blednie i nerwowo skubie chusteczkę, i miała nadzieję, że dziewczyna wytrzyma i nie zemdleje. Jeśli zaś o omdlenia chodziło, starała się nie zwracać uwagi na panującą duchotę, by samej nie zasłabnąć. Nie mogła skupić się na mszy, Diego rozumiał łacińskie słowa, ale ona zazwyczaj jedynie domyślała się ich znaczenia. Tym razem jednak przyglądała się dyskretnie otoczeniu, nie tylko przepychowi świątyni, tak różnej od przytulnego wnętrza kościółka w Los Angeles, ale i zgromadzonym w niej ludziom. Siateczka pozwalała jej zerkać na boki bez obawy, że ktoś zauważy to niezbyt przystające do powagi chwili zachowanie, a miała co obserwować. Ona i Diego wywołali spore zamieszanie, gdy we wręcz demonstracyjny sposób usiedli przy Flor. Nikt, kto zobaczył, jak don Alejandro rozstaje się z nimi i przechodzi do przodu, pomiędzy caballeros, by usiąść obok bratanka, nie mógł mieć wątpliwości, że przy señoricie Pereira siedzą także de la Vegowie. Mogła zauważyć, jak głowy stojących w bocznych nawach ludzi przechylają się i kłonią, gdy mężczyźni i kobiety wymieniali opinie o gościach Flor. Takie samo poruszenie panowało i w ławkach caballeros. Gdy starszy de la Vega siadał koło Rafaela, kilka osób obejrzało się, chcąc dostrzec, gdzie są jego syn i synowa, i niewątpliwie byli zaskoczeni, widząc ich wśród zwykłych mieszkańców Santa Barbara.

Jeszcze większe zamieszanie wszczęło się po zakończeniu mszy. najchętniej wyszłaby zaraz na zewnątrz, bo podczas nabożeństwa coraz bardziej brakowało jej powietrza, ale musiała wytrwać, bo Flor modliła się jeszcze, klęcząc z zasłoniętą twarzą. Czekała więc, obserwując, jak wychodzili caballeros z pierwszych ławek, i mogła zobaczyć u niemal każdego ten sam błysk zdumienia na widok towarzyszy señority Pereira. Zdumienie, nagłe zrozumienie, zainteresowanie… Co poniektórzy zaczynali gorączkowo szeptać do siebie jeszcze będąc na wysokości ławki, więc nie musiała nawet odwracać głowy, by wiedzieć, co się dzieje za jej plecami.

– Vi… – mruknął Diego.

– Tak?

– Wytrzymasz jeszcze chwilę?

– Wytrzymam.

Tłok w wejściu przerzedził się wreszcie i mogli wyjść. Flor dyskretnie otarła oczy i uśmiechnęła się, widząc, że młodzi de la Vegowie czekają. Jednak nie skierowała się do wyjścia, a skinieniem głowy wskazała boczną nawę. Przed ustawioną tu figurą świętej Barbary, patronki misji, płonęły szeregi mniejszych i większych świec. Flor także zapaliła świecę i znów przyklękła.

Victoria zaniepokoiła się. Wprawdzie również Diego bez wahania sięgnął do skrzynki po świecę, ale wiedziała, czemu jej mąż ofiarowuje modlitwę patronce dobrej śmierci. Dlaczego jednak robiła to Pereira? Ale może obawiała się niepotrzebnie, może dziewczyna po prostu wspominała swego ojca. Jak by jednak nie było, Flor skończyła modlitwę i wskazała Victorii jeszcze jeden ołtarz, ustawiony za filarem.

Ten ołtarz był poświęcony świętej Annie. Miejscowy rzeźbiarz przedstawił ją z twarzą indiańskiej kobiety i zmarszczkami w kącikach oczu, podkreślającymi dojrzały wiek, jakby w opozycji do towarzyszącej jej młodziutkiej Madonny tulącej pulchne Dzieciątko. Święta spoglądała na świat ciepło, z uśmiechem prawdziwej matrony i babki, i Victoria nie mogła nie uśmiechnąć się w odpowiedzi, zapalając świecę i jak co tydzień prosząc o pomoc i ochronę, dla siebie, dziecka i, trochę przekornie, bo wszak to nie była sprawa świętej, dla Diego.

Don Alejandro czekał na nich przy wyjściu z kościoła. Starszy caballero był pogrążony w rozmowie z Matteo Ramirezem.

Ramirez… – Diego skłonił się w odpowiedzi na powitanie alcalde.

– Dobrze was widzieć, don Diego. Co słychać w Los Angeles?

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 24

– Wiadomość przysłana przez ojca ucieszyła hodowców. Wszyscy szykują się na piątkową aukcję bydła.

– Cieszę się zatem, że się udało. Przejdziemy się może?

– Z przyjemnością – wtrąciła się Victoria. – Potrzebuję odrobiny ruchu.

– Słyszałem, że udajecie się do kuzynostwa…

– Owszem, zaprosił nas na południowy posiłek – włączył się don Alejandro. – Zanim to jednak nastąpi… – Gestem dłoni zaproponował spacer dookoła placu.

W niedzielne południe plac przed kościołem był pełen ludzi. Powozy zostawiono z boku, w cieniu balkonów, gdzie słońce, nawet w ten ciepły jesienny dzień, nie mogło zaszkodzić koniom. Natomiast po samym placu krążyły grupki ludzi, mniej lub bardziej pochłoniętych rozmową. Nie można było nie dostrzec, że co rusz ktoś oglądał się w stronę de la Vegów i towarzyszącej im señority. Widocznie spotkanie jej tu w niedzielne południe było towarzyską sensacją.

Victoria była zadowolona, że odrobina ruchu pozwoliła jej otrząsnąć się i ze znużenia dusznym wnętrzem kościoła, i z ponurego nastroju, jaki zawsze ogarniał ją przy niedzielnej modlitwie. Ramirez okazał się doskonałym towarzyszem spaceru, sypiącym jak z rękawa anegdotkami z życia towarzyskiego Santa Barbara, i nawet Flor pozwoliła sobie na odsunięcie welonu z twarzy i swobodniejszą, weselszą rozmowę. Nim obeszli połowę placu, zaczęli podchodzić do nich inni caballeros z rodzinami, by porozmawiać czy wymienić parę uwag o pogodzie, zbiorach czy hodowli. Mogło się wydawać, że są to tylko błahe rozmowy i przyjazne gesty, ale Victoria doskonale widziała, że ich rozmówców odprowadzają uważne spojrzenia obecnych. Flor musiała dostrzegać je także, bo starała się nie odzywać więcej, niż to nie było konieczne, gdy tylko ktoś podchodził.

Wreszcie zjawił się i formalnie już zaprosił stryja z rodziną i señoritę Pereira do swego domu.


CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 6Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 8 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *