Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 4

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Od autora: Owszem, postąpił tak, jak w serialu. Ale czy musiałby postąpić inaczej? W końcu de Soto nie jest złym człowiekiem, a przynajmniej się za takiego nie uważa…


Rozdział 4. Santa Barbara


De Soto wyjechał dwa dni później, zabierając ze sobą opasłą teczkę rachunków i raportów, a opiekę nad powierzając Mendozie. Sierżant wysłuchał całej litanii poleceń, połajanek i nakazów, a gdy tylko dyliżans zniknął za zakrętem, ruszył do gospody. Była najwyższa pora, by coś przekąsić przed południową sjestą, Los zaś było spokojniejsze niż zazwyczaj. Żołnierze pojechali na patrol, vaqueros ciężko pracowali na pastwiskach, a inni mieszkańcy zajmowali się codziennymi sprawami.

Na spokój w Los liczyli także de la Vegowie. Zgodnie z nadesłanymi przez ojca zaleceniami, Diego wyprawił już do Santa Barbara dwa wozy załadowane skórami i suszoną wołowiną oraz trzeci z baryłkami wina. W tym roku winnica obrodziła wyjątkowo obficie, a same winogrona były dobrze nasłonecznione, więc wydawało się być dobrym pomysłem, by sprzedać część starszych i słabszych roczników, robiąc tym samym miejsce na nowe beczki. Oddzielono także przeznaczone na sprzedaż bydło, ale don Alejandro nadal liczył, że przekona handlarzy do przyjazdu do Los Angeles, by te transakcje zawrzeć na miejscu. Na razie jednak Diego i Victoria wyjechali do Santa Barbara.

Victoria odetchnęła z ulgą, gdy powóz przejechał przez ostatni zakręt i zza drzew ukazała się hacjenda Pereirów. Dom nie zmienił się wiele przez te miesiące, jakie upłynęły od ich ostatniej wizyty, ale uważnemu spojrzeniu doñi de la Vega nie umknęły ani naprawione i świeżo odmalowane okiennice, ani poprzerastane krzewy pod murami. Można było poznać, że przez rok żałoby Flor nie zwracała większej uwagi na otoczenie i dopiero niedawno podjęto tu jakieś próby powrotu do dawnego zadbanego wyglądu.

Sama Flor czekała wraz z Consuelą i don Alejandro przed domem. Zgodnie ze zwyczajem zrzuciła już żałobną czerń, ale jej suknia miała ciemnografitowy kolor, jakby na podkreślenie tego, że Pereira myślami wciąż jest daleko od beztroskiego życia.

– Witajcie w moim domu, doña de la Vega. – Dygnęła na powitanie.

– Witaj, Flor. – Victoria zdecydowała od razu, że musi utrzymać bardziej bezpośrednią relację z córką Jose Pereiry, taką, jaka była kiedyś.

Flor musiała to zrozumieć, bo przygryzła na moment wargę.

– Wybacz, Victorio – powiedziała cicho. – Powoli już zapominam, z kim mogę być szczera.

Diego rozejrzał się dookoła.

– A gdzie Juan?

– Na pastwiskach. On, Ernesto i Pedro doglądają rozdziału stada.

Po dniu spędzonym w powozie Victoria marzyła tylko o tym, by usiąść na czymś, co się nie kołysze, i odpocząć. Jej życzenie zostało szybko spełnione, bo o ile Flor wydawała się być odrobinę zagubiona w obecności gości, tak Consuela nie miała wątpliwości, co należy robić. Już wkrótce doña de la Vega, odświeżona i po lekkiej kolacji, znalazła się w przygotowanym dla niej pokoju. Diego zniknął wraz z ojcem, chcąc po raz ostatni przejrzeć spisy i listy przed jutrzejszymi rozmowami z handlarzami. Potem jeszcze chciał przejść się do kwater vaqueros, poszukać Juana, więc nie liczyła na to, by szybko wrócił.

Chwila samotności była jej bardzo potrzebna, by pomyśleć. Coś tu było nie w porządku. Pereira w ciemnej sukni wyglądała jeszcze szczuplej i słabiej niż wtedy, gdy się widziały po raz ostatni. Rzecz jasna, minione miesiące nie były dla niej łatwe. Za wiele razy Victoria widziała rozmyte ślady łez na kartkach przysyłanych wiadomości i za dużo było w nich wzmianek o samotności, by o tym nie wiedziała, ale przez ostatni kwartał listy wydawały się być spokojniejsze. Flor nabierała pewności siebie, sprawy hacjendy układały się dobrze, a żal i tęsknota za ojcem przycichły. Można było powiedzieć, że powinna być, choć trochę, dawną odważną Flor.

Rozważania Victorii miały chyba jakąś moc, bo nagle rozległo się ciche stukanie do drzwi i zjawiła się Flor, niosąc na tacy misę drobnych ciasteczek i dzban lemoniady.

– Pomyślałam, że dotrzymam ci towarzystwa, nim wróci Diego – uśmiechnęła się.

x x x

Diego zatrzymał się pomiędzy kwaterami vaqueros. Jakoś nigdy nie zapytał Juana, w którym z baraków mieszka, i teraz nie wiedział, gdzie go szukać. Został jednak zwolniony z tego obowiązku, kiedy zauważył światło padające z wpółotwartych drzwi stajni.

– Juan? – spytał, choć rozpoznawał wysoką, muskularną sylwetkę przy jednym z boksów.

– Kto…? Diego! – Checa obejrzał się przez ramię i uśmiechnął szeroko, widząc, kto zajrzał do stajni. – Wybacz, że nie witałem was razem z Flor, ale musieliśmy się upewnić, że wszystko jest właściwie przygotowane. Tegoroczna aukcja będzie najważniejszą od lat, to prawie być albo nie być dla Flor.

– Zdążyłem zauważyć, że jest tym mocno przestraszona.

Checa nieoczekiwanie spochmurniał.

– Nie tylko tym – powiedział zniżając głos. – Ale, ale, don Diego, muszę wam się pochwalić… – Znów mówił głośno i możliwie beztroskim tonem.

Diego tylko ściągnął brwi na moment, ale dostosował się do lekkiego tonu rozmówcy. Juan pochwalił swego wierzchowca i zaraz płynnie przeszedł do sztuczek, jakie przez ostatni rok z nim wyćwiczył. Ani przez moment jednak nie spojrzał w stronę swego przyjaciela i cały czas zachowywał pełne szacunku formy grzecznościowe, choć chwilami zmuszało go to do karkołomnych językowych łamańców.

Wreszcie koń został wyczyszczony, w żłobie wylądowała wiązka siana, do koryta wlano kilka wiader wody i Checa uznał, że na ten wieczór jego obowiązki wobec wierzchowca zostały dopełnione. Poklepał jeszcze zwierzę po łopatce i skierował się do wyjścia, a Diego ruszył za nim. Wbrew temu, czego się spodziewał, Juan skręcił do baraków. Panowała tu cisza, po długim i ciężkim dniu wszyscy mieszkańcy już spali. Gdzieś odezwał się pies, szczeknął raz i drugi, ale nie podnosił alarmu.

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 7

Checa otworzył drzwi w jednym z baraków i zaprosił Diego do środka. Potem, gestami nakazując mu zachowanie milczenia, poprowadził go przez wąski korytarz do drugich drzwi, a za nimi do drabiny. Dopiero gdy weszli do małego pokoiku pod dachem baraku, odstawił lampę i wyciągnął do Diego rękę na powitanie.

– Na otwartą przestrzeń nie możemy wyjść – wyjaśnił cicho. – Dookoła hacjendy jeżdżą patrole i zaraz by nas wypatrzono. Ale do tego magazynu już niejeden młodzik zapraszał panią swego serca. Jeśli tylko nie zaczniemy krzyczeć, nikt nas tu nie podsłucha.

– Niejeden młodzik, co? – zakpił Diego.

– Starsi vaqueros powiedzieli mi o tym już w pierwszym tygodniu po przyjeździe – zaśmiał się Juan – bym wiedział, gdzie mogę przyjść ze swoją señoritą. Potem dopiero zdali sobie sprawę, że tej señority tu nie zabiorę.

Diego też się uśmiechnął i rozejrzał dookoła. Jakaś pokryta kurzem skrzynia, na niej kolekcja ogarków, pod ścianą dwa w miarę trwale wyglądające zydle i sterta koców w kącie, rzucona na wytarte sienniki. Miejsce nie wyglądało może reprezentacyjnie, jak wszystkie takie lamusy, ale rzeczywiście sprawiało wrażenie dobrze ukrytego, a resztki po świecach świadczyły, że było często odwiedzane.

– Ty wiesz, gdzie tutaj jest bezpiecznie… – przyznał. – Juan, co się dzieje?

gestem dłoni wskazał młodemu de la Vedze jeden z zydli i sam też usiadł.

– Szkopuł w tym, Diego, że nie wiem – odpowiedział wreszcie. Zza skrzyni wyciągnął dzbanek, zajrzał do niego, powąchał, skrzywił się z niesmakiem i zrezygnował.

– Nic nie pisałeś o kłopotach – zauważył Diego. – Kiepskie wino?

– Skwaśniałe. Ktoś zapomniał swego dzbanka. A nie pisałem, bo wiesz, że ja i pióro… – Juan zapatrzył się na płomyk w lampce.

– Idzie ci lepiej, niż by się niejednemu zdawało! – zaprotestował odruchowo Diego. – Wiem, co mówię. Ale może zacznij od początku…

– Racja. – Checa odetchnął. – Miałeś rację, mówiąc, że będzie lepiej – zwrócił się do przyjaciela. – Pierwsze tygodnie przeżyliśmy właściwie tak z rozpędu, bo każdy wiedział, co ma robić, a Flor zanosiła się płaczem przy lada okazji. Ogarnęła się jednak i kiedy przyszła pora na roczną mszę za duszę Jose – Juan przeżegnał się na wspomnienie swego pracodawcy i przyjaciela – była poważna, ale całkiem spokojna. Wiem, że tęskni. Wiem, że Consuela przesiedziała przy niej niejedną noc…

– To może być spowodowane nie tylko żałobą – zauważył de la Vega.

– Domyślam się. Pedro zaproponował te patrole, by ją uspokoić, i trochę pomogło, ale i tak przez miesiące nikt po zmroku nie wchodził do hacjendy.

– Pisałeś mi o tym…

– Tak. Jak mówiłem, parę tygodni temu wydawało się, że jest dobrze. Ale…

– Tak?

Checa zacisnął pięści.

– Ale od tamtej mszy wszystko idzie coraz gorzej.

– Zaczęły się naciski?

– A jakże! Początkowo to wydawało się być niewinne, takie rozmowy ze starszymi , o pogodzie czy hodowli. Podchodzili na spacerach, zagadywali. Była pewna siebie, odpowiadała prosto i jasno, nawet gdy otwarcie powątpiewali w jej wiedzę o prowadzeniu hacjendy. Ale to się szybko zmieniło, jak zabrały się za nią kobiety.

– Swatki?

– Tak… – Juan pokręcił głową, jakby sam nie dowierzając temu, co mówił. – Flor już po drugiej wizycie postawiła sprawę jasno, że nie życzy sobie takich odwiedzin w domu ani zaczepiania w pueblo.

– Poskutkowało?

– Owszem. I pogorszyło sytuację.

Diego tylko pokiwał głową. W Los też nie brakowało takich swatek, starszych kobiet, które za cel swego życia stawiały łączenie samotnych w pary. Raczej pomijały w swoich zabiegach Victorię, ze względu na jej uczucia do Zorro, a te nieliczne, które próbowały zainteresować ją kimś innym, musiały szybko rezygnować. Narzeczeństwo odstraszyło je już całkowicie.

– Nie spodobała się im jej odmowa, więc wzięły ją na języki. Teraz Flor nie może wjechać do Santa Barbara, by nie być obserwowaną.

– Wiesz, co o niej mówią?

Checa kiwnął głową.

– Może vaqueros nie zaglądają za często do pueblo, ale ich żony nadstawiają tam uszu za dwoje. Nic dobrego nie usłyszały. A najgorsze jest to… – Juan ściszył głos – że Flor zaczyna im ulegać. Jest coraz mniej pewna tego, co robi – mówił dalej Checa. – Waha się przed każdą decyzją, nawet najprostszą, boi…

– Odsunęła cię? – wtrącił się Diego.

Mina Cheki wystarczyła za odpowiedź. Kiwnął gwałtownie głową, poderwał się, okręcił na pięcie.

– Odsunęła – potwierdził wreszcie. – Nie mogę już jechać przy niej do pueblo, nie rozmawia ze mną więcej niż tylko przy ustalaniu, co trzeba zrobić… – zaczął wyliczać.

Diego nie przerywał. Czekał.

– Diego… – Juan oparł się o ścianę, zaplatając ręce tak, jakby sam siebie powstrzymywał od ruchu. – Może jestem tylko prostym i dezerterem, jak mnie już nazywano, ale widzę, do czego to zmierza. Flor ma uwierzyć, że nie da, że nie damy sobie rady z hacjendą, i posłusznie poślubić jakiegoś caballero, który zadba, by ona już nie zaprzątała sobie tym swojej ślicznej główki. Ale ona… – urwał i odetchnął głęboko. – Wiem coś o strachu – powiedział. – Wiem, że może zniszczyć człowieka, doprowadzić go do obłędu. A Flor się boi i to tej jednej jedynej rzeczy. Od roku nikt nie może jej dotknąć, poza Consuelą i mną. A i ja muszę być z nią bardzo ostrożny, by nie wpadła w panikę. Mogę podać jej rękę przy wsiadaniu do powozu, podtrzymać… Ani kroku dalej. Więc nie wierzę, by pozwoliła się tknąć komukolwiek innemu, nawet jeśli chwilę wcześniej przysięgnie mu przed ołtarzem. Jej strach jest na to zbyt wielki… – Checa znów zamilkł, jakby to, co w tym momencie przyszło mu na myśl, nie dało się wypowiedzieć.

Diego czekał, w milczeniu obserwując, jak zmusza się do zachowania spokoju. Wreszcie Juan odwrócił wzrok od płomienia świecy i spojrzał na przyjaciela.

READ  Serce nie sługa. Część druga - Rozdział 2. Trudne rozmowy

– Diego, to ją może zabić. Nieumyślnie, nie z ich winy, ale może zabić. A ja nie mogę nic zrobić.

x x x

Na głównym placu Santa Barbara panował spory ruch. Był dzień targowy, Indianie z misji i z okolicznych osad rozkładali kramiki pełne warzyw, glinianych garnków i wełnianych tkanin, a dzieciaki w płóciennych strojach, jedne bose, inne w sandałach, uganiały się dookoła, pomiędzy straganami i wozami. Gdzieniegdzie można było dostrzec żołnierza, jak spaceruje powoli, czujnie obserwując, czy ktoś nie łamie prawa, ale też nikt nie spoglądał na mundur z lękiem.

Victoria wprawnym okiem oceniała, kto z przechodniów jest miejscowym caballero, kto rzemieślnikiem czy peonem, a kto właśnie przyjechał, by targować się o wino, bydło czy skóry. Kiedy wraz z Flor wysiadały przed gospodą, z wnętrza dobiegał gwar podniesionych głosów i z trudem stłumiła pokusę, by wejść tam od razu i sprawdzić, jak smakują tutejsze potrawy. Na to jednak musiała poczekać, na razie ruszyły we dwie na spacer po placu.

To było dziwne uczucie. Iść przez targ, gdzie napotkani ludzie spoglądają na nią nie z przyjaźnią i szacunkiem, ale ciekawie czy podejrzliwie. Przy czym tak patrzyli na nią tylko . Inni kupujący byli zupełnie obojętni, a sprzedawcy, Indianie czy rzemieślnicy z ukosa szacowali, czy ta strojna dama będzie zainteresowana tym, co mają na sprzedaż.

Przejście przez targ trwało na tyle długo, że Victoria zdążyła się oswoić z niecodziennym dla niej zachowaniem mijających ją osób. Zauważyła też, że większość kobiet, młodszych czy starszych spogląda na jej towarzyszkę z odrobiną niechęci. Za to chyba tylko jej obecność powstrzymała kilku młodzieńców od nawiązania z señoritą Pereira bardziej poufałej rozmowy niż proste pozdrowienie. Sama Flor przyjmowała powitania jednakowo uprzejmie i chłodno, nie dając po sobie poznać, co w rzeczywistości sądzi o rozmówcach. Więcej uwagi poświęcała towarom, jakie były rozłożone na kramach.

Spacer zakończył się już poza domami pueblo, gdzie za solidnymi ogrodzeniami spędzono bydło przeznaczone na aukcję. Sprzedający i kupujący zebrali się w obszernym namiocie, gdzie rozstawiono dla ich wygody niewielki bar z napojami. Pomiędzy innymi czekali tu już Diego i don Alejandro. Niski, krzywonogi człowieczek wdrapał się na podwyższenie przy płocie i aukcja się rozpoczęła.

Jako pierwszy wystawiał swoje sztuki miejscowy caballero, don Ruiz de Yaldare, i z każdym sprzedanym okazem atmosfera stawała się gorętsza. Kolejne byki i jałówki wpędzano na wybieg i wypędzano, znakując farbą numery nowych właścicieli. Słońce przygrzewało, zwierzęta wzbijały kurz, a licytujący wykrzykiwali coraz głośniej. Victoria szybko zaczęła marzyć o chwili ciszy i chłodu. Aukcja jej nie interesowała, znała podobne z Los Angeles, ale dziś jej rolą było wspieranie señority Pereira. Flor nerwowo zerkała na otoczenie, co rusz wertując notatki o stadzie. Widać było, że zbiera całą swoją odwagę, by właściwie poprowadzić sprzedaż.

Wreszcie wyprowadzono ostatniego byka i licytator zapowiedział nową hodowlę.

– Kto wystawia te zwierzęta? – zainteresował się jeden z przybyłych.

Flor Pereira, właścicielka hacjendy Pereirów – odpowiedział licytator.

? – Mężczyzna obejrzał się w stronę kobiet. – Nie sądziłem, że dziewczynkom wolno sprzedawać…

– A ja nie sądziłam, że wolno handlować gburom. – Flor posłusznie powtórzyła słowa, jakie pospiesznie podszepnęła jej Victoria.

Wśród zebranych rozległy się śmieszki, a mężczyzna poczerwieniał.

– Z całym szacunkiem, señor – odezwał się Ramirez. – Czy macie jakieś zastrzeżenia?

– Jedynie co do zasadności…

– Jako Santa Barbara zaręczam ze señoritę Pereira.

– Także ja mogę poręczyć – odezwał się don Alejandro.

– Wy jesteście…?

Don Alejandro de la Vega, señor.

– W takim razie muszę przeprosić señoritę. – Mężczyzna skłonił się lekko. Widocznie nazwisko de la Vega miało swoje znaczenie nie tylko w Los czy Santa Barbara.

Po tym zgrzycie aukcja potoczyła się gładko. Lekko przybladła Flor skupiła się na tym, by we właściwy sposób prezentować kolejne okazy. To były sztuki zarodowe, przeznaczone do dalszej hodowli, i od jej wypowiedzi zależało, kto będzie nimi zainteresowany. Mówiła więc możliwie pewnie, opisując zwierzęta, a gdy zadawano jej pytania, odpowiadała precyzyjnie i spokojnie. Widać było, jak z każdą chwilą zebrani, zwłaszcza przyjezdni, nabierają szacunku dla jej wiedzy. Wreszcie ostatnia jałówka została przegnana do zagrody, Juan i Ernesto dali znać, że to koniec ich zadania na dziś, a licytator zapowiedział kolejną hodowlę. Flor odetchnęła. Teraz jeszcze tylko ona i kupujący zebrali się przy ustawionym z tyłu stole, by sfinalizować transakcje.

Victoria także odeszła na bok. Miała dosyć tłoku, hałasu i kurzu, a przyniesione dla niej krzesło było po prostu niewygodne. Wiedziała, że don Alejandro i Diego zostaną dłużej, ale ona i Flor mogły wracać do hacjendy, lub zatrzymać się w gospodzie na chwilę odpoczynku. Musiała jedynie odczekać, aż Pereira uporządkuje papiery. Widziała, że Flor się spieszy. Widocznie zdawała sobie sprawę z jej stanu i też chciała jak najszybciej wracać, ale musiała przeczytać każdą umowę i dać ją do sygnowania . Przekładała kolejne kartki, rozmawiając, wciąż uprzejmie i spokojnie, ze stojącymi dookoła mężczyznami. Ze swojego miejsca Victoria widziała, jak Ramirez wręcza kolejny dokument kupującemu, a Ernesto zbiera asygnaty, pliki banknotów i mieszki monet.

Wreszcie ostatni z kupujących zebrał swoje dokumenty, z szacunkiem ucałował rękę señority i odszedł, by odebrać swoją własność. Ernesto i dwóch innych vaqueros udali się do banku, by tam złożyć pieniądze. Flor przypadła do Victorii.

– Widziałaś? – spytała prawie bez tchu. – Widziałaś?!

– Widziałam. Pięknie ci poszło.

– Udało mi się! – Flor nie mogła oprzeć się radości, gdy wraz z doñą de la Vega szły w stronę centrum Santa Barbara. – Tata byłby taki dumny… – Jej radość znikła jak zdmuchnięta.

– Jest dumny – powiedziała cicho Victoria. – Nie myśl, że nie jest z ciebie dumny.

– Jesteś pewna?

– Jestem. Tak jak jestem pewna, że moi rodzice są ze mnie dumni.

Flor spojrzała na swoją towarzyszkę uważnie.

– Chciałabym, żebyś miała rację – westchnęła, ale zaraz poweselała. Plik umów był najlepszym dowodem, że potrafiła zastąpić swego ojca w corocznej aukcji.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 10

Victoria także się uśmiechnęła. W tej chwili dziewczyna wyglądała o niebo lepiej niż poprzedniego wieczoru. Wydawało się, że drżące dłonie i niespokojne spojrzenie znikły bez śladu. Ale smutek pozostał i powracał, gdy tylko Flor przestawała mówić, czy pozwalała swoim myślom dryfować. Doña de la Vega obserwowała ją i zastanawiała się, co Diego dowiedział się od Juana. Wieczorem wrócił zbyt późno, kiedy już spała zmęczona, i opuścił hacjendę, zanim się obudziła, nie miała więc okazji pomówić z nim o Flor.

Wnętrze gospody było zatłoczone, ale jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znalazły się miejsca dla doñi de la Vega i señority Pereira, a na stole pojawił się dzbanek lemoniady. Victoria upiła łyk i skrzywiła się nieznacznie. Płyn może i był właściwie schłodzony, ale z całą pewnością za mocno go posłodzono, by skutecznie koił pragnienie. Co więcej, gdy się w nim rozsmakowała, mogła wyczuć gorzkawą nutę. Ktoś nie oddzielił wystarczająco dokładnie skórek cytryn od miąższu i próbował to ukryć sypiąc więcej cukru. Samo to wystarczyło, żeby straciła ochotę na próbowanie tutejszych dań. Antonia czy nie popełniały takich, wynikających z niestaranności, kosztownych błędów.

Flor, z roztargnieniem popijając swój napój, układała na blacie kolejne umowy, raz jeszcze sumując kwoty, więc Victoria, nie chcąc jej przeszkadzać, zaczęła obserwować gości gospody. Nie potrzebowała wiele czasu, by dostrzec, że podzielają specyficzne nastawienie swoich żon względem Flor. Ukradkowe zerknięcia, nagłe odwracanie wzroku – dla Victorii było oczywiste, że teraz to one obie są tematem rozmów, i nie widziała w tym nic dziwnego. Flor udowodniła właśnie, że potrafi zarządzać hacjendą tak, by przynosiła ona zyski, i to sowite. Nawet wśród stad de la Vegów rzadko trafiały się tak okazałe sztuki, jak te, które były dziś sprzedawane przez señoritę Pereira.

Grupka zebrała się przy ladzie, dyskutując o czymś zawzięcie. Victoria zauważyła wśród nich Rafaela, który perorował na jakiś temat. Poprzez gwar nie dało się dokładnie dosłyszeć jego słów, ale sądząc z tego, jak gestykulował, odpierał jakieś zarzuty, zapewne niezbyt poważne, bo w jego tonie dominowała irytacja.

Doña de la Vega zawahała się przez moment, ale ciekawość przeważyła.

– Wracamy do hacjendy? – spytała.

Flor potrząsnęła głową.

Don Alejandro zamówił tutaj pokój – odparła. – Możemy zaraz pójść do niego, jeśli chcesz odpocząć. Po sjeście będzie tu spotkanie i innych hodowców. Ojciec… – Jej głos się załamał. Odetchnęła, usiłując opanować emocje. – Ojciec zawsze na nim był. Muszę go zastąpić.

– W takim razie chodźmy tam zaraz. Jestem zmęczona.

Flor bez słowa zgarnęła papiery i ruszyła w stronę schodów. Victoria poszła za nią, ale zatrzymała się przy barze. Zimna woda zawsze przynosiła jej ulgę i nie widziała powodu, by nie kazać przynieść jej do pokoju. Musiała poczekać, barman akurat był zajęty napełnianiem dzbana, a w tym miejscu znacznie lepiej słyszała, co mówi Rafael.

– Nie można go nie brać pod uwagę – przekonywał. – Znam stryja. Zrobi to, co uzna dla niej za najlepsze.

Odpowiedzi caballero Victoria już nie usłyszała, bo zatrzymała się przed nią dziewczyna z pytaniem, czego może sobie życzyć doña de la Vega. Zamówiła więc wodę i ruszyła powoli schodami do góry. Gdy mijała , Rafael milczał. Odwrócił nawet wzrok, jakby obawiając się, że żona kuzyna zatrzyma się i zapyta, o czym tak rozprawiał.


CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 3Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 5 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/