Zorro i Rosarita Cortez – rozdział 28 Orzeł wciąż jest łasy na pieniądze

Następnego dnia udali się do pueblo powozem, ponieważ Diego wieczorem zagłębił się w swoje medyczne książki i surowo zabronił jej jechać wierzchem. powoli zaczynała się irytować jego nadopiekuńczością.

Doktor zabrał ją do pokoju na badanie, ale zamknął młodemu de la Vedze drzwi przed nosem. westchnął i usiadł na krześle, czekając na diagnozę. Po kwadransie wyszedł senior Avila z szerokim uśmiechem, na co Diego zerwał się z siedziska.

“Dona za chwilę przyjdzie, jeszcze się ubiera. Myślę, że gratulacje są na miejscu.” Doktor ściszył głos i konspiracyjnie dodał. “Rzadko się zdarza, że dziecko błogosławi małżeństwo tak wcześnie po ślubie. Może nie założyłbym się o to, ale według moich szacunków mogła to być noc poślubna.”

Puścił oko, wyciągnął i potrząsnął dłonią oszołomionego przyszłego ojca. W tym momencie do pokoju weszła Rosarita. Diego nie zwracał więcej uwagi na lekarza, tylko wziął żonę w ramiona i pocałował ją w czoło, szepcząc czułe podziękowania i zapewnienia o uczuciach.

Doktor odchrząknął, przywracając ich do rzeczywistości. Odwrócili się wpół objęci i z lekkimi rumieńcami. “Dobrze, teraz gdy mam już waszą pełną uwagę, usiądźcie. Musicie wiedzieć, czego od dzisiaj seniorze nie wolno i czego się spodziewać.”

Młody bardzo uważnie słuchał całej litanii zakazów, czasem zadawał pytania na bazie dotychczasowej wiedzy. siedziała cicho, wycofana. Lekarz potwierdził jej najgorsze obawy.

xxx xxx

Cały dzień udawała radość za każdym razem, gdy mąż opiekował się nią i zgadywał, czego jej potrzeba. Diego był ożywiony i bardzo się przejmował. Już nawet przyjął nowiny spokojniej. I nie wpadł na idiotyczny pomysł noszenia jej po całej hacjendzie na rękach! “Kompletny wariat!”

Gdy poszedł w końcu wykąpać się, odetchnęła z ulgą, przebrała się i położyła na łóżku. Jego starania były urocze i w innych okolicznościach cieszyłaby się. Ale każdy pocałunek, jaki dzisiaj złożył na jej brzuchu, gdy byli sami, był jak wyrzut sumienia. Nie miała odwagi zburzyć jego szczęścia, po prostu nie mogła mu tego zrobić.

To tylko dwa tygodnie różnicy, nikt się nie dowie. Jeśli mu powiem, że to dziecko Zorro, nie wybaczy mi tego. Już i tak był wyrozumiały ponad miarę. Nie chcę go stracić.

Te niewesołe rozmyślania naprowadziły ją na jeszcze mroczniejszy tor. Z czułością masowała brzuch, wyobrażając sobie jak gdzieś tam, w środku, kiełkuje nowe życie, jej jedyna nadzieja.

“Nawet jeśli jakimś cudem Diego pogodzi się z sytuacją, to czy będzie równie wspaniałomyślny? Tak bardzo pragnął wnuków, przedłużenia rodu, a to dziecko będzie w praktyce bastardem, synem albo córką przestępcy. Odeśle mnie do Monterey, a Diego zbyt szanuje ojca, żeby się sprzeciwić. Ale to go zniszczy.

Do pokoju wszedł jej mąż, więc promiennie się uśmiechnęła. W sercu zaś powzięła postanowienie, że zrobi wszystko, aby prawda nie wyszła na jaw. Młody de la Vega odpowiedział takim samym uśmiechem i szybko przebrał się za parawanem. Dołączył do niej, objął i ululał do snu delikatnymi pieszczotami. Trzymał dłoń na jej, wciąż płaskim, brzuchu z ekscytacją i wzruszeniem.

Mój syn! Albo córka. Mam tylko nadzieję, że nie skojarzyła daty poczęcia. Na pewno nie, inaczej płakałaby, a jest równie szczęśliwa jak ja. Teraz muszę tylko udawać, że dziecko jest moje, a nie Zorro. W ogóle nie będę wspominał i wszystko się jakoś ułoży. Nie masz pojęcia, jak bardzo cię kocham, Ros.

xxx xxx

Już kilka dni, a raczej nocy później, okazało się, że stare obawy młodej doni potwierdziły się. W czasie wycieczki do kuzynostwa nie myślała, że jeszcze kiedykolwiek obudzi się sama w małżeńskim łóżku. Tymczasem stresująca sytuacja i nadopiekuńczość Diego sprawiły, że miała problemy z głębokim snem i wracała do świadomości w środku nocy.

Znajdowała puste łóżko i pusty dom. Wszyscy spali, a jej ukochany po prostu znikał. Zaś rano spał do nieprzyzwoicie późnej pory. Jako wymówkę zawsze wymyślał czytanie książki, malowanie, obserwację gwiazd, jednak to wszystko były wykręty. Gdy próbowała zwrócić na to uwagę Alejandro, teść droczył się z nią, że rozumie, gdy nowożeniec długo śpi w dzień po aktywnym wieczorze.

Tu akurat musiała się z nim zgodzić. Diego w dzień jej nadskakiwał na tyle, na ile pozwalały mu obowiązku na ranczu, a po kolacji, w zaciszu sypialni, zabierał ją dosłownie do gwiazd i z powrotem, zawsze dbając przede wszystkim o jej przyjemność.

Sytuacja powtórzyła się kilka razy i tylko dodała jej niepewności. czuła się oszukiwana. “Coś przede mną ukrywa. Tylko co? Już wcześniej to zrobił, ale tylko raz.

Leżała na łóżku i wpatrywała się w sufit. Do piersi tuliła poduszkę męża, która wciąż miała jego zapach. Pozwoliła sobie na ciche łzy.

Ja też przed nim coś ukrywam. Małżeństwo powinno być oparte na zaufaniu. A jeśli Diego domyślił się? Odstawił mnie na boczny tor? Nie chce wywołać skandalu, więc uzna dziecko za swoje i nie będzie drążył tematu dla dobra wszystkich. Ale przecież jest tak czuły i kochany wobec mnie.”

Zmęczona emocjami, poczuciem winy i płaczem usnęła, zanim jej mąż zdążył wrócić.

READ  Legenda i człowiek Cz I: Zmylić wrogów, rozdział 1

xxx xxx

Tymczasem nie była jedyną osobą, która miała zmartwienia. właśnie wjechał do jaskini, gdzie drzemał na posłaniu w kącie Bernardo. Bandyta potrząsnął nim i uśmiechnął się. “Amigo, wiesz, że nie musisz tutaj czekać za każdym razem, jak jadę na rutynowy patrol.”

Niemowa zmierzył go spojrzeniem od stóp do głowy i nie zauważywszy żadnych ran czy kontuzji, pokiwał aprobująco głową. zaczął rozbierać się i obmywać nad miednicą. Woda była chłodna, ale po konnej przejażdżce mu to nie przeszkadzało.

“Spokojnie, na razie nic się nie dzieje, robi dobrą robotę, szczególnie odkąd seniora Raquela uciekła. Ale wiesz, że zbliża się też termin wysyłki podatku i wolałbym dopilnować go osobiście.”

Bernardo złożył przedramiona w kołyskę i poruszył nimi, a potem narysował kształt kobiety.

“Tak, tak wiem, nie musisz mi przypominać. Jeśli ktoś mnie zdemaskuje, ryzykuję już nie tylko życiem moim i ojca, ale też Ros i dziecka. Naprawdę jestem ostrożny i trzymam się z daleka od żołnierzy.”

Przerwał i oparł się o krawędź miski. Rozmarzonym wzrokiem zapatrzył się w przestrzeń. “Dziecko… nadal nie mogę uwierzyć, że za kilka miesięcy sam zostanę ojcem. Jeśli to będzie syn, będę mógł go nauczyć wszystkiego, co umiem, jazdy konnej, szermierki, inżynierii, muzyki… W sumie córkę mogę nauczyć tego samego.”

Z przyjemnego snu na jawie wyrwało go szturchnięcie i pantomima.

“Myślisz, żebym powiedział Ros prawdę? O nie, doktor powiedział, że nie wolno jej teraz stresować, bo to może zaszkodzić ciąży. Poza tym drogi jej i się rozeszły i nigdy nie zejdą, więc sprawa zamknięta. Jeśli się ujawnię, to będzie musiała grać na co dzień tak samo jak ja. Po prostu muszę dla niej mieć dobre alibi, lepsze niż te, które do tej pory dawałem ojcu. W razie czego znasz plan awaryjny.”

Zarzucił na siebie koszulę nocną i wspiął się po schodach do sypialni. Bernardo pokręcił głową. Już mieli wcześniej taką rozmowę, a wiedział, że Diego jest uparty. Wzruszył ramionami i zabrał się za oporządzenie Tornado.

xxx xxx

patrolował okolicę prawie każdej nocy, a gdy tego nie robił, Bernardo czuwał na jednym z dachów naprzeciwko garnizonu. Nie wiedział dokładnie, którego dnia komendant wyśle skrzynię z podatkami. Dla bezpieczeństwa była to tajna informacja, a spodziewał się, że konwój opuści pueblo pod osłoną nocy, aby nie przyciągać nadmiernej uwagi. Nawet Garcia nie był w tym względzie pomocny.

Dlatego, gdy zobaczył wóz otoczony przez 10 żołnierzy i pulchną sylwetkę ulubionego sierżanta, wiedział, że to jest właśnie ta noc. Musiał przyznać, że byli czujni i ostrożni, uważnie rozglądali się wokół i podążali na tyle szybkim tempem, żeby nie zdrożyć koni. Nie zbliżał się do nich, ale jechał równolegle w pewnym oddaleniu. W razie potrzeby był gotowy, aby wkroczyć do akcji i wspomóc eskortę. Musieli pokonać tylko drogę do Santa Monica, gdzie Garcia miał przekazać skrzynię pod pieczę tamtejszego garnizonu. Zebrane podatki wystarczyło stamtąd załadować bezpiecznie na statek do Monterey.

Po kilku kilometrach trakt skręcił z prostej drogi przez płaską prerię i pofalowane, nieduże wzgórza do wąskiego kanionu. Wóz z żołnierzami pojechał dołem, ale wolał wybrać trudniejszą trasę górą. Tornado nie miał większego problemu z nierównym terenem, bo znał go równie dobrze jak jeździec, a do tego księżyc dawał wystarczająco światła, aby nie wpaść w przypadkową dziurę. Nie dość, że lansjerzy nie widzieli go z dołu, to miał jeszcze dobry widok na okolicę.

Nagle w oddali, również na górnej części kanionu zauważył ruch. Wytężył wzrok, próbując rozeznać czy było to spłoszone zwierzę, czy człowiek. Po chwili usłyszał głuchy łoskot w tym miejscu, a na dno wąwozu stoczyła się lawina kamieni. Gdy dotarł do tego punktu, na górze nie było nikogo, a szybki rzut oka na dół pokazał zatarasowany skutecznie przejazd. Kurz zdążył już opaść, ukazując gruzowisko wyższe od człowieka na koniu. Najwyraźniej nikt nie został ranny, a woźnica właśnie odwracał pojazd w drugą stronę.

Żołnierze wyjęli pistolety i uważnie rozglądali się na boki i do góry. Na początku nic się nie działo, więc ostrożnie zaczęli wyjeżdżać z naturalnej pułapki. także cofnął się i rozglądał za możliwością zjazdu na dół. Na początku towarzyszyła im kompletna cisza, w oddali słychać było tylko wycie samotnego kojota.

Gdy byli już w połowie kanionu, żołnierz jadący z przodu krzyknął ostrzegawczo. W ich stronę jechały cztery rozpędzone konie z zamaskowanymi jeźdźcami. Lansjerzy oddali salwę i strącili postacie, ale za nimi pojawili się kolejni. przyspieszył, aby objechać wąwóz, ale zdążył zobaczyć, że zastrzeleni bandyci leżeli w bardzo dziwnych pozycjach.

To kukły! Pistolety są teraz bezużyteczne!” Pomyślał i popędził Tornado.

Żołnierze walczyli dzielnie, regularne treningi z komendantem dawały efekty. Jednak była ich tylko jedenastka, zaś bandytów przynajmniej dwa razy tyle. Do tego oprócz szabel, szpad i kordelasów mieli nabite pistolety. Potyczka rozpoczęła się na końskich grzbietach, ale po chwili toczyła już na ziemi. Jeźdźcy spadali trafieni kulami lub sami zeskakiwali, aby mieć dogodniejszą pozycję. W bladym świetle księżyca błyskały ostrza, a powietrze wypełniały bluźnierstwa, złorzeczenia i przyspieszone oddechy. Powoli lansjerzy tracili grunt, spychani w stronę lawiny, a nad pobojowiskiem, co i rusz słychać było jęk kolejnego rannego po ich stronie.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 44 Stary znajomy i początek zemsty

O ile poprzednio udało się zaskoczyć napastników od tyłu, tym razem banda była przygotowana na jego pojawienie się. Kilku z nich już na niego czekało odwrócona tyłem do bitwy w wąwozie. Huknęły strzały, a renegat poczuł świst kuli tuż koło głowy.

“Święty Michale! Przyda mi się dzisiaj twoja pomoc!”

Wpadł pomiędzy napastników, a jego pojawienie się dodało ducha walki żołnierzom. Roześmiany Garcia prawie przypłacił chwilową nieuwagę nadzianiem na pałasz, ale uwijający się koło niego sparował cios w ostatnim momencie. “Gracias, kapralu.” Szybko odwdzięczył się koledze pomocą przy kolejnym ataku.

związał się walką z kilkoma z zamaskowanych jeźdźców, udało mu się po chwili zsadzić z siodła jednego z nich. Wiedział jednak, że nie może zmagać się całkowicie otoczony ze wszystkich stron, dlatego wyrąbał sobie drogę do lansjerów. Zeskoczył z grzbietu Tornado i pozwolił rumakowi na kopanie i gryzienie przeciwników we własnym zakresie.

Nie miał chwili spokoju, cały czas atakowało go przynajmniej trzech bandytów. Gdy nawet któregoś powalił, zaraz na jego miejsce zjawiał się kolejny, wypoczęty. Lis zbijał pchnięcia, wyprowadzał ataki, ale nie tak gwałtowne, aby się odsłonić. Jednak żołnierze, poranieni, zmęczeni już nierównym pojedynkiem i nieposiadający jego umiejętności, złamali linię i zaczęli się cofać. Nie miał innego wyjścia jak również odejść w tył.

Zauważył, że jeden z napastników wskoczył na kozioł wozu i popędził konie. Gdy był już poza zasięgiem wzroku, rozległ się ostry gwizd i bandyci wycofali się. Żołnierze dyszeli ciężko. Pokładli się, gdzie kto stał. Nie mieli nawet siły łapać rozproszonych rumaków. Treningi w garnizonie były fraszką w porównaniu z tym, z czym przyszło się im właśnie zmierzyć.

Jedyną osobą, która nie pokładała się na ziemi, był Zorro, ale wiedział, że w pojedynkę nie ma szans z całą bandą. Schodziła z niego adrenalina i poczuł kilka drobnych draśnięć na ramionach. Tornado podszedł do niego i trącił łbem. “Dobrze się sprawiłeś, amigo, ale tym razem to było za mało.”

Na domiar złego przed nimi usłyszeli podobny odgłos jak przed początkiem kłopotów. Wyjazd zablokowała kolejna lawina, tym razem osuwająca się z drugiej strony. Wszystko pokrył kurz. Znaleźli się w pułapce, razem z końmi.

xxx xxx

Do banity w czerni podszedł Garcia. “Gracias senior Zorro. Bez twojej pomocy chyba by nas wytłukli do cna. A teraz jesteśmy tu razem uwięzieni. Rozejm?”

Nieśmiało wyciągnął rękę. Lis spojrzał na jego zakurzony i obszarpany mundur, na zakrwawiony rękaw i rozbitą brew. Uścisnął dłoń i potrząsnął nią. Sierżantowi wyraźnie ulżyło.

“Rozejm. Ale powinniśmy jak najszybciej się stąd uwolnić, zawiadomić komendanta i pojechać za tą bandą.”

Garcia rozejrzał się i ocenił sytuację. “Wszyscy są mniej lub bardziej ranni, my damy radę wspiąć się, ale konie już nie. Nawet Tornado tak wysoko nie skoczy. Przepraszam koniku, jesteś bardzo miłym konikiem, ale nie masz skrzydeł.” Kary rumak trącił go przyjaźnie pyskiem, a jego pan cicho się roześmiał.

“Chyba po tych wszystkich pościgach, w końcu cię polubił sierżancie. Ale masz rację. Trzeba opatrzeć rannych i odkopać przejazd. Tropy takiej dużej grupy nie znikną do rana. Czy któryś z żołnierzy ma przeszkolenie…”

Garcia pokiwał głową i wskazał na przecięty na ramieniu czarny jedwab. “Obawiam się, że masz senior największe doświadczenie w opatrywaniu ran. Gonzales też jest niezły, może pomóc.”

uśmiechnął się na niewypowiedzianą prośbę. Byli z sierżantem prawie równi wzrostem, a w konkurencji w innym wymiarze Garcia na pewno wygrywał, ale żołnierz zawsze był lekko onieśmielony, gdy przechodzili na stopę pokojową. “Dobrze, w takim razie z szeregowym zajmę się rannymi, a ci, co są w stanie, niech zaczną oczyszczać drogę. Czeka nas długa noc.”

Wszyscy już ochłonęli po przygodzie i w ramach swoich możliwości zabrali się do pracy. Lansjerzy żartowali razem z Zorro, na temat jego usług przy wyjmowaniu kul przy słabym świetle pochodni, ale nikt się nie obrażał. Humorem maskowali gorycz porażki i ból cięć, postrzałów i zadrapań. Absolutnie nikomu nie przeszło przez myśl, że to świetna okazja, aby zdemaskować Lisa.

Na szczęście, po bliższych oględzinach, okazało się, że tylko jeden z żołnierzy jest poważniej ranny. Kula utkwiła w kości biodrowej i za nic nie chciała wyjść. Morales krzyczał, złorzeczył i w trakcie bolesnego procesu musiał go trzymać sierżant z drugim lansjerem. Po kolejnej nieudanej próbie krzyk przeszedł w szloch i panikę. “Już nigdy nie będę chodził, nie czuję stopy, będę kaleką!” Powtarzał w kółko.

westchnął i dalej podważał oporny ołów. Cichym głosem starał się uspokoić zdenerwowanego pacjenta. Garcia spojrzał na niego z dziwnym poczuciem deja vu. Niedawno chłopiec w pueblo złamał nogę i ktoś uspokajał go przed domem doktora w ten sam sposób, tymi samymi słowami… Sierżant otrząsnął się, bo nie pamiętał, kim był ów człowiek. Zresztą, szczerze powiedziawszy, nie chciał wiedzieć.

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 24

xxx xxx

Pracowali ciężko całą noc ramię przy ramieniu, bandyta w czerni, która dawno przestała być czernią i żołnierze, których mundury już tylko z nazwy były czerwono-niebiesko-białe. Z oddali nikt by ich nie odróżnił. Szare, zakurzone postacie, oblane potem, z poranionymi rękami lub poszarpanymi rękawicami, zmęczone i spragnione.

Dopiero o świcie udało się odkopać wystarczająco kamieni, aby koń mógł w miarę swobodnie przejść na drugą stronę usypiska. Garcia zwrócił się do Zorro. “Jedź senior, jeśli ktoś może ich wytropić to tylko ty. Zanim dotrzemy do pueblo z Moralesem, zejdzie nam kilka godzin. Jeszcze raz dziękuję za zajęcie się rannymi.”

Już z większą pewnością siebie potrząsnął wyciągniętą ręką renegata.

Lis przeprowadził czarnego rumaka na drugą stronę i wspiął się na siodło. Żegnały go życzenia dobrych łowów i podziękowania żołnierzy. Pomachał mi i podążył po wyraźnych śladach bandy.

“Ciekawa noc, prawda Tornado? Ale nie przyzwyczajaj się, następnym razem, będą nas ścigać tak jak zwykle. A teraz mamy bandę do wytropienia. Pomyśl, że na końcu czeka cię soczysta marchewka, a mnie piękna seniora. Lepiej, żebyśmy wrócili wcześniej niż później, nie sądzisz?”

Series Navigation<< Zorro i Rosarita Cortez – rozdział 27 Przepęd bydła i odwiedziny u kuzynaZorro i Rosarita Cortez – rozdział 29 Jak wytropić Orła? >>

Author

  • kasiaeliza

    Mama dwójki Zorrątek. Trenuję jujitsu japońskie i kiedyś miałam krótką przygodę z kendo. Lubię RPGi, planszówki, geografię, historię, piłkę nożną i książki. Nie wróć, książki to kocham. 🙂 ----------------------------------- Mother of two cubs. I train Japanese jujitsu and once had a short adventure with kendo. I like RPGs, board games, geography, history, soccer and books. Wait, come back, I love books. 🙂

Related posts

kasiaeliza

Mama dwójki Zorrątek. Trenuję jujitsu japońskie i kiedyś miałam krótką przygodę z kendo. Lubię RPGi, planszówki, geografię, historię, piłkę nożną i książki. Nie wróć, książki to kocham. :) ----------------------------------- Mother of two Zorro cubs. I train Japanese jujitsu and once had a short adventure with kendo. I like RPGs, board games, geography, history, soccer and books. Wait, come back, I love books. :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *