Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 10

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Od autora: Dziękuję za komentarze. Cóż, Diego potrafi wykorzystać nawet rodzinną awanturę, by lepiej wszystkich zmylić, ale tym razem naprawdę nadepnął żonie na odcisk. Najwidoczniej zapomniał na chwilę, jak bardzo oboje nie lubią być bezradni. A łowcy nie tracą czasu…


Rozdział 10. Oszustwo


Następnego dnia znów nie było żadnych wieści o tym, gdzie mogą ukrywać się łowcy nagród. Wprawdzie patrol Sepulvedy spotkał ich na drodze z San Diego, gdy podążali w stronę Los Angeles, ale kapral był bardziej niż zaskoczony, że nie dotarli do pueblo. Zaskoczony i trochę zły, bo nie podobało się mu, że ktoś nie noszący munduru mógłby wygrać z Zorro. W tej sytuacji pocieszenia Rojasa czy szeregowców z dawnej obsady garnizonu musiały brzmieć nieco ironicznie.

przysłuchiwała się toczonej przez żołnierzy dyskusji tak uważnie, że dopiero dyskretne odchrząknięcie zwróciło jej uwagę na to, kto stoi koło baru.

Señor Nacho… – zwróciła się do starszego mężczyzny.

Buenos dias, doña – odparł. – Wybaczcie, że się tak wam narzucam, ale to byłaby dla was prawdziwa okazja. Rozważcie to, jeśli tak mogę powiedzieć. Możecie mi zapłacić w ratach… – Potarł dłonią kark i przestąpił z nogi na nogę, wyraźnie zaambarasowany. – Mój najmłodszy chce jechać do Monterey, do szkoły…

poczuła ukłucie wstydu. Nie było dla nikogo tajemnicą, że rodzina stolarza, jak wiele innych w Los Angeles, boryka się z ciągłym niedoborem gotówki. Diego też to wiedział i z pewnością znał rodzinne plany wysłania chłopca poza pueblo. W przebudowie drukarni i gospody dostrzegł sposób, by im pomóc bez upokarzającej jałmużny, a ona nieopatrznie mu to pokrzyżowała.

– Nie chciałam wczoraj was urazić, señor Nacho. Nie sądziłam tylko… – zawahała się i popatrzyła do góry, gdzie kawałek deski wciąż zastępował potrzaskaną barierkę. – Obejrzyjcie tę poręcz i rzeczywiście zajrzyjcie też do stajni. Nie mogę powiedzieć, że wasz syn będzie mógł to od razu robić, ale…

– Zobaczę, doña. – Stolarz z zakłopotaną miną jeszcze raz potarł dłonią po karku. – To nie będzie bardzo drogo. Don Diego powiedział mi o tym drewnie w Santa Paula. Chce je kupić do biura, ale to by można było przywieźć razem, takie dobre, sezonowane drewno…

– Do biura? – spytała Victoria.

– Tak, chce, żeby mu tam mój syn ścianę postawił…

– Ach, rozumiem… Dobrze, to skoro tak twierdzicie, to obejrzycie ten strych. Potem porozmawiamy o kosztach. Może jutro? Będziecie już wiedzieli, ile drewna jest potrzebne…

Señor Nacho podziękował i ruszył do drzwi. Gdy weszła do kuchni, usłyszała, jak już pogwizduje i mamroce coś do siebie przed wejściem do stajni, widocznie obliczając, co musi zrobić. Ona wróciła do rachunków. Może faktycznie mogłaby spłacać stolarza ratami, w końcu nowe pokoje przed Bożym Narodzeniem niemal podwoiłyby jej zyski.

Nagły hałas na zewnątrz przyciągnął jej uwagę. Podniosła głowę znad notatek i zaczęła nasłuchiwać.

– Co oni krzyczą…? – Antonia stała bliżej drzwi.

– Schwytano Zorro! – Juanita szarpnęła kotarą, zaglądając do kuchni.

– CO?!

Przez moment Victorii wydawało się, że jej serce zamiera, a luźna przecież suknia zamienia się w lodowaty pancerz. Zorro? Schwytany? Jak?! Przecież widziała Diego przed godziną, szedł do biura i nie miał ani zamiaru, ani powodu, by gdzieś jechać. Nie było potrzeby, by jechał w masce!

– To niemożliwe… – powiedziała słabo.

Doña, wszystko w porządku? – zaniepokoiła się Antonia. – Strasznie zbladłyście…

– Ja… ja… – zająknęła się. To nie mogła być prawda, nigdy! Jednocześnie desperacko starała się uspokoić. Póki co nic nie mogło jej łączyć z zamaskowanym jeźdźcem, nie ją, doñę de la Vega. – Przestraszyłam się…

– Spokojnie, doña… – Antonia objęła ją za ramiona. – Tylko spokojnie.

odetchnęła głęboko, próbując przełamać ten nagły chłód. Antonia była jej przyjaciółką, ani ona, ani żadna z dziewcząt w gospodzie nie zdradzą, że doña de la Vega nieomal zemdlała, słysząc o pojmaniu pewnego banity. Ale teraz musiała być bardzo, bardzo spokojna, by nie wzbudzić w nikim niepotrzebnych podejrzeń. Plotki o niej i Zorro, te, które rozsiała Mercedes, i te jeszcze wcześniejsze, wciąż krążyły gdzieś w ludzkiej pamięci. Nie mogła ich potwierdzać swoim zachowaniem. A jeśli rzeczywiście schwytano Zorro… Z nagłą ulgą przypomniała sobie, że przecież de Soto wyjechał i garnizonem rządzi teraz Mendoza. Ten sam Mendoza, który nie zamknął celi, kiedy pojmał Zorro po wielkim pożarze, i który nie pozwolił wtedy zerwać mu maski. Niebezpieczeństwo było naprawdę niewielkie. Była pewna, że sierżant zrobi wszystko, by ochronić swego przyjaciela.

Jeszcze raz odetchnęła i wstała.

– Już dobrze – stwierdziła. – Chodźmy. Muszę zobaczyć…

Zbiegowisko pod garnizonem rosło, w miarę jak wiadomość o schwytaniu Zorro rozchodziła się wśród ludzi, ale już z werandy dostrzegła w jego centrum, przed ocienionym wejściem do gabinetu , trzech jeźdźców, tych samych łowców nagród, którzy wcześniej przesiadywali w jej gospodzie. Gdy podeszła bliżej, a towarzyszące jej Antonia i Juanita rozepchnęły gapiów, zobaczyła szpaler żołnierzy, a za nimi, pomiędzy końmi przybyszów, czarną sylwetkę pieszego, bez kapelusza czy peleryny, ze skrępowanymi na plecach rękoma. Mężczyzna w czarnym stroju wyglądał źle. Wszystko wskazywało na to, że musiał jakiś czas biec, związany, za koniem swego pogromcy, bo chwiał się na nogach z wyczerpania, jego ubranie było poszarzałe od pyłu, porozrywane, a gdzieniegdzie spod rozdarć widać było skaleczenia. Krew ściekała też po policzku więźnia spod czarnego materiału maski, zlepiając wystające kosmyki włosów i plamiąc kneblującą mu usta brudną szmatę. Ale ten widok, choć tak żałosny, upewnił Victorię, że jeniec to nie Diego. Był niższy, szczuplejszy, a gdy stała tak blisko, mogła dostrzec, że jego strój z całą pewnością nie był strojem Zorro. Zniszczona koszula była raczej z czarnego płótna niż z jedwabiu, tak samo spodnie, a już buty z brązowej skóry nie przypominały nawet tych, które nosił jej mąż.

READ  Legenda i człowiek Cz II : Sojusznicy, rozdział 4

Mendoza wyszedł z gabinetu. Nerwowo poprawiał pas i zapięcie munduru, i Victorii zrobiło się go żal. Nie miała wątpliwości, że sierżant jest na granicy paniki. Raz, że będzie musiał zamknąć w areszcie kogoś, kogo uważał za przyjaciela, i niewątpliwie przerażała go odpowiedzialność za jego życie, a dwa, że to na niego spadła konieczność wypłacenia ustalonej nagrody. Niewątpliwie de Soto nie będzie zachwycony, jeśli nie zastanie ani pieniędzy w kasie, ani więźnia w celi, i perspektywa przyszłej furii musiała przerażać sierżanta. Nie bez znaczenia pozostawała jeszcze reakcja mieszkańców pueblo, którzy w każdej chwili mogli spróbować uwolnić kogoś, kogo uważali za swego obrońcę. Już teraz gdzieś na obrzeżach zebranej grupy szeptali ludzie. Na razie ich uwagi były tylko pełne niepokoju, ale zaraz mogły stać się nieprzyjazne.

– Nie powinnaś tu przychodzić – syknął jej nieoczekiwanie nad uchem Diego.

Obejrzała się, urażona. Jak on mógł?! Kiedy ona myślała… Musiała się przekonać…

– Cii… – Zanim otworzyła usta, objął ją ramieniem, samym uściskiem przypominając, że jest tutaj, koło niej, bezpieczny.

Łowca stojący koło sierżanta odchrząknął głośno, jakby przywołując go do porządku.

– Jak mówiłem, schwytaliśmy Zorro – oświadczył. – Przekazujemy go wam i oczekujemy na ustaloną nagrodę.

ze swego miejsca w tłumie dostrzegła, że sierżant nerwowo przełyka ślinę i rozgląda się po zebranych.

– Rz…rzeczywiście… – zakrztusił się. – Schwytaliście… A wypłaci nagrodę…

Łowca okręcił się na bucie, jego dwaj towarzysze przechylili się w siodłach.

? – spytał. Jego głos był ostry, napastliwy. – Nie mamy zamiaru czekać, aż wasz raczy wrócić. Dostarczyliśmy wam tego Zorro, pieniądze są nasze.

– Tak, ale… – Mendoza zaczął się kręcić w miejscu.

– Jeśli nam nie zapłacicie – warknął drugi z przybyszy – to pogonimy Zorro do Monterey!

Szmer w tłumie wzmógł się. Jeniec obejrzał się na szpaler żołnierzy i zaraz odwrócił w stronę Mendozy, jakby chciał coś powiedzieć mimo knebla, wyraźnie przerażony. Sierżant znów rozejrzał się dookoła, jakby szukając pomocy.

Znalazł ją.

– Zanim je wypłacicie, sierżancie – odezwał się nagle Diego – upewnijcie się, że to naprawdę Zorro.

– To nie twoja sprawa… – Mężczyzna odszukał spojrzeniem młodego de la Vegę i zmierzył go wzrokiem, wyraźnie oceniając rozmówcę. – Kmiotku! – rzucił wreszcie pogardliwie.

– Nie obrażajcie don Diego! – zaprotestował natychmiast Mendoza i zwrócił się do młodego . – Don Diego, mówiliście…

Diego delikatnie odsunął Victorię i podszedł do kordonu żołnierzy.

– Spójrzcie na więźnia, sierżancie – powiedział. – Czy macie pewność, że to rzeczywiście jest Zorro? Spotykaliście go wiele razy, więc możecie poznać, czy to on, czy nie on.

– A na co tu jest patrzeć?! – prychnął łowca. – Mężczyzna w czarnym stroju…

– Butów nie ma czarnych – przerwał mu Diego.

Na moment zapanowała cisza. była pewna, że wszyscy spojrzeli na to samo, co ona – brązowe, zniszczone buty więźnia. Buty może nie ubogiego rolnika, raczej vaquero, ale z całą pewnością nie czarne, lśniące i wysokie ponad kolano buty Zorro.

– Rzeczywiście… – skonstatował wreszcie Mendoza. – Koszula też jakby nie taka sama… – stwierdził z namysłem. – I peleryny nie ma…

Mężczyzna w czarnej koszuli okręcił się i szarpnął, a z zakneblowanych ust wyrwał mu się jęk, jakby chciał o coś błagać czy protestować. Łowca, który trzymał sznur, przyciągnął więźnia bliżej swego konia. Jednak sierżant podszedł do schwytanego i zaczął go oglądać. Poruszał przy tym wargami, jakby przypominając, czy też przepowiadając sobie w pamięci szczegóły. widziała, że obserwujący to Diego nieznacznie się odpręża i cofa o krok. Wiedziała, czemu. Jej mąż właśnie podsunął Mendozie pomysł na wydostanie się z nieprzyjemnej sytuacji. Jeśli stwierdzi, że jeniec nie jest Zorro, nikt nie będzie miał do niego pretensji, gdy wypuści więźnia.

– Co się stało z jego bronią? – zapytał w końcu sierżant.

– Jest tutaj. – Przybysz wręczył mu podniszczony pałasz.

Mendoza obejrzał go uważnie i znów spojrzał na związanego mężczyznę. Ten poruszył się, ale szarpnięcie linki przypomniało mu, że ma stać w miejscu. Wreszcie sierżant odetchnął głęboko.

– To nie jest Zorro – oświadczył.

– CO?! – ryknął łowca.

Sierżant wyprostował się, zdecydowany.

– To nie jest Zorro! – powtórzył głośno. – Nie wiem, kogo schwytaliście, ale ten człowiek na pewno nie jest Zorro. Nie ma jego stroju i nie ma jego broni!

READ  Legenda i człowiek Cz II : Sojusznicy, rozdział 2

– Zarzucacie nam oszustwo?! – W głosie mężczyzny była prawdziwa groźba, ale Mendoza się już nie przestraszył.

– Kapralu! – rzucił.

Rojas bez wahania skierował muszkiet na łowcę. Pozostali żołnierze też zwrócili broń na mężczyzn.

– Zsiądźcie z koni – polecił sierżant.

Sam sięgnął do krępującej więźnia liny. Jeździec złapał za rękojeść szpady, ale trzask kurka ostrzegł go, by nie wyciągał broni. Martinez sprawiał wrażenie, że nie zawaha się przed strzałem, by obronić swego dowódcę.

Mendoza zerwał więźniowi maskę i knebel. ze świstem wciągnęła powietrze. Znała tego człowieka. Miguel i jego brat mieli niewielkie gospodarstwo na pograniczu wzgórz, blisko dawnej ziemi Segovii, i niemal cudem przeżyli letnią truciznę. Stracili wtedy większość zwierząt, ale udało się im zebrać plony i wszystko wskazywało na to, że poradzą sobie i odbudują hodowlę.

– Nie jestem Zorro, sierżancie! – wypalił, jak tylko mógł mówić. – Nie jestem!

– Milcz! – Łowca jednak szarpnął liną.

– Nie! – Więzień nie zamierzał dać się uciszyć.

– Z koni! – powtórzył głośniej Mendoza, a jego słowom zawtórował trzask odwodzonych kurków. – Rzućcie broń!

Trójka łowców powoli, z wahaniem, odłożyła broń, dwaj siedzący do tej pory na koniach, zsiedli na ziemię.

– Do aresztu ich, kapralu! – polecił sierżant.

– Za co?

– Za oszustwo. Próbowali nam podsunąć oszukanego Zorro.

– Dodajcie jeszcze porwanie i próbę wyłudzenia! – podsunął Diego.

– Jak śmiecie?! – zaprotestował łowca.

– Wszyscy znają Miguela! – odpalił Mendoza. – I on nawet nie wyglądał jak Zorro!

Garcia odciągnął dotychczasowego więźnia od porywaczy i zaczął przecinać krępujące go sznury. Martinez i inni żołnierze z oddziału otoczyli łowców i zaczęli ich popychać w stronę garnizonowej bramy. Jeden z mężczyzn szarpnął się.

– Nie macie prawa…

– Puśćcie ich, sierżancie! – wyrwało się komuś z tłumu.

– Co?!

– My im wytłumaczymy… – Jeden z peonów wymownie zatarł ręce.

Łowca nagród nagle przestał się wyrywać, ale coraz więcej z zebranych mężczyzn napierało na żołnierzy. Mendoza rozejrzał się pospiesznie, jakby oceniając sytuację. Jego spojrzenie napotkało wzrok młodego de la Vegi. Diego nieznacznie pokręcił głową.

– Nie! Nie mogę na to pozwolić! – oznajmił sierżant. – Ci ludzie muszą odpowiedzieć za porwanie Miguela.

i część żołnierzy poprowadzili łowców do aresztu. Sierżant obejrzał się na ich więźnia, który stał, wspierając się na ramieniu Garcii.

– Powinien was obejrzeć doktor. – Diego bezceremonialnie odsunął polepione włosy ze skroni mężczyzny.

Don Diego ma rację, Miguel – podjął Garcia. – Paskudnie oberwałeś w głowę.

– Wiem… Gracias… – Miguel krzywił się, gdy mógł już luźno opuścić ręce. – Madre de Dios, myślałem już… myślałem, że to koniec. – Mężczyzna prawie płakał z ulgi.

– Skąd się tu wziąłeś, Miguel? – dociekał Mendoza.

Rolnik z grymasem bólu poruszał palcami. Dłonie miał opuchnięte, sznur na nadgarstkach zostawił szerokie i głębokie pręgi, sine, gdzieniegdzie podbiegnięte krwią. Diego wsparł go z drugiej strony.

– Zabierzemy was do doktora Hernandeza… – powiedział.

obserwowała, jak odchodzą w kierunku domu lekarza, a Miguel łamiącym się głosem opowiada, co się mu przydarzyło.

– Przyjechali, jak byliśmy w polu – mówił. – Przystawili Pedro i mnie lufy do głowy, potem uznali, że wezmą mnie, bo jestem wyższy… Dios, jak usłyszałem, że mam się przebrać za Zorro…

– Nie uwierzyłbym, że jesteś Zorro, Miguel… – uspokajał go sierżant.

– westchnęła Antonia. – Biedny Miguel. Wszystko w porządku, doña?

– Tak, tak… – odparła nieuważnie.

Czuła jeszcze zimne strużki potu na skórze, ale cały jej lęk już gdzieś odpłynął. Zagrożenie minęło. Cruz prowadził do stajni konie łowców, Rojas wypraszał, i to zdecydowanie, peonów z wewnętrznego dziedzińca garnizonu. Trójkę porywaczy można było zobaczyć za kratami zewnętrznej celi i kilku co bardziej krewkich rolników chciało chyba jeszcze bardziej uprzykrzyć im życie. Ale poza nimi ludzie już rozchodzili się do zwykłych zajęć, ktoś szedł jeszcze do gospody i nawoływał znajomych, by mu towarzyszyli, ktoś inny umawiał się dopiero na wieczór. A ona sama chciała teraz tylko położyć się i odpocząć, zapomnieć o tym momencie grozy, kiedy usłyszała o pojmaniu Zorro. Potrzebowała ziół, jakie dawała jej Rosita, lub tych z apteczki Diego, na ukojenie nerwów. Przypomniała sobie swój lęk z początku lata, gdy słabość ciała podsuwała jej najczarniejsze myśli o losie, jaki czeka ją i Diego. Wtedy nie miała pojęcia, że może się tak przestraszyć.

Señor Nacho czekał przy schodach werandy, ale wystarczyło mu jedno spojrzenie na pobladłą twarz doñi de la Vega, by zrezygnował z rozmowy. zapamiętała sobie, że jak tylko lepiej się poczuje, będzie musiała się przejść do jego warsztatu i dowiedzieć się, ile ostatecznie będzie ją kosztowała ta przebudowa.

x x x

Trzej łowcy nagród opuścili Los Angeles dwa dni później, dyliżansem, bo sierżant nie zawahał się zabrać im koni na poczet grzywny. A nałożył ją dość sporą, oskarżając przybyszów o napaść i pobicie dwóch rolników, oszustwo i próbę wyłudzenia nienależnej nagrody. Wyliczył to wszystko publicznie, w zaimprowizowanej sali sądowej na werandzie gospody, przy aplauzie przysłuchujących się temu mieszkańców, i odrzucił sugestie, by zamiast grzywny skazać napastników na kilkanaście dni aresztu. Jeden z łowców próbował się jeszcze bronić, że sierżant nie ma prawa wydawać na nich wyroku pod nieobecność , ale przestał protestować, gdy jakiś z tyłu zgromadzenia uświadomił go, że ten nieobecny może oszustów ukarać znacznie poważniej niż jego dobroduszny w gruncie rzeczy zastępca.

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 4

przysłuchiwała się temu ze swego wygodnego miejsca za barem. Diego ulokował się w progu, skąd mógł, stojąc na uboczu, wtrącić się, gdyby Mendoza zgubił wątek, ale tym razem jego interwencja nie była potrzebna. Sierżant nie dał się wyprowadzić z równowagi ani protestom więźniów, ani propozycjom świadków. Uznał, że kara grzywny wystarczy, by zniechęcić łowców nagród do praktykowania swego procederu w okolicach Los Angeles, a by nie kusił ich odwet, jak to uzasadnił, część zarekwirowanych pieniędzy przeznaczył na bilety dla nich do San Francisco.

Czas do odjazdu trójka łowców spędziła w areszcie, a do samego dyliżansu wsiadali pod lufami muszkietów, odprowadzeni przez żołnierzy, choć Mendoza zarządził to ostatnie tylko ze względu na bezpieczeństwo pozostałych podróżnych. Co bardziej gorącogłowi vaqueros i peoni, przyjaciele Miguela, planowali już bowiem nader burzliwe pożegnanie aresztantów, w którym główne role miały grać resztki owoców i kije, a nawet smoła i pierze. To mogło się przerodzić w zamieszki, więc zawiadomiła sierżanta o ich pomysłach, i w efekcie i jego oddział doprowadzili więźniów do powozu jedynie przy akompaniamencie gwizdów i pohukiwań, a potem mieli eskortować podróżnych przez spory odcinek drogi.

Gdy dyliżans był już tylko kłębkiem kurzu daleko na drodze z Los Angeles, odetchnęła. Niebezpieczeństwo było zażegnane.

Stojący przy niej Diego musiał dostrzec jej ulgę.

– Ułożyło się lepiej, niż myślałem – szepnął jej nad uchem.

– Lepiej?! – wstrząsnęła się.

– Pomyśl tylko… Następni łowcy będą od razu podejrzewani, że chcą porwać kogokolwiek, by podstawić za Zorro i bez wysiłku zdobyć nagrodę. Myślisz, że vaqueros im na to pozwolą?

Obejrzała się na męża. Diego tylko kiwnął głową.

– Myślę, że dość szybko rozniesie się wieść, że nie tak łatwo zarobić tutaj te sześć tysięcy pesos – powiedział. – De Soto miał chytry pomysł, muszę to przyznać, ale nie uda mu się w ten sposób wygrać.

Diego sprawiał wrażenie całkiem pewnego tego, co mówi, więc i ona odetchnęła. Dopiero chwilę potem, gdy wracała już do gospody, by porozmawiać z señorem Nacho, uświadomiła sobie, że powiedział, że to zajmie czas. A to oznaczało, że pojawią się jeszcze inni łowcy i Zorro nadal będzie ściganą zwierzyną.


CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 9Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 11 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *