Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 16

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Niebezpieczeństwo czasem kryje się tam, gdzie nikt się go nie spodziewa... Czwarta część opowieści o i Victorii
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Zaręczynowy bal u de la Vegów, choć był jednym wielkim sukcesem, minął i należało powrócić do codziennej rutyny. Victoria, która czuła się już wystarczająco dobrze, by spędzać każdego dnia kilka godzin w swojej gospodzie, zaczęła teraz podróżować do okolicznych hacjend, odpowiadając na zaproszenia pań tam mieszkających, zaś don Alejandro i Diego musieli zająć się codziennymi sprawami hacjendy i nie tylko, bowiem wciąż pozostawała nierozwiązana zagadka, kto podjął próbę zastąpienia Zorro.

– To kompletnie bez sensu – wyrzekał któregoś dnia Diego. – Dwa razy się pokazał, dwa razy narozrabiał i cisza.

– Narozrabiał?

– Oj, ojcze, wiesz co mam na myśli. Jestem mu głęboko wdzięczny, że pomógł don Estebanowi, ale…

– Ale gryzie cię, że zalecał się do donny Dolores.

– Skądże! – Diego zrobił niewinną minę. – Gryzie mnie, że zrobił to na oczach Victorii. Niejako poszło to na mój rachunek, więc nie dziw się, że nie jestem zachwycony.

– Nie dziwię się. Tak przy okazji – zaśmiał się don Alejandro – teraz chyba już wiesz, jak czuje się Ramone.

– Ojcze! – Nie można było ocenić, czy Diego był bardziej rozbawiony, czy oburzony stwierdzeniem. – Ja mam pewną przewagę nad alcalde. Wiem, gdzie ja sam bym się chował. A on mieszka w pueblo i ma gdzie tam trzymać konia, choć to nie jest zbyt imponujące zwierzę.

– Skąd ten pomysł, że mieszka w pueblo?

– Nie przyglądałem się jego wierzchowcowi z bliska, ale to nie jest koń porównywalny do Tornado. Gdyby przybywał skądkolwiek, byłby spocony.

– A nie jest?

– Nie. A, i jeszcze to, że nikt go nie widział poza pueblem. Jak opisywali mi Zorro, to zawsze tam, gdzie ja zabieram Tornado. I jeszcze coś… on pojawiał się naprawdę szybko. Nie wiem, jak było z samym don Estebanem, ale alcalde nie zdążył zaprowadzić peonów don Oliveiry do aresztu, jak on już ich uwalniał. Ja bym się zjawił dopiero wieczorem…

– Ale…

– Tak, tak, nieraz zjawiał się zaraz po tym, jak zniknął Diego, ale wtedy najpierw miałem Felipe z przygotowanym strojem, a teraz skrytkę u Victorii.

– No tak, skrytka – don Alejandro pokiwał głową. – To wychodzi na to, że niewiele o nim wiesz i nie masz śladu… Może ci pomoże to, że będą kłopoty w Los Angeles.

– Co się stało?

– Jutro targ, zapomniałeś?

– Skądże…

Alcalde wymyślił sobie, że każdy sprzedawany towar musi być wpierw obejrzany przez doktora Hernandeza, by ten orzekł, że nie jest to trucizna.

– Nie dziwię się Ramone. Po tym, co go spotkało… To akurat dość rozsądna propozycja. Aż dziw, jak rozsądna.

– Tak, ale z tej okazji wprowadził nową opłatę.

– Oto alcalde, którego znamy i kochamy – zaśmiał się Diego i poderwał z miejsca. – Rozumiem, że wyśrubował ją do niebotycznej wysokości… I że mówisz mi o tym, bym zdążył obejrzeć kolejną akcję Zorro? Lepiej więc się pospieszmy. Za nic bym nie chciał tego przeoczyć.

– Ty się pospieszysz. Ja muszę jechać na pastwiska – don Alejandro podążył za synem.

– Nie pojedziesz do pueblo?

– Niestety, nie. Zresztą…

– Jeśli alcalde upiera się przy tej opłacie od przybyłych dziś handlarzy, to pojawi się na pewno. Tyle to już o nim wiem. Tak samo jak to, że podoba mu się donna i… – Diego nagle zastanowił się i zatrzymał w progu stajni. – I nie jest jednym z caballeros.

– A to skąd wiesz?

– Widziałem, jak salutował donnie Dolores. Nikt, kto uczył się walczyć szpadą w domu caballero, czy w jakiejkolwiek szkole walki, nie zrobiłby tego gestu, gdy nieprzyjaciel zbliżał się do niego z drugiej strony. Choć walczyć to on potrafi…

– Tak. Przed walką salutujesz przeciwnikowi, nie ukochanej…

– Ukochanej? Dzięki, ojcze! – roześmiał się Diego. – Właśnie rozwiązałeś mi zagadkę.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 14

– Diego?

– Zasalutował ukochanej. To mi trochę ograniczyło liczbę podejrzanych… do jednego.

X X X

Na werandzie gospody Victoria patrzyła jak zauroczona. właśnie rozbrajał kolejnych przeciwników, a ona starała się zgadnąć, kogo ma przed sobą. Czy to Diego, który zdecydował się działać, czy też… ten drugi, który po raz kolejny podszywał się pod Zorro. Nie mogła zdecydować. Nagle poczuła dłoń na ramieniu. Diego stał obok niej, nonszalancko oparty o słupek werandy, i przyglądał się toczonemu na placu pojedynkowi.

Odetchnęła z ulgą. Już wiedziała, czego się spodziewać.

– Jest naprawdę dobry. Jeśli dalej będzie się tak starał – cicho i z namysłem zauważył Diego – to ja wmieszam Tornado w stada de la Vegów i dam sobie spokój z wypadami.

Spojrzała na niego zaskoczona. Diego myślący o porzuceniu roli Zorro?

– A czemu nie oddasz Tornado jemu? – odszepnęła.

– Bo Tornado jest moim przyjacielem – odparł. – Niech on sam znajdzie sobie tak dobrego konia. Bo ten jego jest niewiele wart…

Teraz dopiero zauważyła czarnego wierzchowca stojącego spokojnie w rogu placu i od razu zrozumiała, o czym myślał Diego, mówiąc, że koń tego drugiego jest niewiele wart. Tornado w podobnej sytuacji byłby na środku placu, walcząc na równi ze swoim jeźdźcem.

Tymczasem wepchnął ostatniego z żołnierzy w stragan i jednym szybkim ruchem rozbił ladę alcalde, aż kwity frunęły dookoła.

– Efekciarz… – zamruczał Diego nad głową Victorii. – Lepiej by zrobił, gdyby je rozdał.

już spinał konia, by wyjechać z rynku, gdy donna zbiegła z werandy. Victoria zacisnęła pięści. Wiedziała, była pewna, że przed nią stoi ktoś, kto tylko udawał Zorro, ale wiedzieć to, a widzieć, jak ktoś taki rozmawia z inną kobietą, z tą dziewczyną, to była całkiem inna sprawa. Donna powiedziała coś cicho do Zorro, ten zawahał się i zeskoczył z konia. Jeden szybki krok i był już przy dziewczynie. Delikatnie, z czułością, dotknął jej policzka.

– Spokojnie, Vi… – odezwał się cicho Diego, przytrzymując Victorię za ramiona. Miała ochotę rzucić się na środek rynku i odepchnąć tą bezczelną dziewczynę od Zorro, albo odwrócić się i uciec. Czy ona i Zorro, ten prawdziwy Zorro, też tak wyglądali? Czy on też dotykał jej policzka z taką czułością i nabożnością, jakby miał przed sobą świętość? Na środku rynku schylił się do ust donny Dolores.

Wszyscy obecni byli tak zapatrzeni w tą scenę, że ruch na uboczu umknął początkowo ich uwadze. Trzech żołnierzy wygrzebało się z resztek niewielkiego wózka. Początkowo podążali ostrożnie w stronę bramy garnizonu, ale widząc Zorro, zajętego dziewczyną, stojącego tak kusząco na środku placu, zmienili kierunek i teraz podchodzili coraz bliżej.

– No już – szepnął Diego – zostaw ją i uciekaj…

Dzieliło ich od ledwie kilka kroków. Już chciał się odwrócić, kiedy donna oparła dłoń na jego ramieniu, by przyciągnąć go bliżej siebie. Victoria wciągnęła gwałtownie powietrze, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Teraz, zaraz, obejrzy się, przewróci żołnierzy i wskoczy na siodło. Czuła, że za jej plecami Diego nabiera powietrza, by krzyknąć.

Nie zdążył. Pierwszy z żołnierzy rzucił się i złapał za ramię.

Tłum jęknął. szarpnął się, ale spowolniła go uczepiona jego boku donna Escobedo. Nim zdążył ją odsunąć i wyrwać szpadę, drugi i trzeci z żołnierzy chwycili go za ramiona. A i ich koledzy, widząc unieruchomionego poderwali się do biegu. Donna odskoczyła, przerażona, ale było już za późno. został schwytany. Od bramy garnizonu biegł już przestraszony Mendoza, a za nim niedowierzający, roześmiany alcalde.

Victoria jęknęła. Nagle dotarł do niej ból ramienia. Na oślep sięgnęła i spróbowała rozgiąć palce Diego, kurczowo zaciśnięte na jej barku tak, że była pewna, iż je posiniaczy. Ale przynajmniej ten ból pozwalał jej znaleźć oparcie w tym, co wydawało się być koszmarnym snem.

Luis Ramone przez dłuższą chwilę przyglądał się swemu pojmanemu wrogowi. Zorro, po chwili szamotaniny, wyprostował się i odwzajemniał spojrzenie alcalde z wyraźną dumą i wyzwaniem. Wreszcie Ramone sięgnął ku masce, a gdy uchylił się odruchowo, alcalde, bez namysłu, uderzył go pięścią w brzuch, a potem jednym szarpnięciem zerwał maskę.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 10 Zamach i zagadka

Westchnienie zdumienia przetoczyło się przez plac. Z szmeru głosów wyróżniał się zdławiony okrzyk donny Dolores. Dziewczyna zamarła, z dłońmi uniesionymi ku ustom w geście niedowierzania.

Juan Checa z wysiłkiem stanął znów prosto. Ominął wzrokiem alcalde i powędrował spojrzeniem ku donnie Escobedo, stojącej samotnie na pustym placu, przed resztą mieszkańców Los Angeles. Chciał chyba coś powiedzieć, ale dziewczyna odwróciła się nagle i odbiegła.

– Zabrać więźnia! – krzyknął Ramone. Wyraz zdumienia zniknął już z jego twarzy, a w głosie alcalde czuć było już tylko satysfakcję.

Gdy brama garnizonu zatrzasnęła się za żołnierzami, Victoria obróciła się ku Diego. Miał taki wyraz twarzy, jakby obudził się właśnie z koszmaru i podejrzewała, że czuł się podobnie oszołomiony i przerażony, jak ona. Może nawet jeszcze gorzej. Dla niej widzieć, jak chwytają Zorro, było jak ziszczenie się największych obaw, ale dla niego to mogła być prorocza wizja przyszłego losu.

– Diego… – zaczęła.

– Cyt, nic nie mów! – odpowiedział szeptem. Zrozumiała, że niezależnie jak bardzo był wstrząśnięty, myślał już, jak działać dalej. – Nie ruszaj się z miejsca – szeptał pospiesznie – przytul się do mnie. Już! – To był rozkaz.

Usłuchała. Objęła go i ukryła twarz pod połą jego kurtki. Czuła, jak i on ją obejmuje i delikatnie gładzi po włosach. Po trosze była to gra na użytek innych, ale zarazem to pomagało jej złapać oddech, uspokoić się i pomyśleć. został schwytany. Nie, nie Zorro, ale ktoś, kto go udawał, Juan Checa, kapral królewskich lansjerów, żołnierz… żołnierz zakochany w donnie Escobedo, który od kilku miesięcy starał się przyciągnąć uwagę kapryśnej panny. A prawdziwy Zorro, jej Zorro, jej Diego, był teraz przy niej i starał się ją uspokoić, a niebawem zapewne zacznie planować, jak uratować pechowego kaprala.

Z gwaru podniecony, zaniepokojonych, zdumionych głosów dookoła wyłowiła nagle okrzyk donny Escobedo, który sprawił, że oderwała się od Diego i odwróciła w zdumieniu.

– Myślałam, że to caballero! Nie prosty żołnierz! – zawołała donna ze złością i niechęcią w głosie.

Nim jednak Victoria ruszyła w jej stronę, don Escobedo złapał dziewczynę za ramię i odprowadził w bok, w asyście rozzłoszczonej señory Chiary.

– Czy ona oszalała? – zaszeptała Victoria.

– Nie. Niestety nie – odparł Diego. – Ale za to, co powiedziała, należy jej się coś paskudnego.

– Chodźmy stąd, szybko.

Ruszyli do gospody. Ludzie z placu także zaczęli podążać w tamtym kierunku, początkowo niemrawo, potem coraz szybciej. Marisa i Juanita zajęły miejsca za barem, ale na razie nikt się do nich nie zwracał. Mieszkańcy Los Angeles zbijali się w milczące grupki, popatrując na siebie niepewnie. Victoria i Diego przemknęli przez kuchnię i schronili się za tylnymi drzwiami. Nikt nie kupował wina i też nikt nie zamawiał posiłku, więc mieli tu chwilę samotności.

Diego pierwszy przerwał milczenie.

– Teraz wiesz, czemu tak rzadko zostawałem na chwilę dłużej – powiedział. – Zawsze bałem się, że gdy się zatrzymam przy tobie, będę taki jak on, ślepy i głuchy na niebezpieczeństwo. Nie, żebym tego za każdym razem nie żałował – dorzucił.

Victoria potrząsnęła tylko głową.

– A ja narzekałam, że jesteś niczym wiatr… I nie dasz się skusić choćby na jeden pocałunek. Biedny kapral. Chyba jednak źle wybrał.

– Źle, ale to nie jest teraz jego największe zmartwienie.

– Nie jest. Co robimy?

– Szkoda, że ojciec nie przyjechał ze mną, choć może on i tak by nic nie wskórał. Postarajmy się przekonać don Escobedo i kilku innych caballeros, by się wstawili za kapralem u alcalde. Mnie Ramone, niestety, nie wysłucha, a oni mają szansę. Może się to skończy tylko degradacją dla Cheki. Ludzie też poczują się lepiej, jak zrozumieją, że Checa nie może być Zorro.

Gdy don Diego przypomniał zebranym mieszkańcom pueblo, że kaprala Juana Checę widzieli już wcześniej w pojedynku z Zorro, wywołało to poruszenie. Wszyscy doskonale pamiętali wydarzenia sprzed kilku miesięcy. Szaleństwo alcalde nie było sprawą, którą można łatwo zapomnieć i widać było, jak wśród zgromadzonych w gospodzie rozchodzi się fala ulgi. Kimkolwiek był Zorro, nie był nim Juan Checa, choć to Checa dał się pochwycić w czarnym stroju i masce. A zatem żył, był wolny i, być może, będzie mógł pomóc. Na razie jednak don Diego proponował rozmowę z alcalde, by cała sprawa skończyła się dla kaprala możliwie najłagodniej.

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 37

Gdy jednak delegacja caballeros weszła do garnizonu, przed biurem alcalde wartował wyraźnie zmartwiony . Poderwał się, przestraszony, na widok podążających w jego stronę ludzi.

– Spokojnie, sierżancie. Chcemy tylko porozmawiać z alcalde – uspokoił go don Escobedo.

Alcalde zaraz wychodzi, don Escobedo.

Rzeczywiście, Luis Ramone już wychodził. Ubrany w swój najbardziej oficjalny surdut, ze wstęgą przez pierś, zwijał jeszcze w rulon arkusz pergaminu i nie miał ochoty wysłuchiwać wyjaśnień don Escobedo.

– Sprawa jest jasna – odpowiedział. – Kimkolwiek jest ten człowiek, jest to Zorro.

– Ale przecież Checa przybył do Los Angeles niecały rok temu, a jest z nami od lat – nie wytrzymał don Escobedo. – Poza tym walczył z nim nie tak dawno.

– Nie pamiętam takiego zdarzenia – odparł alcalde.

– Wszyscy mieszkańcy widzieli. Zaświadczą na procesie.

– Jakim procesie? – zdziwił się Ramone. – Zapominacie, don Hernando, że z nadania króla ja jestem najwyższą władzą w Los Angeles i mam prawo i obowiązek ferować wyroki. – Podniósł rulon pergaminu. – Ten w sprawie zaraz ogłoszę.

Ruszył do drzwi, ale nagle zatrzymał się, jakby tknięty nieoczekiwaną myślą.

– Czy to don Diego podsunął wam pomysł z przyjściem tutaj? – zwrócił się do caballero nieoczekiwanie łagodnym tonem. Ten cofnął się o krok, zaskoczony. – Nie, nie musicie odpowiadać. Widzicie, don Diego ma za miękkie serce, sam Zorro tak o nim powiedział. Zawsze chce widzieć dobro i prawość tam, gdzie jej nie ma. Możliwe, że ten Juan Checa oficjalnie przybył tu niedawno. Ale kto nam zaręczy, że nie przebywał już długo w okolicy, a teraz tylko podał się za żołnierza, by zdobyć nasze zaufanie i się tu wślizgnąć? Chyba że… – Ramone zawiesił głos – chyba że wiecie, wy albo don Diego, kim naprawdę jest Zorro.

Don Escobedo cofnął się o krok.

– Zawsze nosił maskę – odpowiedział.

– A więc widzicie. Oszukał was. A teraz wyjdźcie, nim uznam was za jego wspólnika!

X X X

Łoskot werbla wyciągnął z gospody, zaułków i okolicznych domów wszystkich, którzy tam przebywali. Luis Ramone nie tyle szedł, co kroczył godnie ku środkowi placu. Za nim dwaj żołnierze nieśli niewysoką skrzynię, jaka zwyczajowo służyła za podium.

– Mieszkańcy Los Angeles! – zawołał, gdy ludzie już się zgromadzili. – Mieszkańcy naszego puebla! Niech będzie wam wiadome, że mocą nadaną mi przez Jego wysokość Katolickiego Króla Hiszpanii oraz z uprawnienia gubernatora ogłaszam wyrok. Bandyta imieniem Juan Checa, znany także jako Zorro, podający się za kaprala królewskich lansjerów, zostaje uznany winnym zakłócania porządku, licznych napaści na królewskich urzędników, spiskowania przeciwko władzy, buntu i zdrady oraz przywłaszczenia sobie munduru królewskiego żołnierza. Za winy te karą jest śmierć przez powieszenie! Wyrok zostanie wykonany w południe dnia następnego!

Głucha cisza była jedyną odpowiedzią.

.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 15Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 17 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *