Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 4

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Niebezpieczeństwo czasem kryje się tam, gdzie nikt się go nie spodziewa... Czwarta część opowieści o i Victorii
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Wydawać się mogło, że uwolnienie robotników podziałało na otrzeźwiająco. Przez kilka następnych dni, ani nie wysłał kolejnego patrolu, by sprowadził nowych pracowników, ani też nie pokazywał się za bardzo wśród mieszkańców, tylko Mendoza zjawiał się w gospodzie z prośbą o kolejne posiłki. Powściągliwość Luisa Ramone w spotkaniach z ludźmi była jednak bardziej niż zrozumiała, bo główny temat dyskusji toczonych nad kubkami wina czy cydru stanowiła kolejna sztuczka Zorro. Gdyby się zjawił, mógłby usłyszeć sporo mało pochlebnych opinii na swój temat, nikt się wiec zatem nie dziwił, że będąc tak wrażliwym na punkcie własnej osoby, woli unikać słuchania tego, co nie sprawia mu przyjemności.

Jednak bywalcy gospody toczyli nie tylko takie rozmowy. Piękną donnę zmęczyła, czy też znudziła pełna uwielbienia adoracja ze strony kaprala Juana Cheki, albo też to, że miał czasem więcej do powiedzenia niż co poniektórzy jej adoratorzy, i panna w kilku krótkich, wręcz żołnierskich słowach, zażyczyła sobie, by od tej pory się do niej nie zbliżał. Więcej, by nawet nie próbował przebywać w gospodzie w tym samym czasie co ona. Tak ostre postawienie sprawy spotkało się z ponurą, lecz i posłuszną zgodą samego kaprala oraz z pełnymi niedowierzania spojrzeniami ze strony innych obecnych w tamtej chwili gości gospody, a to w szybkim czasie nakręciło miejscowe ploteczki.

Żal było patrzeć na kaprala. Posłusznie wybywał z gospody, gdy wkraczało tam wesołe towarzystwo panien Escobedo, ale też w każdej innej, wolnej od służby chwili, starał się tam pocieszyć kubkiem wina, stawianym mu przez kolegów. Czasem nawet señorita Escalante podsuwała mu coś smaczniejszego na talerzu czy lepszego do picia, w nadziei, że tak poprawi jego paskudny nastrój.

Gdy kolejny raz starał się utopić swoje smutki w winie, siadł koło niego .

– Nie wolno tak desperować, kapralu Checa – zauważył.

Nie było odpowiedzi. Ale też Mendoza jej nie oczekiwał. Usiadł wygodniej i zaczął długą, powikłaną opowieść o swoich własnych przypadkach, gdy kobiety obeszły się z nim podobnie okrutnie. W pewnej chwili przerwał.

– Macie na to ochotę, kapralu? – zapytał wskazując na talerz burritos, jaki nieco wcześniej postawiła przed Juanem Juanita.

Juan tylko potrząsnął głową.

– Nie wstyd wam, sierżancie? – rzuciła przechodząca akurat obok stołu señorita Escalante.

– Ale, ale…

– Nie dość, że zawracacie koledze głowę, to jeszcze zjadacie jego kolację. Trzeba było przyjść do mnie, dałabym wam osobną porcję…

– Nie bardzo mam pieniądze, señorita… Żołd mi się kończy, a nic nie mówi, kiedy będzie następny…

– Coś takiego! – zdziwiła się señorita Escalante. – Znów zapomina, że ma wam wypłacić? Okropność! Zamiast wymyślać kolejne szalone plany powinien bardziej skupić się na obowiązkach. Ale, ale, sierżancie, nie martwcie się. Dostaniecie kolację na kredyt.

Mendoza rozpromienił się i ruszył w stronę baru. Po dłuższej chwili wrócił z talerzem kopiasto nałożonym naleśników. podeszła zaraz za nim.

– Kapralu… – nachyliła się nad stołem.

– Tak?

– Nie popadajcie w rozpacz. Pannie znudziło się tylko wasze towarzystwo. Być może za jakiś czas znów zacznie go szukać.

– Myślicie serio? – Juan wyprostował się gwałtownie.

– Myślę, kapralu, że powinniście wybić sobie z głowy tę dziewczynę – powiedziała spokojnie señorita Escalante. – Nie sądzę, by ona widziała w was coś więcej niż towarzystwo i rozrywkę. Nie oczekujcie od niej niczego więcej.

READ  Legenda i człowiek Cz X Splątane ścieżki, rozdział 1

Señorita Victoria! – zaprotestował sierżant. – Jak możecie tak mówić o donnie Dolores.

– Mogę – prychnęła Victoria. – I mówię.

Odwróciła się i ruszyła szybkim krokiem w stronę kuchni.

– A jednak ona chyba ma trochę racji… – zauważył Munoz, który całą tę dyskusję przesiedział milcząco w rogu stołu.

– Ech, one dwie sobie nie przypadły do gustu już od początku… – zbagatelizował sierżant.

– Ale jednak señorita może mieć rację… – upierał się Munoz. – Checa, chyba nie uwierzyłeś, że kapral może mieć jakieś szanse na względy bratanicy caballero?

– Uwierzyłem – Juan Checa mruknął to nad kubkiem.

– Toś oszalał.

– Może… Ale jeszcze dokonam czegoś, by zwróciła na mnie uwagę.

– Czego na ten przykład?

– Złapię Zorro – Juan uniósł dumnie głowę. Munoz zakrztusił się swoim winem, a Mendoza zamarł z kolejnym burrito w połowie drogi do ust.

– Złapiesz… złapiesz… Zorro? – wycharczał Munoz pomiędzy jednym atakiem kaszlu, a drugim. – Oszalałeś, człowieku?

– Nie.

– No to powodzenia, kapralu Checa – Munoz przestał się krztusić i otarł łzy z oczu. – Uprzedź nas tylko, kiedy zaczniesz, byśmy nie wchodzili ci w drogę.

X X X

Na pierwszą próbę schwytania kapral Juan Checa nie musiał czekać zbyt długo.

Don Esteban Oliveira był jednym z najmłodszych posiadaczy ziemskich w okolicach Los Angeles. Niedawno przejął majątek po swoim ojcu, bardzo niewielki majątek. Powszechnie mówiono, że don Ernesto stracił większość swojej posiadłości wskutek pecha, jakiego miał przy kolejnych transakcjach i pomysłach na rozwinięcie swojej hacjendy, a tylko niektórzy dorzucali, całkiem cicho ze względu na szacunek wobec zmarłego, że ten pech prześladował go nie tyle przy zawieraniu transakcji, co potem, gdy przychodziło do wspólnych wieczorów przy winie i kartach. Jak by jednak nie było, don Ernesto umarł i pozostawił jedynemu synowi niewielki skrawek urodzajnej ziemi, kilkunastu dzierżawców, i spory teren nieużytków. Oraz, oczywiście, samą hacjendę, niewiele różniącą się od ruiny po pożarze, jaki tam miał miejsce.

Jednak don Esteban nie załamywał rąk, ani nie czyniła też tego jego żona. Była córką jednego z dzierżawców i co bardziej nieżyczliwi mówili, że ten właśnie ślub załamał starego don Ernesto, jako ostateczny dowód, że ród Oliveira popadł w całkowitą ruinę. Ale, zrujnowany czy nie, don Oliveira ciężko pracował. Razem z żoną zabrali się do powolnego przywracania do użytku samego budynku hacjendy. Niewielkie stado bydła zamienił na owce, które znacznie lepiej radziły sobie na tym ugorze, który mu pozostał. Prócz owiec zaczął też prowadzić hodowlę koni, osobiście trenując źrebaki pod siodło i szybko się okazało, że konie z ręki don Estebana cieszą się w okolicy zasłużonym powodzeniem.

Jednak i konie, i owce muszą pić, a jedyne źródło, z którego mógł korzystać, znajdowało się na terenach oficjalnie podległych miastu.

, zapewne zniechęcony uwolnieniem robotników przez Zorro, po dłuższym namyśle poszukał innego sposobu, by budowa mostów nie była obciążeniem dla kasy pueblo, a właściwie to jego własnej kiesy. Skoro zatem nie można było zmusić ludzi do pracy, należało znaleźć kogoś, kto im zapłaci.

I tak, któregoś pięknego dnia, przed ruinami hacjendy don Oliveira, pojawił się patrol pół tuzina żołnierzy, dowodzony przez sierżanta Mendozę, w skład którego wchodził także i kapral Checa.

– Z rozkazu Luisa Ramone, Los Angeles – odczytywał Mendoza – nakłada się na don Estebana Oliveira kontrybucję z przyczyny nieopłacania prawa użytkowania źródła miejskiego, zagradzania drogi do tegoż źródła, zakłócania porządku na drodze, złamania prawa budowlanego oraz pozostawiania zagrożenia budowlanego.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 13 Misja: kuszenie

– Chwileczkę – odezwał się don Esteban. – Jakie zagrożenie, jakie prawo budowlane, jakie zagradzanie drogi? A prawo do korzystania ze źródła opłaciłem, jak co roku…

– Wybaczcie, , ale nie ma tego w rejestrach. stwierdził, że przepędzając owce w pobliżu źródła tarasujecie i tarasowaliście dojazd do tego miejsca. A budowlą jest wasza hacjenda… Ona jest niebezpieczna…

Don Oliveira obejrzał się za siebie. Większość zabudowań hacjendy była niezadaszona, na części ścian było też znać ślady pozostałe po pożarze, który kilka lat temu zmienił ją w okopcone mury. Tylko jedno skrzydło zostało, jak na razie, przykryte dachówką. Owce i konie zaczęły już przynosić zyski, ale na razie tak niewielkie, że nie mógł zainwestować w odbudowę rodzinnego domu, zaś duma nie pozwalała mu się zapożyczać u innych . Obawiał się zresztą, że prośba o pożyczkę nie spotkałaby się z ich strony ze zrozumieniem – w końcu popełnił mezalians, poślubiając Margaritę.

– Mój dom nie zagraża nikomu – stwierdził wreszcie.

– Wybaczcie, – powtórzył Mendoza – ale mam rozkaz od , by pobrać od was zaległe należności i kary.

– Te kary są bezprawne!

– Te kary są nałożone przez , , i muszę was ostrzec, żebyście nie stawiali oporu. sprecyzował, że mam przyjąć od was gotówkę, a także, jeśli nie spłacicie całości kwoty, mam zająć część waszej stajni.

– To szaleństwo! – dona Margarita wybiegła przed budynek. – Czy całkowicie oszalał?

– Takie mam rozkazy – powtórzył sztywno Mendoza, ale widać było po jego nieszczęśliwej minie, że najchętniej by zrezygnował z ich wykonania. – Prowadźcie mnie do domu – polecił.

Trzeba było jednak kaprala i dwu żołnierzy z gotową do użycia bronią, by don Oliveira w końcu uległ i poprowadził ich do tych pomieszczeń, które nazywał domem. Kiedy Mendoza przeliczał skromne zasoby z szkatuły don Estebana i wystawiał pokwitowanie, a żołnierze pilnowali, by rozwścieczona dona Margerita nie wydrapała mu oczu, na zewnątrz niosły się niespokojne rżenia, gdy pozostali wypędzali konie ze stajni.

W pewnym momencie jednak w rżenie i kwiki przestraszonych koni wmieszały się okrzyki żołnierzy. Mendoza przechylił głowę, nasłuchując i nagle poderwał się zza stołu.

– Zorro! – sapnął, biegnąc do drzwi.

Rzeczywiście, był to Zorro. Gdy sierżant z kapralem i dwaj żołnierze przepchnęli się wreszcie przez niskie drzwi, ich towarzysze właśnie rezygnowali ze stawiania oporu. Trudno im się zresztą walczyło, gdy z jednej strony mieli przeciw sobie bicz Zorro, a z drugiej przestraszone konie. Panika, jaka ogarnęła stado don Oliveiry, udzieliła się najwidoczniej wierzchowcom żołnierzy, bo już trzy z nich pozbyły się swoich jeźdźców i biegały luzem, razem z tymi don Estebana i tymi, które pozostawili sierżant i kapral.

nie miał wątpliwości, co należy zrobić najpierw.

– Łapać konie! – krzyknął. – Łapcie konie i Zorro!

– Zdecydujcie się, sierżancie – z uśmiechem uniósł dłoń do kapelusza – co jest dla was ważniejsze.

– Zorro!

– Rozumiem, że ja. A więc? Spróbujecie mnie złapać?

Schwytanie jednak nie było priorytetem żołnierzy, gdyż, by go złapać, musieli najpierw mieć wierzchowce, a te biegały po podwórzu. Tylko temu, że ruiny hacjendy były ogrodzone, zawdzięczali, że wszystkie konie nie rozpierzchły się na cztery wiatry. Wejście pomiędzy spłoszone, kręcące się nerwowo zwierzęta było ponad siły żołnierzy. Jeden Juan Checa, najwyraźniej zdeterminowany w swoim postanowieniu pochwycenia Zorro, zaryzykował, prześlizgnął się pomiędzy belkami i po chwili walczył o utrzymanie się w siodle. Zanim jednak kapral zdołał opanować wystraszonego wierzchowca, Zorro zręcznie wyłuskał z ręki sierżanta rozkazy i pokwitowania, a potem niespiesznie oddalił się ku najbliższemu wzgórzu. Przyspieszył dopiero, gdy już wszyscy żołnierze połapali swoje konie i, z Mendozą na czele, rzucili się w pościg. Bezskuteczny, jak zwykle.

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 34

X X X

nie przyjął najlepiej niepowodzenia żołnierzy z wymuszeniem kontrybucji od don Oliveiry, a jeszcze bardziej rozwścieczyła go wiadomość, kto im przeszkodził i kto zabrał rozkazy. Kapral Checa, tak jak i inni uczestnicy tego pechowego patrolu, musiał długo wysłuchiwać opinii na temat swojej nieudolności. Gdy wreszcie Ramone skończył swą tyradę, nałożył na nich areszt – zakaz opuszczania terenu garnizonu.

Do siedzącego pod ścianą koszar Juana podszedł Rojas.

– No i co? – spytał. – Przekonałeś się już, jak to jest z łapaniem Zorro?

– On się nami wcale nie przejmował – burknął Checa. – Po prostu zabrał sierżantowi rozkazy i czekał, aż zaczniemy go gonić.

– Bo zjawił się tam, byście nie mogli zabrać tych koni. Tylko na tym mu zależało.

– Słuchaj… – Checa odwrócił się do przyjaciela. – Czy często chce byśmy ściągali takie podatki?

– Co jakiś czas coś mu się przypomina – Rojas w skupieniu dłubał kawałkiem patyka w pyle. – Ale tak, tak to zwykle wygląda. Co, masz wątpliwości?

– Nie, nie… – zaprzeczył Checa. – Jednak…

– Tak?

– Jednak ta hacjenda przypominała mi nasz dom… Wiesz, miałem rodzeństwo. Jak tacie zaczęło być naprawdę ciężko, to musieli kogoś oddać i tak padło na mnie…

– To tak, jak moi… – zadumał się Rojas, a po chwili ocknął się. – To jak? Nadal chcesz złapać Zorro?

– Muszę – odparł ponuro Juan. – Nie widzę innego sposobu.

X X X

Mogło się wydawać, że po kolejnej porażce zrezygnuje ze swych planów zbudowania mostów bez najmniejszego wysiłku czy nakładów ze swej strony. Tak przynajmniej sądzili bywalcy gospody señority Escalante, którzy przy kubkach wina komentowali ostatnie wydarzenia. To, że Ramone w ostatnich dniach zrezygnował z wygłaszania mów czy nawet przychodzenia na posiłki, świadczyło, ich zdaniem, że wreszcie poszedł po rozum do głowy i zacznie uczciwie zajmować się swoimi zadaniami.

Nie wiedzieli jeszcze, jak bardzo się mylili.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 3Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 5 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *