Legenda i człowiek Cz II : Sojusznicy, rozdział 4
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- Czasem wrogowie muszą współdziałać... Choć porozumienie bywa kruche. Druga część opowieści o Zorro i Victorii
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon, kapral Rojas,
Diego de la Vega przyjechał późnym popołudniem, razem ze swym ojcem, objuczony dwiema czy trzema sporymi książkami i pomaszerował wprost do gospody, gdzie założono prowizoryczny sztab obradujący nad możliwymi planami obrony. Gdy wszedł, właśnie Ramone po raz kolejny usiłował przekrzyczeć wszystkich dookoła.
– Nie, nie, i jeszcze raz nie! – ryczał. – Nie ma mowy, bym rozdawał wszystkim broń i nie ma mowy, bym ustawiał żołnierzy przed garnizonem. Będą mi zbyt potrzebni wewnątrz.
– Dobry wieczór, señor alcalde – Diego wtrącił się, gdy tylko Ramone umilkł, by zaczerpnąć powietrza.
– De la Vega, nareszcie – Ramone odwrócił się do niego. – Nie spieszyło wam się tutaj, co?
– Wybaczycie, alcalde, ale przyjechałem, jak tylko dowiedziałem się, że jestem potrzebny.
– Spokojnie, Diego, nie musisz się tłumaczyć – Victoria objęła narzeczonego. – Widać po tobie, że miałeś ciężki dzień…
Rzeczywiście Diego nie wyglądał najlepiej, nieuczesany i zakurzony. Widać było po nim, że ostatnie godziny spędził gdzieś wśród wzgórz.
– Naprawdę uważasz, że możesz nam coś doradzić? – Ramone nie zamierzał go jednak oszczędzać. Nie podobało mu się, że Zorro wyznaczył właśnie młodego de la Vegę na stratega. Nie podobało mu się, że musi współpracować z Zorro, a najbardziej nie podobało mu się to, że w praktyce to Zorro wszystkimi dowodził. – Czy kiedykolwiek dowodziłeś wojskiem?
– Nie, alcalde, – Diego pochylił lekko głowę z charakterystycznym dla siebie łagodnym uśmiechem. – Jednak znajomość Tukidydesa czy De bello gallico może się okazać pomocna… – uniósł wymownie książki.
– A kto to taki?
– Stratedzy. Dowódcy wojenni – uśmiech Diego nie osłabł nawet na chwilę. Ramone zmieszał się, zwłaszcza że inni, przysłuchujący się tej wymianie zdań, zaczęli się podśmiewać. Nie pierwszy raz alcalde zdradzał się ze swoimi brakami wykształcenia.
– Będą nam przydatni?
– Owszem. Pozwolę sobie zacytować: gdy jesteś blisko, udawaj, że jesteś daleko, gdy masz przewagę, udawaj, że jej nie masz…
– A gdy nie masz przewagi?
– Trzeba udać, że się ją ma – odparł Diego. – I to właśnie zrobimy.
Nie czekając, aż alcalde znów zaoponuje, Diego zwrócił się do Victorii.
– Będę potrzebował tego największego stołu. Możemy się zebrać dookoła niego? – I zanim wszyscy się rozstawili dookoła stołu, Diego zaczął na nim ustawiać dzbanki i talerze. Wskazał na dwa wbite w deski noże. – Brama wjazdowa do Los Angeles…
X X X
Gdy zakończyli planowanie, na dworze zapadła już noc. Pueblo jednak nie spało. Don Alejandro rozmawiał jeszcze z kilkoma niezdecydowanymi caballeros, przekonując ich do konieczności wzięcia udziału w obronie. Peoni skupili się w rozgadane grupki, gdzieniegdzie zaczynała się już krzątanina przy budowaniu niezbędnych barykad. Nikt nie zwracał uwagi na dwie sylwetki, które wymknęły się do stajni za gospodą.
– Jakie mamy szanse, Diego? – Victoria otuliła się mocniej szalem. Wieczór był chłodny.
– Jakieś mamy – Diego objął ją za ramiona. – Gdybyśmy nic nie zrobili…
– Gdybyśmy nie zaczęli z tamtym wędrowcem…
– Nie wiedzielibyśmy, co na nas spadnie – w głosie Diega zabrzmiała stal. – Nikt nie może ręczyć, że nie zaatakowaliby puebla po napadzie na transport.
– Co się stało? Czego nam nie powiedziałeś?
– Nic ważnego dla nich… – spojrzał w bok.
– Diego! – Victoria wyprostowała się czujnie.
– Wpadłaś tamtemu w oko – przyznał. – Ten dzisiejszy atak był skierowany na ciebie. Gdyby to było możliwe, wywiózłbym cię do Monterey, albo chociaż ukrył jutro w hacjendzie. Inni może będą walczyć o pueblo, ale ja…
– Ty także! – tupnęła.
– Victoria!
– Dam sobie radę. Nie musisz się o mnie martwić.
– Widziałem – Diego uśmiechnął się słabo. – Miej tę patelnię pod ręką, dobrze?
– Aż tak ci dopiekłam?
– Gdybym nie złapał cię za rękę, leżałbym na podłodze.
– Ale ty też uważaj, dobrze?
– Dobrze…
Przez chwilę nic nie mówili, wreszcie Victoria westchnęła.
– Boję się – przyznała. – Bałam się już wiele razy, ale to, co będzie jutro…
– Poradzimy sobie. Pamiętaj tylko o patelni.
– Diego! – oburzyła się. – Jak możesz tak żartować?
– Mogę. I chcę. Czasem tylko żart może nam pomóc…
– Też się martwisz?
– Trochę.
– Ja też… Ale myślę o czymś innym. Dziś pokazałeś alcalde, jak zbudować skuteczną pułapkę. Boję się, że któregoś dnia on ją powtórzy. – Gdy Diego nie odpowiedział, dorzuciła. – Nie pomyślałeś o tym? Że on kiedyś może tak rozstawić żołnierzy?
– Pomyślałem. Także o tym, że jutro będę na dole, na placu, kiedy wszyscy będą strzelać. Ale tylko tak możemy jakoś poradzić sobie z tymi bandytami. Będę musiał zaryzykować.
– Och, Diego! – Victoria nagle odwróciła się i wtuliła w narzeczonego. – Jesteś okropny!
– Ciii… kochanie, ciii… Jutro wszystko nam się uda, alcalde nie jest taki sprytny, a ja potrafię uciec z takich pułapek… Nic złego się nie stanie… Ciii…
To be continued…