Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 10
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- Los Angeles ma znów alcalde. Lecz gdy aktor spotyka się z politykiem, czy nie oznacza to nowych kłopotów? Siódma część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,
Rozdział 10. Oczekiwanie
Długo po zachodzie słońca szeroko otwarte drzwi gospody Victorii oświetlały sporą część placu. Mimo późnej pory w sali siedziało jeszcze wielu gości i kiedy w garnizonie wszczęło się zamieszanie, wszyscy wylegli na taras, by zobaczyć, co się wydarzyło.
– Doña Victoria! Doña Victoria! – Sierżant Mendoza, całkowicie już trzeźwy, wbiegł na stopnie.
– Co się stało, sierżancie?
– Możecie posłać kogoś po don Diego? Alcalde zachorował…
Pomruk rozszedł się wśród zgromadzonych, ale Victoria zdawała się go ignorować.
– Oczywiście, sierżancie – odpowiedziała. – Zaraz ktoś pojedzie do hacjendy.
– Tylko szybko, doña, proszę…
– Na co zachorował don Ignacio? – zapytał jeden z caballeros, ale sierżant nie odpowiedział, tylko pobiegł z powrotem do garnizonu.
– Cóż za zbieg okoliczności, doña – mruknął don Alfredo, gdy już Mendoza nieco się oddalił. – Don Ignacio zachorował. Trzeba będzie odłożyć egzekucję biednego Jose…
– Z całą pewnością Jose nie będzie na to narzekał – odparła lekkim tonem.
– Oczywiście, oczywiście… – Uśmiech don Alfredo stawał się coraz szerszy. – Kto by narzekał w jego sytuacji… A doña Maria może jutro odzyska już przytomność, prawda?
– Mam nadzieję, że odzyska – odparła szczerze Victoria.
x x x
Doña Maria Valverde nie odzyskała jednak przytomności do ranka następnego dnia. Diego twierdził, że to było do przewidzenia przy takiej ranie, jaką odniosła.
– Jeśli ona nie odzyska przytomności, zanim de Soto wyzdrowieje… – martwił się don Alejandro.
Stał w biurze Guardiana, obserwując, jak jego syn przygotowuje leki dla alcalde.
– O to bym się nie martwił – odparł Diego.
Wstrząsnął niewielką buteleczką, gdzie rozpuszczał mieszaninę proszków.
– Diego…?
Młody de la Vega tylko zerknął na ojca.
– Ignacio nie wyzdrowieje, a przynajmniej nie dziś – odparł sucho. – Każde lekarstwo może być trucizną, jeśli się pomyli dawki – wyjaśnił, widząc nierozumiejącą minę ojca.
Don Alejandro na moment odebrało mowę.
– Diego…
– Tak, ojcze?
– Ty…
– Oczywiście. – Diego ze znużeniem wzruszył ramionami. Całą noc jeździł od hacjendy do pueblo i z powrotem. – Nic mu tak naprawdę nie będzie, a dzięki temu Jose, być może, uratuje życie.
– Otrułeś alcalde? – spytał wstrząśnięty don Alejandro.
– A co miałem zrobić? Spoić go tak, by przespał dzień? Ignacio ma na to za mocną głowę. Uśpić laudanum i wmówić, że egzekucja się odbyła? I to może jeszcze kilka dni temu? Nie jest takim durniem, by się dać na to nabrać, a cały jego gniew skupiłby się na Mendozie. Wolę nie sprawdzać, jak by go ukarał.
Don Alejandro potrząsnął głową, wyraźnie zaskoczony tak bezwzględnością syna, jak i gwałtownością jego reakcji.
– Nie spodziewałem się tego po tobie – powiedział w końcu. – Trucizna?
– Tym razem to żadna trucizna. – Diego wzruszył ramionami, znów spokojny. – Tak naprawdę to tylko trochę środków nasennych, trochę napotnych… Jest słaby i oszołomiony, to wystarczy, by uwierzył w chorobę. Nie będzie nic podejrzewał. A czemu to zrobiłem? Ojcze…
Młody de la Vega odstawił buteleczkę i podszedł do drzwi. Wyjrzał, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu biura Guardiana i zamknął je starannie.
– Miałem wybór. Albo Mendoza będzie miał pretekst, by odroczyć egzekucję, albo ktoś będzie musiał interweniować. Wierz mi, że wolałem to pierwsze.
Starszy caballero nadal miał wątpliwości.
– Mimo wszystko, zdziwiłeś mnie – powiedział. – Nigdy przedtem nie wahałeś się, czy działać. Wręcz czekałeś na okazję. Myślałem, że…
– Że w końcu nie wytrzymam? To prawda, że mam już dosyć de Soto. Ale nie o to mi chodziło.
Diego niespodziewanie roześmiał się cicho, jakby z tylko sobie znanego żartu.
– Chyba tak już jest, ojcze, że Vi i ja wciąż układamy nasze życie inaczej niż wszyscy w pueblo – stwierdził.
– Nie rozumiem, o czym mówisz. – Don Alejandro zdziwił się nagłą zmianą tematu. To prawda, że Diego i Victoria różnili się od reszty mieszkańców Los Angeles, ale czemu jego syn wspominał o tym właśnie teraz?
– Nie było sposobności, by ci powiedzieć o tym, czego się dowiedziałem. – Diego uśmiechnął się nieoczekiwanie. – A powinniśmy to zrobić razem i razem się cieszyć. Vi i ja mamy powód, bardzo ważny powód, by unikać ryzyka, nieważne, jak bardzo się mi to nie podoba.
– To znaczy? – Don Alejandro spojrzał zaskoczony na uśmiechniętego syna. – Chcesz powiedzieć…? Masz na myśli, że Victoria…?
– Tak.
Przez chwilę starszy de la Vega nie mógł wykrztusić słowa, a Diego nie czekał, aż jego ojciec przemówi.
– Tym bardziej chcę rozwiązać tę sprawę jako Diego de la Vega – powiedział z naciskiem.
Ta odpowiedź zamknęła usta don Alejandro. To była radosna wiadomość, ale czas nie był właściwy na wesołość czy gratulacje. A Diego musiał być tym bardziej zdeterminowany, by powstrzymać de Soto bez pomocy Zorro.
– Mam nadzieję, że doña Maria szybko odzyska przytomność – powiedział wreszcie cicho starszy caballero. – Nie możesz ciągnąć tego zbyt długo.
x x x
Jednak na poprawę stanu doñi Valverde trzeba było poczekać jeszcze część następnego dnia, a przez ten czas Ignacio de Soto leżał wpółprzytomny w swoim łóżku. Raz tylko, w chwili przytomności umysłu zapytał, co się dzieje w Los Angeles. Z okna sypialni mógł dostrzec wzniesiony na placu szafot, a od wartownika usłyszał, że żołnierze patrolują okolicę, ale to nie wystarczyło alcalde.
– Dlaczego? – Szamotał się, próbując wstać, gdy dowiedział się, że Jose Rivas wciąż siedzi w celi. – Dlaczego jeszcze nie było egzekucji?!
– Alcalde, Madre de Dios, nie wstawajcie. – Przestraszony Mendoza usiłował uspokoić zwierzchnika.
– Co to za porządki, sierżancie? Ja wam…
De Soto podniósł się i zrobił kilka kroków, nim zawiodły go nogi i się zatoczył. Tylko dzięki temu, że sierżant go podtrzymał, alcalde nie rozbił sobie głowy o biurko.
– Jesteście zbyt chorzy, alcalde, nie wstawajcie…
– Nie mogę wstać… – Chwila ożywienia minęła i de Soto zapadł się z jękiem ulgi w poduszki.
– Nie możecie się przeziębić, alcalde, to pewna śmierć! – hamował go sierżant.
De Soto jeszcze parokrotnie próbował się podnieść, ale zawroty głowy i osłabienie szybko zmuszały go do powrotu do pościeli. Wreszcie jakoś dotarło do niego, że zapadł na nagłą influencę, której przeziębienie oznaczało zapalenie płuc, i od tej pory posłusznie wykonywał polecenia. Z urywanych słów, jakie mamrotał do siebie, Mendoza zrozumiał, że choroba i śmierć w Los Angeles, w tym zapadłym pueblo na końcu świata, nie leżały bynajmniej w planach Ignacio de Soto. Zatroskany sierżant wyznaczył żołnierzy, by pełnili przy chorym wartę, pilnując, by się nie odkrywał w niespokojnym półśnie i by pił możliwie dużo, głównie naparów z ziół, jakie dostarczył don Diego. Sam zaś zajął się codziennymi obowiązkami. Szczególną uwagę poświęcał wyjeżdżającym na patrol. Może było to mało prawdopodobne, ale każdy z nich mógł przywieźć informację, która uratowałaby Jose Rivasa. Sam Jose przyjął wiadomość, że egzekucja została odroczona i wszystko się rozstrzygnie, gdy wyzdrowieje albo doña Valverde, albo alcalde, zaskakująco spokojnie, jeśli się wzięło pod uwagę jego wcześniejsze protesty i żądania, by pozwolono mu ścigać mordercę don Sebastiana. Oświadczył tylko, że chyba każdy wie, o czyje zdrowie będzie się modlił.
I chyba modlitwy Rivasa zostały wysłuchane, bo następnego dnia, koło południa, do garnizonu zajrzał Felipe. Diego, który właśnie kontrolował, ile ziół zostało podane choremu, z zainteresowaniem wysłuchał, a raczej przypatrzył się gwałtownej gestykulacji chłopaka.
– Co się stało, don Diego? – zainteresował się sierżant.
– Doña Maria odzyskała przytomność.
– Wie, kto jest zabójcą?!
– Jeśli nawet, Felipe nie może mi tego przekazać. Muszę jechać do hacjendy.
Sierżant gwałtownie pokiwał głową. Kiedy Diego odjechał, Mendoza pospieszył do aresztu.
– Jose?
– Tak? – Młody dzierżawca ociężale podniósł głowę z pryczy. Nieogolony, w wymiętym ubraniu, sprawiał nienajlepsze wrażenie.
– Doña Maria odzyskała przytomność – powtórzył słowa Diego sierżant. – Zaraz don Diego przywiezie jej zeznanie i będę mógł cię wypuścić.
– Gracias a Dios! – westchnął Rivas. – Zaczynałem…
– Przecież jesteś niewinny, Jose! – zganił go Mendoza. – Nie pozwoliłbym, by ci się stało coś złego!
Jose tylko pokręcił głową i Mendoza zdał sobie sprawę, że jego przyjaciel musiał słyszeć, jak alcalde nakazuje, mimo protestów sierżanta, organizację egzekucji. A z okna celi było widać wciąż stojący na placu szafot. Nic więc dziwnego, że Rivas, trzeci dzień siedzący za kratami, nie był w radosnym nastroju.
Nastrój Jose nie poprawił się też godzinę później, gdy don Diego wrócił do garnizonu. Młody de la Vega nie przywiózł zeznań doñi Valverde.
– Jest jeszcze zbyt słaba, sierżancie – wyjaśniał. – Nie może za dużo mówić, a już całkowicie nie zdoła pisać. Doktor Hernandez kategorycznie zabronił jej męczyć.
– Ale powiedziała, że Jose jest niewinny? – zaniepokoił się Mendoza.
– Nie tylko. Człowiek, który ją ranił, nazywa się Tomas Porvas.
– To jeden z dzierżawców don Sebastiana! – przypomniał sobie Mendoza. – Señor Valverde miał mu wypowiedzieć umowę, bo Porvas się nie wywiązywał z obowiązków. To, co dostał na zakup ziarna siewnego, przegrał w karty… – Sierżant jak zwykle znał wszystkie plotki wymieniane w gospodzie doñi Victorii. – Ale przecież on miał być w Santa Barbara…
– Wygląda na to, że zanim tam pojechał, spotkał się z don Sebastianem…
– Oj, niedobrze, niedobrze… – zmartwił się sierżant.
Miał powody do zmartwienia. Doktor Hernandez właśnie wrócił do Los Angeles i pierwsze, co usłyszał, to wieści o potrzebujących pomocy. Sędziwy lekarz był przyjemnie zaskoczony tym, jak młody de la Vega poradził sobie z opatrzeniem rannej i chorobą alcalde. Według jego oceny oboje chorzy zawdzięczali życie staraniom don Diego, teraz jednak przejął nad nimi opiekę, zwalniając go z tego obowiązku. Zdążył już zajrzeć do de Soto przed wyjazdem do hacjendy de la Vegów. Wprawdzie zgodził się, że to rzeczywiście nagła influenca i pochwalił sierżanta za opiekę nad chorym, zaręczając, że tylko dzięki temu alcalde uniknął śmiertelnego zapalenia płuc, ale uznał też, że czas już, by odstawić ziołowe leki don Diego i podać inne, bardziej wzmacniające niż zwalczające gorączkę, po których chory miał w najbliższych dniach poczuć się lepiej. Dla sierżanta oznaczało to jednak, że lada dzień alcalde będzie czuł się dostatecznie dobrze, by się zająć Jose Rivasem, a Mendoza bardzo nie miał ochoty odpowiadać na pytanie, czemu jeszcze nie przeprowadził egzekucji. Zeznanie doñi Marii Valverde zdejmowałoby z niego ten ciężar.
Sierżant usiadł ciężko przy biurku i popatrzył za wychodzącym młodym de la Vegą. Diego porozmawiał jeszcze z wracającym doktorem Hernandezem, nim poszedł do gospody, zapewne po to, by zabrać Victorię, osiodłać dwa wierzchowce i resztę dnia spędzić gdzieś poza hacjendą, gdzie ani on nie będzie musiał myśleć o chorym Ignacio de Soto, ani ona o zaopatrzeniu i gościach. Tymczasem Mendoza potrzebował pomocy, ale innej niż ta, jakiej mógł mu udzielić ten caballero. Ktoś musiał dostarczyć do aresztu prawdziwego zabójcę don Sebastiana, to było jedyne rozwiązanie. Sierżant wiedział, kogo może o to poprosić.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 13