Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 4
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- Los Angeles ma znów alcalde. Lecz gdy aktor spotyka się z politykiem, czy nie oznacza to nowych kłopotów? Siódma część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,
Rozdział 4. Próba cierpliwości
Wyrok na pijanych vaqueros był przełomem. Od tamtej pory Ignacio de Soto miał swoją siedzibę nie tylko w gabinecie w garnizonie, ale i w gospodzie doñi Victorii, gdzie wraz z caballeros omawiał sprawy puebla czy po prostu wysłuchiwał nowinek. Z dnia na dzień sympatia mieszkańców Los Angeles do nowego alcalde rosła. Był przyjazny, inteligentny, dbał o wszystkie te drobne sprawy, jakie wymagały jego uwagi… Nic więc dziwnego, że po latach rządów Ramone i miesiącach niepewności wszyscy chwalili Ignacio de Soto.
A właściwie nie wszyscy, bowiem don Alejandro de la Vega nie potrafił zapomnieć tego, jak w ciągu jednego wieczoru szorstki, pogardliwy alcalde zmienił się w urokliwego żartownisia. Jeśli, zgodnie z tym, co twierdził Diego, taka zmiana miała posłużyć de Soto w osiągnięciu jakiegoś celu, starszy caballero wolał wiedzieć zawczasu, co tym celem jest. Widział też, że Diego również nie dał się uwieść urokowi alcalde. Wprawdzie brał udział w niejednym spotkaniu, a początkowa wyniosłość de Soto wobec dawnego kolegi ustąpiła miejsca przyjaznym docinkom, ale młody de la Vega nigdy nie wyszedł wobec niego z narzuconej sobie roli zapamiętałego naukowca i samo to było ostrzeżeniem dla jego ojca. Tak więc z jednej strony Alejandro wciąż pamiętał o zagrożeniu, jakim jest alcalde, ale z drugiej nie mógł się oprzeć podziwowi, gdy jego syn i de Soto dyskutowali nad modernizacją systemu melioracji w okolicy Los Angeles, przebudową wodociągu czy innymi zmianami w pueblo. Diego był ożywiony, przejęty, sypał jak z rękawa zaimprowizowanymi wyliczeniami, przygotowywał mapy, zaś alcalde rozważał możliwości organizacyjne. Tworzyli doskonały duet. Plany, jakie powstawały przy ich współpracy, obejmowały już nie miesiące, a lata rozwoju pueblo. Patrząc na to, starszy de la Vega nie mógł się oprzeć żalowi, że jest to tylko iluzja, która, jak twierdził Diego, prędzej czy później pryśnie.
Drugą osobą, która zachowywała rezerwę wobec alcalde, była Victoria. Po części dlatego, że tak jak don Alejandro pamiętała, po co de Soto przybył do Los Angeles, ale też z innych powodów. Alcalde przeprosił ją za swoje niestosowne zachowanie pierwszego dnia, lecz nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie była doñą de la Vega, tych przeprosin by nie było, zaś alcalde odnosiłby się wobec niej ze znacznie większą poufałością.
Niechęć, jaką Victoria odczuwała do de Soto wiązała się też z tym, że na spotkaniach w gospodzie pojawiali się teraz wszyscy caballeros z okolic Los Angeles, a wśród nich don Alfredo wraz z rodziną. Niedawno świętowali narodziny wnuka i teraz mały Alfredo, pod czujną opieką niańki, zjawiał się w pueblo wraz z dumnymi rodzicami. Chyba każdy, kto widział, z jaką czułością i troską Dolores odnosi się do dziecka, mógł przysiąc, że macierzyństwo złagodziło jej charakter. Gorzkie skrzywienie ust, jakie wcześniej szpeciło twarz dziewczyny, gdzieś znikło, a jej głos nabrał miększych, cichszych tonów.
Jednak poza tymi zmianami doña Dolores pozostawała sobą i była zachwycona możliwością spotkania kogoś, kto jeszcze niedawno był na madryckim dworze. Szybko ustaliła, jakich wspólnych znajomych mają z de Soto i gdy tylko rozmowy przy stole alcalde schodziły na sprawy prywatne, kierowała je na wspomnienia i plotki. De Soto, ze swojej strony, starał się nie drażnić młodego don Mauricio nadmiernym zainteresowaniem jego żoną, ale też ani razu nie próbował zniechęcić Dolores.
Może te wizyty i rozmowy nie drażniłyby tak bardzo Victorii, gdyby młoda doña da Silva potrafiła się oprzeć pokusie. Dolores najwidoczniej wyciągnęła wnioski z ostatniej rozmowy z Diego i przynajmniej nie próbowała otwarcie plotkować na temat jego żony, ale za każdym razem, gdy widziała doñę de la Vega, posyłała jej znaczące spojrzenie, z wyzwaniem wskazując na swój brzuch. Victoria doskonale wiedziała, co kryło się za tym gestem. Mogło to się wydawać irracjonalne, ale za te niemiłe spotkania obwiniała właśnie de Soto. Gdyby nie on, nie musiałaby gościć tej dziewczyny. Co więcej, obawiała się, że Dolores prędzej czy później zapomni o przestrogach Diego i podzieli się z alcalde swoimi insynuacjami na jej temat.
Trudno powiedzieć, czy było to spowodowane dawnymi urazami do żony don Mauricio, czy też osobistą niechęcią po niemiłym pierwszym spotkaniu, ale Victoria bardzo zwracała uwagę na zachowanie Ignacio de Soto. Być może więc była pierwszą osobą, która zauważyła, jak powoli zmieniał się ton żartów alcalde, nie tyle wobec innych caballeros, co wobec Diego. Wprawdzie przez długi czas nie wypomniał mu grzecznościowego tytułu „don“, ale początkowo przyjazne dogryzania zmieniły się w coraz bardziej jadowite uwagi. De Soto kpił sobie z młodego de la Vegi, kpił coraz wyraźniej i z coraz większą pogardą, a co gorsza, ton tej kpiny zaczął znajdować odzew w zachowaniu innych caballeros. Niewielu, to prawda, i głównie tych, którzy i tak byli niechętnie nastawieni do Diego, ale i tak to działało Victorii na nerwy i nie uspokajało jej to, że Diego nie pozostawał dłużny. Zawsze, tak jak wtedy, gdy de Soto wypomniał mu sonety do Magdaleny, potrafił znaleźć odpowiedź, może nie aż tak złośliwą, ale dostatecznie ośmieszającą alcalde. Jednak Victoria widziała, że jej mąż coraz gorzej znosi te docinki. Nadal z entuzjazmem włączał się w rozmowy i plany, ale coraz częściej zauważała, że ten entuzjazm jest pozorny, a uśmiech i łagodna odpowiedź Diego są tylko maską kryjącą gniew.
Sytuacja była tym gorsza, że Diego coraz trudniej było otrząsnąć się z gniewu i frustracji przed powrotem do domu, a tam oczekiwały na niego następne problemy. Mogło się wydawać, że Felipe ogarnęło jakieś szaleństwo. Porzucił naukę, zarówno książki, jak i szermierkę, a w miejsce tego znikał z hacjendy przed świtem, a wracał o zmierzchu, cały dzień włócząc się konno po okolicznych wzgórzach. Co tam robił, nikt nie wiedział. Diego od czasu do czasu słyszał od żołnierzy, że widzieli chłopca jadącego na łaciatym koniu czy też siedzącego gdzieś nad brzegiem strumienia, ale sam Felipe zbywał pytania krótkimi machnięciami rąk. Posprzątane w jaskini? pytał. Tornado nakarmiony? Skoro tak, to daj mi spokój! Zostaw mnie w spokoju! powtarzał chłopak. Gdy Diego nalegał, Felipe zwykle zaciskał dłonie w pięści i krzyżował ręce w dobitnym geście odmowy. Młody de la Vega w takiej sytuacji rezygnował, tak jak zrezygnował ze swoich eksperymentów, ale jego żona widziała, jak bardzo źle to znosi. Zwykle taka wieczorna kłótnia z Felipe kończyła się tym, że Diego siodłał Tornado i jechał na włóczęgę gdzieś po okolicy. Wracał z niej późno w nocy, zmęczony tak, że padał na łóżko i natychmiast zasypiał, obojętny na obecność żony przy swoim boku.
Victoria nie mogła tego tak zostawić.
x x x
Diego znów wrócił z pueblo cały rozdygotany ze złości na de Soto, który właśnie to popołudnie wybrał na wypominanie mu autorstwa scenariusza jakiegoś nieudanego przedstawienia, a Felipe po raz kolejny zjawił się w hacjendzie tuż przed zachodem słońca, cały ubłocony, z rozdartym rękawem koszuli i szramami po zadrapaniach. Ponownie też odmówił wyjaśnień, co się mu przydarzyło, w dobitnych gestach dając Diego do zrozumienia, że nie jest to sprawa, która jego, don Diego de la Vegę, powinna obchodzić.
Gdy chłopak okręcił się na pięcie i pomaszerował do swego pokoju, starając się nie kuleć zbyt widocznie, Diego też się odwrócił i ruszył do biblioteki. Zanim jednak otworzył wejście w kominku, Victoria złapała go za ramię.
– Możesz tym razem nie wychodzić tamtędy? – spytała.
– O co ci chodzi? – Diego starał się hamować swój gniew, ale nie szło mu najlepiej.
Jego żona nie przejęła się jednak tonem pytania. Był zły, ale nie na nią, to wiedziała więc nie miała zamiaru zwracać na to uwagi. Nawet jeśli się pokłócą, Diego będzie lżej, gdy wyrzuci z siebie, co mu leży na sercu. A poza tym, ona też miała dosyć.
– O to, że dziś jedziemy razem – oświadczyła. – Więc idź z łaski swojej do stajni i osiodłaj dwa konie.
– Tornado potrzebuje ruchu – odparł.
– Jeden wieczór wytrzyma – odpaliła.
Diego zawahał się. Nim jednak zdecydował, co zrobi, złapała go za ramię.
– Jedziesz ze mną, Diego de la Vega – powiedziała. – Nie próbuj się wymknąć po cichu, nie próbuj mnie zostawić i nie próbuj mi odmówić.
Diego jeszcze obejrzał się na kominek, ale Victoria nie dała mu się dłużej zastanawiać.
– Jak tak bardzo chcesz – stwierdziła – to pojedziemy razem. Tylko nie wiem, czy Tornado da radę uciec przed patrolem z podwójnym obciążeniem.
– Da radę – mruknął Diego. – A ja omijam patrole. Ale…
Obrócił się i pomaszerował do stajni tak szybko, że musiała prawie biec, by za nim nadążyć. To, jak bardzo jest rozzłoszczony, Victoria zrozumiała w pełni dopiero wtedy, kiedy tuż za bramą hacjendy skierowali się ku wzgórzom. Dawno nie jechała konno w takim tempie i była bardziej niż zadowolona, że jednym z pierwszych podarunków, jakie otrzymała po ślubie, był nowy wierzchowiec. Na koniu innym niż ten gniady wałach nie miałaby szans dotrzymania Diego kroku. Ale to była tylko przelotna myśl, bo całą swoją uwagę musiała poświęcać jeździe.
Było już ciemno, a księżyc w pierwszej kwadrze stał nad wzgórzami, gdy Diego zatrzymał swoją palomino w zacisznej dolince i zeskoczył z siodła.
– Rozumiem, że chcesz się ze mną pokłócić bez świadków i dlatego wyciągnęłaś mnie z hacjendy? – spytał, pomagając Victorii zsiąść z konia.
Zauważyła, że jest znacznie spokojniejszy. Ona też nieco się uspokoiła.
– Jeszcze nie wiem, czy pokłócić – odparła. – Na razie chcę tylko porozmawiać. Masz kłopoty z Felipe, bo spędzałeś z nim mniej czasu. Nie chciałam pozwolić, byś nie miał tego czasu i dla mnie…
– Nigdy…
– Nigdy nie mów nigdy, dobrze, Zorro?
Zaśmiał się cicho, ale jego śmiech zmienił się w pełne frustracji westchnienie, gdy przesunął dłonią po policzku Victorii. Przymknęła oczy pod tą pieszczotą i objęła męża.
– Zaniedbywałem cię… – mruknął.
– Nie tak bardzo – odparła. – Jeszcze nie. Ja tylko… – urwała nagle i spytała. – A tak właściwie, to dlaczego on cię tak traktuje? – Nie musiała mówić, jaki on.
– Dlaczego? Bo jestem tym Diego de la Vega, który na pierwszym roku potrafił wygrać z nim naukową dysputę i wystawić go na pośmiewisko innych studentów i profesorów – mówił gorzkim tonem. – Bo jestem tym prowincjonalnym caballero, który jednak ma większy od niego majątek, a co gorsza, nie dałem mu tego odczuć. Zignorowałem go. Gdybym się pysznił swoimi pieniędzmi, gdybym się starał o miejsce wśród madryckiego towarzystwa, on miałby powód, by zabiegać o moją uwagę, czy to protegując mnie, czy korzystając z moich pieniędzy. A tak niczego od niego nie chciałem.
– To też…
– Tak, to dla niego jest ważne! Tak samo jak ważne jest to, że ty jesteś moją żoną… – Diego, czując, jak Victoria sztywnieje w jego ramionach, nagle urwał.
– Podejrzewałam, że on nie ma o mnie dobrego mniemania… – powiedziała z cichą furią.
– Nie tylko nie ma – przyznał Diego ostrożnie.
Zacisnęła pięści. Tak, mogła się tego spodziewać. De Soto był pod tym względem gorszy od Ramone. Tamten otwarcie jej groził, ale też nigdy nie rościł sobie prawa do jej osoby. Dla de Soto, przyzwyczajonego do madryckiej swobody i przywilejów caballero i oficera, właścicielka gospody była kimś niewiele lepszym od służącej, czyli naturalnej zdobyczy i zabawki dla kogoś będącego arystokratą. Gdyby nie miała Diego u swego boku, ten alcalde zapewne próbowałby wymusić na niej to, czego bezskutecznie domagało się już wielu gości czy żołnierzy. A tak, zarazem była wieśniaczką i doñą, kimś jednocześnie gorszym od de Soto i co najmniej mu równym, jeśli nie stojącym wyżej w społecznej hierarchii. Mogła z łatwością zrozumieć, jaką złość to w nim budzi.
– Więc dokucza ci i z mojego powodu – stwierdziła.
– Nie. Nie tylko. – W głosie jej męża była stal. To mówił Zorro, a nie znany w pueblo Diego de la Vega. – Nie obwiniaj się…
– Nie obwiniam! – Poderwała głowę. – Mam tylko tego dość! Tego, że patrzy na mnie, jakbym była pomyłką. A jeszcze bardziej tego, że cię upokarza każdego dnia, a ty nie możesz na nim wziąć odwetu!
– Robię, co mogę…
– Ale to nie wystarcza, prawda?! Masz tego dosyć!
Nie odpowiedział.
– Diego, to nie może tak dłużej trwać! To, co się dzieje z Felipe, z nami, z tobą… Musimy coś zmienić!
– Zmienić jak? – zapytał z goryczą. – Nie wyrzucimy de Soto z puebla. Nie, kiedy większość ludzi uważa go za spełnienie ich modlitw. Nawet, jeśli wiemy, że to jest pułapka!
– Pułap… – urwała. – No tak… No tak! Myślisz, że on liczy na to, że ktoś się wygada?
– Raczej, że ktoś mu zaufa – odparł. – Może nie tyle powie, że wie, kim jest Zorro, ale zdradzi przypadkiem coś, co wskaże, gdzie Zorro szukać.
– Drań! – syknęła. – Judasz!
– Nie, po prostu skuteczny polityk…
– O czym ty mówisz?
– Widziałaś obraz w jego gabinecie?
– Tak. Ale nie rozumiem, co to ma wspólnego…
– To Machiavelli. Twierdził, że każde działanie jest uzasadnione, jeśli pozwoli osiągnąć cel. A chyba zapamiętałaś, co powiedział? Jakie są jego cele?
– Zapamiętałam – warknęła. – Aż za dobrze! I, tak przy okazji, to chciałam ciebie zapytać, czy ty to też dobrze pamiętasz?
Aż cofnął się, słysząc nagłą złość w jej głosie.
– Co masz na myśli?
– Co chciałeś robić dziś wieczorem?
– Powiedziałem ci już, że omijam patrole!
– Jesteś pewien, że wszystkie?
– Tak! – zawahał się. – Nie… Mendoza nie zawsze wie, gdzie de Soto ich pośle…
– Właśnie! – wytknęła. – A ty jeździsz bez maski.
– Po ciemku raczej nie widać twarzy – zauważył. – Konia też trudno rozpoznać. A ja nie mam zamiaru podjeżdżać tak blisko do żołnierzy, by mi się przyjrzeli.
– Doprawdy? Możesz być pewien, że zawsze ich ominiesz z oddali? A co powiesz na twojego pecha? Tyle się starałeś, by cię nie mylono z Zorro, a możesz wpaść jako jego pomocnik! Już i tak możesz mieć kłopoty, jak ktoś się wygada, że Zorro nazywał cię przyjacielem.
– A wolałabyś, by to Felipe wpadł? – spytał cicho. – Ja mam jeszcze tę odrobinę ochrony jako de la Vega… On jest zupełnie bezbronny. De Soto powiesi go bez wahania.
Złość Victorii zmieniła się w żal. Diego, nie, Zorro, chciał chronić Felipe. Ale kto ochroni jego?
– Wiem! – niemal krzyknęła. – Ale ja się boję. Boję, że któregoś dnia cię schwytają. Nieważne, czy będziesz Zorro czy Diego, bo dla de Soto to nie będzie miało znaczenia, prawda? Możesz mi mówić, że jako caballero masz ochronę, że ojciec i inni będą cię bronić, ale to przecież tylko twoje słowa! Jesteś pewien, że zdołają? Zwłaszcza przed nim? Po tym, co mi teraz powiedziałeś? Czy raczej nie będzie to tak, że tym bardziej będziesz…
Urwała. Nie mogła wypowiedzieć tego, co przyszło jej na myśl.
– Boję się – przyznała, na poły ze strachem, na poły ze złością. – Kiedyś to ty się bałeś, że mnie stracisz, że stracimy siebie nawzajem przez jakiś głupi wypadek, a teraz ja nie wiem… – znów urwała, ale zacisnęła pięści i mówiła dalej, zdecydowana powiedzieć mężowi wszystko, co ją dręczyło. – Mam tego dosyć. Tego, że muszę patrzyć, jak się męczysz, grając przy de Soto, jak…
Poczuła na ramieniu rękę męża.
– Vi, jego słowa aż tak cię dotknęły? – spytał. – Proszę, nie rób sobie wyrzutów. Mnie de Soto nie może…
– Możesz mi nie kłamać? – przerwała mu. – Przecież widzę, co jego docinki z tobą robią. A co do tamtego… Ty się bałeś, że się nie pobierzemy, prawda? A ja się boję, że któregoś dnia ty zginiesz. W jakimś głupim wypadku, jeżdżąc po nocy, od zabłąkanej kuli, albo… – odetchnęła głęboko. – A ja będę sama. Nic mi po tobie nie zostanie.
– Nie będziesz sama – powiedział z taką goryczą w głosie, że obejrzała się zdumiona. W ciemności nie widziała wyraźnie jego twarzy, ale wystarczał jej ton głosu i dotknięcie ramienia. – Nie będziesz – powtórzył.
– Obiecujesz?
Miała nadzieję, że jej mąż się roześmieje, ale on nie patrzył w jej stronę.
– To nie jest obietnica – zaprzeczył, nieoczekiwanie ponuro. – Jeśli ja wpadnę jako Zorro, wy także zginiecie.
– Nie…
– Tak. Przecież słyszałaś.
Wciągnęła gwałtownie powietrze. O tym zapomniała, czy raczej nie pomyślała. Wyciągnęła rękę do męża, ale on tego nie zauważył w mroku.
– Boję się o ciebie, ojca i Felipe – mówił dalej. – Mogłem się łudzić, że będzie lepiej, ale to było tylko złudzenie i de Soto jest pod tym względem takim samym zagrożeniem jak Ramone. Gorzej nawet, bo jest bystrzejszy. Chce jak najszybciej pojmać Zorro i wracać do Madrytu, ale nikt mu w tym nie może pomóc i nie pomoże. Powoli zaczyna to rozumieć i wkrótce będzie miał tego dosyć. Póki co, zadowala się dokuczaniem mi, ale któregoś dnia…
– Któregoś dnia jego gra się skończy. Ostatecznie straci cierpliwość, by oczarowywać caballeros – stwierdziła Victoria. Przypomniała sobie pełen współczucia ton rozmowy de Soto z Dolores. – Będziemy mieć alcalde, który nami gardzi i który uważa, że został uwięziony na końcu świata…
– Tak. I prędzej czy później Zorro będzie musiał zacząć działać, niezależnie od niebezpieczeństwa.
– A wtedy… – Victoria urwała i odeszła kilka kroków.
Musiała to przemyśleć. Rozumiała desperację swego męża spowodowaną tym, że de Soto, tak jak Ramone, jest w stanie uznać całą rodzinę de la Vegów za wspólników Zorro i rozumiała, że chciałby ich ochronić przed takim losem, jaki omal nie spotkał jego samego. Ale gdzieś głębiej czuła, słyszała to w jego głosie, że on ma już serdecznie dosyć odgrywania przyjaciela wobec Ignacio de Soto. Że czuje gniew i zawód, że de Soto nie jest naprawdę taki, jakiego udaje, i że z utęsknieniem czeka na chwilę, w której ta maskarada się zakończy i Zorro będzie mógł wreszcie dać nauczkę alcalde. Toteż nie chciała już mówić, co czuje ona sama, jaką złość budzi w niej myśl o tym, co Dolores może o niej powiedzieć de Soto, i to że alcalde będzie miał wtedy jeszcze jeden powód do drwin z Diego. O samej Dolores i tym, jak ta się wobec niej zachowywała. O tym, jak się bała, że może nie będą mieli dziecka. Nie chciała już dokładać mu swoich trosk.
Zacisnęła pięści i odwróciła się do męża.
– Wróciliśmy więc do punktu wyjścia, Zorro – powiedziała wyzywająco, patrząc na ledwie widoczną w mroku sylwetkę. – Znów mamy wyrok nad głową i złego alcalde. Ale jedno się zmieniło na lepsze…
– Co? – spytał.
– Że jesteś już moim mężem – wyjaśniła i przyciągnęła go do pocałunku.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 13