Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 9
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- Los Angeles ma znów alcalde. Lecz gdy aktor spotyka się z politykiem, czy nie oznacza to nowych kłopotów? Siódma część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,
Od autora: LadyArvena, zbliżamy się powoli do końca, bo prócz tego zostały jeszcze trzy rozdziały tej jednej historii.
Zdemaskowanie? Śmierć? Cóż, przyjdzie czas na jedno i drugie. Ale nie tutaj i nie teraz…
A na razie opowieść toczy się dalej.
Rozdział 9. Pośpieszna sprawiedliwość
W miarę jak mijał czas, nieprzyjemne wydarzenia zacierały się w pamięci mieszkańców Los Angeles.
Na cmentarzu groby bandy Saragosy powoli zarastały trawą.
Goiły się rany. Już było wiadomo, że mały Pablito wyzdrowieje tylko częściowo, bo pomimo starań doktora Hernandeza miał bezwładną połowę ciała i padre Benitez musiał dołożyć starań, by rodzice chłopca pogodzili się z kalectwem dziecka. Przekonało ich dopiero to, że okaleczone zostało tylko ciało, nie umysł. Młody de la Vega przyrzekł też im, że pomoże w wykształceniu chłopca, by Pablito mógł znaleźć inną pracę niż na roli. Wizja syna, pisarza w biurze czy księgowego, była wystarczająco zachęcająca, by pocieszyć choć trochę jego rodziców.
Prócz ran ludzi zaleczono i rany samego pueblo. Do kościoła wstawiono nowe ławki, a wysłany przez de Soto kurier sprowadził, wracając z Monterey, dwóch rzemieślników, złotnika i snycerza. Odnowili oni zniszczony ołtarz i padre mógł na nowo poświęcić sprofanowaną świątynię.
De Soto wezwał nie tylko rzemieślników. Gubernator przyznał mu nagrodę za obronę pueblo i dodatkowo przychylił się do jego prośby o zwiększenie garnizonu. Po raz drugi w ciągu ostatnich lat do Los Angeles przyjechali nowi żołnierze, sześcioosobowy pluton dowodzony przez kaprala Domingo Sepulvedę. Oczywiście nie mogło się obyć przy tej okazji bez zwyczajowych tarć i zwad, zanim stali mieszkańcy garnizonu nie wytłumaczyli przybyszom, jakie zasady obowiązują w tym pueblo i ułożyli relacje. Tym razem to dogadywanie się przebiegało dość ostro, bo po rozgromieniu kolejnej bandy żołnierze z oddziału Rojasa mieli o sobie znacznie lepsze mniemanie, niż się tego spodziewali przybysze z Monterey. Nawet de Soto, który dał się poznać jako zwolennik ostrej dyscypliny i trzymania podwładnych w ryzach, uznał ich argumenty i kary, jakie spadały na uczestników kłótni, były dość symboliczne. Ot, kilka nocnych wart, musztra, dwa dni aresztu. No i obowiązek uporządkowania werandy gospody doñi de la Vega.
Ta ostatnia praca była wymuszoną przez doñę Victorię dodatkową karą dla żołnierzy. Marisa i Juanita potrafiły się bowiem bronić przed niechcianymi zalotami, jednak trochę trwało, zanim ta oczywista prawda dotarła do kaprala Sepulvedy i jego ludzi. Z tego też powodu Victoria musiała spisać i przedstawić alcalde obszerną listę strat. Okazało się, że nawet Zorro, przy swoich najbardziej spektakularnych bijatykach z żołnierzami w gospodzie, nie zdemolował lokalu tak, jak zrobili to Rojas i Sepulveda, gdy dyskusja zeszła na zachowanie tego ostatniego wobec pracujących u Victorii dziewcząt. Zaś doña de la Vega może i mogła się pogodzić ze zmarnowanym jedzeniem czy potłuczonymi talerzami i dzbankami, ale nie miała zamiaru ponosić kosztów połamanych przez żołnierzy mebli, zapadniętej podłogi i roztrzaskanej barierki. Tamtego dnia udowodniła de Soto, że zasłyszane przez niego opowieści o jej temperamencie wcale nie były przesadzone. Ponieważ alcalde odesłał do Monterey garnizonowego kucharza, cały oddział był już skazany na stołowanie się w gospodzie. Argumenty doñi Victorii zostały więc uznane, a Rojas, Sepulveda, Gomez i czterech innych żołnierzy pracowicie odbudowywało przez dwa dni werandę i wyposażenie. Nie obyło się bez dąsów i przekleństw, ale ostatecznie efekt ich pracy został uznany za ładny i solidny.
Prócz nowej, większej werandy, po stronie korzyści doña de la Vega mogła zapisać też zwiększony ruch w gospodzie. Po rozbiciu bandy Saragosy drogi stały się nieco bezpieczniejsze i w Los Angeles zjawiało się więcej podróżnych, tak, że Victoria zdecydowała się zatrudnić jeszcze nie tylko dziewczynę, Terezę, do pomocy przy barze, ale i dodatkową kucharkę. Pilar, owdowiała podczas pamiętnego napadu, nie była może tak kulinarnie uzdolniona, jak señora Antonia, ale radziła sobie dość dobrze z przygotowywaniem podstawowych potraw. Jej syn miał pomagać w stajni, przy koniach gości. Victoria zaczęła też rozważać, czy nie opłaciłoby się jej przebudowanie przyległej do stajni części gospody i otwarcie tam jeszcze kilku pokoi, bowiem coraz częściej zdarzało się, że señora Antonia mogła spóźnionym przybyszom zaproponować miejsce tylko na ławie w głównej sali.
Tymczasem, po czteromiesięcznym pobycie w pueblo, po obronie przed napadem i po sprowadzeniu nowych żołnierzy, Ignacio de Soto uznał, że najwyższy czas złożyć stanowisko alcalde. Początkowo były to drobne wzmianki i napomknienia przy zwyczajowych rozmowach w gospodzie, zwłaszcza zaraz po napadzie, ale po wysłaniu raportu do Monterey de Soto oznajmił wprost, że najazd Saragosy uświadomił mu, iż Los Angeles jest dla niego wygnaniem i że nie ma on ochoty zginąć gdzieś na krańcu cywilizacji, kiedy jego talenty i umiejętności mogą mu zapewnić awans i powodzenie w Europie. Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej opryskliwy i jasno dawał do zrozumienia, że odlicza dni do momentu, gdy opuści to zapomniane przez Boga i ludzi miejsce.
Kiedy więc w ogólnym przekonaniu mieszkańców pech Los Angeles znów dał znać o sobie i pueblo miało stracić dobrego alcalde, Diego i Victoria starannie ukrywali swoje zadowolenie. Jakoś żadne z nich nie potrafiło zapomnieć, z jakim zadaniem de Soto zjawił się w pueblo. W domu de la Vegów odliczano więc po cichu dni do następnego wyjazdu alcalde do Monterey, a don Alejandro równie cicho przekonywał caballeros do podpisania się pod listem do gubernatora, by ten zgodził się na odjazd de Soto i wyznaczył na jego miejsce równie sprawnego administratora.
Do wyjazdu de Soto do Monterey pozostały tylko dwa tygodnie, kiedy wszystko się zmieniło.
x x x
To był zwykły letni dzień. Całe Los Angeles pogrążało się w sennym nieróbstwie. Zbliżało się już południe i ruch był widoczny tylko w okolicach gospody, gdzie na werandzie porozsiadali się ostatni goście przed sjestą.
Tymczasem, w jednym z domów na peryferiach, Victoria wpatrywała się w señorę Rositę z niedowierzaniem pomieszanym z radością. Akuszerka, widząc jej minę, tylko się uśmiechnęła.
– Nie mówcie mi, że się tego nie spodziewałyście, doña – oznajmiła.
– Ja… – Doña de la Vega zająknęła się. – Ja… To znaczy… Miałam nadzieję, ale ostatnio…
Rosita pokiwała głową.
– Dotarły już do mnie te plotki – powiedziała spokojnie. – Dobrze będzie, że wreszcie się skończą.
Victoria przymknęła na moment oczy, czując jak ogarnia ją jedna wielka, wspaniała fala ulgi. Nareszcie!
Do tej pory bowiem, chociaż interesy gospody szły dobrze, to jej osobiste sprawy układały się znacznie gorzej. Wprawdzie doña Maria da Silva dotrzymywała swej obietnicy i nadal powstrzymywała synową od rozpuszczania zjadliwych plotek, ale dla samej Victorii było to niewielkie pocieszenie. Jej zdaniem szkoda już się stała. Wprawdzie Dolores zdążyła tylko kilkakrotnie napomknąć o możliwych przyczynach braku potomka de la Vegów, jednak przeczulona na tym punkcie doña de la Vega miała wrażenie, że te słowa trafiły do chętnych uszy. Może było to tylko jej złudzenie, lecz wydawało się jej, że kiedy sensacje, takie jak przybycie alcalde i napad na pueblo przycichały, przyłapywała mieszkańców Los Angeles, głównie starsze kobiety, na współczujących, a zarazem badawczych spojrzeniach. Męczyło ją to, bo nie mogła zaprzeczyć, że już ponad rok minął od dnia jej ślubu, a nic nie wskazywało na to, że don Alejandro będzie mógł przywitać wnuka. Nie mogła jednak mieć pewności, że takie plotki krążą, póki by jakiejś osobiście nie usłyszała. Wolała też nie mówić Diego o swoich podejrzeniach, uważając, że jej mąż miał dosyć własnych kłopotów z niezmiennie uszczypliwym de Soto. Podejrzewała również, że Diego dowiedział się już, dlaczego jej codzienna obecność w gospodzie była wdzięcznym tematem do rozmów mieszkańców Los Angeles i starannie ukrywał przed nią to, jak żony niektórych caballeros komentują ich małżeństwo. Z pewnością nie były to pochlebne uwagi, a Diego zapewne milczał też dlatego, że nie chodziło tu już tylko o pomówienia rzucane przez jedną arogancką dziewczynę, ale przekonanie coraz większej grupy osób, że mezalians w rodzinie de la Vegów skończy się katastrofą. Brak dziecka stawał się koronnym zarzutem przeciwko jego żonie i było kwestią czasu, gdy ktoś niezadowolony czy urażony wytknie to doñi de la Vega.
Ale teraz wszystko miało się odmienić, myślała z ulgą Victoria. Jeszcze miesiąc, może dwa, i nikt już nie będzie plotkował za plecami jej czy Diego.
– Jak myślicie? – spytała uradowana. – To będzie chłopiec czy dziewczynka?
Rosita przyjrzała się jej uważnie.
– Zapewne chłopiec… – uznała. – Wiecie, jest takie przekonanie, że…
– Że córka kradnie matce urodę. – Victoria pokiwała głową, przypominając sobie, jak usłyszała to po raz pierwszy. Ale wtedy jej bladość i złe samopoczucie spowodowała trucizna, a teraz to dziecko było prawdziwe. Jej. Jej i Diego!
– Właśnie – przytaknęła akuszerka. – Wy wyglądacie wręcz przepięknie, więc to pewnie będzie syn.
Victorii szumiało w uszach, a pokój w domu Rosity wydawał się wirować. Musiała usiąść, bo nagle zrobiło się jej dziwnie słabo.
Akuszerka podała jej kubek wina rozcieńczonego wodą.
– Don Diego będzie zapewne szczęśliwy! – powiedziała. – Wreszcie będzie dziedzic de la Vegów.
Doña de la Vega tylko przytaknęła kiwnięciem głowy. Oszołomienie powoli mijało i zaczynała myśleć o przyszłości. Wreszcie wszystko zaczynało się układać. Już nikt nigdy nie zarzuci jej, że nie jest właściwą żoną dla Diego. A jeszcze de Soto rezygnował ze swego zadania pochwycenia Zorro i wyjeżdżał! Nareszcie będą mieli spokój.
Musiała powiedzieć o tym Diego. Został w hacjendzie, by napisać kilka artykułów do Guardiana, więc powie mu dopiero po powrocie, ale nie miała nic przeciwko temu. Jak to dobrze, że wzięła powóz. Teraz będzie musiała być bardziej ostrożna, mniej czasu spędzać w kuchni… Usiłowała sobie przypomnieć wszystkie porady i zalecenia, o jakich zdążyła usłyszeć. Powiedziała o tym señorze Rosicie, ale kobieta tylko się roześmiała.
– Jesteście zdrowa i silna, doña de la Vega, macie dobrą budowę ciała. Nie ma powodu do obaw i nie ma potrzeby, byście przestały zajmować się tym, co sprawia wam radość. Tylko w kuchni uważajcie, bo zapachy…
– Doświadczyłam tego.
– Pamiętam. – Rosita kiwnęła głową, przypominając sobie tamtą historię i chorobę señority Escalante. – Więc dobrze wiecie, czego możecie się spodziewać. Ale poza tym nic nie powinno was denerwować czy martwić, zwłaszcza, że tak czekałyście na to dziecko. Jeśli tylko będziecie czegoś potrzebować, choćby porozmawiać, wezwijcie mnie.
– Dobrze… – Victoria skinęła z roztargnieniem głową, myślami już będąc przy Diego i wyobrażając sobie, jak on przyjmie nowinę o powiększeniu się rodziny.
Pospiesznie pożegnała się z akuszerką i ruszyła do gospody. Była już niedaleko stajni, gdy wpadł na nią Felipe. Chłopak przyjechał razem z nią do miasteczka, w nadziei, że znów spotka Anę. Jej matka nie miała nic przeciwko znajomości córki z wychowankiem de la Vegów i dziewczynka spędziła już kilka przedpołudni w jego towarzystwie, a z każdym spotkaniem ich rozmowy nabierały intensywności. O ile Victoria zdążyła się zorientować, Ana zawsze miała coś do opowiedzenia i szybko się uczyła znaków Felipe, uważając odgadywanie ich za doskonałą zabawę.
Teraz jednak i Felipe, i Ana byli wyraźnie przestraszeni, dziewczynka trzymała się kurczowo rękawa chłopaka, kryjąc się za jego plecami.
– Felipe, co się stało?
Felipe zaczął gestykulować.
– Żołnierze? Aresztowali? Dios mio, kogo?!
– Jose Rivasa, doña – odezwała się cicho Ana.
Victoria dostrzegła rozszerzone przerażeniem oczy dziewczynki. Przez moment wydawało się to jej dziwne, bo przecież od miesięcy już żołnierze w Los Angeles byli najbardziej przyjaznymi mieszkańcom ludźmi, ale zaraz przypomniała sobie, że ojciec Any został niegdyś aresztowany i omal nie zginął z powodu niezapłaconego nadmiarowego podatku, jeszcze za czasów Ramone. Mogło się wydawać, że to poszło już w niepamięć, ale właśnie się okazało, że jego córka zapamiętała aż za dobrze.
– Nie martwcie się, to musi być jakaś pomyłka. Felipe, don Alejandro jest w gospodzie?
Chłopak gwałtownie pokiwał głową i znów zaczął gestykulować.
– Poszedł już do garnizonu? Inni caballeros są w gospodzie? – Felipe przytakiwał. – To dobrze. Ana, nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
Victoria nie umiała powiedzieć, czy uspokaja siebie czy ją. Za dobrze wiedziała, jaki naprawdę jest de Soto, by nie czuć lęku. Dziewczynka jednak, choć nie puściła rękawa Felipe, wyraźnie odetchnęła. Zapewnienie doñi de la Vega widocznie było wystarczająco przekonujące.
x x x
Rzeczywiście, w gospodzie zebrało się już kilku caballeros. Siedzieli na werandzie, popijając wino i rozmawiając o tym, co się wydarzyło, o śmierci don Sebastiana Valverde i zranieniu doñi Marii. Niektórzy zastanawiali się, jakie ma ona szanse na wyzdrowienie teraz, kiedy doktor Hernandez wyjechał na kilka dni z pueblo, a ona sama znalazła się w hacjendzie de la Vegów, pod opieką młodego don Diego, który brak formalnego medycznego wykształcenia nadrabiał ogromną ilością przeczytanych książek, chyba z każdej możliwej dziedziny. Oczywiście mówiono też o sierżancie Mendozie, który kazał ją tam zawieźć i który przybiegł do gospody z wiadomościami i z prośbą, by don Alejandro poszedł wesprzeć go przy rozmowie z alcalde, bo sierżant nie wierzył w winę Jose Rivasa. Dyskusje w gospodzie jednak zamierały, w miarę jak przeciągało się spotkanie starszego de la Vegi z de Soto. Tragedia rodziny Valverde dotknęła wszystkich, a teraz ludzie czuli się dodatkowo niepewnie. Było jasne, że Jose Rivas nie był mordercą, zwłaszcza kogoś z Valverdów. Za długo już mieszkał razem z nimi, na poły służący, na poły wychowanek, a obecnie też i dzierżawca. Dla don Sebastiana i jego żony był bliski niczym syn i nikt nie mógł sobie wyobrazić, że zaatakował swoich opiekunów i dobroczyńców. Ale cokolwiek się wydarzyło, równie ważna dla puebla była decyzja alcalde. De Soto powiedział już o Rivasie, że jest mordercą i pozostawało tylko pytanie, czy don Alejandro zdoła go przekonać do zmiany zdania. Inaczej los ludzi Saragosy był wymownym dowodem, jak Ignacio de Soto, alcalde Los Angeles, traktuje przestępców.
Uwaga zgromadzonych skupiała się na wpółprzymkniętej bramie garnizonu. Na widocznej z tego miejsca części podwórca panował zwykły ruch, czyszczono konie, żołnierze kręcili się tam i z powrotem, zajęci codziennymi sprawami i tylko szeregowi Gomez i Navarra, wyprężeni jak struny przy drzwiach aresztu, zdradzali, że wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Spokojne, rutynowe zachowanie żołnierzy ostro się kłóciło z tym, co odczuwali zebrani.
Kiedy wreszcie don Alejandro wyszedł z garnizonu, czekający na werandzie z daleka widzieli po pochylonej głowie i opuszczonych ramionach starszego mężczyzny, że jego misja poszła źle.
– Co powiedział alcalde? – spytał don Esteban, gdy don Alejandro wszedł na werandę.
– Kazał stawiać szafot – odparł sucho de la Vega. – Nie chce zwlekać nawet chwili.
– Jak to? Przecież nie ma dowodów! To niemożliwe! – W sali gospody krzyżowały się okrzyki protestu.
– Zastał Jose Rivasa klęczącego przy doñi Marii, ze świeżo wystrzelonym pistoletem w dłoni. Pięciu żołnierzy z patrolu to potwierdzi, nawet Mendoza. Dla de Soto to wystarczy.
Szmer rozszedł się po sali.
– Ale Mendoza wierzy w to, co mówi Rivas! Że strzelał do zabójcy don Sebastiana! – protestowali zgromadzeni. – A doña Maria? Ona będzie mogła powiedzieć, kto strzelał! Wystarczy, że poczekamy, aż odzyska przytomność!
– De Soto woli wierzyć własnym oczom – stwierdził gorzko don Alejandro. – I swojej ocenie sytuacji. Powiedział, że nie widzi niczego dziwnego w tym, że pupil bogatego caballero dopuszcza się zbrodni na swym dobroczyńcy. Takie rzeczy się zdarzają, mówił, a on nie może dopuścić, by uszło to płazem, nieważne, jak Jose będzie się zaklinał, że to nie on.
– Ale to przecież… – Jeden z caballeros nie dowierzał własnym uszom. – Może coś takiego zdarza się w Hiszpanii, ale nie u nas. Nie, kiedy chłopak wychowuje się w czyimś domu i jest niemalże jak syn!
– De Soto stwierdził, że nawet najbardziej zatwardziały złoczyńca mięknie na widok stryczka i stara się wykręcić od kary, stąd zapewnienia Jose – odparł ponuro starszy de la Vega.
Nim ktokolwiek powiedział coś głośno, do gospody chwiejnym krokiem wszedł Mendoza. Zebrani rozstąpili się i sierżant usiadł ciężko przy jednym ze stojących pod ścianą stolików.
– Dios mio – jęknął, kryjąc twarz w dłoniach.
– Co się stało, sierżancie? – zapytał don Alfredo.
– Alcalde… – Mendoza bardziej zajęczał niż odpowiedział, ale to akurat słowo było zrozumiałe dla wszystkich.
– Wiemy, że nie chce wam wierzyć – powiedział don Alfredo pocieszającym tonem.
– On nie tylko nie chce mi uwierzyć! – wybuchł sierżant z rozpaczą w głosie. – On kazał mi dopilnować budowy szafotu! I uczynił odpowiedzialnym za jutrzejszą egzekucję!
– Odpowiedzialnym?! Jutrzejszą ?! – powtórzyło ze zgrozą kilka głosów.
– Tak! – Mendoza niemal już płakał. – Ja mam… ja mam…
Nie mógł dokończyć zdania, ale nie musiał. Każdy wiedział, jakie dokładnie zadanie wyznaczył mu de Soto i jeśli poprzednio wszyscy przyjęli los bandytów Saragosy z odrobiną ponurej satysfakcji, jako sprawiedliwą zemstę, to teraz wiadomość o egzekucji Jose Rivasa, tak rychłej i bezlitosnej, budziła tylko podszyte przerażeniem współczucie dla niego i sierżanta.
Don Alfredo już bez słowa poklepał sierżanta po ramieniu, za nim inni caballeros, a Victoria postawiła przed nim kubek z winem.
– Napijcie się – poradziła. – Będzie wam lżej.
– Gracias, doña… – westchnął. – Chciałbym się upić. Upić i jutro nie obudzić…
– Może się jeszcze coś wydarzy… – spróbowała go pocieszyć.
Mendoza poderwał głowę i wpatrzył się w nią pełnym nadziei wzrokiem.
– Doña, myślicie… myślicie, że on… – wyjąkał, nie ważąc się nawet wypowiedzieć, kogo miał na myśli.
– Nie wiem, czy właśnie on – uśmiechnęła się Victoria. – Ale jestem pewna, że Diego spróbuje coś wymyślić.
Nadzieja w oczach Mendozy zgasła. Sierżant opuścił ciężko głowę i zapatrzył się w wino na dnie kubka.
x x x
Victoria zastała swego męża w gabinecie. Szukał właśnie czegoś w książce, a siedzący w rogu pokoju Felipe rozcierał w moździerzu zioła na gładką maść.
– CO?! Egzekucja?! – Diego nie mógł uwierzyć w przyniesioną przez nią nowinę.
– Jutro o świcie – stwierdziła.
– Ojciec…
– Próbował. Nic nie wskórał.
– Tylko go rozzłościłem – wtrącił don Alejandro.
– Idiota! – prychnął z furią Diego. – Jak on coś sobie wbije do łba…
Młody de la Vega wstał i przeszedł po gabinecie, wyraźnie zły. Felipe podniósł się i zagrodził mu drogę, a gdy caballero się zatrzymał, chłopak dotknął jego zaciśniętych pięści. Diego z wysiłkiem rozluźnił dłonie, a gdy spojrzał na wyrostka, ten zakreślił szybki znak, jedną literę, uśmiechając się domyślnie. Ale jego starszy przyjaciel nie uśmiechnął się w odpowiedzi, tylko zerknął w stronę żony.
Victoria zagryzła wargi. Wiedziała, co przyszło do głowy Felipe i o co chciał ją zapytać mąż. To było rozwiązanie. Jedyne i oczywiste, o którym już napomykał sierżant, które wszyscy przyjęliby ze zrozumieniem i którego się być może spodziewali. Jose Rivas mógł być niewinny, a jeśli tak, był kiedyś ktoś, kto pilnował, by niewinnym nie działa się krzywda. Jeśli czarno odziany banita złoży wizytę alcalde albo przeszkodzi w egzekucji lub też Jose zniknie z celi, to wszyscy odetchną z ulgą, że krzywda została naprawiona. Jednak wtedy Ignacio de Soto przestanie twierdzić, że chciałby wrócić do Madrytu, a zajmie się polowaniem na Zorro. Luis Ramone próbował różnych sztuczek i różnych pułapek. Jakie zasadzki wymyśli ten alcalde? Ile razy jeszcze szczęście będzie dopisywać Zorro i jego rodzinie?
Ale z drugiej strony na szali też było ludzkie życie. I to nie jedno.
– Mendoza ma być katem – powiedziała.
– Dios mio! Czy Ignacio całkiem oszalał? Mendoza nie poradzi sobie…
– Mendoza siedzi w gospodzie i pije. Chce się spić tak, by przespać jutrzejszy dzień…
Diego odwrócił się nagle od ściany.
– Przespać… – powiedział z namysłem.
– Czy coś… – zaczęła mówić Victoria, ale urwała, gdy mąż gwałtownie zamachał ręką, dając jej znać, by się nie odzywała.
Diego zaczął pospiesznie wertować książkę, wreszcie przeczytał coś i odetchnął. Odwrócił się w stronę żony.
– Będę potrzebował twojej pomocy, Vi – powiedział.
– Co zechcesz.
– Dam ci lekarstwo, które musi znaleźć się w kolacji de Soto.
– Co to da?
– Zobaczysz. – Diego uśmiechnął się nieoczekiwanie, na poły wesoło, a na poły złośliwie. – Mendoza liczy, że zjawi się Zorro? – spytał zamiast odpowiedzi.
– Owszem.
– No to się zdziwi. Don Diego de la Vega też miewa dobre pomysły.
x x x
W gospodzie panował ponury nastrój. Z sali głównej nie dobiegało zbyt wiele głosów, choć większość miejsc była zajęta. Ale siedzący w przeważającej części po prostu wpatrywali się w talerze czy kubki z winem.
Mendoza podniósł się niepewnie, gdy Victoria postawiła przed nim tacę z posiłkiem. Doña de la Vega powstrzymała go gestem i zajrzała do stojącego na stole dzbanka.
– Wypiliście sporo wina, sierżancie – powiedziała. – Lepiej będzie, jeśli Marisa czy Juanita zaniesie kolację alcalde.
– Ale ja muszę z nią iść… – wyjęczał. – Muszę dopilnować…
– Wiem, że musicie. Ale, sierżancie, czy nie może być tak – ściszyła nieco głos – że w sprawie tego, co jutro…
Nagle przetrzeźwiały Mendoza spojrzał na nią szeroko otwartymi oczyma.
– Doña…
– Czy nie może być tak, że alcalde będzie musiał być obecny? – spytała, kładąc nacisk na słowo „musiał”.
Sierżant przez chwilę patrzył na Victorię nic nierozumiejącym wzrokiem. Wreszcie jakaś myśl przebiła się w jego umyśle przez opary wina i żalu do świata.
– Oczywiście, że to musi być w obecności alcalde. On przecież jest najwyższą władzą w pueblo – odpowiedział.
– No właśnie. – Kiwnęła głową Victoria i poklepała sierżanta po ramieniu. – Będzie musiał być obecny. Jeśli nie będzie mógł, trzeba będzie na niego poczekać.
Mendoza aż się zatchnął.
– Doña… – wyszeptał.
– Ciii, sierżancie. Ani słowa. Marisa! Czy możesz zanieść alcalde kolację? Sierżant nie czuje się najlepiej. Nie możemy pozwolić, by rozlał zupę albo wino…
Dziewczyna pokiwała z entuzjazmem głową.
– Doña Victoria… – odezwał się don Alfredo.
Marisa i Mendoza opuścili już gospodę, a Victoria patrzyła za nimi, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest zdenerwowana. Plan, jaki Diego wymyślił, był szalony, ale też jedyny, jaki miał szansę powodzenia bez ubierania maski Zorro. Tego oboje chcieli uniknąć, tym bardziej, że zdążyła powiedzieć Diego o diagnozie Rosity. Jej mąż przyjął to bez spodziewanej radości, a raczej z ponurą determinacją, że nie pozwoli de Soto zagrozić jego rodzinie.
– Tak? – odpowiedziała wreszcie Victoria.
Zdała sobie sprawę, że starszy caballero musiał ją już kilkakrotnie pytać, nim się odezwała. Zaklęła w duchu. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali ona i Diego, było zwrócenie na siebie uwagi nietypowym zachowaniem. Mogła coś zasugerować, ale nie dawać jasno do zrozumienia, do licha!
– Czy macie na myśli…?
– Tylko to, że musimy być praworządnymi obywatelami. – Victoria skryła swój niepokój pod uśmiechem, dorównującym swą zuchwałością łobuzerskiemu uśmiechowi Zorro. – Nie możemy niczego robić bez nadzoru naszego alcalde. A już na pewno nie egzekucję.
Ludzie w gospodzie podnieśli głowy, kilku stojących dalej zbliżyło się do baru.
– Alcalde będzie jutro rano bardzo niezadowolony, jeśli wszystko nie będzie gotowe – zauważył ostrożnie kapral Rojas.
– Nawet, jeśli będzie gotowe – odparła Victoria – to przecież nie będzie można powiesić Jose Rivasa bez obecności alcalde. Prawda, kapralu? Będziecie o tym pamiętali?
Marco Rojas gwałtownie pokiwał głową. Uśmiechał się szeroko.
– Będę o tym pamiętał, doña – odpowiedział pospiesznie.
Większość ludzi w gospodzie odetchnęła i posypały się zamówienia na posiłki i wino.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 13