Konsekwencje, rozdział 4
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Krzywda/Komfort,
- Podsumowanie/Summary
- Jeden krok. Jeden wybór. Jedna decyzja. I wszystko uległo zmianie.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, padre Benitez, Ignacio de Soto, Zorro,
Od autora: Nie wszystkie plany się udają…
Rozdział 4. W ciemności i świetle
Victoria śniła. Otaczała ją ciemność, lecz ta ciemność była przyjazna. Nie wiedziała, czemu tu jest, ale czuła, że powinna się w niej zapaść jak najdalej, najgłębiej. Że gdzieś jest dla niej schronienie. Jej myśli rozpływały się i nikły. Wreszcie ciemność odeszła, a ona znalazła się w miejscu, gdzie panował półmrok. Gdzieś nad jej głową majaczyły dziwne kształty i gdy zaczęła się im przyglądać, zdała sobie sprawę, że ma nad sobą wygięty, nierówny strop, a one są tylko plamami cienia rzucanymi przez stojącą w pobliżu świecę.
To miejsce było tak odmienne od jej domu, że zaskoczona krzyknęła. Zaraz też usłyszała szelest i nad nią pochylił się Zorro. Victoria zadrżała i zaczęła płakać. Z ulgi, przestrachu… Zorro delikatnie pogładził ją po policzku, wytarł łzy. Pokonując słabość, spróbowała się podnieść, więc pomógł jej usiąść. Przytuliła się do niego, czując, jak gładzi ją po włosach.
– Cii, cii, querida – szeptał. – Jesteś już bezpieczna. Nic ci się nie stanie…
Nagle, gdy spróbowała obejrzeć się na niego, przypomniała sobie, co zrobiła. Przypomniała sobie wszystko. Przerażona, zawstydzona, spróbowała się odsunąć.
Zorro musiał wyczuć, że zesztywniała w jego objęciach, bo delikatnie odsunął ją nieco od siebie, tak, by mogła spojrzeć mu w twarz. Nie miała jednak dość odwagi, by popatrzyć na niego.
Dotknął jej policzka.
– Querida…
Spróbowała się wyrwać, ale nie puścił jej, a ona nie miała dość siły, by go odepchnąć. Pozwoliła znów przyciągnąć się i przytulić, ale opierała się o niego sztywno, niechętnie, tylko w ten sposób mogąc dać do zrozumienia, że powinien zostawić ją w spokoju.
Usłuchał i pomógł jej oprzeć się z powrotem na poduszkach. Spodziewała się, że teraz wstanie i odejdzie od posłania, ale on się nie poruszył. Odwróciła więc głowę, by nie patrzeć w jego stronę. Była pewna, że jeśli to zrobi, mimo maski zobaczy jego żal i rozczarowanie.
– Spójrz na mnie, Victorio – powiedział.
Nie drgnęła. Poczuła, że bierze jej rękę w swoje dłonie. Skupiła swoją uwagę na tym dotyku, na fakcie, że Zorro nie nosił tym razem rękawic.
– Victorio…
Nadal nie odwracała głowy. Spróbowała się odezwać, ale wciąż nie mogła wydobyć z siebie głosu. Chciała zabrać rękę, ale Zorro przytrzymał jej dłoń.
– Querida… Nie zostawiaj mnie – poprosił łamiącym się głosem.
Wciągnęła gwałtownie powietrze. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Zorro ją błaga? On? Ją? Zacisnęła swoją dłoń na jego palcach i powoli odwróciła głowę. Zorro uśmiechnął się na ten widok, ale zdumiona Victoria zobaczyła, że w oczach ma łzy.
Rozszlochała się znowu.
xxx
Alcalde nie był w najlepszym nastroju, kiedy wychodził z garnizonu w towarzystwie sierżanta Mendozy. Przed pięcioma dniami jego plany, precyzyjnie ułożone i wprowadzane w życie od czasu wizyty kapitana Monsangre, raptownie się załamały. Señorita Victoria Escalante, właścicielka gospody i do niedawna wręcz oficjalna kochanka Zorro, wyjechała z Los Angeles.
Sam fakt, że porzuciła gospodę, denerwował Ignacio. Jej zastępczyni, Pilar, radziła sobie nieźle z podawaniem wina, ale kuchnia gwałtownie ucierpiała na jakości, przez co musiał znów stołować się w garnizonie. Ale nie to było najgorsze.
De Soto nie planował przegnania señority z pueblo. Gdyby wszystko szło po jego myśli, dziewczyna, starając się utrzymać swoją gospodę, musiałaby poszukać klientów wśród przejezdnych i, jak planował, w garnizonie. Postarał się już, by była otoczona powszechną niechęcią i dezaprobatą mieszkańców i spodziewał się, że wkrótce będzie musiała stać się o wiele bardziej przyjazną dla żołnierzy, jeśli mają odwiedzać jej lokal wystarczająco często. Co ważniejsze, musiałaby się stać o wiele bardziej uległa wobec niego, jeśli by chciała, by cofnął im swój zakaz wizyt w gospodzie. Jednak señorita nie miała zamiaru ustąpić i de Soto zaczynał się już niecierpliwić. Wizyta Monsangre i to, co się wtedy wydarzyło, uświadomiła mu, że niepotrzebnie wyrzekał się pewnych przyjemności, do jakich przywykł w Madrycie. Co więcej, złamanie dumnej señority oznaczało dla niego zemstę i osobiste zwycięstwo. Nie tylko nad krnąbrną dziewczyną, która niejednokrotnie otwarcie mu się przeciwstawiała, ale i nad jej kochankiem. Myśl, że Zorro będzie musiał się pogodzić z utratą swojej kobiety, a on, jego zaprzysięgły wróg, będzie tym, do którego będzie ona teraz należeć, była wręcz słodka.
Niestety, wszystkie te piękne wizje przyszłości wydawały się właśnie odchodzić w niepamięć. Owszem, Zorro został przegnany z Los Angeles, i to trzykrotnie, a sam de Soto był pewien, że doprowadził do zerwania Victorii Escalante z kochankiem. Inną wygraną alcalde wolał się publicznie nie chwalić, z uzasadnionej obawy o swoje bezpieczeństwo. Udało mu się też spowodować, że dla mieszkańców Los Angeles Victoria była niemal wyklęta. Jednak wszystko to było niczym wobec faktu, że señorita opuściła pueblo. Zamiast walczyć o swoją przyszłość w Los Angeles i ugiąć się przed koniecznością, wybrała ucieczkę. Ignacio był pewien, że wyjechała, by poszukać kupca na gospodę i nowego miejsca dla siebie. Teraz zaś miał nieprzyjemną pewność, że będzie musiał stawić czoło innym niezadowolonym z jej nieobecności.
Jego obawy potwierdziły się, gdy w gospodzie, prócz kilku caballeros, zobaczył także padre Beniteza.
– Co się stało z señoritą Escalante? – Tym pytaniem ksiądz potwierdził podejrzenia alcalde, że ma on coś wspólnego z tym nagłym wezwaniem.
– Z tego, co wiem – wzruszył ramionami de Soto – wyjechała.
– To był dziwny wyjazd, alcalde – odezwał się z namysłem don Tomaso, jeden ze starszych caballeros.
– Czemu tak uważacie?
– Pilar – tu caballero wskazał na stojącą za barem kobietę – nie wie, czy señorita zabrała ze sobą cokolwiek niezbędnego w podróży.
– O! To ciekawe… – De Soto potarł brodę w namyśle. – Ale nadal nie rozumiem, jaki to ma związek z oderwaniem mnie od obowiązków.
– Jesteście chyba odpowiedzialni za nasze bezpieczeństwo, alcalde… – odezwał się łagodnym tonem don Alejandro de la Vega. Ignacio de Soto popatrzył na niego ponuro. Jeśli chciał przedstawić po kolei, kto go najbardziej denerwował w tym pueblo, to starszy caballero zajmował na tej liście zaszczytne, czy może niesławne piąte miejsce, zaraz po bezczelnym Zorro, pyskatej señoricie Escalante, niezdarnym sierżancie Mendozie i swoim własnym synu, don Diego, którego Ignacio mógł określić tylko mianem irytującego. Don Diego denerwował samym faktem swojego istnienia. Tak czy inaczej, gdy don Alejandro się wtrącał, de Soto spodziewał się kłopotów.
– Znam swoje obowiązki, don Alejandro.
– Więc przyznacie, że zniknięcie jednego z mieszkańców powinno was zaniepokoić.
– Jeśli pojechała szukać nowych klientów dla siebie, nie mam zamiaru się tym interesować – odpalił de Soto. – Wystarczy, że spędziła noc w moim garnizonie.
– A czy to nie do was należało zapewnienie bezpieczeństwa dzieciom z misji? – wtrącił się nieoczekiwanie padre Benitez.
De Soto na moment zaniemówił, a ksiądz ciągnął dalej.
– Victoria Escalante udała się do was, alcalde, by zaprotestować przeciwko porwaniu tych dzieci. To, że pozwoliliście je zabrać ludziom kapitana Monsangre, było takim samym niedopełnieniem obowiązków z waszej strony, co dopuszczenie, by señorita została zatrzymana w garnizonie. Byliście wtedy obecni. To, co się z nią wtedy stało, jest waszą winą, alcalde.
– Nikt jej nie przymuszał! – warknął de Soto, starając się, by zabrzmiało to możliwie wściekle. Miał cichą nadzieję, że w ten sposób znów skupi uwagę zgromadzonych na osobie señority. Ostatnią rzeczą, jakiej chciał, było przypomnienie komukolwiek, a zwłaszcza padre Benitezowi, o znajomości z Monsangre. A co za tym idzie, uwikłanie jego, Ignacio, w prowadzony przez kapitana handel ludźmi. Lub gorzej, zainteresowanie kogokolwiek faktem, co alcalde robił w czasie, gdy oddział Monsangre przebywał w garnizonie.
– Pozwolę sobie być innego zdania, alcalde – zaprzeczył padre.
– Uwierzyliście jej łzawym zapewnieniom? – prychnął de Soto. – Niesłusznie. Możecie mi wierzyć, że zgodziła się pozostać w towarzystwie kapitana Monsangre.
– Nie rozmawiałem z nią – zaprzeczył ksiądz. – Wiem to z ust naocznych świadków.
– Jak to, świadków? I jak to, nie rozmawialiście? Czy nie wyjechała właśnie do was, do Santa Barbara?
– To właśnie usiłujemy wam wytłumaczyć, alcalde – odezwał się don Tomaso. – Señorita Escalante wyjechała pięć dni temu do Santa Barbara, ale tam nie dotarła.
De Soto znów potarł brodę. To, co z początku wydawało mu się krótką i nieprzyjemną sprzeczką o moralność señority Escalante, teraz przybrało zupełnie inny wymiar. Odwrócił się do Pilar.
– Powiedzcie mi, jak señorita wyjechała. Co wzięła ze sobą?
– Nie… nie wiem – zająknęła się kobieta. – Ja nie bardzo…
– Nie bardzo chcieliście z nią rozmawiać, co? – De Soto kiwnął głową. – Bo też nie wypadało, by uczciwa kobieta gadała z tą…
– Może darujcie sobie inwektywy, alcalde – wtrącił się don Alejandro. – Victoria Escalante wyjechała, twierdząc, że udaje się do Santa Barbara. Nikt nie wie, jak była ubrana i co wzięła ze sobą, ani też czy naprawdę się tam udawała. To znaczy nikt, oprócz mojego syna – dorzucił.
Alcalde uniósł wysoko brwi.
– W takim razie… Po co ten cały alarm?
– Ponieważ Diego dostał od niej list i zaraz po tym wyjechał – odpowiedział don Alejandro. – Jak na razie nie wrócił do domu.
– A wy chcecie, by moi ludzie rozejrzeli się za nim, gdzie zabłądził, co? – zaśmiał się de Soto. – Czy raczej obawiacie się, że Diego wróci do domu za kilka miesięcy, jak już w jej poszukiwaniu zwiedzi wszystkie okoliczne gospody? I przywiezie do domu nie tylko ją? Wiedziałem, że to nie los tej dziewczyny tak was martwi…
– Martwi mnie, że jej nie ochroniliście, alcalde – odpowiedział zimno don Alejandro. – Martwi mnie też, że wyjechała nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co, tak samo jak to, że Diego pojechał za nią i nie wraca. Spodziewam się, alcalde, że coś zrobicie, by zmniejszyć liczbę moich zmartwień.
De Soto przez chwilę mierzył się spojrzeniami ze starszym caballero, aż wreszcie ustąpił. Okręcił się gwałtownie na pięcie i wyszedł. Don Alejandro patrzył za nim przez chwilę, nim zwrócił się do zebranych.
– Obawiam się, że nie uzyskamy pomocy żołnierzy – powiedział spokojnie.
– Alcalde może nas zlekceważyć, ale nie sądzę, by zrobił to sierżant Mendoza – zauważył don Tomaso. – On będzie jej szukał.
– Jeśli de Soto mu na to pozwoli.
– Owszem, ale sierżant zrobi, co będzie mógł. Don Alejandro… Czy Diego naprawdę pojechał za nią?
– Tak. Liczę, że przywiezie ją z powrotem.
– Nie obawiacie się, że…
– Że co? – Uniósł brwi don Alejandro. – Że mój syn nie okaże się dość honorowy, by zatroszczyć się o przyszłość kobiety, która nie jest mu obojętna?
Zszokowane sapnięcie don Tomaso niemal zagłuszyło westchnienia innych zebranych.
– Jesteście… jesteście pewni?
– Jestem. Diego był dość… zdeterminowany, gdy ruszał w drogę. W tej sytuacji nie ukrywał przede mną, co czuje.
– Chyba tego nie pochwalacie?!
– Alphonse Escalante był moim przyjacielem, a ja nie zdołałem zapewnić jego córce bezpieczeństwa. Jeśli mój syn uzna, że w ten sposób może naprawić mój błąd, będę go za to błogosławić – stwierdził dobitnie don Alejandro.
– Mimo wszystko, ona…
– Słyszeliście wszyscy słowa padre Beniteza – przerwał starszy de la Vega. – Została zmuszona do pozostania w garnizonie.
– Dzieci, które mi to opowiedziały – wtrącił łagodnie padre – nie miały powodu, by kłamać. Victoria mogła wyjść z garnizonu, ale wtedy to na nich skupiłaby się uwaga żołnierzy. Kto z was, señores, pozostawiłby dzieci w ich rękach? I kto zdobyłby się na taką odwagę, jak ona? Spójrzcie na powody jej decyzji, nie na skutki.
Don Tomaso zagryzł wargi.
– Mimo wszystko… – powiedział niepewnie.
– Mimo wszystko pozostawiliście ją samą – odparł padre. – Gdy potrzebowała przyjaciół, odwróciliście się od niej. Pozwoliliście de Soto, by prześladował ją swoją drwiną i sami się do tego prześladowania dołączyliście z pogardą i niechęcią. Może być, że na równi z alcalde i tymi żołnierzami będziecie winni jej śmierci! – W zwykle ciepłym głosie księdza brzmiał gniew i gorycz. Caballeros spojrzeli na siebie niepewnie.
– Padre, nie możecie… – zaprotestował don Tomaso.
– Nie mogę? – oburzył się ksiądz. – Czego nie mogę? Przypomnieć wam, że to do was należała obrona imienia kobiety? Że gdy ona samotnie starała się znosić szyderstwa alcalde, wy nie okazaliście jej wsparcia? Z tego, co usłyszałem, jeden Diego starał się być przy niej, a to mogło okazać się niewystarczające, by ją uratować!
– Nie wiemy, co się z nią stało, padre. Nie możemy zakładać, że wyjechała z innego powodu niż sprzedaż gospody…
– To wystarczy! Ma więc sprzedać dziedzictwo po ojcu, bo wy, mieszkańcy Los Angeles, nie możecie znieść wspomnienia swego tchórzostwa?
– Mamy tolerować ją z bastardem na ręku, padre? – odezwał się jeden z milczących do tej pory caballeros. – Oddającą swoje ciało każdemu, kto jej zapłaci?
– Jeśli nie będzie miała uczciwej klienteli w swej gospodzie – przemówił don Alejandro – to taki los ją czeka. A de Soto ją do tego popycha.
– Co?!
– Przez tygodnie byłem poza Los Angeles – powiedział de le Vega. – Dziś pierwszy raz mówicie mi szczerze, co się przez ten czas wydarzyło. I widzę, że alcalde zadbał, by nikt nie przyszedł z pomocą Victorii. Zastanówcie się więc. Jaką lepszą zemstę może de Soto wywrzeć na niej i na Zorro?
– To, co ona wołała wtedy do Zorro… Może i zatrzymali ją przemocą, ale chyba się to jej…
– Zamilcz, Esteban – odezwał się don Tomaso. – De Soto ją wtedy trzymał. Nikt prócz niego i niej nie zna prawdy o tych słowach.
– To sprawa między nią, a Zorro – włączył się padre Benitez. – Muszą ją wyjaśnić pomiędzy sobą. My możemy jedynie…
– Ogłuchnąć i oślepnąć, tak? – prychnął don Esteban.
– Raczej kierować się wybaczeniem – zaprzeczył padre. – Proszę was, señores, o to, co już mówiłem. Miejcie na uwadze powody jej decyzji. Zaś wy, don Alejandro…
– Chciałbym jeszcze chwilę porozmawiać z wami, padre – odparł de la Vega. – W cztery oczy.
Padre Benitez kiwnął głową.
– Chodźcie więc ze mną do zakrystii – powiedział. – A wy, señores, przemyślcie moje słowa. Ja sam ręczę za moralność señority Escalante.
– Podobnie jak ja – stwierdził don Alejandro.
– Mam nadzieję, don Alejandro – odezwał się don Esteban – że wasz syn nie tylko odnajdzie ją i przywiezie do pueblo, ale możliwie szybko wyszuka kogoś, kto uczyni z niej uczciwą kobietę.
– Ja również mam taką nadzieję – odparł de la Vega. – Ale na razie, wybaczcie mi, muszę was opuścić.
Odwrócił się i wyszedł razem z padre, zostawiając za sobą pogrążonych w dyskusji caballeros.
xxx
Świece napełniały jaskinię ciepłym blaskiem. Jedna z nich była już prawie wypalona, jej płomień wyciągnął się i drgał, sprawiając, że cienie załomów sufitu falowały i poruszały się w chaotyczny sposób. Victoria patrzyła na nie, aż gdzieś w jej umyśle zrodziło się skojarzenie ze słonecznym blaskiem przesianym przez liście. Gwałtownie odwróciła głowę w bok, by ich nie widzieć.
Nie chciała myśleć o słońcu. Nie mogła. Jaskinia oznaczała wprawdzie ciemność, ale też bezpieczeństwo. Tu nie było dnia czy nocy, głosów ludzi czy ich oceniających spojrzeń. Ciszę zakłócały tylko prychnięcia Tornado i kroki Zorro, ale ona ich i tak nie słuchała. Chwilami, gdy była w stanie pomyśleć, miała wrażenie, że została żywcem pogrzebana. Jeśli jednak tak się stało, nie miała nic przeciwko temu. Tu miała to, co chciała odnaleźć, zakładając sobie pętlę na szyję. Pustkę, ciszę i spokój, którego nic nie zakłócało. Mogła pozostać tu na wieczność, bez pamięci o przeszłości, bez myśli o teraźniejszości. Trwać.
Jednak gdy czuwanie niepostrzeżenie zmieniało się w sen, ten spokój pryskał. Pustka jaskini miała bowiem swoją mroczną stronę. Sny. Sny, które przychodziły podstępne i nieproszone, dręcząc ją tak, że wyrywała się z nich z krzykiem. Siadała wtedy, skulona i drżąca, i wpatrywała się w ścianę, obojętna na troskliwe zapytania Zorro. Zwykle kończyło się to tym, że nakłaniał ją do wypicia czegoś, co pozwalało jej usnąć ponownie, tym razem bez snów.
Nie rozmawiała już z Zorro. Wiedziała, że ciągle jest gdzieś w pobliżu, ale nawet nie spoglądała w jego stronę. Nie chciała. Tak było jej łatwiej. Z tego samego powodu nie chciała mu mówić o tym, co się jej śniło, choć zdawała sobie sprawę, że pytał o to za każdym razem, gdy się obudziła. Ale ona teraz nie potrafiła już znaleźć słów, by opisać to, co czuła, czy nawet przekazać to, co widziała w snach. Nie umiała powiedzieć, co powoduje, że śni się jej walka i ból. Może kiedyś umiałaby to zrozumieć, ale teraz, gdy się budziła, nie wracała już do wspomnień z Los Angeles. Zatonęły gdzieś w ciszy i ciemności, a ona nie miała siły, by ich poszukiwać. Lepiej było, gdy patrzyła bezmyślnie na płomienie świec, aż znowu zmorzył ją sen.
CDN.
- Konsekwencje, prolog
- Konsekwencje, rozdział 1
- Konsekwencje, rozdział 2
- Konsekwencje, rozdział 3
- Konsekwencje, rozdział 4
- Konsekwencje, rozdział 5
- Konsekwencje, rozdział 6
- Konsekwencje, rozdział 7
- Konsekwencje, rozdział 8
- Konsekwencje, rozdział 9
- Konsekwencje, rozdział 10
- Konsekwencje, rozdział 11
- Konsekwencje, rozdział 12