Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 3
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- Pueblo bez alcalde jest jak opuszczony dom... Przynajmniej dla niektórych. Tutaj można robić wszystko i nie przejmować się mieszkańcami. Chyba, że mają obrońcę. Szósta część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,
Rozdział 3. Podejrzenia
– Diego? Diego, gdzie jesteś? – Don Alejandro przechodził z pokoju do pokoju hacjendy. Pora była popołudniowa, Diego powinien być już w domu, wraz z żoną, ale oboje zniknęli bez śladu.
Nie, ślad jednak był. Niewielki wazonik na gzymsie kominka został przesunięty i obrócony tak, że można było dostrzec namalowany na nim jaskrawy kwiat. Sygnał, że ktoś zszedł do podziemnej komnaty.
Don Alejandro zdecydował się także wejść w przejście w kominku. Zatrzymał się jednak zaraz po tym, jak za jego plecami zasunęła się kamienna płyta.
– Diego? – zawołał przyciszonym głosem.
– Jesteśmy tutaj, ojcze – odpowiedział mu syn.
Gdy zszedł kilkanaście stopni niżej, zobaczył, że Diego siedzi przy stole, zajęty czyszczeniem łańcuszków w uprzęży Tornado. Obok Victoria mieszała coś w płaskiej misce. To, jak wiele uwagi poświęcała temu zajęciu, powiedziało don Alejandro, że chwila zwłoki przed zejściem na dół była dobrym pomysłem. Dla wszystkich zainteresowanych.
– Co się stało, ojcze?
– Chciałem porozmawiać. I dobrze, że tu jesteście, bo… – Don Alejandro rozejrzał się dookoła, dostrzegając zmiany, jakie zaszły od jego ostatniej wizyty.
Dziwaczne naczynia, konstrukcje czy przyrządy pozostawały wciąż takie same, jeśli mógł tak powiedzieć. Nie potrafił dostrzec między nimi różnicy, choć wiedział, że czasem coś przybywało, a czasem ubywało, w miarę jak Diego prowadził swoje eksperymenty i badania. Natomiast zaraz dostrzegł, że jego syn znów uprzątnął kąt, gdzie przez lata była stajnia Tornado. Przez ostatnie pół roku to miejsce służyło za podręczny magazyn wszelkich rupieci, a wielki czarny ogier pasł się wolno na jednym z mniej uczęszczanych pastwisk, ale teraz Diego zabrał stamtąd skrzynie i worki, stare resztki słomy zostały zmiecione, a żłób i poidło wyczyszczone. Stajnia była gotowa na przyjęcie konia.
– Sprowadzasz Tornado z powrotem?
– Tak. Mogę go potrzebować.
– Rozumiem… A ty, Victorio? Co ty robisz?
– Bomby – Doña de la Vega nie uśmiechnęła się znad miski. Wręcz przeciwnie, w jej ruchach była pewna gwałtowność, sugerująca zdenerwowanie i złość.
– Bomby?
– Mieszanina saletry i paru innych substancji. Daje w efekcie sporo huku i dymu, ale nie jest zbyt groźna – wyjaśnił Diego, sprawdzając kolejną sprzączkę. Ozdobna uprząż Tornado mieniła się srebrem.
– Rozumiem, ale…
– To nie jest trudniejsze niż przygotowanie ciasta – odpowiedziała sucho Victoria.
Starszy de la Vega westchnął. Wydawało się, że wraz z śmiercią Luisa Ramone, nieopłakiwanego alcalde Los Angeles, w życiu jego syna zamknął się pewien etap. Że minęły czasy, kiedy Diego, jako Zorro, wyjęty spod prawa zamaskowany obrońca, ryzykował swoim życiem, by zapewnić choć minimalne poczucie sprawiedliwości i bezpieczeństwa mieszkańcom Los Angeles i okolic, a dla urozmaicenia flirtował z señoritą Victorią Escalante. Czasy, kiedy on, jego ojciec, wpierw denerwował się pozorną biernością syna, a potem martwił, czy zdoła on powrócić cało z kolejnej szalonej akcji. Ale to już miało minąć. Przecież Ramone zginął, ścigany za próbę morderstwa, całe pueblo odetchnęło z ulgą, a Diego, szczęśliwie żonaty, dzielił swój czas pomiędzy Victorię, swoje naukowe badania i pasje, a gospodarskie obowiązki. Ale teraz…
– Powiedz mi, Diego, czemu? – zapytał w końcu don Alejandro.
– Czemu znów zaczynam? – sprecyzował swoim zwyczajem Diego. Victoria odstawiła miskę i oparła się o jego ramię. Jej mina wskazywała na to, że też chętnie usłyszy wyjaśnienia. Nawet, jeśli ma to być kolejny raz i nawet, jeśli się z tym nie zgadzała.
– Tak.
– Ten Delgado przypomina mi tego przyszłego gubernatora – powiedział Diego. – Jak on się nazywał? Frescas?
– Tak, Frescas. Twierdzisz, że on jest taki sam?
– Może nie całkiem taki sam, ale bardzo do niego podobny. Człowiek chcący zdobyć polityczne zasługi i nieprzejmujący się zbytnio tym, w jaki sposób. Jak inaczej wytłumaczyć jego naciski na sierżanta, by kogoś, kogokolwiek aresztował?
– Mendoza powinien się temu oprzeć.
– Sierżant Mendoza po pół roku bycia samodzielnym dowódcą już całkiem dobrze sobie radzi, ale nadal można go zakrzyczeć, nie zauważyłeś, ojcze? Gdy Delgado zacznie go naciskać, powołując się na autorytet gubernatora, Mendoza będzie mu ustępował. Może nie od razu i nie tak szybko, ale będzie. To jest na razie silniejsze od niego.
Don Alejandro skrzywił się tylko. Diego miał rację, sierżant wciąż ustępował, gdy ktoś zaczynał się powoływać na autorytety. A Frescasa pamiętał aż za dobrze. Drobny polityk, z ambicjami większymi niż jego osoba, dla swej wygody mianował go alcalde na czas nieobecności Ramone. Wprawdzie dzięki temu starszy de la Vega przez kilka dni miał nieskrępowany dostęp do dokumentów i odnalazł tam parę projektów publicznych prac, odłożonych przez Ramone na bliżej nieokreśloną przyszłość, więc przyniosło to korzyść pueblo, ale też to mianowanie nałożyło na don Alejandro obowiązek, z jakiego ten chętnie by zrezygnował. Konieczność pojmania Zorro, pod groźbą utraty hacjendy i całego rodowego dziedzictwa. To, że doskonale wtedy wiedział, gdzie ma szukać nieuchwytnego Zorro, nie poprawiało sytuacji, a raczej zwiększało jego irytację osobą polityka. Na szczęście Diego zdołał wtedy znaleźć sposób, by wyprowadzić gubernatora w pole.
A teraz do Frescasa był porównywany Delgado i starszy de la Vega zrozumiał poczucie zagrożenia, które kazało Diego wpierw przypomnieć sobie stare zagrania, jakimi mydlił wszystkim oczy za rządów Ramone, a teraz przeglądać i sprzątać kryjówkę Zorro. Jeśli ten przysłany przez gubernatora człowiek będzie próbował podobnych sztuczek jak pamiętny alcalde, nikogo nie powinien być zaskoczony faktem, że czarno odziany jeździec znów się pojawi w okolicy Los Angeles, by wtrącić swoje trzy grosze.
x x x
Wywieszenie portretu zmarłego w biurze alcalde i w gospodzie, która wciąż, ze względu na tradycję, nazywała się gospodą Victorii, okazało się dobrym pomysłem. Minęło zaledwie kilka dni, kiedy jeden z gości zwrócił uwagę na rysunek, twierdząc, że podobizna ta przypomina mu znajomka, który wybierał się w te okolice. Był zaskoczony, że go nie zastał w Los Angeles, gdyż gospoda cieszyła się już zasłużoną sławą nawet w dalszych okolicach i podróżni wyznaczali ją sobie jako miejsce spotkania.
Señora Antonia wiedziała, co ma zrobić w takiej sytuacji. Marisa natychmiast wymknęła się kuchennymi drzwiami i pobiegła zawiadomić odpowiednie osoby. Wpierw don Diego i doñę Victorię, bo oni właśnie byli w pueblo, a potem zaraz sierżanta Mendozę. Señor Delgado dowiedział się o tym niejako przy okazji, bowiem od kilku dni zakwaterował się w dawnych pokojach alcalde, przy milczącej zgodzie Mendozy. Sierżant, mimo że od pół roku praktycznie rządził pueblo, nadal nie potrafił wyprowadzić się z koszar.
Kiedy wreszcie przybysz znalazł się w biurze alcalde, señor Delgado spojrzał z niemiłym zaskoczeniem na towarzyszących mu ludzi.
– Rozumiem, że nie potrafiliście utrzymać języka za zębami, sierżancie, ale czy musieliście zapraszać tu całe pueblo?
– Wybaczcie, ale nie całe. – odezwał się don Diego de la Vega, nim Mendoza zdążył otworzyć usta. – Jeśli się rozejrzycie, spostrzeżecie, że prócz was i sierżanta jestem tylko ja z żoną.
Mina doñi Victorii wskazywała wyraźnie, co może się stać, jeśli señor Delgado spróbuje ją wyprosić. Mimo wszystko, spróbował.
– Señora…
– Gospoda jest moją własnością, señor. – Głos doñi de la Vega był spokojny, ale miał w sobie nieustępliwość stali. – Chcę więc wiedzieć, co zamierzacie w stosunku do jednego z moich gości.
Przez moment señor Delgado i doña mierzyli się spojrzeniami. Coś w ciemnych oczach kobiety musiało ostrzec wysłannika gubernatora, bo pochylił głowę na znak ustępstwa.
– Dobrze – powiedział. – Señor, wybaczcie nam tę małą zwłokę, ale czy możecie opowiedzieć, gdzie i kiedy widzieliście po raz ostatni waszego znajomego? I czy wiecie coś o jego planach, co zamierzał robić w naszej okolicy?
Przybysz, krępy, niestarannie ogolony mężczyzna imieniem Ramiro Alvarez, wędrował po Kalifornii już od dłuższego czasu, najmując się do pracy w gospodarstwach i hacjendach. Nigdzie nie zagrzał dłużej miejsca, ale też nigdzie nie wdał się w konflikt z prawem większy niż sprowokowanie awantury po kilku butelkach wina. Zawarł też sporo znajomości z podobnymi do niego ludźmi, zbyt porywczymi czy niespokojnymi, by zaczepić się gdzieś na dłużej jako vaqueros, ale też jeszcze nie dość śmiałymi, by porzucić uczciwą pracę i zacząć żyć z bandyckich napadów. A przynajmniej tak to señor Ramiro przedstawił.
Właśnie jeden z takich znajomków wybierał się w okolice Los Angeles, by poszukać jakiegoś kąta na jesień i zimę. Znalazł i posłał mu krótki liścik, że będzie tu miejsce dla jeszcze jednego człowieka, który nie boi się ciężkiej pracy i ubrudzenia rąk. Ramiro doczekał więc do wypłaty, spakował rzeczy i ruszył na poszukiwanie znajomego i hacjendy, o której wiedział tylko tyle, że leży gdzieś na zachód, czy wręcz północny zachód od puebla, ale dość niedaleko.
– Na zachód od puebla leży kilka hacjend – zauważył spokojnie don Diego. – Między innymi nasza.
– Don Diego! – wykrzyknął zdumiony Mendoza. Delgado także spojrzał z zaskoczeniem na młodego caballero. Z zaskoczeniem, ale też trochę podejrzliwie, jakby coś mu się nasunęło na myśl.
– Cóż, mogę przysiąc, że nie zatrudnialiśmy nikogo przez ostatnie miesiące. – Młody de la Vega wzruszył ramionami. – Możecie zapytać o to mojego ojca czy Miguela, naszego głównego vaquero.
– To nie zmienia jednak samej rzeczy, że…
Diego zaczął się śmiać, z pozoru serdecznie rozbawiony.
– Czyżbyście już znaleźli waszego winnego, señor Delgado?
– Winnego czego? – wtrącił się Ramiro.
– Kilka dni temu wasz znajomy został znaleziony martwy, tutaj, w Los Angeles – wyjaśnił Delgado. – Tu obecny señor de la Vega opowiedział mi i sierżantowi dłuższą historię o tym, w jaki sposób on zginął. Wydawała mi się ona całkiem zmyślona i niedorzeczna, ale teraz podejrzewam, że…
– Że byłem świadkiem tej śmierci, czy tak? – W głosie don Diego nagle nie było rozbawienia. Sierżant spojrzał na niego niespokojnie.
– Ależ nie, don Diego, nikt was nie podejrzewa… – zapewnił pośpiesznie. Diego nie zwrócił na to uwagi.
– Señor Delgado – powiedział cicho, ale dobitnie. – Możecie sprecyzować, o co mnie posądzacie?
Delgado wyraźnie się zmieszał. Być może nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, że podejrzenie padnie na najznaczniejszego z okolicznych caballeros.
– O nic was nie posądzam – powiedział wreszcie. – Jak sami zauważyliście, w tych okolicach jest kilka hacjend. I tu obecny señor Alvarez nie powiedział, czy ta hacjenda jest na zachód, czy na północny zachód od puebla.
– Mauricio nie napisał mi dokładnie – pospieszył z zapewnieniem Ramiro. – Wiem tylko, że mieliśmy tam pracować przy owcach.
– Przy owcach… – Don Diego potarł z namysłem brodę, ale nim zdążył coś odpowiedzieć, sierżant Mendoza rozpromienił się w uśmiechu.
– Hacjenda don Oliveiry! – wykrzyknął. – To jedyna hacjenda w okolicy, gdzie hodują owce. Wprawdzie jest bardziej na północ niż na zachód, ale…
– Rzeczywiście, w tej okolicy tylko don Oliveira hoduje owce – stwierdził de la Vega. – Więc Mauricio miał się tam nająć do pracy, tak?
– Tak – przytaknął Ramiro. – Dla mnie też miała być tam praca, jako postrzygacza.
– Postrzygacza?
– Tak, jestem postrzygaczem owiec. Wiecie, kiedy jest sezon, wędrujemy od fermy do fermy… – zaczął opowiadać Alvarez.
– Mauricio też był postrzygaczem?
– Tak. Pracowaliśmy razem pod Santa Paula…
– Przy owcach? – dopytywał się don Diego.
– Tak…
– Don Diego, wystarczy – wtrącił się Delgado. – Chciałbym przypomnieć wam, że to ja tu reprezentuję gubernatora…
– A sierżant Mendoza króla – odpowiedział gładko młody de la Vega. – Zaś ja, jako caballero, jestem przede wszystkim poddanym króla. Ale macie rację, skończmy już z tym tematem…
– Mogę więc odejść?
– Oczywiście, señor Alvarez – odparł Delgado.
– Chwileczkę! – odezwała się doña Victoria. – Jeśli zechcecie, możecie zatrzymać się w gospodzie. Sierżant zapewne powiadomi don Oliveirę o waszym przybyciu i zarekomenduje was do pracy, skoro wasz znajomy nie może już tego uczynić…
– To bardzo uprzejme z waszej strony, señora, ale nie jestem aż tak zamożny, by…
– Nie musicie za to płacić, señor. – Doña de la Vega uśmiechnęła się uroczo. – Tak samo jak za wasze posiłki. Choć tyle możemy dla was zrobić. Sierżancie… Będziecie tak uprzejmi i przekażecie tę informację señorze Antonii?
– Oczywiście, doña Victoria! – Mendoza wyprostował się dumnie. – Ale, ale…
– Tak, wy także macie dziś darmowy posiłek – uśmiechnęła się Victoria.
– Gracias, doña. – Mendoza poufale objął ramieniem Alvareza i skierował go ku drzwiom. – Chodźmy, señor. Spróbujecie najlepszych tamales w Kalifornii…
Gdy wyszli, Delgado spojrzał ze złością na de la Vegów.
– Co to miało znaczyć? – zapytał.
– Co macie na myśli? – odpowiedział mu pytaniem don Diego.
– To wypytywanie o owce, o to postrzyganie, ta oferta posiłku.
– Cóż, chciałem uzyskać pełny obraz sytuacji. – De la Vega wzruszył ramionami. – Miał rację mówiąc, że postrzygacze wędrują od stada do stada.
– Tylko tyle?
– Tylko tyle.
Don Diego patrzył spokojnie na señora Delgado i po dłuższej chwili to wysłannik gubernatora odwrócił wzrok.
– A ja zaoferowałam mu gościnę i posiłek, by choć po części dopomóc temu człowiekowi – odezwała się doña Victoria. – Byłabym wdzięczna, gdybyście, señor, nie przypisywali mi jakichś dodatkowych motywów.
– Ależ… – Señor Delgado właśnie przekonywał się o tym, o czym zdążył już zasłyszeć z miejscowych plotek. Doña de la Vega była osobą niezwykle stanowczą i o ogromnym temperamencie, której nie należało wchodzić w drogę. – Oczywiście, doña…
– Gracias. – W głosie pięknej señory nie było nawet cienia wdzięczności. – Pójdę sprawdzić, czy Antonia uwierzyła sierżantowi.
Odwróciła się i wymaszerowała z gabinetu z szumem spódnicy.
– Moja żona jest dość wybuchowego charakteru – powiedział don Diego pojednawczym tonem. Delgado spojrzał na niego nieżyczliwie, ale młody de la Vega zdawał się nie zwracać na to uwagi. – Ale wszystko jest w porządku, nie zabroniła wam stołowania się w gospodzie.
Pożegnał się nieokreślonym gestem i także wyszedł. Z okna gabinetu señor Delgado mógł dostrzec, jak caballero dogania swoją żonę i zaczynają o czymś żywo dyskutować. Doña de la Vega wydawała się być nadal zagniewana.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 13
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 14
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 15
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 16
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 17
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 18
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 19
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 20
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 21
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 22
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 23
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 24
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 25
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 26