Konsekwencje, rozdział 5
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Krzywda/Komfort,
- Podsumowanie/Summary
- Jeden krok. Jeden wybór. Jedna decyzja. I wszystko uległo zmianie.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, padre Benitez, Ignacio de Soto, Zorro,
Od autora: Dziękuję za komentarze! Czas opowiadać dalej!
Rozdział. 5. Przebudzenie
Kiedy Diego wszedł do salonu, don Alejandro przyjrzał mu się uważnie. Jego syn był blady, z podkrążonymi oczyma po źle przesypianych nocach, ale wciąż poruszał się sprężyście i płynnie. Miał też taki wyraz twarzy, jakiego jeszcze nigdy don Alejandro u niego nie widział. Nie, poprawił się zaraz caballero, kiedyś widywał. Gdy zadrwiono z przygarniętego przez niego głuchoniemego sieroty. Gdy pewien bogacz chciał zagarnąć dla siebie uprawy jednego z rolników. Gdy… Tak, ostatni raz coś takiego widział zaraz po powrocie syna z Hiszpanii, gdy powstrzymywał go przed pojedynkiem z Ramone. Potem Diego już nigdy nie zdradził się z taką wolą walki. Oddał ją Zorro.
Teraz już się nie ukrywał. Nie przy swoim ojcu.
– Czego się dowiedziałeś, ojcze?
– Ludzie w Los Angeles martwią się o Victorię.
– Rychło w czas – prychnął Diego. Nalał sobie lemoniady, upił łyk i odstawił szklankę. – Co ich odmieniło?
– Padre Benitez wrócił z Santa Barbara. Te indiańskie dzieciaki, które wtedy wyciągnąłeś z aresztu, wynoszą Zorro pod niebiosa, ale twierdzą, że gdyby nie Victoria, nie miałbyś kogo ratować.
– Nie mogłem być w pueblo… – spochmurniał Diego.
– Wiem. Nic by nie przyszło z uwolnienia dzieci, gdybyś nie mógł ich potem ochronić. To posunięcie z odesłaniem ich do Santa Barbara było doskonałe.
– Nieważne. – Diego machnął niecierpliwie ręką. – Co mówiły o Victorii?
– Ta mała Indianka, Kinona, pamiętasz ją?
– Tak?
– Opowiedziała, że ten kapitan dał Victorii wybór. Albo ona dostarczy rozrywki jemu i jego żołnierzom, albo będą się nudzić w garnizonie i zabawiać z jeńcami. Kinonę trzymało wtedy dwu żołnierzy.
– Więc wybrała… – Diego spuścił głowę. – Dios… Zostawiłem ją…
– Diego! – odezwał się ostro don Alejandro, widząc, że synowi zaczynają drżeć dłonie.
– Co?
– Nie mogłeś być w dwóch miejscach naraz! Musiałeś ratować wszystkich, nie tylko ją! Żadne z was nie ponosi za to winy, rozumiesz?
Diego odwrócił się bez słowa. Coś w jego postawie zdradzało, że na razie nie mógł w to uwierzyć. Don Alejandro zaklął w duchu. Jego syn miał już dość kłopotów ze swoim poczuciem winy. Ale musiał się tego dowiedzieć.
– Dobrze. Porozmawiamy o tym później – stwierdził caballero. – Teraz ważniejsze jest to, że padre wrócił i zaczął działać. Opowiedział już kilku osobom o tym, co się stało. Szuka też Victorii, od kiedy usłyszał, że wyjechała do Santa Barbara, więc ludzie zaczęli zadawać sobie pytania, co się z nią stało. Zwłaszcza, że Pilar się zorientowała, że niczego nie zabrała ze sobą.
– Co to zmieni?
– Zmienią o niej zdanie.
– Naprawdę? – zadrwił Diego.
Jego ojciec zacisnął wargi. Ale nie, nie mógł ukrywać przed synem prawdy.
– Przynajmniej częściowo. Mam nadzieję, że to, co ją spotkało, nie będzie miało innych… konsekwencji, ale…
– Ale fakt pozostaje faktem. Jej reputacja jest zniszczona. Czy się poświęciła, by ratować dzieci, czy poszła się zabawić, to niczego nie zmienia. Przynajmniej nie dla niektórych.
– Wiem.
– Ona nie dała sobie z tym rady, ojcze.
– Też to wiem. Ale… Niektórzy to nie wszyscy, Diego. Padre Benitez się do nich nie zalicza. I gdy będzie można, chcę, byś porozmawiał z padre. Podobnie jak Victoria. Może to będzie dla was pomocne.
– A co on jeszcze może zrobić? Poza rozgłoszeniem, że to nie był jej kaprys?
– Może przekonać ją, że nie ponosi za to winy.
– Może? – Diego znów zwrócił się twarzą do ojca.
– Tak. Rozmawiałem z nim.
– Ojcze!
– Spokojnie, Diego. Zaufałeś mi i ja tego zaufania nie zawiodę. Ujawniłeś, kim jesteś i poprosiłeś o pomoc. Potrzebujesz tej pomocy. Ale musisz jeszcze ją ode mnie przyjąć. Więc pozwól, że będę też działał. Porozmawiałem z padre Benitezem. Nie wie, gdzie ona teraz jest i skąd ja to wiem, gdzie jest, ale wie, co Victoria zrobiła. I powiem ci, że nie okazał ani zdziwienia, ani potępienia, jeśli się tego obawiałeś. Był przecież na terenach objętych rebelią. Powiedział mi, że niejedna dziewczyna po przejściu wojska wybierała taki los. Wolały umrzeć, niż żyć po tym, co je spotkało.
Diego zamknął oczy na moment. Don Alejandro w myśli przeklął się za dobór słów. Jego syn reagował wręcz paniką na samo wspomnienie. Nie dziwił mu się, ale wiedział, że podobnie jak Victoria Escalante, Diego będzie musiał nauczyć się z tym żyć. I nie będzie to dla niego łatwe.
– Diego?
– Tak?
– Pamiętasz chyba o tym, że reputacja kobiety zależy od mężczyzny? Gdy staniecie przy niej, ty i Zorro, niewielu będzie się od niej odwracało. Nawet jeśli tamto będzie miało jeszcze jakieś inne skutki, ty wciąż możesz ją ochraniać. Ty i tylko ty.
Diego zwrócił się do ojca.
– Chcesz powiedzieć…? – zapytał z niedowierzaniem.
– A widzisz inne wyjście? Inny sposób, by wróciła do Los Angeles? – odpowiedział don Alejandro.
Jego syn przez chwilę patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma, potem znów zamknął je, jakby starając się lepiej zebrać myśli.
– Jeśli tylko ona się zgodzi… – wyszeptał w końcu.
– To twoje zadanie.
– Tak…
Po raz pierwszy od czasu, gdy Diego przywiózł Victorię do jaskini, don Alejandro zobaczył w jego twarzy nadzieję.
Po chwili jednak ta nadzieja zgasła.
– Ojcze… – odezwał się młody de la Vega niepewnym głosem.
– Tak?
– Z Victorią nie jest dobrze…
– Co!?
– Ona… Myślę, że ona odchodzi…
– Co się z nią dzieje!?
– Myślałem… – Diego oparł się ciężko o stół i potrząsnął głową. – Myślałem, że wszystko zacznie się układać, gdy się obudzi. Że gdy porozmawiamy, gdy zrozumie, że nie jest sama, poczuje się lepiej. Jednak tak się nie stało… Wpierw była zbyt rozdygotana, by powiedzieć choć słowo, potem nie chciała rozmawiać, a teraz z każdą godziną jest z nią gorzej. Jeśli zostawiam ją w spokoju, patrzy tylko przed siebie, ale tak, jakby niczego nie widziała. Zasypia przy tym i budzi się z krzykiem. Gdy ją pytam, nie odpowiada, zdaje się mnie wręcz nie widzieć.
Don Alejandro pokręcił głową.
– Te twoje zioła…
– Nie powinny mieć takich skutków – zaprotestował Diego. – To, co jej daję, pozwala spać bez snów, ale nie otępia!
– Jesteś pewien?
– Jestem. Sam je piję i jak widać…
– Diego… – Don Alejandro ściągnął brwi. Nie spodziewał się po synu takiego wyznania.
Młody de la Vega popatrzył na swojego ojca z ukosa.
– Wziąłem sobie do serca twoją radę o bezsenności – wyjaśnił cicho, bez zwykłej w podobnych przypadkach nonszalancji. – Gdy Victoria śpi, ja też mogę zasnąć. Staram się, by nie pozwolić…
– Koszmary? – przerwał mu ojciec.
– Tak.
– Co ci się śni?
– A jak myślisz!? – Przez moment w głosie Diego był ból i gniew, ale zaraz młody de la Vega zreflektował się. Spojrzał na ojca poważnie. – Przepraszam – powiedział cicho. – Wciąż zapominam, że wiesz i że nie muszę się ukrywać…
– Lepiej nie trać tego nawyku – odpowiedział mu ojciec. – Wiem, że jest ci ciężko. Więc tobie te zioła pomagają?
– Tak. Nie śnię. Ale nadal nie rozumiem, co dzieje się z Victorią. I nie wiem już, jak jej pomóc.
Starszy caballero potarł czoło w namyśle.
– Ona widzi ciebie, czy Zorro? – spytał wreszcie.
– Zorro – odparł Diego. – Myślałem, że gdy zdejmę przy niej maskę… – urwał.
Jego ojciec pokiwał głową, jakby ta odpowiedź wszystko mu wyjaśniła
– Mogę przyjechać do jaskini? – zapytał. – Może mnie uda się z nią porozmawiać.
– Osiodłaj konia. Przyjadę zaraz po ciebie.
xxx
Ciszę jaskini zakłóciły głosy. Victoria skuliła się na posłaniu, poprawiając koc na ramionach. Zorro wrócił w czyimś towarzystwie. Mogła się obejrzeć, zobaczyć kto to, ale nie miała na to ani ochoty, ani siły.
– To… to jest straszne – powiedział ktoś w pobliżu. Victoria mętnie zdała sobie sprawę, że zna ten głos. Należał do kogoś ważnego w jej życiu.
– Widzicie sami – odparł Zorro. – Muszę ją zostawić na kilka godzin. Proszę, potowarzyszcie jej. Gdyby udało się wam nakłonić ją do posiłku…
Głosy ścichły i oddaliły się, potem słyszała jeszcze jak Zorro odjeżdża i znów w jaskini zapanowała cisza.
xxx
Don Alejandro usiadł przy biurku, obserwując owiniętą kocem postać. Mówiąc, że to straszne, ani na jotę nie rozminął się z prawdą. Victoria Escalante, dumna, bystra, żywa niczym płomień dziewczyna, wpatrywała się w ścianę pustym wzrokiem. Słyszała, musiała słyszeć, że Zorro z kimś rozmawia, ale nawet nie odwróciła głowy. Podejrzewał też, że jeśli nie włoży jej jedzenia do ręki, nie będzie jadła. A on miał tylko kilka godzin, by spróbować wytrącić ją z tego bezruchu. Jeśli mu się to nie uda, Diego był zdecydowany przewieźć Victorię do hacjendy, w nadziei, że to przerwie ten stupor. W tej chwili jednak don Alejandro poważnie wątpił, czy będzie to skuteczne.
Na talerzu leżały kawałki chleba i sera, pokrojone w niewielkie kęsy, idealne, by ktoś zjadł je bez większego wysiłku. Już samo to zdradziło starszemu caballero, ile trudu wymagało nakłonienie dziewczyny do jedzenia. Wziął więc talerz i usiadł na krawędzi posłania.
Nic. Żadnej reakcji. Victoria zdawała się być nieświadoma jego obecności. Przesunął talerz tak, by musiała go zobaczyć. Nadal nic. Sięgnął się po rękę dziewczyny i włożył w nią kawałek chleba.
To poskutkowało. Sennym ruchem podniosła chleb do ust i zjadła. Podobnie postąpiła z podsuniętym kawałkiem sera. Don Alejandro zabrał więc talerz i odstawił. Potem wrócił do posłania, zmusił Victorię, by wstała i przeprowadził ją do stojącego przy biurku krzesła.
Jeżeli myślał, że to wystarczy, zawiódł się. Dziewczyna skuliła się na krześle, nadal obojętna. Znów więc włożył jej w dłoń kawałek chleba i znów go zjadła. Teraz sięgnął po jej rękę i oparł ją koło talerza. Czekał.
Powoli, powoli do Victorii zaczął docierać fakt, że ktoś obcy pozostał w jaskini. Obojętność i spokój nagle zniknęły, zastąpione niepewnością co do tego, kim jest ta osoba. Przypomniała sobie niejasno, że Zorro zdawał się czasem z kimś rozmawiać, ale nigdy przedtem ten ktoś nie został z nią samą.
Raz jeszcze sięgnęła po ser, patrząc uparcie w talerz. Jeśli nie podniesie wzroku, ta druga osoba może pozostawi ją w spokoju, nie będzie się niczego od niej domagała. Jednak niepewność okazała się silniejsza i Victoria w końcu uniosła głowę, by popatrzeć na swojego towarzysza.
Don Alejandro uśmiechnął się lekko. Pomysł okazał się być dobrym. Widział niemal, jak do Victorii dociera fakt, że w jaskini jest z nią ktoś inny niż Zorro. Mogła ignorować jego syna, czując się bezpiecznie w jego obecności, ale teraz pozostawało kwestią czasu, kiedy niepewność wywołana obecnością obcego okaże się na tyle dojmująca, by dziewczyna zdecydowała się go zobaczyć. Czekał więc cierpliwie, aż zwróciła się w jego stronę i uśmiechnął się jeszcze łagodniej, gdy nagła zmiana wyrazu jej twarzy powiedziała mu, że został rozpoznany.
Victoria zamarła z przerażenia. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że kimś, kto może zjawić się w jaskini Zorro, będzie don Alejandro. Uniosła dłonie do ust, nie chcąc zdradzić się jakimś mimowolnym okrzykiem.
– Dziecko drogie – powiedział don Alejandro. – Tak się o ciebie martwiłem…
Dłonie dziewczyny zaczęły drżeć. Wszystko, co do tej pory odsuwała od siebie, ponownie wróciło. Poderwała się z krzesła i uciekła z powrotem na swoje posłanie. Skuliła się tam, z całej siły pragnąc, by to był tylko jeszcze jeden zły sen.
– Dziecko… – usłyszała za sobą.
– Don Alejandro, ja… – odpowiedziała, niezdolna zignorować głosu człowieka, który przez lata był dla niej jak ojciec. Po chwili poczuła, jak delikatnie gładzi ją po głowie. Zadygotała. – Ja… – wykrztusiła.
– Wiem, co się stało, dziecko – odezwał się cicho caballero. W jego głosie była tylko troska i smutek, którym nie potrafiła się oprzeć. Odwróciła się i wtuliła twarz w jego koszulę, szlochając rozpaczliwie.
Don Alejandro przytulił dziewczynę. Potrzebowała tego. Zapewnienia, że wciąż ktoś jest jej przyjacielem. Jeśli tylko nie pozwoli jej znów zamknąć się w otępieniu, Victoria zdoła powrócić do równowagi. Nie dziwił się, że Zorro to się nie udało. Jej wyczerpanie było z początku zbyt wielkie, by mogła myśleć o czymś wymagającym tak wielkiego wysiłku, jak powrót do ludzi. Ale teraz, po odpoczynku w jaskini, miała zapewne dość sił, by przypomnieć sobie, że pozostaje jeszcze świat na zewnątrz. A potem przyjdzie pora na to, by stawiła mu czoło.
Victoria odsunęła się i otarła dłonią oczy. Don Alejandro bez słowa zaoferował jej chustkę.
– Dziękuję – powiedziała.
– Może coś zjesz? – zaproponował.
Bez oporu podniosła się i podeszła do biurka. Nadal unikała spojrzenia w jego stronę, ale widział, że robi to świadomie, zażenowana jego obecnością i swoim wybuchem płaczu. Uśmiechnął się w duchu. Córka Alphonse Escalante miała w sobie ogromne pokłady wewnętrznej siły. Mogła się ugiąć, gdy się jej zdawało, że cały świat jest przeciw niej, ale gdy znajdzie oparcie i pewność, że nie jest już osamotniona, znów poderwie się do walki. Zauważył, że coraz śmielej zaczyna się rozglądać po jaskini i zdał sobie sprawę, że do tej pory musiała nie zwracać uwagi na jej urządzenie.
Talerz był już pusty. Victoria wstała i przeszła się dookoła pomieszczenia, muskając palcami rozmaite sprzęty. Stół zastawiony dziwacznymi naczyniami i konstrukcjami, niewielką biblioteczkę, parawan, którym Zorro oddzielił tę część, gdzie znajdowało się jej posłanie. Przez moment zatrzymała się przy prowadzących na górę schodach, ale zrezygnowała. Ta droga prowadziła z pewnością na powierzchnię, do miejsca, gdzie Zorro żył bez maski, a nie chciała iść tam, gdy w jaskini był don Alejandro. Nie wiedziała nic o tym, co łączyło starszego de la Vegę z Zorro i wolała nie ujawnić przypadkiem jakiejś tajemnicy.
Jednak to, że mogła swobodnie rozejrzeć się po jaskini, przypomniało jej poprzedni pobyt w tym miejscu, zaś te wspomnienie przywołało następne i następne. Pośpiesznie wróciła na swoje krzesło.
– Don Alejandro, ja… – zaczęła ponownie.
– Popatrz na mnie, Victorio – odpowiedział jej caballero.
Posłusznie podniosła głowę. De la Vega przyglądał się jej ze smutnym, wyrozumiałym uśmiechem, bez cienia wstrętu czy odrazy, jakich się spodziewała.
– Martwiłem się o ciebie – powiedział cicho. – Bardzo nas przestraszyłaś.
– Ja… – urwała Victoria i zaczerwieniła się. Znów odwróciła wzrok. – Myślałam, że po tym… że nie mam prawa… Po tym, co zrobiłam… – jąkała się ze wstydu.
– To nie była twoja wina.
– Zdecydowałam się… Miałam wybór…
– Nie miałaś. Tam były dzieci, musiałaś je ratować.
Victoria gwałtownie poderwała głowę. Z całego serca chciałaby uwierzyć w te słowa, ale jakaś jej część nie mogła. Wciąż czuła się winna, że wtedy się zgodziła.
Don Alejandro obserwował, jak zmienia się twarz dziewczyny. Nikt wcześniej nie powiedział jej, że nie istniała dobra decyzja w tamtej sytuacji. Dla wszystkich, poza Diego, była winna. Nic zatem dziwnego, że sama w to uwierzyła. Teraz rozumiał już, czemu chciała umrzeć w ten właśnie sposób. Gdy już nie mogła walczyć z całym światem, zwróciła się przeciwko sobie, szukając zarazem ucieczki, jak i kary za popełniony we własnym mniemaniu występek.
– Zorro uratował dzieci – odezwała się wreszcie Victoria. Jej głos był cichy i niepewny.
– Mógł to zrobić tylko dzięki temu, że ty je ochroniłaś – odparł don Alejandro. – Gdyby nie ty, nie zdołałby wyprowadzić ich z garnizonu.
Na policzkach Victorii pojawił się rumieniec i dziewczyna spuściła głowę. Caballero nie mógł odgadnąć, czy był on spowodowany jego oceną, czy też nasunęły się jej na myśl późniejsze wydarzenia. Musiał rozmawiać bardzo ostrożnie, nie pozwalając, by Victoria znów się wycofała w milczenie, ale też nie przywołując zbyt wielu złych wspomnień. Problem polegał na tym, że niemal każdy temat rozmowy prowadził w niebezpiecznym kierunku.
Nalał soku z dzbanka i podsunął dziewczynie. Podziękowała ze słabym, nieśmiałym uśmiechem. Odpowiedział podobnym uśmiechem, zadowolony, że zrobiła tak wielkie postępy i obserwował, jak piła, a jej spojrzenie zdradzało, że nad czymś intensywnie myśli. Nagle zakrztusiła się sokiem.
Kiedy już przestała kaszleć, odwróciła się do don Alejandro z wyraźnym przestrachem.
– Wy… wy wiecie, co ja… chciałam zrobić? – zapytała.
– Tak.
Victoria na moment zamknęła oczy, oddychając głęboko i najwyraźniej zbierając siły. Potem znów popatrzyła na starszego caballero. Don Alejandro położył rękę na jej dłoni, by dodać jej otuchy. Była wyraźnie przestraszona tym, o co chciała zapytać, tak samo jak zawstydzona samym wspomnieniem swojej rozpaczliwej decyzji. Uwaga i troska don Alejandro mogły jej tylko pomóc.
– Napisałam list – powiedziała cicho. – Do Diego… I drugi list, do Zorro, Diego miał mu go przekazać. Ja… Chciałam… Chciałam, żeby wiedzieli. Żeby mnie nie szukali.
– Rozumiem.
– Zorro… On musi wiedzieć, że list… że to było wcześniej, ale Diego… Nie wiem, ile tu jestem, nie myślałam – tłumaczyła gorączkowo. – Jeśli on już dostał ten list, pewnie pomyślał, że ja… – urwała. Nerwowo splotła ręce, to jedną dłonią okrywając drugą, to znów zaplatając palce. Wreszcie popatrzyła wprost na starszego mężczyznę. – Nie zrozumcie mnie źle – powiedziała. – Ja wiem, że jestem dla Diego ważna i on jest dla mnie przyjacielem, ale ja nie mogę… Za bardzo kocham Zorro, by myśleć… by pozwolić mu mieć nadzieję… Nie mogłam go zwodzić.
– Victorio, rozumiem – uspokoił ją don Alejandro. Poniekąd mógł się tego spodziewać, czytał przecież tamte listy, ale do tej pory niezupełnie zdawał sobie sprawę z zawikłanego splotu uczuć, w którym znalazła się ta dziewczyna przez jedną decyzję Diego. A także, żeby być sprawiedliwym, znalazł się i jego syn, uwięziony pomiędzy iluzją, jaką tworzył dla siebie na co dzień, a maską Zorro. Nie można było przewidzieć tego kiedyś, ani teraz, jak ten węzeł zostanie rozwikłany.
Victoria odetchnęła.
– Napisałam list do Diego – powtórzyła. – Nie wiem. Jeśli go otrzymał, to on… On zapewne jest teraz przekonany, że ja… że mnie już… Że mnie nie ma. Czy on to bardzo źle zniósł?
Don Alejandro przez chwilę milczał, usiłując zdecydować, jaka odpowiedź będzie najwłaściwsza. Z pewnością nie powinno to być jakiekolwiek kłamstwo, takie jak to, że Diego wie od Zorro, że Victoria jest bezpieczna. Nie, kiedy jego syn miał zamiar w bliżej nieokreślonej przyszłości zrezygnować także wobec niej ze swojej maskarady. Nie miał zamiaru też krzywdzić jej wymyślonym opisem rozpaczy Diego. Powiedzenie zaś prawdy, że Diego wiedział już, czego spodziewać się po liście, gdy go czytał, niebezpiecznie zbliżało Victorię do tajemnicy Zorro.
Zastanawiał się zbyt długo. Victoria zbladła i rozpłakała się.
– Ja nie… – wychlipała. – Nie pomyślałam…
Caballero przytulił do siebie zapłakaną dziewczynę.
– Przeraziłaś go – powiedział cicho. – Przeraziłaś też i mnie, ale on… Nigdy jeszcze nie widziałem go tak wstrząśniętego.
– Nie chciałam… – odpowiedziała przez łzy.
– Raczej nie pomyślałaś – poprawił ją don Alejandro. Zmusił Victorię, by usiadła i ujął za ręce. – Posłuchaj. Byłaś pewna, że nie możesz już być z tymi, na których ci zależy, czy tak?
Kiwnęła głową.
– Ja… – zająknęła się. – Myślałam… Nie miałam prawa…
– Miałaś prawo. Nikt z nas by cię nie potępił. Nikt z nas cię nie obwinia.
– Nawet Zorro?
– Zwłaszcza Zorro.
– Nie myślałam o tym… Byłam pewna…
– Byłaś pewna niewłaściwych rzeczy. Dlatego podjęłaś złą decyzję.
Victoria gwałtownie odwróciła głowę i wyszarpnęła dłonie z rąk caballero. Wstała i przeszła przez jaskinię do swojego posłania. Zatrzymała się na moment, podeszła do schodów i znów wróciła do biurka i czekającego tam starszego mężczyzny. Popatrzyła na niego z ponurą determinacją.
– Zawsze podejmuję złe decyzje – powiedziała.
Don Alejandro zaklął w duchu. Ucieszony dotychczasowym powodzeniem stał się nieostrożny. Pozwolił sobie na niewłaściwy dobór słów i teraz zaczął się obawiać, jakie wnioski z nich wysnuła Victoria. Ale przynajmniej rozmawiała z nim, więc miał szansę to naprawić.
– Jeśli chodzi ci o tamto zdarzenie w garnizonie, to każda decyzja była tam zła – powiedział spokojnie. – Zarówno twoja, jak i Zorro. Zdołaliście jednak ocalić dzieci, choć zapłaciliście za to oboje zbyt wysoką cenę. I tak, twoja decyzja, by odebrać sobie życie – mówił zdecydowanym głosem – była naprawdę zła. Ale tylko dlatego, że ty nie zasłużyłaś na śmierć, a Zorro na to, by cię stracić.
– On już mnie stracił – szepnęła Victoria cicho. – Kazałam mu odejść…
– Nie zauważyłem, by cię usłuchał. – Don Alejandro zatoczył dłonią łuk, jakby wskazując jaskinię. – Raczej jedynym, na czym mu zależy, to twoja obecność.
Victoria powoli odwróciła głowę. Wstała i przeszła na swoje posłanie. Znów się na nim skuliła, ale caballero widział, że jej oczy nie mają już tamtego obojętnego, pustego wyrazu. Raczej chciała coś przemyśleć przed powrotem Zorro.
CDN.
- Konsekwencje, prolog
- Konsekwencje, rozdział 1
- Konsekwencje, rozdział 2
- Konsekwencje, rozdział 3
- Konsekwencje, rozdział 4
- Konsekwencje, rozdział 5
- Konsekwencje, rozdział 6
- Konsekwencje, rozdział 7
- Konsekwencje, rozdział 8
- Konsekwencje, rozdział 9
- Konsekwencje, rozdział 10
- Konsekwencje, rozdział 11
- Konsekwencje, rozdział 12