Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 16
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- Pueblo bez alcalde jest jak opuszczony dom... Przynajmniej dla niektórych. Tutaj można robić wszystko i nie przejmować się mieszkańcami. Chyba, że mają obrońcę. Szósta część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,
Rozdział 16. Próba ucieczki
Prowadzenie gospody, jak uważała Victoria, miało swoje dobre i złe strony, a fakt, że zajmowało to cały dzień, był zarazem zaletą i wadą. Gdy była jeszcze señoritą Escalante, zdarzały się jej dni, podczas których nie wychodziła dalej niż na werandę i tygodnie, kiedy nie opuszczała granic puebla. Teraz, jako doña de la Vega, nie musiała już zrywać się przed świtem, by podać najwcześniej wstającym gościom śniadania, ale i tak starała się codziennie zaglądać do kuchni, choćby na chwilę. Dzięki temu nie tylko utrzymywała doskonałą renomę swojej gospody, ale i wiedziała, co się dzieje w okolicy, bo przy jej barze spotykali się chyba wszyscy mieszkańcy na wymianę plotek i wiadomości.
Dlatego też, dzień po tym, jak Juan i Diego wrócili z Santa Barbara, Victoria wczesnym rankiem pojechała do puebla, zabierając ze sobą Felipe. Pojechał z nimi także don Alejandro, który chciał porozmawiać z caballeros o ostatnich wydarzeniach. Wprawdzie wieść o tragedii rodziny Pereirów musiała już rozejść się po okolicy, ale uważał, że powinni oni dowiedzieć się o nowym zagrożeniu, zwłaszcza po nowinach, jakie przywiózł Diego. Sam Diego zniknął z domu jeszcze przed świtem. Poprzedniego dnia zmierzch przeszkodził mu w ustaleniu, skąd przyjechali ludzie, którzy próbowali zatrzymać jego i Juana, więc teraz Zorro chciał zakończyć poszukiwania. Natomiast Juan nie miał zamiaru ruszyć się choćby na krok od łóżka Flor, ale z pomocą Marii mógł sobie poradzić z opieką nad dziewczyną.
Dzień mijał szybko. Ruch w gospodzie był spory, wciąż ktoś przyjeżdżał, by dowiedzieć się, ile jest prawdy w nowinie o śmierci Jose Pereiry i czy wiadomo, co się stało z jego córką. Wciąż toczyły się dyskusje, jedne mniej, inne bardziej gwałtowne. Don Alejandro nie ukrywał przynajmniej części z tego, czego dowiedział się jego syn i nastroje wahały się od żalu po śmierci señora Pereiry, po gniew i niepokój o losy zarówno Flor Pereiry, jak i ogólne bezpieczeństwo puebla i jego mieszkańców.
Ranek był już w pełni, kiedy Victoria spakowała posiłek do kosza i ruszyła do garnizonu. Wjeżdżając do puebla widziała Marco Rojasa prowadzącego żołnierzy na patrol i miała nadzieję, że zdążyli się czegoś dowiedzieć.
Rozczarowała się jednak. Rojas i jego ludzie jeszcze nie wrócili, jak poinformował ją Mendoza, z zapałem rozwijający serwetkę okrywającą talerz z tortillami.
– Pojechali na drogę do Santa Barbara, doña – powiedział. – Señor Delgado… – sierżant urwał na moment i obejrzał się lękliwie na okna dawnego gabinetu alcalde. – Señor Delgado jest pewien, że zastaną tam jeszcze wspólników tych bandytów, których wczoraj zatrzymaliśmy.
– Señor Delgado? – Victoria także obejrzała się na okna gabinetu. – Nie spodziewałam się, że będzie chciał, by Marco szukał bandytów.
– Ja też nie, doña. – Mendoza ściszył głos. – Nie sądziłem, że może mu… zależeć. Ale może chce, byśmy byli gotowi na jutro…
– To jutro mają przyjechać?
– Tak…
Następnego dnia mieli znów się zjawić ludzie, którzy przywieźli sierżantowi nowinę o śmierci Jose Pereiry i twierdzili, że Flor zbiegła z więzienia. Ich wizyta była bardziej niż oczekiwana. Miał się zjawić alcalde Santa Barbara, don Alejandro zbierał caballeros, by świadczyli o tym spotkaniu, a spora część mieszkańców Los Angeles chciała się dowiedzieć, jak się ta historia zakończy. Victoria wiedziała, że zarówno don Alejandro, jak i Diego liczą na to, że zdołają udowodnić im spisek czy morderstwo, a przynajmniej sfałszowanie dokumentów. To, że Ramirez, alcalde Santa Barbara, nie miał zamiaru aresztować señority Pereira, doña de la Vega wolała zachować dla siebie, tak samo jak to, że Flor ukrywała się teraz w hacjendzie i co im opowiedziała poprzedniego wieczoru.
Sierżant kończył właśnie kolejny placek, gdy uwagę Victorii przyciągnęło dwu jeźdźców właśnie mijających stragan w rogu placu. Nie wiedziała, co właściwie zwróciło jej uwagę. Ani zniszczone, zakurzone stroje, ani wierzchowce, ani też broń nie wyróżniała tych ludzi spomiędzy innych, a jednak doña de la Vega czuła, jakby coś zimnego popełzło jej po skórze. Przelotnie zastanowiła się jeszcze, czy Diego też czuje coś takiego, kiedy mówi o „instynkcie Zorro”, nim zajęła się ważniejszą sprawą.
– Sierżancie?
– Tak, doña?
– Możemy wejść do biura? – Victoria starała się mówić możliwie spokojnie, ale coś w jej tonie musiało zaalarmować Mendozę, bo mężczyzna podniósł się zza stołu.
– Doña…
– Pospieszmy się, sierżancie…
Victoria nagle zdała sobie sprawę, co ją zaniepokoiło. Mężczyźni już wyraźnie jechali w ich kierunku. Obcy zwykle rozglądali się dookoła i kierowali bardziej do gospody niż biura alcalde. A ci jechali prosto i… tak, jeszcze jeden mężczyzna podniósł się zza stołu i szedł w tę stronę. Doña de la Vega obejrzała się na bramę garnizonu. Była zamknięta, widocznie wszyscy żołnierze byli poza kwaterami. Co oznaczało, że jeśli intruzi zaatakują, walczyć może tylko samotny sierżant, który nie najlepiej radzi sobie z bronią. Podniosła kosz ze stołu i ruszyła w stronę drzwi, starając się wyglądać tak, jakby niosła jedzenie dla kogoś wewnątrz budynku. Jednocześnie starała się przypomnieć sobie, czy sierżant cokolwiek wspominał o arsenale Luisa Ramone, jaki kiedyś zalegał w gabinecie. Jeśli te wszystkie pistolety jeszcze tam są…
– Doña de la Vega, co wy tu robicie? – Ostry głos Delgado oderwał ją od rozważań, gdzie znajdzie broń.
– Mamy kłopoty, señor Delgado – odpowiedziała.
– Kłopoty? Jakie? I odkąd to właścicielka gospody…
– Od kiedy nie ma tu ani jednego uzbrojonego mężczyzny, by pilnować naszego bezpieczeństwa – warknęła, nagle rozzłoszczona. Za chwilę zacznie się tu strzelanina, wiedziała to, a ten, ten, ten dureń pewny siebie i ważności swojej osoby zaraz będzie zadawał jej jakieś głupie pytania.
– Doña! – zaprotestowali jednym głosem Delgado i Mendoza.
Victoria zignorowała protesty.
– Zaraz tu będą trzej uzbrojeni ludzie, sierżancie. Gdzie jest broń?
– W tamtej szafie, doña… Jacy ludzie? – Jak zwykle, Mendoza wpierw odpowiedział na jej pytanie, nim zastanowił się nad tym, co mówiła.
– Nie wiem, kim są, ale idą tu. Możecie ich zobaczyć przez okno, sierżancie – odparła Victoria wyciągając z szafy pistolety i przybory do ładowania. Proch w puszce wydawał się być na szczęście suchy. Przez moment przemknęło jej przez myśl, że mogłaby poprosić Delgado o pomoc w przygotowaniu broni, ale w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że w momencie, gdy wpadła do gabinetu, señor Cristobal ukrył coś w dłoni. Coś, co było niewielkie, podłużne… Jak klucz do celi. A on sam znajdował się dziwnie blisko drzwi do aresztu i był dziwnie spłoszony jej wtargnięciem. Choć starał się to natychmiast zatuszować pytaniem. Nie, nie mogła zaufać Delgado. Nie po tym, jak Zorro mu nie zaufał. Nie po tym, co widziała do tej pory.
Jeden z pistoletów był już naładowany i kończyła nabijać drugi, gdy sierżant Mendoza uznał, że zapyta nadchodzących ludzi, czego sobie życzą od kogoś pełniącego rolę alcalde Los Angeles.
– Witajcie w Los… – urwał i krzyknął. – Dios!
Poderwała głowę zaniepokojona przerażeniem w jego głosie, a sierżant wpadł tyłem do gabinetu, jednocześnie próbując zatrzasnąć drzwi. Huknął strzał i z powierzchni desek posypały się drzazgi.
– Madre de Dios… – jęknął rozpłaszczony na ścianie obok drzwi, blady z przerażenia Mendoza.
Victoria w tej samej chwili strzeliła przez okno, nie w człowieka, bo zasłaniał go jej filar werandy, ale w zawieszoną pod dachem donicę z kwiatami. Naczynie runęło z trzaskiem, rozsypując dookoła ziemię i rośliny, bandyta odskoczył gwałtownie, a doña de la Vega uśmiechnęła się do siebie. Kolejna lekcja Zorro – czasem dobre efekty osiąga się nie uderzając bezpośrednio w cel.
– Sierżancie! – Rzuciła mu wystrzelony pistolet, a sama przekręciła klucz w drzwiach. – Nabijcie go!
Mendoza złapał broń i pospiesznie zaczął nabijać. Delgado przypatrywał się temu w milczeniu. Wysłannik gubernatora miał dziwny wyraz twarzy, ni to przestrachu, ni to złości i dotychczasowe podejrzenia Victorii gwałtownie zmieniły się w pewność. Teraz więc miała wrogów na zewnątrz i wroga wewnątrz.
Po strzale bandyci poszukali schronienia za stojącym w pobliżu wozem. Krzyki i piski na placu powiedziały Victorii, że w tej jednej chwili w pobliżu nie było żadnego caballero, nikogo, kto byłby uzbrojony i mógłby przyjść z pomocą jej i sierżantowi.
Wzięła drugi pistolet. Mieli tu spory zapas kul i prochu, jeśli więc tylko Mendoza będzie nabijał broń, przez jakiś czas zdoła się ostrzeliwać. Jeśli tylko zdoła utrzymać napastników za wozem… Ułożyła lufę pistoletu na nadgarstku i starannie wycelowała w widoczne pomiędzy kołami nogi. Huknął strzał. Zdławiony krzyk na zewnątrz świadczył, że trafiła.
– Niebezpieczna z was kobieta, doña de la Vega – powiedział nagle Delgado. – Czy wasz mąż wiedział, z kim się żeni?
– Oczywiście – odparła, pozornie nieuważnie, skupiona na pospiesznym nabijaniu pistoletu. – Zorro mu to powiedział.
– Jest więc odważniejszym człowiekiem, niż myślałem.
Victoria sprawdziła kurek i odwróciła się do okna.
– Trzeba być naprawdę odważnym, by walczyć, mając za broń tylko słowa – stwierdziła. – Diego jest najodważniejszym człowiekiem, jakiego znam. A teraz wybaczcie mi. Mam jeszcze coś do zrobienia.
Delgado sapnął pod nosem, jakby chciał coś powiedzieć i zrezygnował. Mendoza położył na parapecie nabity pistolet i zabrał się za nabijanie następnego. Dwa strzały, pomyślała Victoria. Jeszcze tylko dwa celne strzały i bandyci będą musieli odstąpić. A może za chwilę zdążą wrócić żołnierze, czy don Alejandro z którymś z caballeros…
Szarpnęła się w bok na moment przed tym, jak padł strzał, z półotwartego okna wyleciały szyby, a firanka zafalowała gwałtownie. Któryś z napastników musiał się zorientować, skąd do nich strzelano.
– Dios, doña… – jęknął Mendoza.
– Nic mi nie jest, sierżancie – uspokoiła go Victoria, mając nadzieję, że jej głos nie zdradza, jak bardzo się przestraszyła. Serce waliło jej jak młotem. Gdyby nie dostrzegła tej lufy nad krawędzią wozu, gdyby nie odsunęła się od okna… Już dawno nie poczuła się tak zagrożona.
Ale nie było czasu na myślenie czy roztrząsanie, co mogło się wydarzyć. Złapała za pistolet i znów stanęła przed oknem, mając nadzieję, że gęsta firanka ukryje jej ruch przed bandytami. Strzeliła w stronę wychylającego się kapelusza. Kula zmiotła go, ale Victoria natychmiast zrozumiała, że to była tylko przynęta, bo znów huknął strzał i ledwie zdążyła schować się za ścianą, gdy na podłogę poleciały kolejne odłamki szkła.
Mendoza podsunął jej kolejny pistolet.
– Oni was zastrzelą, doña… Może ja…
– Ja lepiej strzelam, sierżancie – odparła sucho. Delgado odchrząknął, najwyraźniej zamierzając wygłosić coś, co zdaniem Victorii, tylko niepotrzebnie zdenerwuje ją i sierżanta, ale nie zdążył powiedzieć nawet słowa.
Trzask na zewnątrz nie był strzałem, ale uderzeniem bicza. Zawtórowały mu krzyki. Jedne blisko, ostre i bolesne, a dalej inne, liczne i radosne. Victoria rzuciła się do okna, wiedząc już, kogo zobaczy.
Zorro właśnie wygonił trójkę napastników zza wozu i pędził ich wzdłuż placu, zręcznie wymierzając kolejne ciosy biczem.
– Zorro! – zachłysnął się Mendoza z zachwytu.
– Co?! – odezwał się Delgado.
– Zorro się zjawił – oznajmiła mu Victoria. – Gratulacje, señor Cristobal. Udało się wam sprowokować Zorro do powrotu.
Sierżant już mocował się z zamkniętymi drzwiami, zbyt przejęty, by pamiętać, że Victoria zamknęła je na klucz, aż odsunęła go i otworzyła zamek. Mendoza wypadł na werandę przed biurem alcalde. Delgado także ruszył w stronę drzwi, ale zawahał się przez moment.
– Doña…
– Idźcie pierwsi – odparła natychmiast. Nie miała zamiaru pozwolić mu pozostać w gabinecie. Nie jemu i nie kiedy na parapecie i pod ścianą leżały nabite pistolety. Señor Cristobal usłuchał, ale miała wrażenie, że zaczyna się zastanawiać nad jej brakiem pośpiechu. To nie było takie ważne. Miała już pomysł, jak odwrócić jego uwagę.
Gdy wyszła, Zorro właśnie zaganiał bandytów w stronę biura. Biegli zbici w ciasną grupkę, osłaniając rękoma głowy przed kolejnymi smagnięciami bata. Ostatni z nich potknął się. Nie, zdała sobie sprawę Victoria, to Zorro złapał go biczem za kostkę i przewrócił tak, że cała trójka zwaliła się, jeden na drugiego, tuż przed sierżantem.
– Zorro, dziękuję! – roześmiał się Mendoza. – Już się bałem, że nas zastrzelą!
Zamaskowany jeździec z uśmiechem uniósł dłoń do kapelusza.
– Do usług, sierżancie – oświadczył.
– Jak ja ich teraz pozamykam… – Mendoza popatrzył na leżących.
– Już jedzie tu pomoc. – Zorro wskazał dłonią na wjazd do pueblo. Marco Rojas i pozostali żołnierze z patrolu gnali tam galopem w stronę garnizonu. – Bywajcie, sierżancie!
Czarna peleryna załopotała dramatycznie, gdy Tornado stanął dęba. Zorro okręcił wierzchowca w levade i popędził do bramy puebla, żegnany okrzykami i wiwatami ludzi, mijając beztrosko o kilka kroków zbliżających się żołnierzy.
Victoria odetchnęła. Nikt nie mógł nie zauważyć trzech rzeczy. Że Zorro się jej nie ukłonił, wręcz zdawał się jej nie dostrzegać, że Mendoza ucieszył się na widok zamaskowanego jeźdźca i że nikt z patrolu Rojasa nawet przez moment nie odwrócił głowy, by spojrzeć za odjeżdżającym Zorro. Mogło się wydawać, że w tej chwili banita nie istniał dla żołnierzy. Jeśli wysłannik gubernatora, señor Cristobal Delgado, zastanawiał się, czemu nie chciała wyjść z gabinetu, mógł teraz usłyszeć od ludzi kilka opowieści. W tym także tą, że ona, Victoria de la Vega, była kiedyś ukochaną Zorro, nim poślubiła don Diego. Wprawdzie Zorro uratował młodemu de la Vedze życie, i to kilka razy, a każdy, kto widział doñę de la Vega, mógł dostrzec, że jest ona zakochana w swoim mężu, ale pewne plotki pozostały. Więc po tych rewelacjach z pewnością nie zdziwi señora Delgado, że wolała unikać spotkań z banitą, kiedy była bez małżonka u swego boku.
Obejrzała się na wysłannika gubernatora i, ku swemu zaskoczeniu, zauważyła, że nie patrzy on w stronę odjeżdżającego Zorro, a raczej przygląda się wiwatującym ludziom. Wydawało się, że Cristobal Delgado nad czymś się głęboko zastanawia. Nad czym, nie miała pojęcia, ale zaczęła się już obawiać, że oznaczało to, tak jak kiedyś namysł Luisa Ramone, coś złego dla Los Angeles, jego mieszkańców i dla Zorro.
X X X
Juan Checa z rezygnacją obserwował, jak don Diego gra na fortepianie. Młody de la Vega wrócił do hacjendy tuż przed sjestą i od razu usiadł w salonie do instrumentu. Grał teraz z pasją coraz bardziej skomplikowane fugi i menuety, i wyglądało na to, że nie zwraca uwagi na nic, poza muzyką.
Flor, którą Checa po śniadaniu przeniósł do salonu, z wyraźną przyjemnością wsłuchiwała się w ten niespodziewany koncert. Wydawało się, że muzyka przynosi ulgę dziewczynie, pozwalając, by zapomniała na chwilę i o przeżytym nieszczęściu, i o niepewnej przyszłości. Wprawdzie ani Diego, ani Juan nie mówili señoricie Pereira o fałszywym oskarżeniu, swej wyprawie do Santa Barbara i ataku bandytów, ale sam fakt, że została ona jedyną dziedziczką potężnej hacjendy i związana z tym odpowiedzialność, budziły lęk. Jednak teraz zdawało się, że nie myśli o niczym, poza muzyką.
W odróżnieniu od niej, Checa czuł raczej irytację, niż spokój. Biegłość, z jaką Diego grał, była rzeczywiście fascynująca, ale młody vaquero wolałby raczej porozmawiać ze swoim przyjacielem o tym, co udało mu się odkryć podczas porannej wyprawy i teraz zaczynał w pełni rozumieć dawne plotki, jak to młody de la Vega potrafi wszystkich doprowadzić do szału swoimi muzycznymi zainteresowaniami. Pocieszał się tylko, że o ile dobrze pamiętał, mówiono także o jego zainteresowaniu malarstwem i literaturą, więc chyba mógł się cieszyć tym, że don Diego zdecydował się zabawiać señoritę Flor muzyką, a nie rozważaniami nad kunsztem malarskim, czy sztuką tworzenia wierszy.
Wreszcie, kiedy Maria zjawiła się z południowym posiłkiem, Flor była już na tyle zmęczona, że poprosiła, żeby Checa pomógł jej wrócić do pokoju. Kiedy vaquero zjawił się z powrotem w salonie, nie zdziwił się widząc, że fortepian jest zamknięty, a Diego czeka na niego pod oknem.
– Jakieś wieści?
– Niewiele. – Młody de la Vega skrzywił się ponuro. – Ślady prowadziły donikąd.
– To znaczy?
– Dotarłem do obozowiska w samą porę, by zobaczyć, jak wyjeżdża z niego dwóch ludzi. Tyle tylko, że pojechali prosto do Los Angeles – wyjaśnił Diego z nieskrywaną złością w głosie. Checa popatrzył na niego ze zdumieniem. Wcześniej caballero nawet drgnieniem powieki nie zdradził, że nie udała mu się poranna wyprawa. Ale równie dziwne było to stwierdzenie, dokąd pojechali bandyci. – Trzeci już tam na nich czekał. Chcieli odbić tamtych.
– Zwariowali? We trzech na cały garnizon?
– Z całego garnizonu został tylko sierżant Mendoza.
Juan syknął. Szanował sierżanta, ale nie łudził się, że dałby on radę nawet jednemu przeciwnikowi, jeśli tylko ten się wykazał choćby odrobiną bezwzględności. Trzech zdeterminowanych ludzi mogło go z łatwością zastraszyć.
– Trzech na jednego… Nie miał szansy – stwierdził. – Ale gdzie się podziała reszta oddziału?
– Nie wiem. Może Vi będzie coś więcej wiedzieć, albo ojciec. Dość, że jak się zjawiłem, sierżant i Victoria ostrzeliwali się z gabinetu alcalde.
Checa popatrzył uważniej na przyjaciela. Diego nie ukrywał, że jest zły, bardziej niż zły i zdenerwowany. Nie dziwił mu się. Bardziej był zaskoczony tym, że młody de la Vega potrafił ukryć, co czuje, aż do chwili, gdy mogli porozmawiać bez świadków. Choć, gdy sobie przypomniał, co zdarzyło się ostatniego wieczoru, przestał się dziwić. Zorro potrafił się maskować lepiej, niż ktokolwiek inny.
Trzasnęły zewnętrzne drzwi.
– Diego? Juan? – zawołała z korytarza Victoria.
– Jesteśmy tutaj! – odezwał się Checa, ale Diego bez słowa ruszył do żony. Złapał ją za rękę i wciągnął do salonu.
– Diego…
– Ani słowa – syknął i przytulił ją do siebie. Juan odwrócił się, trochę zażenowany tą małżeńską manifestacją uczuć.
– Wszystko w porządku? – usłyszał za sobą pytanie.
– Teraz tak – odpowiedziała Victoria.
– Czemu nie było żołnierzy? – zapytał Diego po dłuższej chwili ciszy.
– Delgado ich odesłał.
– CO?! – Juan okręcił się na pięcie. Victoria spojrzała na niego nad ramieniem męża.
– Delgado wysłał Marco i pozostałych w garnizonie żołnierzy na dodatkowy patrol. Na poszukiwanie wspólników tych czterech, co to ich wczoraj dostarczyłeś do aresztu. Sam szedł z kluczem, by ich uwolnić, jak tylko zjawią się goście.
– Drań! – warknął Juan.
– Owszem, ale sprytny drań. – Diego był bardziej zamyślony niż zły. – Miałby wytłumaczenie, czemu więźniowie uciekli. Namówił sierżanta, by wysłał patrol, a ci trzej mieli napaść…
– Mieli zabić – stwierdziła sucho Victoria. – Pierwszy nie dał sierżantowi dokończyć słowa, nim strzelił. Gdyby Mendoza ruszał się odrobinę wolniej, nie żyłby już. Au! Diego!
– Przepraszam, Vi. – Młody de la Vega rozluźnił chwyt na ramieniu żony. Przez moment patrzył zdziwiony na swoje dłonie, jakby były obdarzone własnym życiem. – Zdałem sobie sprawę, że przecież byłaś w środku, w gabinecie…
– Panowałam nad sytuacją.
– Mogli cię trafić…
– Nie trafili.
Diego odetchnął głęboko, wyraźnie starając się uspokoić.
– Masz rację… – powiedział w końcu, ale jego ręka, jakby mimowolnie, otoczyła ramiona Victorii. Ta bez słowa nakryła jego palce swoimi.
– Po raz kolejny wszystko prowadzi do Delgado – stwierdziła. – Tym razem nie mam podejrzeń, ale pewność. Widziałam, że trzymał klucz od celi. I szedł do aresztu, gdy tamci trzej zaczęli strzelaninę.
– To nie oznacza, że jest odpowiedzialny za inne wydarzenia.
– Ale też nie oznacza, że nie jest. Wiemy, że ma związek z ludźmi, którzy zabili señora Pereirę i porwali Flor. Weksle i list Ramireza były sfałszowane, więc pasuje to do fałszywej umowy Oliveiry i do tego listu, który otrzymał padre Benitez. Więcej, tamten list nakazywał odsyłanie Indian do Santa Barbara. Mamy więc drugie miejsce, gdzie zaczyna się niepokój.
– Jest jeszcze San Diego.
– Wiem. Ale stamtąd nie dotarło do nas nic, poza tą pogłoską o upadku banku. Wszyscy z San Diego, z którymi rozmawiałem, powtarzali, że to tylko pogłoska. Znów tam się nic nie dzieje, a u nas jest niepewność. Wszystko krąży dookoła Los Angeles.
– Jeszcze jedno…
– Tak?
– Los Angeles jest jedynym pueblo w Kalifornii, które nie ma swojego alcalde, odpowiadającego przed gubernatorem i dobrze sobie z tym radzi. Lepiej niż kiedy miało.
– To akurat nie jest trudne! – prychnęła Victoria.
– Tak, ale to dlatego przyjechał do nas Delgado. A kłopoty zaczęły się z jego przybyciem.
– Więc jesteście pewni, że to Delgado? – zapytał Juan.
– Tak.
– Zaczynam się martwić o jutrzejszy dzień. I o dzisiejszy też, jeśli o to chodzi. Delgado może czegoś próbować, skoro jego wspólnicy siedzą w areszcie.
– Niepotrzebnie. Rojas wrócił już z patrolu i raczej zabarykadują się wraz z Mendozą w garnizonie, niż zostawią areszt bez straży. Sierżant może wiele przeoczyć, ale nie to, że próbowano ich uwolnić.
– Masz rację, Diego. Póki Rojas jest w garnizonie, Delgado nie będzie mógł niczego spróbować – odparł się Juan. – Może zastraszać Mendozę, ale Marco nie zawaha się, gdy spostrzeże, że ktoś, nawet wysłannik gubernatora, próbuje działać przeciw prawu.
Diego roześmiał się.
– W to, że Marco nie zawaha się wystąpić przeciw Delgado, to nie wątpię, ale to nie dlatego, że señor Cristobal będzie łamał prawo.
– Jak to?
– Pamiętam, jak Marco Rojas proponował Zorro wspólne spalenie szafotu.
– Co? Marco? – Juan wyraźnie nie wierzył własnym uszom. – Kiedy? Wiem, że nigdy nie podobało mu się to, co wyprawiał Ramone, ale żeby tak samemu złamać prawo…
Młody de la Vega tylko pokręcił głową.
– To miało pójść na konto Zorro, Juan, więc nie miał skrupułów. Zwłaszcza, że wtedy chodziło o ciebie. Skończyło się na tym, że wspólnie rozmontowaliśmy konstrukcję.
Checa patrzył na młodego caballero oniemiały. Nigdy nie próbował dowiedzieć się, czy jego towarzysze z armii chcieli wtedy zrobić coś więcej poza wstawieniem się za nim u Luisa Ramone. Wydawało mu się, że gdy rozwścieczony alcalde odrzucił ich prośby, pogodzili się z wydanym na niego wyrokiem. Mogli go żałować, ale nie złamali dla niego prawa i nie sprzeciwili się rozkazom, które nakazywały im jego egzekucję, tak samo, jak nigdy nie odmówili otwarcie udziału w pościgach za Zorro.
– Nigdy nie podziękowałem Marco… – powiedział w końcu.
– Chyba nie myślał o podziękowaniach – skwitował Diego. – Uratowałeś się, i to było najważniejsze.
Juan tylko potrząsnął głową.
– Don Alejandro pojechał do hacjendy da Silvów – odezwała się nagle Victoria, by przerwać niezręczną ciszę, jaka zapanowała w salonie. – Poza don Alfredo wszyscy pozostali caballeros wiedzą już, że mają się zjawić w pueblo.
Diego i Juan odetchnęli, obaj wdzięczni za zmianę tematu.
– Poczekamy na niego z planowaniem, co jutro zrobimy – powiedział młody de la Vega.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 13
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 14
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 15
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 16
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 17
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 18
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 19
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 20
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 21
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 22
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 23
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 24
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 25
- Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 26