Serce nie sługa – Rozdział 13. Pat
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- Walt Disney Zorro 1957-1959,
- Status
- w trakcie
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- Postacie/Characters
- Alejandro de la Vega, Emiliana de la Vega, Enrique Sanchez Monastario,
13.
Alejandro de la Vega przechadzał się po salonie Nacho Torresa ze zmarszczonymi brwiami i zaciętą miną.
– To skandal, Nacho – mówił co jakiś czas, unosząc ręce. – Skandal! – powtarzał, zakładając je ponownie za plecy. – Łajdak wprowadza nam tu wojskową dyktaturę. Trzeba mu się postawić, zanim będzie za późno.
Torres upił łyk wina i potarł wygolony podbródek w zamyśleniu.
– Monastario ma przewagę liczebną – zauważył, zerkając na przyjaciela.
– Ale to nie jest szczególnie dobre wojsko – zaoponował de la Vega, zatrzymując się w pół kroku. – Gdyby wymyślić dobry plan i odpowiednio ich podejść…
– Nie, amigo – sprzeciwił się don Nacho, odstawiając kieliszek i kręcąc głową. – To nadal rebelia.
Don Alejandro prychnął.
– A co innego nam zostało? Gubernator na pewno zrozumie naszą sytuację, gdy dowie się, co ten drań tu wyprawia!
Torres ściągnął brwi.
– No nie wiem, Alejandro. Ktoś w końcu mianował Monastario komendantem. Pomimo jego młodego wieku, braku doświadczenia i dyktatorskich zapędów. Nie wiemy, kto za nim stoi w Monterey albo i samym Madrycie. On się uważa za dobrze urodzonego, prawda? Wygląda na takiego. Może mieć większe wpływy, niż sądzimy, i wtedy nikt się za nami nie ujmie.
De la Vega wydął usta z niezadowoleniem.
– Do diabła, możesz mieć rację – przyznał niechętnie. Opadł na krzesło naprzeciwko przyjaciela, sięgnął po swój puchar z winem, dotąd nietknięty. – Ale nie uwierzę, że nie ma żadnego wyjścia.
Ciemne oczy Torresa zaiskrzyły. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
– Jest wyjście – powiedział. – Tak mi się przynajmniej wydaje. Słuchaj. – Wychylił się do przodu. Don Alejandro patrzył na niego uważnie, sącząc alkohol. – Pojadę do Monterey i spróbuję dostać się do gubernatora, a przynajmniej do jego urzędników. Opowiem, że nasz komendant skonfiskował ziemię zdrajcy… poczekaj, Alejandro, daj mi dokończyć! A jako że jestem akurat w Monterey, to chciałbym ją kupić od królestwa Hiszpanii.
Na usta de la Vegi wypływał powoli triumfalny uśmiech.
– Monastario zostaje z niczym – podsumował. – Jego zemsta na Carlosie idzie na marne.
Don Nacho skinął głową.
– A ja wybadam przy okazji, kto popiera komendanta, a kto mógłby w razie czego poprzeć nas.
*
Emiliana zakładała swój męski strój do ćwiczenia fechtunku, czując pogardę dla samej siebie. Poprzedniego dnia, gdy wróciła z ojcem od Torresów, odkryła w sypialni niespodziankę. Była to zawinięta w papier książka, szczegółowo opisująca rodzaje broni białej, którą pod jej nieobecność przyniósł jakiś wyrostek z pueblo. Pomiędzy okładkę a pierwszą stronę wetknięto pojedynczą kartkę z wiadomością.
Czekam jutro o zwykłej porze na señoritę, która nie jest jak każda inna, żeby uczyć ją dziwactw, które w niej uwielbiam.
Emiliana wpatrywała się w jednozdaniowy liścik dobrą godzinę, na zmianę mnąc i wygładzając papier. Fakt, że Monastario nawet przeprosiny i wyznanie wyrażał jak rozkaz, jednocześnie drażnił ją i rozczulał.
Opowiedziała wcześniej Elenie rozmowę, którą odbyła z komendantem przy bramie garnizonu. O dziwo, przyjaciółka stanęła w obronie oficera. Potępiła oczywiście wyrok, jaki wydał na don Carlosa, ale uważała, że to prawnikowi z Mexico City, a nie Emilianie, skłamał.
– Nawet nie wiemy, kim ten człowiek jest – orzekła. – Jeśli łączą ich tylko interesy, Monastario naprawdę mógł nie chcieć mówić mu o swoich uczuciach.
– Nie ma pewności, że Monastario czuje cokolwiek – zauważyła Emiliana ponuro. Elena uniosła brwi.
– Każdy, kto widział was razem, potwierdzi, że nie jesteś komendantowi obojętna – upierała się. Emiliana w odpowiedzi zmarszczyła czoło.
– No nie wiem – zaoponowała. – Gaspar uważa inaczej.
Elena ujęła jej dłonie w swoje.
– Gaspar jest zazdrosny – odpowiedziała. – Boli go duma i miłość własna. A dzisiaj przekonaliśmy się, jaką wartość ma jego słowo.
Pod wpływem tej rozmowy i denerwującego, urzekającego liściku, Emiliana wstała o świcie, ubrała się i wyprowadziła konia, mimo że duma de la Vegów nakazywała demonstracyjnie zignorować zapatrzonego w siebie kapitana.
Najwyżej przeszyję go szpadą przy pierwszym nieodpowiednim słowie i wszyscy w pueblo mi podziękują, zdecydowała Emiliana, żeby uspokoić przemawiające ojcowskim głosem wyrzuty sumienia. Myśl, że nie miała do takich działań wystarczających umiejętności, zepchnęła gdzieś w podświadomość.
Monastario czekał na nią na osłoniętej drzewami polanie, ćwicząc wypady i pchnięcia. Emiliana z podziwem i zazdrością obserwowała jego szybkie, precyzyjne ruchy. Na odgłos jej kroków kapitan przerwał rozgrzewkę. Wyprostował się i odgarnął z czoła kosmyk ciemnych włosów. Błękitne oczy zalśniły w porannym słońcu.
– Señorita – powiedział na powitanie. Emiliana poznała po jego tonie, że nie czuł się tak pewnie, jak zwykle.
– Buenos dias, kapitanie – odparła i płynnie przeszła do rozgrzewki. Monastario patrzył na nią tak, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował. Po raz pierwszy, odkąd zaczął ją uczyć, rozpoczęli trening bez zwykłej, niezobowiązującej rozmowy.
Po trzecim podstawowym błędzie, którego na obecnym poziomie nie powinna była popełnić, komendant odsunął się i wyciągnął rękę.
– Dość – oznajmił stanowczo. – Señorita, dzisiejsza lekcja nie ma żadnego sensu. Jesteś zbyt zdenerwowana, żeby się skupić. Mógłby cię rozbroić nawet Garcia!
Emiliana zacisnęła usta, a palce, którymi ściskała rękojeść szpady, pobielały.
– Nonsens – odparła. – Muszę się tylko rozgrzać, wejść w rytm.
Monastario uniósł brwi.
– Powiedziałem: dość. Przerwa.
Dziewczyna rzuciła się na niego bez słowa. Z wściekłością, za szybko, zbyt niedbale, odsłaniając się jednocześnie. Komendant wytrącił jej broń z ręki jednym, niemal leniwym ruchem, cały czas wpatrując się w señoritę surowo. Emiliana wyrzuciła ręce w powietrze ze sfrustrowanym okrzykiem.
– Dlaczego to musi być takie trudne?! – zawołała. Oficer spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– O czym ty mówisz? Powtarzamy podstawy, które już ćwiczyliśmy.
Dziewczyna zawyła.
– Nie mówię o fechtunku! – krzyknęła. – Mówię o… o tym! – Wskazała dłonią na siebie i kapitana. – Nagina pan zeznania, zsyła ludzi do kopalni, decyduje o życiu mieszkańców Los Angeles, jak mu się żywnie podoba, a ja… ja zjawiam się na potajemnym treningu, jak gdyby nigdy nic! Jak gdyby nie było wczorajszej rozmowy, jak gdyby nie zasiał mi pan w głowie całego… całego lasu wątpliwości! Dlaczego nie mogę po prostu przestać pana lubić?
Błękitne oczy patrzyły na nią ze zdumieniem, jakąś niepewnością i szczyptą czegoś jeszcze, czego Emiliana nie umiała nazwać.
– Señorita – odezwał się Monastario zaskakująco łagodnie – to nie musi być trudne. Pozwól mi zarządzać pueblo tak, jak uważam za stosowne. Nie mieszajmy polityki do naszych relacji.
– Nie mogę – zaoponowała dziewczyna rozpaczliwie. – Pana działania dotykają moich sąsiadów i znajomych. Cierpią przez pana ludzie, których znam całe życie.
– Cierpią przez własne, głupie decyzje – sprzeciwił się niecierpliwie kapitan. – A ja nie rozumiem, dlaczego akurat ciebie ma to obchodzić. Przysięgam ci – dodał z naciskiem – że ty i twoja rodzina jesteście przy mnie bezpieczni.
Emiliana przygryzła wargę.
– Nie tego mnie uczono – odpowiedziała cicho. – My tutaj zawsze dbaliśmy o siebie nawzajem. Ważny jest dobrobyt całej społeczności, a nie tylko niektórych, najbogatszych mieszkańców.
Monastario westchnął ciężko i ukrył twarz w dłoniach.
– Jeszcze pożałujecie swojej naiwności, zobaczysz. Nie wiem, jak mam cię przekonać, señorita.
Dziewczyna zrobiła krok w jego stronę.
– Ja też nie wiem, jak mam przekonać pana. Świat… nie jest czarno-biały, kapitanie. I nie jest wszędzie taki sam. Ludzie są różni. To, że natrafił pan w Hiszpanii na tych złych, nie znaczy, że spotka ich pan również tu. – Wyciągnęła rękę i nakryła nią dłoń oficera. – Dlaczego nie chce nam pan zaufać?
Monastario oderwał palce od twarzy i zamknął dłoń Emiliany w swoich.
– A dlaczego wy nie chcecie zaufać mnie?
Dziewczyna milczała. Komendant uśmiechnął się gorzko.
– Pat, señorita.
*
Emiliana wracała do hacjendy, pogrążona w ponurych rozmyślaniach. Gdy rozmowa z Monastario nie doprowadziła do żadnego rozwiązania, dziewczyna poprosiła kapitana o trochę czasu. Potrzebowała uporać się ze swoimi uczuciami do despotycznego komendanta oraz obowiązkami wobec rodziny i całej społeczności.
– Buenos dias, moja córko. – Na patio czekał na nią don Alejandro. Minę miał poważną, brwi ściągnięte.
– Buenos dias, mi papa. – Emiliana zmarszczyła czoło. – Czy coś się stało? – zapytała, podchodząc bliżej. Starszy don spojrzał na dziewczynę surowo.
– A owszem, stało się. Doszły mnie dziś rano wieści, że moja córka szlaja się z łotrem!
Señorita zamrugała szybko, czując jednocześnie narastającą panikę.
– Mi papa, z jakim…
– Już ty dobrze wiesz, z jakim łotrem! – wpadł jej w słowo ojciec, zrywając się na równe nogi. – Przecież to jasne, że mówię o Monastario! Byłaś z nim sam na sam, tak czy nie? Przyznajesz się?
Emiliana ukryła twarz w dłoniach.
– Mi papa, to… to nie tak – jęknęła. – To nie jest to, co myślisz. On mi tylko daje lekcje fechtunku.
Don Alejandro zmarszczył siwe brwi.
– Co ci daje? – zapytał, zdezorientowany. – Dziecko, o czym ty mówisz?
Emilianie cała krew odpłynęła z twarzy.
– A o czym ty mówisz?
– O waszym szukaniu skarbu w środku nocy! Dzieciak Cabrerów się wygadał, że byłaś z nimi. A teraz wyjaśnij mi, z łaski swojej, jakie lekcje fechtunku… O Santa Maria, czy ty właśnie wracasz ze spotkania z nim? – wykrzyknął nagle. – Mio Dios. Sierżant Garcia już jakiś czas temu mówił mi, że komendant znika gdzieś każdego ranka. Wraca zawsze w dobrym humorze, garnizon huczy od plotek, że Monastario jeździ do kochanki. Twoje poranne przejażdżki… twoje treningi… Chryste, to wszystko z nim? To z tobą się spotyka?
Emiliana opadła na krzesło.
– Po incydencie ze szpadą Corteza zaproponował mi lekcje. Ojcze, ja nie mam z kim ćwiczyć, odkąd Diego wyjechał. Kapitan Monastario jest świetnym szermierzem. Uczy mnie w ustronnym miejscu, nikt nas nigdy nie widział. To… to naprawdę tylko fechtunek, przysięgam. Obiecuję ci, że on… że my nigdy… – Wspomnienie pocałunku podczas jednej z lekcji zamknęło jej usta. Don Alejandro usiadł naprzeciwko i wychylił się do przodu.
– Zdajesz sobie sprawę, że to kwestia czasu, aż ludzie się dowiedzą? Wiesz, że w sytuacji, gdy Monastario nas gnębi, gdy jest naszym wrogiem, to coś więcej niż potajemne schadzki z kawalerem? W jakim świetle stawiasz naszą rodzinę, spotykając się ukradkiem z samowolnym tyranem i złodziejem?
Emiliana zamknęła oczy.
– Kapitan Monastario nie jest złodziejem.
– A ziemię Carlosa to myślisz, że dla kogo odebrał? Dla królestwa Hiszpanii? – zagrzmiał stary de la Vega. – Zaręczam ci, że nie dla gubernatora!
– Ojcze, nie wiesz tego – zaprotestowała dziewczyna cicho.
– A ty wiesz? Znasz go na tyle? – zapytał Alejandro ostro i pokręcił głową. – Emiliano, to, co robisz, jest zwyczajnie niebezpieczne. Spotykasz się zupełnie sama z człowiekiem, który już udowodnił, że jest zdolny do wszystkiego, aby osiągnąć swój cel. Przecież on może zrobić z tobą podczas tych treningów, co tylko mu się podoba, a tobie nikt nie pomoże, bo nawet nie będzie wiadomo, gdzie cię szukać. Mógłby cię porwać, zmusić do małżeństwa albo… albo i do gorszych rzeczy!
Emiliana poderwała się z krzesła.
– Ale nie zrobił tego! – krzyknęła. – A miał mnóstwo okazji. Mi papa, oskarżasz kapitana o czyny, których nie popełnił.
– A zaręczysz mi, że nie jest do nich zdolny? Zaręczysz za niego, Emiliano?
Dziewczyna milczała.
– Kapitan stawał w mojej obronie – odezwała się po chwili, siadając ponownie. – Podczas poszukiwań skarbu uratował Javiera, gdy grozili mu ludzie Ortiza. Później zastrzelił samego Ortiza, bo ten zaczął mierzyć do mnie z pistoletu. – Podniosła na ojca ciemnozielone oczy. – Ja wiem, że kapitan Monastario nigdy by mnie nie skrzywdził – powiedziała z naciskiem – bo nie pozwala, żeby cokolwiek mi się stało w jego obecności. Obiecał mi dzisiaj, że moja rodzina jest przy nim bezpieczna.
Don Alejandro prychnął.
– Och, nie wątpię. Nawet on nie ośmieli się podnieść ręki na najpotężniejszą rodzinę w południowej Kalifornii, zwłaszcza jeśli próbuje się w nią wżenić. Na co mu, rzecz jasna, nie pozwolę.
Emiliana spuściła głowę.
– Mi papa…
– Ty byś naprawdę chciała kogoś takiego na męża, mi hija? Nie wierzę, że uczucia zaślepiają cię aż do tego stopnia. Jak byś się czuła, mając świadomość, że twój mąż to zwykły łajdak i tyran, który dąży po trupach do celu, i depcze po innych, dbając jedynie o własny interes?
Dziewczyna przygryzła wargę.
– Poprosiłam go dzisiaj, żeby dał mi czas do namysłu. Niepokoi mnie jego postępowanie i mam wątpliwości, ale ojcze, to nie jest jedyna strona komendanta!
Don Alejandro westchnął ciężko.
– Tak, tak, ja wiem, dlaczego on ci się tak podoba. Zrobił z ciebie swoją towarzyszkę przygód! Szermierka, szukanie skarbu po nocy. Ale zrozum, Emiliano, że te rzeczy nie powinny były się wydarzyć! Przedstawiasz mi argumenty, że Monastario cię chroni i ratuje, ale gdyby naprawdę myślał o twoim bezpieczeństwie, a nie tylko o sobie, to by cię na to szukanie skarbu nawet nie wziął! Do diabła, jest mężczyzną i komendantem! Jeśli wie, że nie poradzi sobie sam, niech bierze swoich żołnierzy, a nie moją córkę!
– Tak się składa, że twoja córka lepiej sobie radzi ze szpadą i pistoletem, niż ci żołnierze! – wybuchnęła dziewczyna.
– To może to ich, a nie ciebie, powinien każdego ranka szkolić, co? – zripostował błyskawicznie de la Vega. – Ale nie wątpię, że przyjemniej spędza się czas z pięknymi i bogatymi dziewczętami, niż własnymi podkomendnymi.
Emiliana zamknęła oczy i westchnęła.
– On chciał mi tylko pomóc.
– Zaniedbując przy tym swoje obowiązki. – Don Alejandro był nieugięty. – Jak wyście się w ogóle porozumieli w kwestii twoich męskich zainteresowań? Skąd ten łajdak wiedział, że umiesz fechtować?
Emiliana wykręciła palce.
– Gdy gang Martineza napadł na komendanta, byłam tam. To ja pomogłam mu ich pokonać. Poznałam kapitana Monastario jako pierwsza w całym pueblo – powiedziała cicho. Don Alejandro milczał długą chwilę, wpatrując się w córkę tak, jak gdyby nie dowierzał temu, co słyszy.
– Aż się boję dopytać, czego jeszcze nie wiem o waszej znajomości – odezwał się w końcu.
Dziewczyna sięgnęła nad stolikiem i pochwyciła ojcowską rękę w swoje dłonie.
– Mi papa, wiem, że byłam lekkomyślna. Przepraszam. Ale zapewniam cię, że zawsze wiedziałam, gdzie jest granica. Znam swoje obowiązki. Gdy kapitan Monastario zapytał mnie, czy zechcę zostać jego żoną, odesłałam go z tym pytaniem do ciebie.
Oczy don Alejandro błysnęły gniewnie.
– I co, mam ci być za to wdzięczny?! – huknął. – On sam powinien takie rzeczy wiedzieć! Mówiłem ci, że zabrał się za zaloty od niewłaściwej strony. – Potarł nasadę nosa. – Nie, moja córko. To zaszło za daleko. Pakuj się.
Emiliana zamrugała.
– S-słucham?
– Pakuj się – powtórzył de la Vega głośniej. – Jedziemy do Santa Barbara. Skoro ja nie potrafię przemówić ci do rozsądku, może ciotka Lucia poradzi sobie lepiej.
*
Nie pomogły negocjacje, perswazje, prośby ani obietnice. Ojciec był nieugięty. Dwie godziny później jechali już do Santa Barbara.
Ciotka Lucia była starszą siostrą zmarłej żony don Alejandro. Chociaż ich niezapowiedziany przyjazd wytrącił ją z równowagi i codziennej rutyny, przyjęła krewnych z gościnnością, jak nakazywało dobre wychowanie. Kiedy de la Vega nakreślił jej pospiesznie sytuację i naturę problemu, zrozumiała pośpiech.
– Trzeba mi ją było przywieźć wcześniej – orzekła. – Im dziewczyna młodsza, tym łatwiej wpoić jej dobre nawyki. Starsze trzeba już oduczać, a z tym zawsze gorzej.
– Ale spróbujesz? – dopytywał Alejandro z pewną desperacją w głosie.
– Mój drogi szwagrze, wychowałam i wydałam za mąż pięć córek! Ja nie tylko spróbuję. Ja odniosę sukces.
Gdy kończyli kolację, weszła jedna ze służących, szepcząc coś ciotce Lucii do ucha. Ta pokiwała głową z aprobatą i odprawiła kobietę.
– Służba zakończyła inspekcję bagażu señority – poinformowała ich doña Lucia. Alejandro uniósł lekko brwi. Emiliana prawie zachłysnęła się kawałkiem mięsa.
– Co takiego? – wykrztusiła. Ciotka spojrzała na nią surowo.
– Nie odzywaj się, dopóki nie przełkniesz, moja droga. I zamknij usta, bo wyglądasz niedorzecznie. Kazałam Ines, dawnej guwernantce moich dzieci, przejrzeć bagaż Emiliany – zwróciła się do ojca. – Żeby nie miała przy sobie nieodpowiednich dla damy przedmiotów, które będą jej tylko zawracać głowę. Spojrzymy sobie na nie razem, jak skończymy kolację, i będziesz mógł je zabrać z powrotem do Los Angeles.
Emilianie pękało serce, gdy ciotka oddawała ojcu szpadę, patrząc jednocześnie na dziewczynę z naganą.
– Zdaję sobie sprawę, że Kalifornia nie jest bezpieczna – mówiła. – Ale na miłość boską, to nie broń dla kobiety.
Wysadzana szmaragdami rękojeść lśniła w świetle świec.
– Ten pistolet jest za duży. Kupimy ci mniejszy, dziecko, żebyś mogła nosić go dyskretnie.
– Ale wtedy będzie miał mniejszy zasięg – zaoponowała Emiliana, chociaż bez przekonania. Ciotka spojrzała na nią ze zdziwieniem.
– A po co ci duży zasięg? To ma być ostateczny środek ostrożności! Daj Boże, z odpowiednim mężem nie będziesz musiała się do niego uciekać.
Podobny los spotkał książki o fechtunku i broni białej. Don Alejandro obracał lektury w dłoniach.
– Emiliano, skąd je wzięłaś? To z naszej biblioteki? – pytał. Dziewczyna pokręciła głową.
– Pożyczyłam je. – Nie mogła spojrzeć ojcu w oczy. – Dostałam.
De la Vega ściągnął brwi.
– Od twojego nauczyciela? – spytał z przekąsem. Emiliana przytaknęła. Usłyszała, jak ciotka cmoka z dezaprobatą. Dobiegł ją szmer uwag, które wymieniła z ojcem. Coś o chamach i prostakach z wojska. Z całych sił próbowała nie słuchać.
– Wiesz, że nie zmusisz mnie, żebym o nim zapomniała – powiedziała ojcu na drugi dzień, gdy odjeżdżał, zostawiając ją w najgorszym z więzień, jakie mogła sobie wymyślić.
Don Alejandro westchnął.
– Nie chodzi o to, żebyś o nim zapomniała – odparł. – Masz poukładać sobie w głowie, z dala od jego zgubnego wpływu i słodkich słówek.
*
Monastario rozpoczął dzień od zbesztania kaprala Reyesa za przysypianie na warcie i zmieszania z błotem sierżanta Garcii za krzywo zapięty mundur. Ukradkowe spojrzenia podkomendnych mówiły to, czego kapitan sam przed sobą nie chciał przyznać: bez codziennych spotkań z Emilianą de la Vegą komendant chodził wściekły bardziej niż zwykle. Gryzła go niepewność, jaką odpowiedź dostanie od dziewczyny, gdy minie czas, o który poprosiła. Do niedawna był przekonany, że owinął ją sobie wokół palca. Tymczasem Emiliana nie pozostała ślepa na to, jak traktował mieszkańców pueblo, i zaprotestowała, gdy przestało się to zgadzać z wyznawanymi przez nią wartościami.
– Czemu sobie nie odpuścisz? – zapytał go Piña z irytującym, pełnym pobłażliwej wyższości uśmieszkiem, który, jak zapewne mu się wydawało, dobrze ukrywał. – Dlaczego nie wybierzesz sobie innej, mniej zainteresowanej dobrem społeczności kandydatki na żonę?
Monastario odburknął coś o niezrównanej pozycji de la Vegów w południowej Kalifornii, dodał, że odpuszczanie jest dla słabeuszy takich jak Piña, a na koniec łypnął jeszcze złowrogo i zaznaczył, że jego sprawy matrymonialne nie powinny prawnika obchodzić. Ale sam nie potrafił powiedzieć, dlaczego właściwie stanowczy opór Emiliany względem jego działań nie zniechęcił go do niej. Wręcz przeciwnie, señorita de la Vega zyskała w oczach kapitana nowy szacunek. Pamiętał, jak jego matka ślepo podążała za decyzjami ojca, nawet gdy były katastrofalne w skutkach dla całej rodziny. Gardził nią z tego powodu. Uważał, że gdyby była inna, gdyby tylko umiała się przeciwstawić swojemu mężowi, nie straciliby majątku.
Monastario kupował właśnie nową sakiewkę, gdy usłyszał rozmowę dwóch señorit, które oglądały materiały na sąsiednim straganie.
– Señorita Rosa, w tym kolorze będziesz wyglądać najpiękniej z nas wszystkich na najbliższym przyjęciu! – szczebiotała jedna z nich.
– Prawda? – Jasnowłosa Rosa okręciła się w miejscu. – Zwłaszcza teraz, gdy Emiliana wyjechała.
Monastario zamarł i nadstawił uszu. Towarzyszka señority Rosy też wydawała się zaskoczona wiadomością.
– Señorita Emiliana wyjechała? – W jej głosie słychać było zdziwienie.
– A tak, do ciotki w Santa Barbara – odparła señorita Rosa z wyraźną satysfakcją.
– Kiedy? – Jej rozmówczyni zadała pytanie, które bardzo chciał zadać również Monastario.
– Och, nie tak dawno. Przedwczoraj? Tak, to było przedwczoraj.
– Ciekawe, w jakim celu. – Druga señorita wyraźnie czytała komendantowi w myślach. Rosa przesunęła w palcach gładki, ciemnoróżowy materiał.
– Pewnie znaleźć sobie bogatego męża – odparła niedbale. – Widać nikt w Los Angeles nie jest wystarczająco dobry dla señority de la Vegi – dodała zjadliwie.
– Ale jak to? – spytała naiwnie jej towarzyszka. – A komendant? Przecież wszyscy widzieli, że mają się ku sobie.
– Komendant był dobry na przelotną miłostkę – orzekła Rosa pogardliwie. – Daj spokój, señorita Adela. Czy naprawdę uważasz, że don Alejandro pozwoliłby jedynej córce poślubić zwykłego wojskowego bez majątku? Emiliana też na pewno od początku zdawała sobie sprawę, że komendant nie ma co liczyć na małżeństwo z nią. Jest lekkomyślna, ale nie głupia.
– W takim razie było to dosyć okrutne z jej strony tak go zwodzić.
Rosa wzruszyła ramionami.
– Wiesz, jacy są bogacze. Choć twierdzą inaczej, interesuje ich tylko koniec własnego nosa.
– Señor comandante?
Monastario zamrugał i spojrzał na sprzedawcę, który wpatrywał się w niego z obawą i troską. Do oficera dotarło, że ściska w dłoni jedną z sakiewek tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Rozwarł palce, bez słowa rzucił kawałek skóry z powrotem na stos towaru, i odszedł w stronę garnizonu, blady z wściekłości.
Przed jego gabinetem kręcił się Gonzalez.
– Señor capitán, przesyłka dla pana! – zameldował, wręczając mu owiniętą w papier, prostokątną paczkę. Monastario zmarszczył brwi.
– Od kogo? – spytał.
– Służący od de la Vegów ją przyniósł.
Komendant zerknął na żołnierza.
– A mówił, kto z de la Vegów kazał mu ją tutaj przynieść?
Szeregowy pokręcił głową. Patrzył przy tym na dowódcę z czymś na kształt, o zgrozo, współczucia. Monastario odprawił go czym prędzej i zamknął się w swoim biurze.
W paczce były książki. Te same, które pożyczył Emilianie, żeby poszerzała także swoją wiedzę teoretyczną na temat fechtunku i broni białej. W jednej z nich tkwił nadal krótki liścik, który jej napisał, by skłonić dziewczynę do przyjścia na trening po kłótni.
Oddała mu wszystko, co od niego dostała. Bez słowa wyjaśnienia, dlaczego mu to zwraca. Kapitan wpatrywał się w książki długą chwilę. W uszach wciąż dźwięczała mu podsłuchana rozmowa dwóch dziewcząt. Doskonale rozumiał, co się właśnie stało. Był wściekły na siebie, że mimo wszystko odczuwał zaskoczenie.
Przytknął zapałkę do liścika i patrzył, jak płomień pochłania słowa, nad którymi myślał dobre pół godziny.
– Señorita, która nie jest jak każda inna – pomyślał z goryczą – okazała się dokładnie taka, jak wszystkie.
Przemowy o dobru całej społeczności i szlachetnym sercu były, zgodnie z jego przekonaniami, nic nie warte. Czas, o który poprosiła, żeby zastanowić się nad swoimi uczuciami, miał być czasem na ucieczkę z niewygodnej sytuacji. Powtarzała się Saragossa sprzed trzynastu lat. Koniec końców zawsze liczyło się to, ile masz pieniędzy. I co możesz za nie kupić. Enrique Sancheza Monastario nie stać było na miłość Emiliany de la Vegi.
*
Emiliana gryzła poduszkę, żeby nie wyć z wściekłości. Ciotka Lucia przechwyciła jej list do kapitana Monastario, trzeci w ciągu dwóch tygodni. Dziewczyna usiłowała wyjaśnić oficerowi, że jest w Santa Barbara, że nie znalazła się tu z własnej woli, i że nie wie, kiedy wróci. Nie udało jej się jednak natrafić na służącego, który zaniósłby jej wiadomość prosto do Los Angeles bez konsultacji ze swoją patroną.
– Twoja kaligrafia pozostawia trochę do życzenia – orzekła ciotka, zapoznając się z korespondencją. – Poćwiczysz ją sobie, oczywiście na czymś o wiele bardziej wartościowym niż te żałosne liściki miłosne.
Kazała Emilianie przepisywać niemiłosiernie nudne traktaty filozoficzne, nad którymi dziewczyna prawie usypiała. Zaciskała jednak zęby i robiła dobrą minę do złej gry, żyjąc nadzieją, że im szybciej spełni oczekiwania ciotki, tym prędzej wróci do domu i odzyska wolność. Ale doña Lucia wciąż nie była zadowolona.
Emiliana towarzyszyła jej przy wszystkich obowiązkach związanych z zarządzaniem hacjendą. Była przy wydawaniu dyspozycji służbie, chodziła z ciotką na zakupy. Przy każdej okazji doña Lucia krytykowała ją za nieelegancką postawę, zbyt poufały ton oraz nadmierną spontaniczność reakcji. Señorita miała wrażenie, że wszystko, co robi, robi źle. Szybko zorientowała się, że zbiera burę od ciotki za każdym razem, gdy po prostu jest sobą.
Popołudniami zmagała się z wyszywaniem i grała na fortepianie pod okiem guwernantki Ines, bezlitośnie wypominającej każdą fałszywą nutę. Wieczory spędzała na lekturze literatury odpowiedniej dla młodej kobiety, z której potem doña Lucia szczegółowo ją przepytywała. Emiliana podejrzewała, że ciotka specjalnie wybiera książki, w których czarnym charakterem okazywał się przystojny oficer.
Jedynym wybawieniem były lekcje strzelania, odbywające się raz w tygodniu. Jeśli jednak Emiliana szczególnie mocno zdenerwowała ciotkę, trening zostawał odwołany. Trzytygodniową przerwą zapłaciła za swoje trzy próby kontaktu z kapitanem. Tylko listów do ojca ciotka nie czytała. Na widok każdego innego adresata otwierała korespondencję. W ten sposób Emiliana pozbawiła się kolejnej lekcji strzelania, bo prosiła Elenę, żeby przekazała komendantowi wiadomość od niej.
Każdej nocy señorita padała wyczerpana na łóżko. Przewracała się jednak długo z boku na bok, nie mogąc zasnąć z frustracji i złości. Czuła, że traci czas na rzeczy, których nienawidzi, zaniedbując umiejętności szlifowane z Monastario. Jednocześnie myślała jaśniej, niż kiedykolwiek wcześniej, i zgodnie z wolą ojca układała sobie w głowie, choć w sposób zupełnie inny, niż don Alejandro by sobie tego życzył. Rozumiała już, dlaczego spośród wszystkich mężczyzn wybrała właśnie komendanta. On jeden pozwolił jej być sobą.
*
Monastario wychodził właśnie z tawerny, gdy podszedł do niego Torres. Za jego plecami czaił się de la Vega, jak zwykle z groźnie ściągniętymi brwiami.
– Czy oni zawsze muszą chodzić stadami? – pomyślał z rozdrażnieniem kapitan.
– Panie komendancie, dobrze, że pana widzę – zagaił don Nacho przyjaznym tonem. – Właśnie wróciłem z Monterey i chciałem skorygować dane dotyczące mojego majątku. Czy ma pan teraz chwilę?
Monastario zmarszczył czoło. Nie uszło jego uwadze, że siedzący przy najbliższych stolikach zaczęli przysłuchiwać się rozmowie.
– Sugeruje pan, don Nacho, że moje dane są błędne?
Torres rozłożył ręce.
– Cóż, na obecną chwilę tak. Może nie tyle błędne, ile przestarzałe. Widzi pan, señor comandante, kupiłem w Monterey ziemię.
– Kupił pan ziemię – powtórzył kapitan, jeszcze nie rozumiejąc. Kąciki ust de la Vegi wyginały się w triumfalnym uśmiechu, donowie przy stoliku po prawej wymieniali porozumiewawcze spojrzenia.
– Tak, tę, która przeszła na własność królestwa Hiszpanii po tym, jak skazał pan nieszczęsnego Carlosa na karne prace w kopalni – wyjaśnił Torres uprzejmie. – Mam przy sobie odpowiednie dokumenty od gubernatora, a akt własności dostanę, jak tylko wicekról powróci do Kalifornii.
Donowie przy stoliku po prawej uśmiechali się do siebie bardzo niedyskretnie. Monastario przymknął oczy i potarł nasadę nosa.
– Dlaczego, u licha, pojechał pan aż do Monterey, zamiast przyjść do mnie? – zapytał, chociaż dobrze znał odpowiedź.
– Miałem tam akurat kilka pilnych spraw, więc pomyślałem, że załatwię przy okazji i tę. – Torres uśmiechnął się dobrodusznie. – Bez pośredników, żeby nie zawracać panu głowy.
Vaqueros po lewej zarechotali. Monastario nie wierzył własnym uszom. Docierało do niego, że obawiał się zupełnie nie tych ludzi, co potrzeba. Najpierw wpatrzona w niego Emiliana z tą swoją obrzydliwą sprawiedliwością, teraz najłagodniejszy, najbardziej uprzejmy z haciendados!
– Bardzo to miłe z pańskiej strony – warknął – że zawrócił pan głowę gubernatorowi zamiast mnie!
Torres pozostał niewzruszony.
– Jesteśmy z gubernatorem w przyjaznych stosunkach, moja wizyta była więc w połowie towarzyska – odparł pogodnym tonem. – Porozmawialiśmy sobie co nieco o sytuacji w Los Angeles – dodał niewinnie.
Monastario zmrużył oczy.
– Ach tak? W takim razie na pewno już pan wie, że i ja pozostaję z gubernatorem w przyjaźni.
De la Vega chrząknął.
– Ciekawe, jak długo – rzucił zjadliwie.
– Co pan próbuje powiedzieć, don Alejandro? – zapytał zimno komendant. Stary ranchero skrzyżował ramiona na piersi.
– Na pewno zdaje pan sobie sprawę, kapitanie, że jest kwestią czasu, aż gubernator dowie się o pana poczynaniach w naszym pueblo.
Monastario postąpił krok w jego stronę.
– A pan zapewne zdaje sobie sprawę, że to nie jest wasze pueblo – wycedził. Donowie i vaqueros po obu stronach karczmy zamilkli. W całej sali jadalnej panowała cisza, jak makiem zasiał. Komendant wyprostował się i triumfalnie powiódł wzrokiem po wszystkich obecnych. – Los Angeles należy do króla, w którego imieniu władzę sprawuję ja. Bez względu na to, czy wam się to, señores, podoba, czy nie. Nie wątpię, że sierżant Garcia pozwalał wam tutaj na wszystko. Jeśli ktoś się jeszcze nie zorientował, że te czasy minęły bezpowrotnie, jest naiwnym głupcem. Gubernator i prawo są po mojej stronie. Przekona się o tym każdy, kto spróbuje się na mnie poskarżyć.
Vaqueros pomrukiwali do siebie groźnie, ale żaden nie odważył się głośniej odezwać. Donowie wymieniali między sobą zaniepokojone spojrzenia, zerkając na de la Vegę i Torresa jak na przywódców. Monastario odwrócił się na pięcie i wyszedł z tawerny.
*
Siedzieli we dwóch przy stoliku. Po wyjściu komendanta i jego niemalże wojennej deklaracji w karczmie panowało jeszcze przez jakiś czas wzburzenie, które powoli przerodziło się w dyskusje prowadzone półgłosem przy oddzielnych stołach, w mniejszych grupach.
– No cóż, to stawia sprawę jasno – odezwał się don Alejandro. – Mówiłem od początku, że to łajdak i łotr o kamiennym sercu.
– Ale nie kłamał w kwestii przyjaźni z gubernatorem – powiedział don Nacho. – W odpowiedzi na moje obawy, że Monastario próbuje wprowadzić wojskową dyktaturę, usłyszałem tylko, że, cytuję, „Enrique jest jeszcze młody i trudno przychodzi mu zaufanie”. „Enrique”, rozumiesz? Gubernator traktuje Monastario jak syna!
De la Vega prychnął pogardliwie.
– Po kiego czorta w takim razie przysłał go do nas? Mógł go ożenić ze swoją córką i zostawić w Monterey!
– A propos córek i ożenków. – Torres spojrzał na przyjaciela uważnie. – Jak długo planujesz trzymać Emilianę w Santa Barbara?
Alejandro westchnął.
– Tak długo, jak to będzie konieczne. Ufam w tej kwestii doni Lucii. To ona zadecyduje, kiedy Emiliana będzie na tyle… ułożona, by móc ją ponownie wprowadzić do towarzystwa. Najchętniej trzymałbym ją tam, dopóki nie pozbędziemy się łajdaka z Los Angeles.
Don Nacho napił się wina.
– Krążą plotki, że wywiozłeś ją tam, żeby znalazła sobie bogatego męża. Ludzie śmieją się za plecami Monastario, że to od początku był tylko przelotny romans zamożnej, znudzonej señority.
De la Vega wpatrywał się w swoją szklankę z winem.
– Emilianie by się to nie spodobało – powiedział w końcu. – Moja córka nie jest taka. To dobra i uczciwa dziewczyna. Ona naprawdę widziała w tym łotrze jakąś jasną stronę, której nikt poza nią nie dostrzegał.
Torres położył mu dłoń na ramieniu.
– Wiem o tym, amigo. Ale tak jest lepiej, prawda? Monastario nie powinien się dowiedzieć, że wywiozłeś Emilianę do ciotki wbrew jej woli.
– Ma bez niego spokój i może przemyśleć swoje zachowanie. No i nie boję się, że ucieknie z nim i narobi głupstw. Ale mimo wszystko… – Alejandro urwał, zasępił się i przygryzł wargę. – Ach, gdyby tylko Diego tu był! – Uderzył bezsilnie pięścią w stół. – On by wiedział, co robić.
Na drugi dzień rozeszła się wieść, że każdy, kto wjeżdża i wyjeżdża z Los Angeles, musi zameldować komendantowi swoją godność i cel wizyty. Innymi słowy, podróżni, bez wyjątku, potrzebowali na podróż pozwolenia. Alcalde rozkładał ręce, bo licenciado Piña wynalazł przepis, który pozwalał Monastario przedsięwziąć tak drastyczne środki. Donowie szemrali między sobą, ale żaden nie był w stanie nic zrobić. Alejandro de la Vega usiadł do biurka ze zdeterminowaną miną.
Drogi synu, napisał. Z ciężkim sercem proszę cię, żebyś przerwał studia i powrócił do domu. Wyniknęły sprawy, z którymi nie potrafię sobie poradzić.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 3. Jedna i pół maski mniej
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 2. Trudne rozmowy
- Serce nie sługa – Rozdział 13. Pat
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 1. Prawdziwa dama
- Serce nie sługa – Rozdział 12. Farsa
- Serce nie sługa – Rozdział 11. Negocjacje
- Serce nie sługa – Rozdział 10. Gdzie serce twoje
- Serce nie sługa – Rozdział 6. Bardzo krótkie zaręczyny
- Serce nie sługa – Rozdział 9. Wyścig po skarb
- Serce nie sługa – Rozdział 5. Cienie przeszłości
- Serce nie sługa – Rozdział 8. Niespodziewane komplikacje
- Serce nie sługa – Rozdział 4. Straszny człowiek
- Serce nie sługa – Rozdział 7. Poszukiwacze skarbu
- Serce nie sługa – Rozdział 3: Dwóch zalotników
- Serce nie sługa – rozdział 1: Nowy komendant
- Serce nie sługa – Rozdział 2: Komendant przystępuje do działania