Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 2

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
To, co było kiedyś, zapomniane czy pamiętane, czasem może zmienić to, co będzie. Ósma część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Rozdział 2. Powrót syna marnotrawnego

Don zaniemówił, widząc, kto wysiada z powozu.

– Mercedes? Mercedes Sanchez? Jakim cudem?

– Mercedes Villero, Alejandro. – Señora machnięciem ręki zbyła jego zaskoczenie. – Wróciłam do panieńskiego nazwiska, kiedy… – urwała. – To długa historia. Bardzo długa. Nie do opowiadania na progu domu…

, wybacz mi, Mercedes! Ależ wejdź, proszę, wejdź!

Tym razem sjesta w hacjendzie de la Vegów była sjestą tylko z nazwy. Señora Mercedes mówiła niemal przez cały czas, wspominając wraz z don czasy, gdy służył w królewskim wojsku i stacjonował w Hiszpanii, a właściwie te miesiące, kiedy przebywał w Madrycie.

– Musisz wiedzieć, Diego – wyjaśniała roześmiana – że to była taka nasza cicha rywalizacja. Między przyjaciółkami, rzecz jasna. Och, oczywiście, że byłyśmy bardzo poprawne w swoim zachowaniu, żadnych schadzek czy innych takich, ale… każda z nas starała się udowodnić, że przyciągnie więcej męskich spojrzeń. A twój ojciec był wtedy chyba najprzystojniejszą partią w Madrycie. Uprzejmy, odważny, ceniony przez dowódców… Czegóż chcieć więcej? Nawet moja matka po cichu pochwalała moje starania. Miała nadzieję, że zostaniesz generałem, Alejandro. Wyobrażasz to sobie? Siebie w generalskim mundurze i mnie, jako panią generałową?

– Nie przyszło mi to na myśl, Mercedes…

– Och, oczywiście, że ci nie przyszło. Bo zanim się obejrzałam, nie widziałeś już nikogo poza Felicidad. – Señora Mercedes westchnęła teatralnie. – I tak przegrałam.

Diego i don uśmiechnęli się słabo, też zmusiła się do uśmiechu. Przez moment atmosfera w salonie wydawała się zastygać. Mercedes rozejrzała się ze zdziwieniem. Nim jednak zdążyła coś powiedzieć, ktoś załomotał do drzwi.

– Co was sprowadza, sierżancie? – zdziwił się starszy de la Vega, gdy Pablo wprowadził Mendozę do salonu.

– Jesteście potrzebni w pueblo, don Alejandro. Alcalde prosi, byście przyjechali jak najszybciej.

– A to dlaczego?

– Czemuż to Ignacio potrzebuje mojego ojca? – spytał Diego.

– Jeden z ludzi, którzy dziś przyjechali, przedstawił się jako Gregorio Segovia – wyjaśnił sierżant.

Dios mio – westchnął don Alejandro. – Diego, jedziesz ze mną?

– Jadę.

– Co się stało? Dlaczego to takie ważne? – zainteresowała się señora.

– Mercedes, czy ten człowiek jechał razem z tobą?

– Tak…

– W takim razie wybacz, ale będę cię prosił, byś pojechała z nami. W tej sprawie nie możemy mieć wątpliwości.

– Ale…

Don nie słuchał dłużej.

– Sierżancie, ruszamy, jak tylko Pablo przygotuje powóz. Na razie usiądźcie i napijcie się. I opowiedzcie, jak to się stało, że Gregorio Segovia pojawił się w Los Angeles.

Sierżantowi Mendozie nie trzeba było powtarzać zaproszenia do poczęstunku. Usiadł wygodnie i zajął się zawartością kieliszka, wzdychając z zadowoleniem. Nie ociągał się także z udzieleniem wyjaśnień.

Gregorio Segovia, jak się okazało, był tym podróżnym, który odmówił zapłacenia podatku ściąganego od przejezdnych. Nie wyjaśnił powodu swojego uporu, lecz protestował tak głośno i tak długo, że wreszcie de Soto zdecydował, że porozmawia z krnąbrnym aresztantem. Ku zaskoczeniu alcalde okazało się, że przybysz nie chce płacić, bo uważa siebie za mieszkańca Los Angeles, nie gościa. Jest synem don Roberto Segovii i właśnie wrócił do swego rodzinnego domu, by objąć schedę po ojcu. Z tego powodu alcalde wezwał do kilku najbliżej mieszkających , by potwierdzili tożsamość przybyłego.

X X X

Jak uprzedzał Mendoza, de Soto czekał w gabinecie. Mniemany Segovia siedział na krześle w kącie pomieszczenia, sprawiając wrażenie trochę znużonego, ale pełnego nadziei.

Don Alejandro… – De Soto nie ruszył się zza biurka – czy możecie potwierdzić, że ten człowiek jest synem don Roberto Segovii i posiadaczem ziemi w rejonie Los Angeles?

– Nie mogę – odpowiedział starszy de la Vega.

– Co?! – Mężczyzna poderwał się ze swego miejsca.

– Nie mogę potwierdzić tożsamości tego człowieka i nie mogę zaprzeczyć temu, co on mówi – wyjaśnił chłodno don Alejandro. – Od czterech lat ziemia i inny dobytek Roberto Segovii są pod moją kuratelą. Nie wolno mi zaświadczać o tożsamości kogokolwiek, kto twierdzi, że jest synem ich właściciela. To kwestia prawa, nie mojej woli.

De Soto potarł brodę w namyśle.

– A nieoficjalnie?

– Także nie mogę. Póki nie potwierdzą tego inni , ja nie mogę powiedzieć choćby słowa. Ani Diego, jeśli chcecie jego zapytać, alcalde.

– Nie rozumiem, po co ja musiałam tu przyjechać – odezwała się nieoczekiwanie señora Mercedes. – Skoro ten Segovia jest synem któregoś z tutejszych mieszkańców…

– Mercedes, czy kiedykolwiek słyszałaś, po co ten człowiek jedzie do Los Angeles? – odpowiedział jej pytaniem don Alejandro.

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 13

Señora Villero zastanowiła się głęboko. Prawdopodobny Segovia przyglądał się jej w napięciu.

– Razem wsiedliśmy na statek do Monterey – powiedziała wreszcie. – Mówił, że jedzie po spadek po ojcu. Że byli od dawna skłóceni, że otrzymał list, w którym ojciec prosi go o możliwie najszybszy powrót do domu i że był już w Meksyku, gdy dowiedział się, że jego ojciec nie żyje.

– I, jak widać, przyjechałem! – Przybysz włączył się do rozmowy. – Lecz nie mogę powiedzieć, by to miało sens, skoro wszyscy odmawiają mi mojego dziedzictwa!

– Niczego jeszcze wam nie odmówiliśmy – zauważył chłodno alcalde. – Mówicie o liście ojca, który prosi o szybki powrót, a zjawiacie się cztery lata po jego śmierci. Już samo to budzi podejrzenia.

– Jeśli czymś tu zawiniłem, to tylko głupim buntem młodzika i swoją pamiętliwością. Wiecie przecież – mężczyzna zwrócił się do don Alejandro – że obaj z ojcem byliśmy uparci. Cztery lata trwało, nim zdecydowałem, że jednak wrócę… – Na moment spuścił wzrok, a gdy się znów odezwał, mówił znacznie ciszej. – Nie chciałbym wyjaśniać, co spowodowało, że zmieniłem zdanie, ale przysięgam, że modliłem się wtedy, by ojciec był jeszcze wśród żywych. Byśmy mogli się pojednać…

Przez chwilę panowała cisza. Przerwał ją de Soto, najwyraźniej niewrażliwy na wyznanie przybysza.

– Więc zjawiliście się tutaj – stwierdził – uzbrojeni jedynie w papier zaświadczający o waszej tożsamości, a w dodatku człowiek, który mógłby potwierdzić, że jesteście tym, za kogo się podajecie, ma usta zamknięte miejscowym zwyczajem!

Mniemany Gregorio poderwał się z krzesła, ale nim zdążył się odezwać, przemówił starszy de la Vega.

, proszę, uspokójcie się – powiedział don Alejandro. – Wierzę, że jesteście zmęczeni i zirytowani tym wszystkim, ale ze względu na pamięć don Roberto nie możemy przekazać wam jego ziemi bez sprawdzenia, czy oddajemy ją naprawdę w ręce jego syna. To nie jest wielki majątek, lecz popełnilibyśmy błąd. Inni są już w drodze. Oni będą mogli potwierdzić, czy też zaprzeczyć, kim jest nasz gość.

– Rozumiem to – odparł mężczyzna. – Lecz to nie zmienia faktu mojej irytacji. Wpierw ten podatek, teraz to sprawdzanie…

De Soto wstał i wyszedł zza biurka.

– Ten podatek – zaczął – na który tak narzekacie, ma na celu naprawienie drogi – oznajmił chłodno. – Bez przejezdnych traktów nie będzie możliwy dalszy rozwój naszego pueblo, więc weźcie to pod uwagę, skoro zdecydowaliście się wrócić do waszego domu.

– Tego nie powiedziałem, alcalde. Jeszcze nie zdecydowałem, czy tu pozostanę, czy też sprzedam te ziemie i wyjadę. Do tej pory wiązałem swoje nadzieje bardziej z Madrytem, niż Kalifornią.

Alcalde zacisnął wargi.

– Z Madrytem swoje nadzieje wiąże wielu ludzi. Także tutaj – odparł. – Możecie być tego pewni.

Stojący koło okna Diego zauważył, że przed gabinetem alcalde zatrzymują się konie.

Don Hernando i don Alfredo przyjechali – oznajmił, bez zwracania się do konkretnej osoby.

De Soto popatrzył na niego ponuro, jakby nie spodziewał się, że dwaj zjawią się tak prędko. Sam przybysz nie zareagował.

Teraz sprawy potoczyły się szybko. Sygnet i kilka listów, jakie przedłożył mężczyzna, zostały starannie obejrzane i uznane za prawdziwe. Escobedo i da Silva zaczęli zadawać przybyłemu pytania, na jakie mógł odpowiedzieć, ich zdaniem, tylko prawdziwy Gregorio. Przybysz mówił raz szybko i pewnie, a raz z wahaniem, całkiem tak, jak mógł to czynić ktoś, kto przez ostatnie dwadzieścia lat nie był w rodzinnych stronach, a opuścił je jako podrostek. Mówił też o powodach swego odejścia z domu i latach spędzonych na wędrówkach po świecie. Señora Mercedes przysłuchiwała się temu i sama potwierdzała niektóre elementy jego opowieści. Wreszcie, gdy wszystkim już zaschło w gardłach, sierżant przyniósł z gospody dzbanek wina. Gdy przybysz sięgnął po kubek lewą ręką, Diego odchrząknął.

, czy możecie napisać kilka słów? – zapytał.

– Dlaczegóż by nie? Jeśli mogę prosić o papier, pióro i atrament…

uprzedził rozkaz de Soto i położył żądane przedmioty na stole. Mężczyzna sięgnął po pióro i…

– Wy jesteście Gregorio Segovia – odezwał się don Escobedo z satysfakcją w głosie.

– Jesteście pewni? – spytał de Soto.

– Tak. Mieliście doskonały pomysł, don Diego, z tym pisaniem. Mogliśmy od tego zacząć…

– Nie rozumiem… – De Soto gniewnie ściągnął brwi.

Don Escobedo chce powiedzieć, że potwierdziłem, kim jestem, bo piszę lewą ręką. Pamiętam, jak to dziwiło wszystkich w pueblo – wyjaśnił Segovia.

– To prawda! – zaśmiał się don Alfredo. – Kilku nawet zabraniało swoim dzieciom bawić się w waszym towarzystwie, by nie nabrały tego nawyku. Nie było potem nikogo, kto by potrafił dokonać tej sztuki. Witaj w domu, Gregorio!

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 39

Wyciągnął rękę, a mężczyzna odłożył pióro i przyjął uścisk. Podobnie postąpili don Escobedo i Diego.

Alcalde pokręcił tylko głową, widząc to powitanie.

– A więc? – spytał z ledwie wyczuwalną irytacją. – Jaka ma być jeszcze moja rola?

– Musicie potwierdzić, że przekazuję don Gregorio jego dziedzictwo – odparł don Alejandro. – Przywiozę księgi i rozliczenia…

– Nie dziś. Już dosyć czasu straciłem na wasze sprawy – odburknął de Soto.

– W takim razie odłożymy to do jutra – zgodził się don Alejandro. – Gregorio, niestety, po tych czterech latach wasz dom nie jest w najlepszym stanie…

– Wynająłem już pokój w gospodzie – przerwał pospiesznie Segovia. – Przenocuję tam i jutro poproszę was o wprowadzenie mnie w tajniki gospodarstwa.

Wymieniając grzeczności ruszyli do drzwi. wychodził jako ostatni. W progu zawahał się jeszcze i odwrócił w stronę alcalde, jakby chcąc coś powiedzieć, ale de Soto już był w drzwiach do swej sypialni.

Gregorio Segovia nie tylko wynajął pokój w gospodzie, ale i zaprosił przyjaciół ojca na wspólny posiłek. Chciał się dowiedzieć jak najszybciej i jak najwięcej o tym, co się działo w podczas jego nieobecności, a jeszcze bardziej dowiedzieć się, co działo się z jego ojcem. Don Escobedo i don Alfredo da Silva z przyjemnością spełniali jego życzenie, ale don chciał odwieźć do hacjendy zmęczoną señorę Mercedes. Gregorio był odrobinę rozczarowany. Bądź, co bądź, jego ojciec przybył w okolice późniejszego pueblo z ojcem don i młody Segovia nie ukrywał, że właśnie na wspomnienia de la Vegi liczy najbardziej. Diego wybawił ojca z kłopotu, stwierdzając, że w takim razie on odwiezie señorę Villero. Poprosił tylko, by Gregorio zajrzał następnego dnia do jego biura i wspólnie z nim napisał krótki artykuł do najbliższego wydania Guardiana.

X X X

To było sympatyczne spotkanie i don wrócił do domu dopiero późno wieczorem, wiedząc, że będzie musiał jeszcze przygotować na jutro księgi gospodarcze Segovii. Ku swemu zaskoczeniu spostrzegł Diego siedzącego przy biurku.

– Zliczyłeś księgi?

– Nie inaczej – uśmiechnął się młody de la Vega. – Pomyślałem, że wolałbyś uniknąć podliczania ich po kilku kubkach wina.

– I kto to mówi? Tak nisko oceniasz moją wytrzymałość?

Diego tylko się zaśmiał.

– Ojcze, ojcze… Miałeś dzień pełen wrażeń… Lepiej, że cię wyręczyłem, przynajmniej w tym jednym.

– Racja, wrażenia… – Don usiadł w fotelu. – A gdzie nasze panie?

– Śpią już. Były zbyt zmęczone, by wytrwać tak późno w noc.

– To dobrze. – Starszy de la Vega nieoczekiwanie spoważniał. – Diego…

– Tak?

– Co sądzisz o tym Segovii?

– O nim? Nie o señorze Mercedes?

– O nią też chciałem cię zapytać. Tylko…

– Tylko obawiasz się mojej oceny?

– Tak… Tak i nie. – Don potarł dłonią czoło. – Cieszę się, że ją zobaczyłem. Nie będę ukrywał, że czułem do niej sporo sympatii i… Miała rację. Gdybym nie spotkał Felicidad, to może, może… Ale moje uczucia nie zmieniają tego, że zacząłem się zastanawiać, czemu zdecydowała się przyjechać do Kalifornii.

Diego wzruszył ramionami.

– Nie wiemy, jak ułożyło się jej życie – powiedział. – W Europie niedawno skończyła się wojna. Może z jakiegoś powodu nie mogła zostać w Hiszpanii… Albo chciała stamtąd wyjechać… Bardzo się pomylę, jeśli powiem, że pewnie nie tylko ty byłeś jej przyjacielem?

– A to skąd wiesz?

– Przecież byłem w Madrycie – zaśmiał się Diego. – Może miałem mało znajomych, ale z kilkoma osobami wciąż wymieniam listy. Ty zresztą też. Być może señora Mercedes od nich dowiedziała się, że wróciłeś do Kalifornii…

– To wiedziała od początku – przerwał mu ojciec.

– Ale musiała się upewnić, że jeszcze tu mieszkasz. No i że matka nie żyje, bo jakoś nie wyobrażam sobie, by była tak bezpośrednia, gdyby było inaczej. Zresztą, cokolwiek by ją tu sprowadzało, poczekamy, to się dowiemy. Segovia to inna sprawa.

– To znaczy?

– Nie pamiętam go. Byłem zbyt mały, kiedy zniknął. Ale jeśli ty przychodzisz porozmawiać o nim, ojcze, i to inaczej, niż wspominając zbieg okoliczności, to znaczy, że coś nie jest w porządku.

– Owszem. – Don Alejandro potarł czoło po raz kolejny. – Może to tylko rojenia starego człowieka, który wypił odrobinę za dużo wina, ale…

– Ale?

– Ale nie potrafię dostrzec w tym mężczyźnie podobieństwa do Roberto.

Diego przechylił się do przodu, z natężeniem wpatrując się w ojca.

– Nie jest podobny?

– Tak i nie. Ogólne podobieństwo… Och, to takie trudne do wysłowienia! – Starszy de la Vega machnął ręką, zirytowany. – Chyba ty czułeś coś takiego przy tym Delgado. Gdzie nie spojrzysz, wszystko jest w porządku, ale wiesz, że nie jest.

– Dokładnie tak. Listy…

– Są prawdziwe. Mogę je porównać z zapiskami Roberto. Wiem zresztą, że wielokrotnie pisał do syna, prosząc go, by wracał.

READ  Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 7

– Sygnet…

– Też prawdziwy. Kiedyś w pojedynku szpada niemal odcięła Roberto palce. Ocalały, bo ostrze zatrzymało się właśnie na sygnecie. Nadal można dostrzec na nim rysę po tym zdarzeniu. Wiem też, że na kilka tygodni przed śmiercią wysłał go do Monterey, do prawnika. Liczył, że Gregorio tam się zgłosi.

– Więc to też prawdziwe… Ale to są przedmioty. A on sam?

– Właśnie. Wiesz, Roberto był dla mnie i dla Alfonso – Diego ściągnął brwi, słysząc, że ojciec wspomina tragicznie zmarłego brata – kimś takim, jak ty dla Felipe. Starszym bratem, nauczycielem… Ożenił się późno, zresztą żona zaraz zmarła, a on przywiózł do syna, małego Gregorio.

– Skąd?

– Z misji w Santa Barbara. Z jakiegoś powodu jego żona nie chciała stamtąd wyjeżdżać. Wiem, do czego zmierzasz, Diego, ale jakoś nikt nigdy nie zastanowił się nad tym. Może nie chcieliśmy wtedy czegoś się dowiedzieć… W końcu chłopak miał tak ciemne oczy… – Starszy pokręcił z namysłem głową. – Wiesz… Wtedy jakoś było tu inaczej. Zdarzały się napady, Indian było znacznie więcej, odnoszono się do nich bardziej… bardziej pogardliwie. Więc z szacunku dla Roberto Segovii nikt głośno nie zadał mu pytania o matkę chłopca. No i nikt nie wątpił, że Gregorio jest jego synem. Byli bardzo, naprawdę bardzo podobni. Jak podrósł, to było jeszcze bardziej widoczne. Mieli takie same gesty…

– A teraz?

– Nadal są takie same. – Don Alejandro machnął ręką w niedookreślonym geście. – Takie same, a jednocześnie inne. Rozumiesz coś z tego, Diego? Bo ja tylko wiem, że coś jest nie w porządku.

Młody de la Vega pokręcił powoli głową.

– To za mało przed jutrzejszym dniem.

– Właśnie dlatego przyszedłem do ciebie…

– Rozumiem… Ojcze, chciałbym pomóc, ale teraz nie można nic zrobić. Udowodnił, że jest Gregorio Segovią, a my uznaliśmy to przed alcalde. I nie mamy dowodów, że jest inaczej.

– Więc mam mu oddać majątek Roberto? Nawet jeśli to oszust, albo jeszcze gorzej?

Diego pochylił się w fotelu.

– Jeśli się mylisz… – Uniósł rękę, powstrzymując protest ojca. – Jeśli się mylisz i to jest Gregorio, wszystko będzie w najlepszym porządku. Wrócił syn marnotrawny i będzie żył długo i szczęśliwie.

– A jeśli nie? Jeśli to nie tylko moje urojenia?

– Dobytek Segovii to ziemia. No i stado, które do tej pory pasło się na naszych łąkach. Nawet jeśli je dostanie, nie zabierze ze sobą.

– Może sprzedać.

– A wtedy my możemy je wykupić. Może być też tak… – głos Diego złagodniał – że on ma powody, by się ukryć w naszym pueblo. I nawet jeśli nie jest to Gregorio, będzie dbał o schedę don Roberto.

– Ukryć? Więc mamy tu ukrywać kogoś, kto być może jest mordercą?

– Dopóki nie dowiedziemy mu winy. Może z innego powodu zdecydował się zastąpić młodego Segovię.

– Racja… – Ojciec osunął się w fotelu. Po chwili wyprostował się energicznie. – Powiedziałeś, że zamknąłeś księgi?

– Tak. Stado jest znakowane oddzielnie, więc odesłanie mu bydła nie będzie większym problemem. Trzy dni pracy i wszystko będzie na nowym miejscu.

– To dobrze – westchnął don Alejandro. – To bardzo dobrze…

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 1Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 3 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

ceriabet online

slot bet 200

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/

judi bola terpercaya