Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 18

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Pueblo bez alcalde jest jak opuszczony dom... Przynajmniej dla niektórych. Tutaj można robić wszystko i nie przejmować się mieszkańcami. Chyba, że mają obrońcę. Szósta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 18. Rozprawa

Na wierzycieli señora Pereiry w oczekiwały tłumy. Gospoda doñi Victorii była oblężona. Jej właścicielka szybko zarządziła wystawienie dodatkowych stołów na werandę i obok niej, na ziemię, i urządzenie na zewnątrz dodatkowego baru z winem i napojami, by ułatwić oczekiwanie wszystkim zainteresowanym. Zebrali się tam caballeros, którzy znali Jose Pereirę i prowadzili z nim wspólne interesy, a teraz chcieli wyjaśnić zagadkę jego śmierci. Razem z nimi przybyli też vaqueros i peoni, bo pogłoski o bandzie, jaka przyczyniła się do śmierci Pereiry i porwała Flor, rozeszły się już po okolicy i nikt nie wiedział, czy nie trzeba będzie spodziewać się walki. Z tego też powodu, pomimo nalegań señora Cristobala, sierżant Mendoza nie rozesłał tego dnia patroli. Żołnierze byli potrzebni na miejscu, w Los Angeles.

Było już blisko południa, gdy kilku chłopców bawiących się przed bramą pueblo wbiegło na plac, krzycząc, że jadą obcy. Rzeczywiście dwóch jeźdźców zjawiło się zaraz za nimi i skierowało wprost do biura alcalde.

Señores… – Sierżant Mendoza czekał na nich przed drzwiami.

– Sierżancie… – Skłonił się w odpowiedzi jeden z przybyłych.

– Czy odnaleźliście tę dziewczynę? – rzucił pytanie drugi z przybyszy.

– Nie, señor – odparł sierżant. Mężczyzna skrzywił się, niezadowolony, ale nim coś powiedział, jego towarzysz rozejrzał się dookoła.

– Co tu dziś taki ruch? – zapytał.

Caballeros dowiedzieli się o śmierci Jose Pereiry, señores – odparł Mendoza, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie. – Chcą wykupić od was weksle, señores.

Dwaj mężczyźni spojrzeli na siebie. Widać było, że zaskoczył i zaniepokoił ich obrót sytuacji. W tej samej chwili señor Delgado wyszedł na zewnątrz i można było dostrzec, jak przybysze oddychają z ulgą.

– Sierżancie, zwołajcie caballeros – polecił. – Skoro chcą wykupywać weksle, załatwmy tę sprawę jak najszybciej. Musicie jeszcze potem rozstrzygnąć sprawę tych zatrzymanych.

Si, señor. Señores, chodźmy do gospody.

– Jak to, do gospody?

– Gabinet jest za mały, by pomieścić caballeros – odparł pokornie Mendoza. – Wszyscy czekają w gospodzie.

Delgado skrzywił się wyraźnie, ale ruszył wraz z przybyłymi i sierżantem przez plac. Mała grupka natychmiast przyciągnęła spojrzenia zebranych. Wszczęło się niewielkie poruszenie, gdy ludzie stojący dalej też podążyli w stronę werandy gospody.

Matteo Ramirez, siedzący wygodnie w kącie sali, aż uniósł brwi z zaskoczenia, gdy zobaczył wchodzących.

– Proszę, proszę – mruknął cicho do Diego de la Vegi. – Kuzynek Flor w całej okazałości. Jeśli miałem jakieś wątpliwości, to wybaczcie mi, señor, ale właśnie się one rozwiały.

– A więc robimy tak, jak się umówiliśmy, señor. – Diego skinął głową.

Señores, witam w gospodzie Los Angeles – odezwała się stojąca za barem Victoria. – Czy zechcecie się czegoś napić?

No, gracias – burknął jeden z mężczyzn. – Dowiedziałem się – podniósł głos – że ktoś chce wykupić weksle zmarłego Jose Pereiry.

– Owszem, chcemy. – Don Alejandro podniósł się zza stołu.

– Wy jesteście…?

– Alejandro de la Vega. Partner handlowy Jose Pereiry.

– A więc? Ile dacie za te weksle?

– Spokojnie, señor… – Don Alejandro odsunął stołek. – Usiądźcie. Wy, sierżancie, także.

Gracias, don Alejandro – odparł Mendoza i przesunął się w stronę stołu. Przybysze i Delgado nie byli tym ucieszeni.

Don Alejandro – odezwał się señor Cristobal. – Czy to konieczne?

– Jose Pereira był właścicielem wielkiej hacjendy i dochodowych stad – odpowiedział starszy caballero. – Jeśli, jak się dowiedzieliśmy, popełnił samobójstwo z powodu tych weksli, to ich wartość musiała przekroczyć wartość jego majątku. A zatem, by je wykupić, trzeba więcej niż ja sam posiadam. My wszyscy… – De la Vega zatoczył dłonią łuk po sali, wskazując zebranych w niej caballeros. – Jesteśmy tu w sprawie tego wykupu.

Argumentacja wyraźnie przekonała señora Delgado, bo wysłannik gubernatora usiadł na jednym z wolnych miejsc i wskazał dwa inne pozostałym. Widząc jego gest, Diego zacisnął wargi. W tej chwili miał już pewność, że to Delgado rozkazywał tej dwójce.

Jeden z mężczyzn otworzył pugilares wypełniony zapisanymi kwitami. Wyjął część z nich i rozłożył na stole.

– Oto weksle, jakie Jose Pereira wystawił przez ostatnie dwa lata, señores – oznajmił. – Gdyby nie konieczność, nie przynaglalibyśmy go do ich spłaty.

– Diego… – Don Alejandro odwrócił się od stołu.

– Tak, ojcze?

– Możesz usiąść tu i zsumować kwoty?

– Tak, ojcze.

Diego siadł w rogu stołu, z piórem w ręku. Zaczął spisywać powoli daty i kwoty z kolejnych weksli. Caballeros stłoczyli się dookoła stołu, stając za plecami de la Vegów, Delgado i wierzycieli.

– Po co to? – Jeden z przybyszy nie wytrzymał, gdy Diego po raz kolejny sprawdzał datę wypisanego weksla.

– Musimy mieć pewność – oświadczył nagle don Escobedo.

– Słucham?

– Problem jest w tym, señores – powiedział łagodnym tonem don Alejandro – że Jose Pereira był nam znany z tego, że nie wystawiał weksli.

Wydawało się, że spokojny głos starszego caballero zmroził atmosferę. Dwóch przybyszy rozejrzało się dookoła z nagłym popłochem. Wydawało się, że dopiero teraz dostrzegli, że są otoczeni przez niezbyt przyjaźnie nastawionych do nich ludzi.

– Ależ to nonsens, don Alejandro – interweniował Delgado. – To, że nie podpisywał weksli wobec was, caballeros z Los Angeles, nie oznacza, że nigdy tego nie robił.

– Tym niemniej sytuacja jest… niezwykła – odpowiedział don Alejandro. – Dlatego jesteśmy ostrożni. Tu chodzi o zbyt wielkie pieniądze.

– W takim razie, jeśli wątpicie w naszą uczciwość, nie kupujcie tych weksli – warknął mężczyzna. – Oddajcie nam je i powiedzcie, gdzie można znaleźć córkę tego oszusta.

Caballeros, a liczykrupy – burknął pod nosem drugi. Przez salę przebiegł cichy szmer, gdy zebrani dosłyszeli obelgę.

Señores, señores… – Diego uniósł dłonie znad rachunków w daremnej próbie uspokojenia zebranych.

– Zaszliśmy za daleko – wtrącił się Delgado. – Señor, nie obrażajcie tu obecnych. Don Alejandro, wy także. Sierżancie, jako przedstawiciel króla, musicie zdecydować, czy caballeros mają przyjąć te weksle, czy nie.

Mendoza zbladł.

– Dobrze – zgodził się wierzyciel. Zgarnął weksle sprzed Diego i położył przed sierżantem. – Oceńcie je, sierżancie, ale dobrze! – dodał z naciskiem w głosie.

Sierżant spojrzał na niego nieszczęśliwym wzrokiem. Potem obejrzał się na Delgado, ale z tamtej strony nie mógł doczekać się pomocy. Señor Cristobal nachylił się nad stołem, postawą i wyrazem twarzy dając do zrozumienia, że będzie bardzo niezadowolony, jeśli sierżant nie rozstrzygnie sprawy we właściwy sposób.

– Jak ja mam to zrobić… – jęknął Mendoza.

– Przyjrzyjcie się najpierw pismu, sierżancie – podpowiedział mu cicho Diego.

Señor de la Vega, możecie nie wprowadzać sierżanta w błąd?

– Dlaczego akurat w błąd? – zdziwił się Diego. – Mówię tylko, że przy tak licznych wekslach trzeba porównać ich pismo, daty i miejsca, gdzie były wystawione… Może to nasunąć pewne podejrzenia…

– Jeśli natychmiast nie zamilkniecie, don Diego, i nie przestaniecie podsuwać sierżantowi pomysłów, że te weksle są sfałszowane – wywarczał Delgado – to rozkażę, by was aresztowano za pomówienia!

Señor Delgado… – zaprotestowali jednym głosem Diego i Mendoza. Ten ostatni dorzucił jeszcze.

Don Diego jest najbardziej uczony… Jeśli on mówi, że trzeba sprawdzić te weksle…

Za barem zagryzła wargi. Miała obserwować, co się będzie działo przy stole i w odpowiedniej chwili dać znak Juanowi, ale caballeros stłoczyli się tak bardzo, że nie mogła niczego dostrzec. A potem spojrzała do góry i odetchnęła z ulgą. Diego przewidział i taką możliwość. Ukryty za filarem, niemal dokładnie nad stołem i stłoczonymi przy nim ludźmi, siedział Felipe. Zaś Juan obserwował i ją, i jego.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 15

Dyskusja przy stole nabierała rozpędu.

– To zaczyna być śmieszne – warknął jeden z przybyszy. – Skończcie z tą komedią!

– Ten człowiek ma rację! – oznajmił dobitnie Delgado. – Sierżancie, proszę nakazać, by zebrani tu caballeros wypłacili tym ludziom należne pieniądze… To wasz obowiązek!

Zebrani syknęli. Felipe za balustradą gwałtownie machnął ręką. Nim jednak Mendoza zdołał coś wykrztusić…

Stuknięcie noża wbijającego się w deski zabrzmiało jak wystrzał. Caballeros cofnęli się gwałtownie, odsłaniając Victorii widok blatu i rozłożonych na nim weksli, przybitych do stołu sztyletem. Zauważyła, że Diego ma dziwną minę, jakby z trudem tłumił wybuch śmiechu.

– Kto…? – odezwały się pytania i nagle urwały, gdy zebrani zobaczyli, kto stoi na piętrze. z uśmiechem uniósł szpadę w salucie.

– Obowiązkiem sierżanta jest dopilnowanie, by złodzieje nie wynieśli łupu – przemówił głosem, który zarazem był donośny, jak i w jakiś sposób wysilony, i zeskoczył z galeryjki na środek sali, a caballeros rozstąpili się szeroko, by mógł przejść do stołu. Delgado poderwał się i zamarł w połowie ruchu, bo sztych szpady w dłoni skierował się w jego gardło.

– Usiądźcie, señor.

miała nadzieję, że nikt nie obejrzy się w tej chwili w stronę baru, gdzie stała i nie dostrzeże uśmiechu, jakiego nie potrafiła pohamować. Żartowała mówiąc do męża, że Diego ma spróbować nauczyć Juana być lepszym Zorro, ale teraz jej żart stał się prawdą. Trzy tygodnie, jakie Checa spędził w domu de la Vegów, trzy tygodnie ćwiczebnych walk, miało niesamowity skutek. Znikła gdzieś ta determinacja i sztywność, jaką zapamiętała, gdy pierwszy raz zobaczyła go w tym przebraniu, a zastąpił je tak charakterystyczny dla pełen nonszalancji, podszyty rozbawieniem spokój. Zawsze bowiem, gdy zamaskowany banita pojawiał się w Los Angeles, tym, którzy na niego patrzyli, wydawało się, iż jest on pewien, że nikt i nic nie jest w stanie mu zagrozić i, jakby za sprawą czarów, tak właśnie było. Nikt, widząc z jaką obojętnością Zorro podchodzi do zagrożeń, nie wątpił, że czuje się on całkowicie bezpiecznie i panuje nad sytuacją. Teraz Juan Checa stał się Zorro i Victoria nie była już pewna, że zawsze rozpozna, czy pod czarną maską kryje się on, czy Diego. Być może, tylko być może, będzie potrafiła rozpoznać ich po głosie. Wiedziała też, że skoro ona będzie w stanie pomylić ich ze sobą, to nikt inny nie będzie nawet podejrzewał, że czarną maskę może nosić dwóch różnych mężczyzn.

Sądząc z uśmiechu Diego, to samo przyszło i jemu do głowy. Młody de la Vega oparł się wygodnie za stołem i obserwował czarno odzianego przybysza z mieszaniną zaciekawienia i z trudem skrywanego rozbawienia. Zebrani dookoła caballeros także wyraźnie odetchnęli z ulgą i z zainteresowaniem zaczęli przyglądać się Delgado i dwójce przybyszy, ciekawi ich reakcji na nieoczekiwanego gościa. Mendoza wyciągnął z kieszeni chustkę i otarł pot z czoła.

Señor Zorro… – zaczął.

– Tak, sierżancie?

– Czy będziecie… będziecie uprzejmi schować broń?

zaśmiał się cicho.

– Oczywiście, nie chcę na was niczego wymuszać – oświadczył. – Ale jestem tu, by dopilnować, by sprawiedliwości stało się zadość. Don Alejandro, mieliście chyba jakieś zastrzeżenia co do tych papierów. – wyrwał ze stołu sztylet. Jeden z weksli nie zsunął się z ostrza, więc banita wyciągnął je w stronę starszego caballero, pozwalając mu w ten sposób zdjąć papier. – A więc? – spytał.

– Powiedziałem, że wydaje się nam wszystkim dziwne, że Jose Pereira, znany ze swej niechęci do zaciągania długów, wystawił weksle, i to o wartości przewyższającej wartość jego hacjendy. Jeszcze dziwniejsze jest to, że nie próbował ich wcześniej wykupić, lecz podniósł rękę na siebie.

– To akurat mogę wytłumaczyć – powiedział gwałtownie jeden z przybyłych. – Zabił się, bo wiedział, że jest bankrutem.

– I pozostawił dług córce? Jose Pereira, jakiego znaliśmy, spłaciłby was do ostatniego centavo, choćby miał sprzedać ostatnią koszulę swoją czy córki.

Señor

– Nie wierzymy waszym słowom, że to jego weksle – odezwał się don Alfredo da Silva. – Ani w to, że Pereira się zastrzelił. Ale… – Tu caballero spojrzał na Zorro, który stał obok z jedną nogą opartą na stołku i z obnażoną szpadą w dłoni. – Ale niech sierżant Mendoza zdecyduje, czy mamy wam spłacić te… weksle.

Mendoza przełknął konwulsyjnie, wyciągnął chustkę i przetarł czoło. Potem zebrał weksle i rozłożył przed sobą, niczym plik kart. Raz jeszcze rozejrzał się dookoła. Dwaj przybysze byli bladzi i równie spoceni jak on. Stojący dookoła caballeros wpatrywali się w niego w oczekiwaniu. Delgado, choć miał na policzkach czerwone plamy ze zdenerwowania, starał się zachować spokój i uważnie przypatrywał się zebranym. Można było dostrzec, że zainteresowało go, jak caballeros bez słowa uznali obecność za oczywistą i że wyraźnie pozwalają mu decydować. Don Alejandro oparł się wygodnie na krześle. Don Diego, gdy spostrzegł, że sierżant na niego patrzy, uśmiechnął się lekko, by dodać mu otuchy. Podobnym przyjaznym uśmiechem i lekkim, zachęcającym skinięciem obdarzył też Mendozę Zorro. Sierżant odetchnął.

– Jak powiedzieliście, don Diego? Mam porównać pismo?

– Tak, sierżancie. Skoro te weksle señor Pereira wystawiał przez dwa lata, musiał pisać je w różnych miejscach i, być może, dla różnych ludzi. Powinny zatem różnić się od siebie kolorem papieru, atramentu, mogą też być różnie pozaginane… Wiecie, tak jak listy, które się dostaje przez lata.

Sierżant uśmiechnął się i pochylił nad papierami. Wszyscy w milczeniu patrzyli, jak ogląda poszczególne kwity, przykładając je jeden do drugiego.

Don Diego… – odezwał się wreszcie.

– Tak?

– One są podobne… – W głosie sierżanta brzmiało bezmierne zdumienie. Victoria, która w międzyczasie weszła pomiędzy caballeros, drgnęła, widząc, jak przez moment Delgado zaciska z furią wargi.

– Musicie się mylić, sierżancie – syknął señor Cristobal. Mendoza drgnął przestraszony, ale przed wysłannikiem gubernatora pojawiło się znów ostrze szpady.

– Sierżant raczej się nie pomylił, señor – powiedział Zorro. – Nawet stąd widzę, że nie można rozróżnić weksli. Tak, jak don Diego powiedział, zostały spisane w jednym czasie.

Mendoza zebrał wszystkie weksle i złożył w jeden stosik.

– To są fałszywe weksle – oświadczył. – Señor Jose Pereira ich nie napisał. I nie ma wobec was długu.

– Jak…?! – Ten z przybyłych, który wyjmował pugilares, poderwał się teraz z miejsca, sięgając po szpadę.

– Spokojnie, señor. – Stołek przewrócił się z trzaskiem, gdy sztych szpady znalazł się przed twarzą mężczyzny. W głosie banity nie było nawet cienia wesołości.

– Nie macie prawa… – włączył się drugi z przybyszy.

– Prawa? – zapytał Zorro. – Ktoś inny tu ma prawo i chce z wami porozmawiać. Pozwolicie, alcalde?

Al.… Alcalde? – zająknął się Mendoza. pokazał zęby w uśmiechu.

– Tak, sierżancie, alcalde – powiedział rozbawiony. – Niestety, nie Los Angeles.

– Matteo Jesus Ramirez, alcalde Santa Barbara, do usług – przedstawił się Ramirez podchodząc do stołu. – Señor Zorro, nie powiem, że miło mi was widzieć, bo…

uśmiechnął się i wskazał na filar, gdzie wciąż widniała jego podobizna.

– Nie zapomniałem o tym, alcalde. Ale chyba tym razem mamy wspólny cel, więc zapomnijmy o pewnych… nieporozumieniach.

– Rzeczywiście… – Ramirez przestał przyglądać się i zwrócił do sierżanta, który w międzyczasie podniósł się ze swego miejsca. – Sierżancie…

– Sierżant Jaime Mendoza, pełniący obowiązki alcalde Los Angeles – zameldował. – W czym mogę pomóc, alcalde?

– Oskarżam tu obecnego – alcalde wskazał na jednego z mężczyzn – o fałszerstwo, morderstwo, próbę wyłudzenia i porwanie.

– CO?! – ryknął wskazany i rzucił się w stronę Ramireza. Alcalde cofnął się o krok przed tym atakiem, ale zanim sięgnął po broń, wkopał stołek pod nogi napastnika, przewracając go i wytrącając mu szpadę z ręki. Drugi z przybyszy poderwał się także, ale tylko po to, by napotkać na swej drodze pięść w czarnej rękawicy i z krwawiącym nosem bezwładnie opaść z powrotem na krzesło. Przewrócony spróbował wstać, lecz wysoki but, jaki znalazł się na jego karku, skutecznie mu to uniemożliwił.

READ  Kim jest Zorro?

– Posłuchajcie alcalde – poradził Zorro.

Señor Zorro… – wtrącił się don Diego.

– Tak?

– Ten człowiek miał to przy sobie. – Młody de la Vega rzucił na stół pugilares wyciągnięty zza poły drugiego z przybyszy, wysypując jeszcze więcej kwitów. Zorro podniósł pierwszy z brzegu weksel.

Don Alfredo da Silva – przeczytał. – Czyżbyście miesiąc temu byli w Monterey? – zakpił.

– Co?

– Ten weksel wystawiono w Monterey – wyjaśnił Zorro podając caballero kwit. Don Alfredo wziął go nagle niepewną ręką.

– W życiu nie wystawiałem tego weksla! – oznajmił. – A miesiąc temu byłem tutaj.

Chyba tylko zauważyła, że Delgado na moment gniewnie zagryzł wargi. Mężczyzna z rozbitym nosem spojrzał w jego stronę z przerażeniem.

– My…

– Wy jedynie jesteście wspólnikiem, tak? – wysyczał Ramirez. – Wasz towarzysz – wskazał ręką na leżącego – będzie odpowiadał za próbę wyłudzenia pieniędzy, sfałszowanie weksli, morderstwo Jose Pereiry, podrobienie pisma królewskiego urzędnika i porwanie Flor Pereiry.

– Co? – nie wytrzymał Mendoza. – Señorita Flor?!

– Została porwana, a skoro ten człowiek podał się za jej kuzyna…

Mendoza pokręcił głową.

– Gomez! – wrzasnął w stronę drzwi.

W wejściu wszczęło się zamieszanie. Gomez i trzech innych żołnierzy zaczęło się przepychać pomiędzy caballeros w stronę sierżanta. Na ten widok Zorro cofnął się i jednym zwinnym susem wskoczył na bar. Nim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, przebiegł przez jego długość i zeskoczył przy kuchennym wejściu. Ramirez odprowadził go spojrzeniem, ale zmilczał, widząc, że sierżant nie podnosi alarmu.

– Gomez, odprowadzić do aresztu tych dwóch – polecił Mendoza żołnierzom. – Alcalde, proszę ze mną do biura, wydam wam tych przestępców.

– Sierżancie, nie możecie… – zaprotestował Delgado.

– Muszę, señor Delgado – odparł Mendoza. – Morderstwo jest poważniejszym przestępstwem niż próba wyłudzenia.

Mężczyźni szarpali się, gdy ich podnoszono, ale mieli niewielkie szanse, by się wyrwać. Żołnierze poprowadzili ich do wyjścia, gdy na zewnątrz zarżał koń.

– Zorro jeszcze tu jest! – krzyknął ktoś i wszyscy zgromadzeni zaczęli tłoczyć się do drzwi.

Rzeczywiście, Zorro jeszcze nie odjechał. Czekał na swoim wierzchowcu niedaleko od werandy.

– Sierżancie! – zawołał, gdy Mendoza przepchał się pomiędzy zebranymi do barierki. – Oddajcie alcalde jeszcze tych bandytów, co ich macie w areszcie!

Gracias, Zorro! – rozpromienił się sierżant, dostrzegając szansę na pozbycie się kłopotów.

Zorro skinął mu głową i spiął konia, by opuścić pueblo, ale nagle zawahał się. Znów powoli podjechał do werandy gospody, gdzie stała de la Vega z mężem.

SeñoritaDoña de la Vega… – Uniósł dłoń do kapelusza w pozdrowieniu. – Małżeństwo wam służy. Wyglądacie piękniej niż kiedykolwiek wcześniej – powiedział z nutą tęsknoty w głosie. – Jesteście szczęśliwym człowiekiem, don Diego – dorzucił.

– Wiem o tym. – Diego schylił głowę w podziękowaniu. mogła dostrzec jak drgają mu kąciki warg. Jej mąż z trudem powstrzymywał się przed wybuchnięciem śmiechem.

Mendoza otarł łzę wzruszenia, ale Delgado przepchnął się pomiędzy caballeros na zewnątrz i szarpnął go za ramię.

– Wezwijcie żołnierzy!

To chyba zwróciło uwagę Zorro, bo czarno odziany jeździec ponaglił konia i galopem wyjechał z pueblo, nie zapominając o brawurowej levade pod samą bramą. czuła, jak obejmujący ją Diego dygoce z tłumionego śmiechu.

– Dobrze, że Flor została w domu – wyszeptał jej do ucha.

Señorowi Cristobalowi Delgado nie było do śmiechu.

– Sierżancie Mendoza! – wrzasnął. – Czemu nie ścigacie Zorro!?

Mendoza spojrzał przez ramię. Gomez i żołnierze eskortujący oszustów byli już w połowie drogi do garnizonu. Sierżant przyjrzał się uważnie odległości pomiędzy nimi i drzwiami aresztu, pomiędzy nimi i gospodą, a na koniec obejrzał się w stronę wjazdu do pueblo, gdzie tylko odległy kłąb kurzu znaczył ślad przejazdu Zorro.

– Muszę najpierw dopilnować zamknięcia więźniów, señor – odpowiedział w końcu i wyprostował się dumnie, maszerując za eskortą.

Delgado poczerwieniał i już chciał ruszyć za żołnierzami, gdy odezwał się don Alejandro.

– Zostawcie to, señor – powiedział spokojnie. – Już nie zdołają go doścignąć.

– Ale on… Ale oni… – zająknął się wysłannik gubernatora.

– Wszyscy byliśmy świadkami, jak sierżant Mendoza zadbał, by przestępcy nie zdołali zbiec – włączył się don Hernando. – Nikt nie powie, że działo się inaczej.

Twarz señora Cristobala przypominała swą czerwienią dojrzałą paprykę. Chciał coś powiedzieć, ale rozejrzał się po otaczających go caballeros i na widok ich niewinnych uśmiechów, zrezygnował. Pomaszerował wprost do dawnego gabinetu alcalde i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi.

– Niemal jak za dawnych, złych czasów – zaśmiał się don Alfredo na ten widok i reszta zebranych zawtórowała mu śmiechem. Roześmiał się nawet Ramirez, który do tej pory przyglądał się z dość dziwnym wyrazem twarzy wszystkim dookoła.

– Jeśli ma być tak, jak za dawnych czasów – stwierdziła doña Victoria – to zapraszam wszystkich na wino.

Propozycję przyjęto z głośnym aplauzem i kilka chwil potem wszyscy zebrani raczyli się napitkami we wnętrzu gospody, głośno dyskutując i śmiejąc się.

Doña Dolores przemknęła pomiędzy rozmawiającymi mężczyznami do rogu sali, gdzie nadzorowała otwieranie kolejnej baryłki.

Doña de la Vega – odezwała się cicho.

Doña da Silva – zrewanżowała się Victoria.

– Zorro miał rację, wyglądacie pięknie.

– Dziękuję. Wy także wypięknieliście w małżeństwie. – Już wypowiadając te słowa zdała sobie sprawę, że popełniła błąd. Delikatne rysy Dolores były coraz mocniej naznaczone przez gorycz i doña da Silva musiała być tego świadoma. Teraz piękne oczy dziewczyny zwęziły się gniewnie.

– Jestem także szczęśliwa – oświadczyła Dolores patrząc Victorii prosto w oczy, jakby czegoś szukając. – Szczęśliwsza, niż wy niebawem będziecie – dodała tonem wyzwania.

– Co macie na myśli?

– Że powinniście były wybrać kogoś innego, niż don Diego, na swojego męża.

otworzyła usta, zszokowana tym stwierdzeniem.

– Wybrałam, kogo kocham.

– A jednak… – Uśmiech Dolores nabrał nagle jadowitego zabarwienia. – Bandycie nie przeszkadzałoby, gdybyście nie mogły mu dać dziedzica. Donowi de la Vedze może to w końcu wadzić. I może wkrótce pożałować swego wyboru…

– Nigdy!

– Doprawdy? Już niedługo zrozumie, że nie będzie miał potomka i zastanowi się, kogo tak naprawdę wybrał na swą żonę… Zwłaszcza, jeśli wciąż ponosi ona skutki swej dawnej praktyki…

– O czym ty mówisz?! – była zbyt wściekła, by pamiętać o grzecznościowych zwrotach.

– Że nawet jeśli porzuciłaś już picie pewnych naparów, wciąż możesz odczuwać ich konsekwencje – wysyczała Dolores, równie bezpośrednio. – I że być może nie powinnaś była mierzyć wyżej niż wypadało, skoro będziesz musiała się pogodzić…

– Z czym? – Zadane lodowatym tonem pytanie padło zza pleców Dolores.

Don Diego… – Dolores obejrzała się i zbladła. Za jej plecami stał nie tylko młody de la Vega, ale też i doña Maria da Silva, a zaciśnięte usta starszej kobiety, tak samo jak mina caballero, sugerowały, że usłyszeli więcej, niż by sobie Dolores życzyła.

Doña Dolores… – Głos don Diego był cichy i lodowaty. – Nie życzę sobie wskrzeszania dawnych wojen.

– Nie mam takiego zamiaru… – Doña Dolores wyprostowała się dumnie. – Stwierdziłam tylko, iż dziwnym jest, że tylko Mauricio i ja zostaliśmy pobłogosławieni… Przecież braliśmy ślub niemal razem z wami.

Młody de la Vega pokręcił głową.

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 21

– Usłyszałem co innego – powiedział. – Doña Maria, proszę was, byście dopilnowali, by małżonka waszego syna nie poruszała więcej tego tematu.

– A jeśli nie? – Doña Dolores poderwała buntowniczo głowę. – Co złego jest w kobiecej rozmowie? Od kiedy to mężczyzna się tym interesuje?

Diego zrobił krok do przodu i chwycił Dolores za ramię.

– Nie próbuj na mojej żonie sztuczek Chiary – wysyczał cicho. – Bo przypomnę sobie o tym, co jej powiedziałem.

– Diego! – wtrąciła się w tej samej chwili, gdy doña Maria zaprotestowała.

– O czym wy mówicie, don Diego?

– Chiara odpowiadała za otrucie mojej żony, doña da Silva. – Głos Diego był zimniejszy niż lód. Doña Maria z przerażeniem spojrzała wpierw na bladą ze zgrozy Dolores, a potem na równie pobladłą Victorię, która w tej chwili zapomniała o swej wściekłości. Młody de la Vega odczekał, aż żona don Alfredo popatrzyła na niego. – Tak, doña Maria. Jeśli nie będę mógł mieć dziedzica, to z powodu tamtej trucizny. Więc trzymajcie Dolores z dala od nas, bym nie wypomniał tego publicznie.

– Nie… nie możecie… – zająknęła się doña da Silva.

Doña Maria. Z całym szacunkiem, jaki żywię wobec was i wobec don Alfredo, nie zawaham się przed niczym, by ochronić moją żonę. Zlekceważyłem niegdyś zachowanie Dolores i jej dueni wobec mojej narzeczonej. To był błąd, którego omal nie przypłaciła życiem. Nie popełnię go po raz drugi.

Zaciśnięte usta starszej kobiety rozchyliły się lekko. Doña Maria musiała sobie przypomnieć plotki i krucjatę przeciw właścicielce gospody, jaką prowadziła niegdyś señora Chiara, a której kres położyła dopiero wiadomość o śmiertelnej chorobie Victorii Escalante. Przypomniała sobie też, że doktor Hernandez postawił wtedy diagnozę o truciźnie, choć nie podał, skąd się wzięła.

– Rozumiem was, don Diego – odpowiedziała cicho. – Dolores nie będzie już się wam naprzykrzać.

Gracias, doña Maria – powiedziała równie cicho Victoria.

Doña da Silva złapała za rękę synową i pociągnęła ją pośpiesznie w stronę wyjścia. Wydawało się, że w panującym w gospodzie rozgardiaszu nikt nie zauważył tej cichej, ale gwałtownej rozmowy. Diego objął Victorię i poprowadził w stronę kuchni.

– Nie! – wyrwała się. – Muszę dopilnować jeszcze tylko jednej rzeczy i wracajmy do domu. Już!

– Dobrze… Powiem tylko ojcu, że odjeżdżamy.

Nim jednak wróciła, do Diego podszedł alcalde.

– To było… interesujące, don Diego – powiedział.

– Czemu?

– Spodziewaliście się, że Zorro się pojawi?

– Tak.

Ramirez oparł się o filar i przyjrzał uważnie rozmówcy.

– Jeśli zapytam, czy daliście mu znać, że jest tu potrzebny, potwierdzicie? – spytał.

Diego uśmiechnął się lekko.

– Wiecie, że nie.

Alcalde Santa Barbara obejrzał się na drzwi.

– Gdy zobaczyłem tego Delgado… – powiedział z namysłem – zacząłem lepiej rozumieć, co mieliście na myśli mówiąc o Luisie Ramone. I chyba rozumiem, czemu nie macie zamiaru odpowiadać mi na to pytanie. No i to, czemu ten Zorro nie przejmuje się wywieszonymi tu listami gończymi. Ale, ale… Gdzie jest Juan Checa?

Młody de la Vega przez chwilę milczał.

– Chyba już nie będę ryzykował – stwierdził wreszcie – jak powiem, że señorita Pereira jest gościem w naszej hacjendzie. Juan jest przy niej.

– U was?

– Od początku.

Ramirez tylko pokiwał głową.

– Będę mógł z nią porozmawiać? – spytał. – Chcę wiedzieć coś więcej o tej bandzie.

– Nie.

Señor de la Vega…

– Nie, alcalde. Ona opowiedziała to raz i tylko raz. Mojej żonie. Nie była w stanie przyjechać tutaj, nie była w stanie nawet pomyśleć o tym, że ujrzy jednego z porywaczy. Pytanie jej, czego doświadczyła, byłoby…

– Okrucieństwem?

– Tak.

– Dobrze zatem. Czy wasza żona będzie mogła…

– Tak, señor Ramirez.

– Miło mi to słyszeć – powiedział alcalde znacznie lżejszym tonem, a gdy Diego spojrzał na niego zaskoczony, wyjaśnił. – Pierwszy raz zwróciliście się do mnie señor, don Diego. Do tej pory zawsze mówiliście „alcalde” i w waszych ustach brzmiało to niemal jak przekleństwo.

– Wybaczcie mi zatem to grubiaństwo, señor Ramirez. – Diego pochylił nieco głowę.

Matteo Ramirez przez chwilę przyglądał mu się uważnie.

– Porozmawiam z sierżantem o eskorcie dla więźniów – stwierdził w końcu. – Wasza hacjenda jest przy szlaku do Santa Barbara, prawda? Zatrzymałbym się u was na chwilę, już w powrotnej drodze.

– Będziecie mile widzianym gościem – odparł Diego.

Ramirez podziękował mu skinieniem głowy i ruszył do wyjścia.

X X X

Diego i większość drogi do hacjendy przebyli w milczeniu. Ona zdawała się być pogrążona w jakichś ponurych rozmyślaniach, a on nie chciał jej przeszkadzać. Dopiero gdy zobaczyli przed sobą zabudowania, Victoria poruszyła się.

– Stańmy na moment.

Zatrzymał powóz.

– Diego… To, co ona powiedziała…

– Problem z kłamstwami Dolores jest taki – westchnął Diego – że zawsze zaczyna ona od prawdy. Tak, wielu caballeros bardzo zależy na synu, na dziedzicu. I tak, ojciec już wcześniej napomykał mi o wnukach. O dziwo – Diego uśmiechnął się lekko – przestał o nich wspominać, gdy dowiedział się, czym się zajmuję, choć mogło się wydawać, że właśnie wtedy będzie się bardziej martwił, że zginę i pozostawię go samego. Ale nie.

– A… ty…?

– Ja się ucieszę. – Młody de la Vega objął żonę. – Ale to będzie, kiedy będzie. Poczekam.

– A jeśli… – zawahała się.

– Nie ma jeśli… – zaśmiał się Diego. – Będziemy mieć całą gromadę dzieci. We właściwym czasie.

Cmoknął na konie i ruszyli dalej, ale chwilę później Diego nagle ściągnął lejce.

– Przyszło mi coś na myśl – powiedział. Zeskoczył z siedzenia i obszedł powóz. – Wysiądź, Vi.

Usłuchała. Diego objął ją i przytulił.

– Po pierwsze, nie myśl, że to może mieć coś wspólnego z tamtą trucizną – wyszeptał. –Skłamałem doñi Marii. Jesteś już zdrowa. Po drugie… – Teraz odsunął żonę na odległość ramienia. – Chcę, byś mi coś obiecała.

– Tak?

– Że nigdy, przenigdy, nie będziesz próbowała żadnych kupionych na straganie cudownych leków, które miałyby sprawić, że będziemy mieli dziecko. Czy to jasne?

– Ale…

– Nie ma żadnych ale – przerwał. – Obiecaj mi.

zawahała się, ale po chwili przytaknęła.

– Obiecuję.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 17Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 19 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

ceriabet online

slot bet 200

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/

judi bola terpercaya