Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 18
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- To, co było kiedyś, zapomniane czy pamiętane, czasem może zmienić to, co będzie. Ósma część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,
Od autora: Cóż mogę powiedzieć? Tylko to, że podobno władza absolutna korumpuje absolutnie, a de Soto przekonał się, jak poprzednio Ramone, że jego władza w Los Angeles jest niemal absolutna. Właśnie. NIEMAL.
Rozdział 18. Kwestia honoru
Diego delikatnie zapukał w ścianę wozu. Nagła kotłowanina wewnątrz była wymownym świadectwem, jak bardzo przestraszeni są jego mieszkańcy.
– Señorita Rodrigues? – zawołał cicho. – Można wejść i porozmawiać?
Zasłona w wejściu zafalowała i wychyliła się zza niej Zafira.
– Diego… – zająknęła się. – To znaczy señor de la Vega, doña de la Vega… Ja…
– Czy mogę wejść? – powtórzył pytanie Diego.
Zafira nagle wyszła z wozu i zeskoczyła na ziemię.
– Diego, proszę… Szukałam cię wcześniej, ale señora Antonia nie pozwoliła mi pójść do ciebie. Potrzebuję, bardzo potrzebuję pomocy. Tam w wozie…
– Wiem – przerwał jej. – Dlatego pytam. Czy mogę wejść i porozmawiać? Z Correną, nie z tobą.
– Dios… – Zafira na moment zamknęła oczy.
Victoria nie mogła nie zauważyć, że dziewczyna ma je zaczerwienione od płaczu. Diego musiał uznać reakcję Zafiry za przyzwolenie, bo bezceremonialnie wyminął ją i odsunął kotarę. Wnętrze wozu było ciemne, ledwo rozjaśnione jedną świecą, której światło odbijało się od jasnych koszul Alevara i Rodriguesa. I od opatrunków rannego leżącego na zaimprowizowanym posłaniu na skrzyniach.
– Diego… – odezwała się znowu Zafira. – To jest Joaquin Correna, mój mąż.
– Możesz go obudzić? – Wydawało się, że Diego zignorował tę informację.
– Si.
Zafira przemknęła do wnętrza wozu, pochyliła się nad rannym i zaczęła coś szeptać. Diego wszedł zaraz za nią i podał rękę żonie, by i ona mogła wsiąść. W niewielkim wnętrzu zrobiło się ciasno. Alevar i Rodrigues wycofali się aż na drugi koniec wozu. Victoria widziała, że Diego ocenia odległość pomiędzy nimi a sobą, najwyraźniej po to, by móc ją zasłonić w razie starcia. Wiedziała też, dlaczego tak się zachowuje. Każde słowo mogło sprowokować tę trójkę rewolucjonistów, pozbawionych broni i zagrożonych egzekucją, do desperackiej walki. Gdyby nie nalegała, nie byłoby jej tutaj, ale uważała, że musi być obecna przy tej rozmowie. Może jej będzie łatwiej przemówić Zafirze do rozsądku.
Correna ocknął się wreszcie i po chwili spoglądał już całkiem przytomnie.
– Señor Correna? Jestem Diego de la Vega. – Diego usiadł na brzegu posłania.
– Witajcie, don Diego. – Głos Correny był słaby, ale pewny.
O ile Victoria mogła dostrzec w panującym tu półmroku, Correna był szczupły, z lekka szpakowaty na skroniach, starszy co najmniej o kilka lat od Diego.
– Wasza żona poprosiła mnie o pomoc dla was. – Diego nachylił się lekko w stronę rannego. – Powiedzcie mi, z jakiego powodu mam zaryzykować życie mojej żony i dziecka?
Przez chwilę w wozie panowała głucha cisza. Wreszcie odezwał się Correna.
– Nie dla mnie – powiedział. – Pomóżcie mojej żonie. Wiem, że to teraz nie ma znaczenia, ale wy nigdy nie byliście jej obojętni…
– To prawda, Diego – odezwała się Zafira. – Ja zawsze… – Nieoczekiwanie osunęła się na kolana w tej niewielkiej przestrzeni, jaką miała między posłaniem a ścianą wozu. – Kochałam cię… – powiedziała, wpatrując się w podłogę. – A teraz błagam…
– Correna. – W głosie Diego nie było emocji. – Nie upokarzaj swojej żony, każąc jej klęczeć i kłamać. Widziałem, jakie nazwisko wpisała w papiery madryckiej prefektury.
To proste zdanie podziałało niczym strzał z pistoletu. Alevar i Rodrigues zacisnęli pięści. Correna szarpnął się na posłaniu, a Zafira uniosła głowę i spojrzała na Diego szeroko otwartymi oczyma.
– Więc wiedziałeś… – szepnęła.
– Dowiedziałem się po twoim wyjeździe, kim jesteś naprawdę, señora. Ale to są dawne sprawy, dawno zapomniane. Tu jest Kalifornia, nie Madryt, a ja mam żonę, którą kocham. – Głos Diego zmiękł mimowolnie. – Więc daj mi chociaż jeden powód, dla którego uznam, że warto zrobić coś więcej niż milczeć o twojej obecności, Correna.
Zafira powoli podniosła się z kolan i przysunęła do męża. Ten zamknął oczy i przez dłuższą chwilę sprawiał wrażenie pogrążonego w myślach. Dwaj aktorzy stali nieporuszeni.
– Co masz mi do zarzucenia, señor de la Vega? – zapytał w końcu Correna.
– Zbieranie band morderców.
– Więc tego nie zrozumiesz. – Głos Correny był cichy, ale dawało się w nim wyczuć gorycz. – Jesteś caballero, z bogatej rodziny. Nigdy nie doświadczyłeś, co to znaczy żyć pod rządami tyrana, być podległym zachciankom kogoś, kogo jedyna przewaga polega na tym, że kłania się innemu łajdakowi, który urodził się we właściwej, koronowanej rodzinie…
Victoria już otwierała usta, by zaprotestować, gdy Diego ścisnął ją za rękę. Zrozumiała. Zorro chciał do końca poznać motywy rewolucjonisty.
– Chciałem, by Kalifornia się uwolniła od tych pijawek z Madrytu, od ludzi, którzy widzą w niej tylko złoto płynące do ich kies, nie życie i krew tych, którzy tu mieszkają i pracują. Tych wszystkich gubernatorów, alcalde, komendantów… – Correna mówił z coraz większą pasją.
– Dość! – przerwał mu Diego. – Wystarczy!
– Co? Pójdziecie mnie zadenuncjować? – skrzywił się rewolucjonista.
– Nie. – Głos Diego nadal był bardzo łagodny. – Ale mieliśmy tu już jednego, który mówił o rewolucji. Delgado. Jego ludzie fałszowali dokumenty, kradli, mordowali… Tak jak ci, którzy dotychczas podawali się za twoich ludzi.
Mimo spokojnego tonu młodego de la Vegi Correna poderwał się.
– Moi ludzie są tu przy mnie! – zaprotestował. – Nigdy nie pozwoliłem im na rabunki! To najemnicy gubernatora zbierali desperados… – urwał z jękiem i opadł na posłanie, wyczerpany. Przez chwilę oddychał ciężko, walcząc z bólem i własnym gniewem. Zafira sięgnęła po wilgotną szmatkę i delikatnie otarła mężowi czoło. – A ten Delgado… – odezwał się znowu. – Słyszałem o nim… Był jednym z nich… Zdradził… Dla własnej korzyści… Podobno pojmano go właśnie tutaj…
– Tak, tutaj – odparł Diego. – I tutaj kiedyś żołnierze mordowali ludzi podejrzanych o sympatię dla rewolucji. Tutaj też alcalde skazywał ludzi na śmierć czy niewolę wedle swego kaprysu.
– Widzisz, caballero? – Gorzki uśmiech nie opuszczał warg Correny. – Jednak się pomyliłem. Jednak wiesz, co to znaczy być tym gorszym…
– Wiedziałeś o tym od początku. Inaczej nie wysłałbyś do mnie Zafiry w Madrycie…
– Tak… Madryt… Chyba powinienem był ominąć Los Angeles…
Correna poruszył się i skrzywił się mimowolnie z bólu. Oddychał coraz ciężej, Zafira znów przetarła mu czoło. Victoria drgnęła na ten widok. Diego wciąż trzymał ją za rękę, więc uścisnęła ją teraz mocno, by dać mu znak, że ona rozumie, ale też żeby nie przeciągał tego przesłuchania.
– Correna… – odezwał się Diego.
– Tak?
– Jesteście w stanie chodzić?
– Powinienem…
– To dobrze, bo musimy się pospieszyć, póki żołnierze nie wrócili i w pueblo panuje sjesta. Zaraz przeniesiemy was na strych stajni. Jest tam dosyć siana, byście mogli się ukryć. Opatrzę was i przyniosę leki. Będziecie musieli tam zostać aż do późnej nocy.
– A co potem? – spytała Zafira.
– Posprzątajcie wóz, señora. Ten ślad na progu jest wciąż zdradziecki, lepiej, by we wnętrzu nie było podobnych. Cokolwiek będzie nasuwało podejrzenia, wynieście i ukryjcie w ostatnim boksie stajni. Musicie to zrobić szybko, zanim znów zacznie się ruch. Przed wieczorem wyjedziecie z Los Angeles. Żołnierze zapewne sprawdzą wóz…
– Alcalde…
– Alcalde się rozczaruje – odparł Diego sucho. – Bez dowodów nie będzie mógł was zatrzymać. Pojedziecie szlakiem do Santa Paula. Za rozstajami jest kilka opuszczonych gospodarstw. Ukryjecie się w jednym z nich, tym, gdzie przy domu jest wpół uschnięty dąb. Jest na tyle znaczny, że powinniście go dostrzec nawet w nocy, przy blasku księżyca.
– A Joaquin?
– Wywiozę go późno w nocy. Dołączymy do was o świcie i pojedziecie dalej. Dostaniecie od nas leki i żywność. Co zrobicie później, będzie waszą decyzją, ale radziłbym wam zjechać z gościńca i ukryć się na pobliskich wzgórzach. Tamten teren jest rzadko patrolowany, w kanionach są puste szałasy. Powinniście tam być bezpieczni. Jeśli wasz stan się pogorszy, señor Correna, przyślijcie kogoś do hacjendy.
– Dios mio… – wyszeptała Zafira. – Diego, ty…
– Może potem wam wyjaśnię, czemu to robię. Teraz nie ma czasu.
– Nie! – Correna wyprostował się na posłaniu. – Ja też chcę wiedzieć.
– Chcecie? Dobrze. Macie rację w tym, co mówicie. Kalifornia musi się uwolnić od łajdaków nasyłanych tu z Madrytu. Ale nie zgodzę się, byście ryzykowali życiem tu żyjących ludzi.
– Señor… – odezwał się Rodrigues.
– Señor Rodrigues. – Diego spojrzał w jego stronę. – Ten głuchoniemy chłopak, który wam pomógł, to mój podopieczny. Stracił słuch i mowę, gdy wojsko w walce z rewolucjonistami ostrzelało z armat uciekinierów, cywilną ludność. Znalazłem go wśród ciał zabitych, dziecko przerażone do utraty rozumu. Nie potrafił mi wskazać, czy gdzieś tam nie było jego matki. Nie pamięta jej twarzy. Więc nie dziwcie się, że chcę chronić tutejsze dzieci przed takim losem.
X X X
Victoria nie wiedziała, co ją obudziło. Przez chwilę leżała nieruchomo, patrząc na ścianę i próbując zebrać myśli. Pokój był pełen złocistego blasku, więc dzień miał się już ku końcowi. O przedwieczornej porze świadczyły także dobiegające z zewnątrz głosy. Sjesta się już skończyła, żołnierze i caballeros zjechali z powrotem do Los Angeles i na placu przed gospodą toczyła się ożywiona dyskusja. Musiała więc spać znacznie dłużej, niż planowała.
Nie zdziwiło ją to. Dawno nie miała tak pracowitego popołudnia jak tego dnia. Joaquin Correna zapewniał, że jest w stanie się poruszać na własnych nogach, ale było to tylko jego pobożne życzenie. Przywódca rewolucjonistów był w stanie wstać i zrobić dwa czy trzy chwiejne kroki, ale zaraz osłabł i wsparł się na ramionach towarzyszy. O tym, by wszedł na drabinę prowadzącą na stryszek, można było zapomnieć.
Diego, widząc to, zmienił plany. On i Rodrigues pospiesznie załadowali na należący do Victorii wóz trzy puste beczki i kilka skrzyń. Pomiędzy ładunkiem było dość wolnej przestrzeni, by wymościć tam sianem posłanie, na którym umieścili Correnę, a całość przykryli obszerną płachtą. By ranny nie zdradził swej obecności, Victoria napoiła go jakąś obrzydliwie pachnącą mieszanką ziół i soku z kaktusa, którą w międzyczasie przywiózł wraz z innymi lekami Felipe. Miała zagwarantować, że Correna prześpi kilka najbliższych godzin, i ochronić go przed gorączką. Młody de la Vega nie ukrywał, że prędzej czy później gorączka się pojawi, ranny był bowiem osłabiony, a sama rana zanieczyszczona, ale przez najbliższy dzień leki powinny ją powstrzymać. Wóz z Correną Diego przeprowadził w kąt podwórza za stajnią, gdzie zwykle stał i gdzie nikt nie będzie kręcił się w pobliżu. Ryzykowali, ale niewiele. Było mało prawdopodobne, by w czasie, kiedy wszyscy będą pochłonięci dyskusją o rewolucjonistach w gospodzie, ktokolwiek zainteresował się wozem doñi de la Vega. Prócz tego Felipe miał nim wyjechać, jak tylko Zafira i jej przyjaciele znikną z pueblo. Diego najchętniej zresztą wysłałby go natychmiast, ale taki wyjazd w czasie sjesty byłby wystarczająco niezwyczajny, by zwrócić uwagę.
W tym samym czasie, kiedy Diego, Victoria, Felipe i Rodrigues zajmowali się rannym, Zafira z pomocą Alevara wysprzątała wnętrze wozu, wynosząc z niego najdrobniejsze szmatki, na których można było się dopatrzyć śladów krwi, przesuwając skrzynie, by nie przywodziły na myśl posłania, i usuwając z wozu broń inną niż ozdobne noże do rzucania. Spodziewali się, że żołnierze pozwolą im odjechać dopiero po starannej rewizji, więc z ich dobytku musiało zniknąć wszystko, co nasuwało skojarzenia z walką. Prócz tego Zafira zabrała z wozu i ukryła przy Correnie skrzynkę z większością pieniędzy. Jeśli de Soto będzie chciał skonfiskować ich zarobki, dowie się jedynie, że poza Los Angeles widzowie byli bardzo skąpi.
Gdy wreszcie skończyli, zmęczona Victoria marzyła jedynie o tym, by paść na posłanie i zasnąć. Zniknęła więc w swoim pokoju, w myślach obiecując sobie, że zdrzemnie się przez chwilę i zaraz wstanie, by dopilnować odjazdu Zafiry. A teraz, sądząc z barwy światła, było już dosyć późno, by przespała nie tylko wyjazd aktorów, ale i Felipe.
Doña de la Vega odetchnęła głęboko, z ulgą, która zniknęła natychmiast, gdy usłyszała dobiegające z placu wzburzone głosy. Poderwała się i dopadła okna.
– Alcalde, nie możecie zatrzymywać tych ludzi! – dowodził wzburzony don Alejandro. – Nie ma powodu, dla którego mieliby zostawać tu dłużej, niż chcą!
Z okna pokoju, jaki był ostatnimi czasy przeznaczony do prywatnego użytku doñi de la Vega, Victoria mogła obserwować cały plac, od kościoła, przez bramę garnizonu, aż po biuro Diego i drogę wyjazdową z pueblo. Teraz prawie pod gospodą zobaczyła dach wozu aktorów. Zafira i Rodrigues siedzieli na koźle, ale sam wóz otaczało pięciu czy sześciu żołnierzy, a obok stał de Soto. Za nimi zebrał się już spory tłumek ludzi, ze starszym caballero na czele.
– To rewolucjoniści! – odpalił alcalde.
– Doprawdy? Wasi żołnierze przeszukali ich wóz i nie znaleźli na to najmniejszego dowodu.
– Nie ma także dowodu, że są tymi, za kogo się podają!
– Jak to nie ma? – zdziwił się starszy de la Vega. – Czyżbyście spali przez ostatnie dwa dni, a kto inny oglądał przedstawienia?!
– Ale jeden z tych ludzi jest ranny! Kapralu, czy możecie potwierdzić, że widzieliście go wśród napastników?
Sepulveda zawahał się.
– Nie… nie wiem, alcalde.
– Ten człowiek ma złamaną rękę! – Doktor Hernandez właśnie przecisnął się pomiędzy gapiami i podszedł do de Soto.
– Jesteście pewni?
– Nie podważajcie mojej medycznej wiedzy, alcalde! – oznajmił z oburzeniem lekarz. – Umiem odróżnić postrzał od złamania! Twierdząc, że się mylę, narażacie życie i zdrowie wszystkich mieszkańców pueblo!
Alcalde poczerwieniał. Nim się odezwał, przemówił znów don Alejandro.
– Alcalde, gdzieś tam – wskazał ręką na bramę pueblo – są poważniejsze zagrożenia niż ta trójka aktorów. Tym musimy się zająć…
Victoria zdecydowała, że musi iść na dół. Jej głos także mógł się przydać w tej kłótni. Najwidoczniej de Soto poważnie potraktował swoje słowa o ucieczce, albo raczej był zdeterminowany, by zapewnić sobie towarzystwo na noc. Nim jednak odeszła od okna, odezwał się ktoś stojący pod dachem werandy, zapewne jeden z caballeros.
– Alcalde, tak nalegacie, by ten wóz został zatrzymany, jakbyście się zadurzyli w señoricie Zafirze!
Pytaniu zawtórowały stłumione śmieszki zebranych, nawet żołnierze na moment odwrócili wzrok. Nikt nie mógł przegapić zainteresowania, z jakim de Soto odnosił się do aktorki, więc teraz sugestia trafiła na podatny grunt. Przez moment Victoria myślała, że upokorzony de Soto każe aktorom odjechać. Myliła się jednak.
Jeśli alcalde przedtem był zaczerwieniony, to teraz spurpurowiał.
– Mendoza! – ryknął.
– Si, alcalde?
– Zaprowadzić tę trójkę do aresztu!
– Ależ alcalde…
– To rozkaz, sierżancie! Wykonać!
Victoria przygryzła wargi. Ton de Soto nie pozostawiał żołnierzom wyboru. Trzask kurków muszkietów przekonał Rodriguesa i Zafirę, by zeszli na ziemię, a Alevara, by wysiadł. Gdy Mendoza i czterech żołnierzy eskortowało aresztantów, pozostały szeregowiec wskoczył na kozioł, wykręcił i odprowadził wóz gdzieś w bok, zapewne z powrotem do zaułka.
Zacisnęła pięści. De Soto okazał się większym draniem, niż się spodziewała. Tyle dobrego, uświadomiła sobie, że wóz jest znów pod gospodą, a nie zamknięty w garnizonie. Zaś alcalde czekała bardzo niemiła niespodzianka. Nie wiedziała jeszcze, co Zorro wymyśli, ale była pewna, że jej mąż zadba, by Ignacio szczerze pożałował tej nocy.
Niemal zderzyła się z Diego w kuchennych drzwiach.
– Widziałaś? – spytał cicho, z powstrzymywaną furią.
– Tak – odparła.
– Wracajmy do domu, dobrze?
– Co z…?
– Felipe zaraz wyjedzie. A ja będę potrzebował…
– Nie, nie! – zaprotestowała głośno, widząc zbierających się w gospodzie gości. – Czuję się już znacznie lepiej. Jeśli możesz, to raczej zabierz Felipe do domu. Jest parę rzeczy, które chcę mieć w hacjendzie, a nie poślę z nimi tylko chłopaka.
– Nie ma mowy. Jedziemy razem – oświadczył Diego.
– Chwileczkę, Diego – wtrącił się don Alejandro. – Możesz mi wyjaśnić, o co ta kłótnia?
– Victoria nie najlepiej się czuje. Rozumiem, że chce być teraz tutaj, ale nie pozwolę, by się dalej tak trudziła.
Starszy de la Vega przez chwilę przyglądał się synowi i synowej.
– O co chodziło Ignacio z tym zatrzymaniem aktorów? – spytał w końcu cicho. – Czemu zależało ci na ich wyjeździe?
– Felipe był świadkiem, jak de Soto postawił ultimatum. Zafira ma spędzić z nim noc albo on znajdzie dowody, że jest rewolucjonistką, i pośle na szafot.
Caballero zacisnął zęby.
– Co za drań! – wysyczał.
– Zawsze był kobieciarzem, ale nie pamiętam, by się posuwał do szantażu. Widać władza go zmieniła…
– Rozumiem… – westchnął don Alejandro. – Jaka jest moja rola?
– Zatrzymać caballeros w gospodzie przez kilka godzin. De Soto już raz zachował się niewłaściwie wobec Victorii. Teraz trafił na kogoś pozbawionego ochrony i chce skorzystać ze swej władzy. Jeśli nie dostanie publicznej nauczki, może następnym razem jeszcze bardziej przekroczyć granice.
Don Alejandro tylko skinął głową. Nie miał zamiaru tolerować czegoś takiego, z czym właśnie zdradził się de Soto. W Los Angeles może nie było zbyt wiele kobiet, może spora część żon i córek peonów miała w sobie indiańską krew, ale pomimo wszystko pewnych zachowań nie można było puścić płazem. Wiedział też, że spora część caballeros będzie podzielała jego pogląd. Może uważali Indian i ich potomków za kogoś stojącego znacznie niżej, ale też nie przepuszczą takiego naruszenia moralności.
X X X
Księżyc w drugiej kwadrze wisiał na niebie niczym połówka złotego peso czy cząstka owocu. Jego światło zmieniało krajobraz w mozaikę jasnych i ciemnych plam, w której niknęły kontury domów czy ogrodzeń. Z ogólnej czarnosrebrnej kolorystyki wyłamywały się tylko światła przy bramie garnizonu, gdzie zawieszono pochodnię, i lampa kołysząca się na werandzie gospody.
Dachówka szczęknęła cicho. Zorro postawił stopę pewniej i zamarł na moment. Nie martwił się, że dach garnizonu mógłby nie wytrzymać. Luis Ramone nie dbał o stan koszar, ale Mendoza zdążył naprawić wszystkie osłabione miejsca. Jednak to wciąż były tylko dachówki położone na drewnianej konstrukcji i ktoś, kto był poniżej, mógł usłyszeć niespodziewanego intruza. Zabezpieczał przed tym tylko specyficzny sposób chodzenia, by nie dało się wyłapać regularności kroków.
Tyle że tym razem Zorro nie miał zbyt wiele czasu na ostrożne przemykanie się po kalenicy. Lampa przed gospodą świadczyła, że jeszcze ktoś siedzi tam nad kubkiem wina, ale w świetle lampy wywieszonej przed bramą garnizonu widać było sylwetkę tylko jednego wartownika. Żołnierze poszli już spać. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu ich dzień zaczynał się przed świtem i był bardziej pracowity niż dla niejednego vaquero, ale tej konkretnej nocy oznaczało to, że alcalde ma wolną rękę. A Zorro widział światło w oknach kwatery de Soto.
Na szczęście nie musiał iść daleko. Klapa nad aresztem była, jak zwykle, zamknięta tylko na przetyczkę. Zorro nie mógł się nie uśmiechnąć. Zapewne po tej nocy to miało się zmienić, ale na razie sierżant starał się nie utrudniać mu zadania.
Rodrigues i Alevar siedzieli skuleni pod ścianą celi.
– Dobry wieczór, señores… – odezwał się cicho Zorro.
– Kto…?
– Que diablo?
– Cyt, señores. Zakładam, że chcecie stąd wyjść. Gdzie jest señorita?
– Nieobecna, jak widać – warknął Rodrigues.
Zorro skrzywił się mimowolnie.
– Nie róbcie hałasu, señores. Za chwilę wracam.
Nie miał zamiaru od razu uwalniać aktorów. Zapał rewolucjonistów mógł teraz przynieść więcej szkody niż pożytku, wystarczyłoby, że zachciałoby się im rozbroić garnizon czy zaatakować alcalde. Bezpieczeństwo Zafiry było ważniejsze. Nie wiedział, jak dawno zabrano ją z celi i nie chciał tracić czasu na pogawędki i spory z jej towarzyszami.
W gabinecie panował mrok, tylko spod drzwi sypialni sączyło się światło. Zorro ruszył w tamtą stronę i znieruchomiał, już z dłonią na klamce.
Plaśnięcie wymierzonego policzka było dźwiękiem, jakiego nie dawało się pomylić z żadnym innym. Tak samo jak mimowolnego bolesnego okrzyku.
– Coś mało się starasz, jak na kogoś, kto ma na szyi stryczek – stwierdził de Soto jadowitym tonem. – Na razie mnie nie przekonałaś do zmiany zdania.
Zorro nacisnął klamkę i zaklął w myśli. Drzwi były zamknięte od środka na klucz, ale samego klucza nie było w zamku, najwidoczniej alcalde nie chciał ryzykować ucieczki dziewczyny. Banita zaczął więc pospiesznie manipulować wytrychem w zamku, starając się ignorować dobiegające z wewnątrz odgłosy. Trzask dartego materiału zagłuszył słabe szczęknięcie zamknięcia i drzwi ustąpiły.
Przez moment Zorro rozglądał się, zaskoczony. W pokoju było pusto. Mrok rozświetlała tylko stojąca na stole świeca, której blask odbijał się w srebrze i kryształach zastawy. Zasłony łoża były odsunięte, ale w bielejącej na nim pościeli nikogo nie było.
W następnej chwili zduszony jęk i nagły ruch uświadomiły przybyszowi, że to właśnie blask świecy utrudnił mu dostrzeżenie de Soto w kącie za stołem. Alcalde, odwrócony tyłem, przytrzymywał tam przy ścianie protestującą słabo dziewczynę.
Na ten widok wszelkie plany złośliwych komentarzy czy uwag chwilowo uleciały z myśli Zorro. Dwa szybkie kroki i de Soto, szarpnięty za włosy, zatoczył się w tył. Wpadł na stół i nim się zorientował, Zorro trzasnął go w szczękę z taką siłą, że alcalde osunął się na podłogę.
Na podłogę opadła także Zafira, kuląc się i przygarniając do piersi podartą bluzkę. Słabe światło świecy było zwodnicze, ale wyglądało na to, że jej policzek ciemnieje po uderzeniu.
– Señorita? – Zorro przyklęknął przy dziewczynie. – Señorita, możecie wstać?
– Kim… kim wy jesteście? – wyjąkała.
Jej oczy przypominały czarne plamy.
– Nazywają mnie Zorro. Jestem waszym przyjacielem, señorita…
– Ja…
– Wstańcie, señorita. Musicie wyjechać z pueblo dziś w nocy.
Szelest zwrócił uwagę Zorro i nim potrząsający głową, oszołomiony de Soto zdołał się pozbierać, zobaczył tuż przed sobą sztych szpady.
– Bądźcie cicho, alcalde – ostrzegł go Zorro.
– Ty! – syknął de Soto, ale nie podniósł głosu.
– Wstańcie.
Trudno było powiedzieć, czy Zorro mówi to do alcalde, czy do skulonej dziewczyny. De Soto uznał to za skierowane do siebie, bo podniósł się i oparł o stół. Zafira także spróbowała wstać, ale zawiodły ją nogi.
– Podajcie mi rękę, señorita. – Zorro wyciągnął w jej stronę urękawiczoną dłoń.
Skuliła się mimowolnie, ale złapała go za rękę i pozwoliła się podnieść na nogi.
– Alcalde? Alcalde… – odezwał się nagle ktoś od drzwi. – Och, Zorro…
Zorro obejrzał się. W progu stał sierżant Mendoza. Widać było, jak gorączkowo myśli, spoglądając to na wspartego o stół de Soto, to na przyciśniętą do ściany dziewczynę, to na mężczyznę w czerni.
– Ani słowa, sierżancie – ostrzegł go Zorro.
– Ale…
– Ani słowa. Kto jest na warcie?
– Munoz…
– Sprowadźcie go tutaj i zamknijcie bramę. – Zorro uznał, że nie ma powodu, by nie wykorzystać obecności Mendozy. – Nie podnoście alarmu, albo przypomnę sobie pewne barbarzyńskie kary.
Sztych szpady obniżył się gwałtownie i wymownie zakołysał się na wysokości pasa de Soto. Alcalde przełknął głośno, a sierżant zrobił to samo.
– Już, już idę, Zorro. – Sierżant zniknął za drzwiami.
Zorro nie obawiał się, że Mendoza podniesie alarm. Domyślał się, co go sprowadziło o tej porze do kwater alcalde. W jakiś sposób zorientował się w planach swojego zwierzchnika i chciał mu je pokrzyżować. Zapewne z tego samego powodu postawił na warcie Munoza, jednego ze starej gwardii, który też był skłonny oślepnąć i ogłuchnąć, gdyby Zorro pojawił się w pobliżu. De Soto stał nieruchomo, nie próbując nawet rozcierać uderzonej szczęki. Uwagę alcalde zdawała się przyciągać tylko szpada. Zafira drżała coraz mocniej, w miarę jak docierało do niej, co się dzieje. Na szczęście Munoz i Mendoza wrócili dosyć szybko.
– Dios… – Tylko tak żołnierz mógł skwitować zastaną scenę.
– Sierżancie, wypuścicie więźniów z aresztu. Szeregowy, zostaniecie w celi. Bez alarmu, jeśli zależy wam na zdrowiu alcalde.
– Si, señor Zorro!
– Mend… – De Soto urwał, gdy sztych znalazł się przed jego nosem.
– Nie pozwoliłem wam mówić, alcalde. Señorita, idziemy.
W drodze do drzwi Zorro porwał z oparcia krzesła mundurową kurtkę de Soto i rzucił Zafirze. Złapała ją i okryła ramiona. Szczęknięcie kraty oznajmiło przybycie aktorów.
– Zamknąłem Munoza, señor Zorro – zameldował Mendoza.
– Dios mio, Zafira! – wyrwało się Rodriguesowi.
Wyciągnął rękę, by dotknąć dziewczyny, ale ta uchyliła się gwałtownie.
– Nie!
– Señorita, señores, idziemy! – zakomenderował Zorro.
Ktoś musiał wypatrywać ich z okna gospody, bo nim mały pochód przemierzył połowę drogi przez plac, ludzie wybiegli na werandę. Zorro wiedział, że są doskonale widoczni w świetle księżyca, a wychodzący wynieśli jeszcze kilka lamp.
– Wasz wóz stoi za gospodą, señorita – zwrócił się do Zafiry, gdy byli już kilka kroków od werandy. – Za chwilę stąd odjedziecie, ale najpierw… – Muśnięcie sztychem szpady wskazało de Soto, w którą stronę ma skręcić. – Alcalde, przeproście señoritę za wasze karygodne zachowanie.
Niczym na scenie, której widownia stała przed gospodą, Zorro ustawił alcalde naprzeciw Zafiry. Wiedział też, że w tym miejscu, gdzie stała, lampy oświetlały ją wystarczająco jasno, by każdy caballero czy peon mógł dostrzec podarte ubranie i ślad uderzenia na policzku dziewczyny. Potwierdzały to zresztą zszokowane syknięcia i pomruki patrzących.
– No, alcalde?
Sztywno, niczym w złym śnie, de Soto skłonił się nisko.
– Wybaczcie mi, señorita – przemówił. – Moje zachowanie było niedopuszczalne.
Zafira tylko potrząsnęła głową, cofając się od niego. Za chwilę wpadła na Rodriguesa, wstrząsnęła się i pobiegła, potykając się, w stronę zaułka, gdzie stał wóz.
Zorro nie próbował iść za nią. Strzepnął bicz i uderzył. De Soto krzyknął. Drugie uderzenie wygięło alcalde w tył niczym łuk, po trzecim padł na kolana.
– Jeśli kiedykolwiek spróbujecie użyć siły przeciw kobiecie – oznajmił Zorro – wytnę wam mój znak na twarzy. Señores…
Skłonił głowę w pożegnalnym geście i odmaszerował, przyzywając gwizdnięciem Tornado. Dopiero kiedy Zorro zniknął w ciemności, Mendoza poważył się podejść do skulonego de Soto. Na plecach alcalde, na koszuli, ciemne plamy formowały literę „Z”.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 13
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 14
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 15
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 16
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 17
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 18
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 19
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 20
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 21
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 22
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 23
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 24