Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 2
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- Niebezpieczeństwo czasem kryje się tam, gdzie nikt się go nie spodziewa... Czwarta część opowieści o Zorro i Victorii
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Jamie Mendoza, Luis Ramon,
Wspomnienie wieczornej wizyty Diego poprawiało nastrój Viktorii następnego ranka, aż do południa. Było jej trudno złościć się na marudnych gości czy obrażonego alcalde, gdy wciąż miała w pamięci niepewną minę Diego, gdy starał się ją przeprosić „za wszystko co zrobił i czego nie zrobił”, jak to ujął.
Jednak w południe przyjechał don Escobedo z córkami i bratanicą. On zjawił się w Los Angeles, by złożyć wizytę alcalde i dowiedzieć się, co Luis Ramone ma zamiar uczynić z pechowym woźnicą dyliżansu, a one chciały dowiedzieć się, czy odnaleziono może kufry donny Dolores i rozejrzeć za krawcową. Kilka kobiet w pueblo parało się dorywczo tym fachem, a choć zazwyczaj szyte przez nie stroje były bardziej praktyczne niż efektowne, zapewne mogły one poradzić sobie z bardziej wyszukaną garderobą. Niestety, całe życie towarzyskie Los Angeles koncentrowało się wokół gospody señority Victorii Escalante, i choć chwilami bardzo tego żałowała, nie mogła zamknąć drzwi przed niektórymi gośćmi.
Tak było i tym razem. Dziewczęta przybyłe z don Escobedo, po wizycie u krawcowych, zasiadły w gospodzie przy kubkach cydru, by omówić poczynione ustalenia. Wkrótce ich rozmowa, z początkowego tematu fasonów, kolorów i krojów sukien noszonych przez damy w Monterey, Kadyksie czy Madrycie, przeszła na fascynujący panienki temat jeźdźca w czarnej masce, Zorro, a zaraz po tym na temat Victorii Escalante i ich wzajemnych powiązań. Temat ten był zawiły, wymagający starannego rozważenia i wzajemnej dyskusji. Niestety, donna Dolores, najwidoczniej pod wpływem señory Chiary, nie miała najlepszego mniemania o mieszkańcach Los Angeles, szczególnie tych, którzy byli mieszanej krwi. Nie uważała też za stosowne nadmiernie ściszać głosu, toteż señorita Victoria, pracując w kuchni, mogła dokładnie usłyszeć, co sądzi o niej młoda donna Escobedo. I niestety, nie były to zbyt pochlebne opinie.
Victoria dowiedziała się więc wiele o swych nazbyt wystających kościach policzkowych i tym, że czynią jej twarz zbyt płaską i szeroką, jak na twarz urodziwej dziewczyny. Dowiedziała się także o niezbyt zdrowym, a z pewnością nieeleganckim kolorze swojej skóry, nieprzyjemnie kontrastującym z białymi bluzkami, jakie tak chętnie nosiła i sugerującym, że jest ona osobą nisko urodzoną i pracująca fizycznie. O nadmiarze fizycznej pracy miały też świadczyć dłonie Victorii, zbyt szerokie i masywne, jak na dłonie kobiety, nie mówiąc już o dziewczynie. W rozmowie dziewcząt dominowało także przekonanie, że Victoria nie tylko jest już osobą u progu starości, lecz dodatkowo się postarza, nie chroniąc się przed słonecznym światłem, a dowodem tego są liczne już zmarszczki na jej twarzy. Także jej zachowanie i charakter, zdaniem donny Dolores pozostawiały wiele do życzenia, choć, jak się wyraziła, można było spodziewać się takich manier po kimś będącym wpół Indianką i prostą oberżystką. Ogólnie została zatem uznana za kogoś nieatrakcyjnego, kto z niewiadomych powodów przyciągnął do swojej osoby uwagę dwu najatrakcyjniejszych kawalerów w Los Angeles – Zorro i don Diego de la Vegi, choć tego ostatniego tłumaczyło poniekąd ekscentryczne usposobienie i upodobanie do dziwactw.
Najgorszym w tej rozmowie był fakt, iż donna Escobedo okazała się całkowicie odporna na milczącą perswazję Victorii, a także na jej bardziej i mniej kąśliwe uwagi. Przyjmowała je jako dowód braku wychowania i niskiego urodzenia señority Escalante. Pozostałe panny Escobedo, zwykle mniej lub bardziej życzliwe dla Victorii, pozostawały pod całkowitym wpływem donny Dolores i idąc za jej przykładem nagle zaczęły niepomiernie zadzierać nosa. Pokusa wyproszenia całego tego rozćwierkanego towarzystwa za drzwi gospody powoli stawała się nie do odparcia, ale sytuację uratowało pojawienie się don Diego. Wkroczył do gospody, z roztargnieniem wymienił kilka pozdrowień ze znajomymi caballeros, i bezceremonialnie zabrał ze sobą Victorię, zapraszając ją na wspólną przejażdżkę. Po kilku milach galopu i dłuższej rozmowie, a zwłaszcza celnych i dowcipnych komentarzach Diego, mogła już śmiać się na wspomnienie wpół zdumionych, wpół oburzonych min dziewcząt, gdy zwróciła im raz i drugi uwagę, czy też gdy wtrąciła się do ich komentowania koloru jej skóry, a jeszcze bardziej bawiło Victorię wspomnienie zgorszonego syknięcia donny Dolores, gdy ona całowała się z Diego na powitanie. Ale gdzieś w jej pamięci pozostawały te kąśliwe uwagi panien i raz, i drugi, z niesmakiem przyjrzała się swoim dłoniom, zmęczonym i poznaczonym śladami po kroplach oleju czy przyprawach.
Niestety, panny Escobedo zaczęły pojawiać się codziennie, a spotkania z nimi były coraz bardziej i bardziej drażniące. Powódź zniosła kilka ogrodzeń w okolicy, parę stad bydła się rozproszyło, a niedaleko ruin starej kopalni osunęło się zbocze. Wszystko to sprawiało, że większość caballeros i ich rodzin spędzała czas w swoich domach, a raczej na terenie posiadłości, starając się doprowadzić do porządku swoje włości, co za tym zaś idzie, życie towarzyskie Los Angeles prawie całkowicie zamarło. Don Escobedo także miał sporo pracy, więc panienki stały się kłopotliwymi zawalidrogami, które nudziły się tak w hacjendzie, jak i w gospodzie. Wyglądało na to, że obmawianie Victorii stało się ich ulubioną rozrywką, a do takiej okrutnej, podszytej lekceważeniem zabawy señorita Escalante nie była przyzwyczajona. Choć Diego robił co mógł i pojawiał się w gospodzie także codziennie, nawet zaniedbując swoje obowiązki w hacjendzie, by dać jej chwilę wytchnienia, niewiele to pomagało.
Raz tylko wyjątkowo dobrze odpoczęła na takim wypadzie. Diego zabrał ją wysoko w góry za pueblo, gdzie swego czasu znalazł niewielkie jeziorko. Słońce mocno już przygrzewało, więc Victoria, po chwili namysłu, zażądała, by się na trochę oddalił, a sama z przyjemnością zanurzyła się w wodzie. Cisza nad jeziorem, głosy ptaków, chłód wody i spokój pozwoliły jej wtedy wypocząć. Zerkając ku brzegowi była niemal pewna, że wypatrzy tam Diego ukrytego za krzewami, ale młody de la Vega chyba potraktował jej polecenie bardzo sumiennie, bo pojawił się dopiero gdy go zawołała, starannie unikając zerkania na te miejsca, gdzie woda skapująca jej z włosów przemoczyła materiał bluzki.
Wreszcie wezbrana woda w arroyos opadła, a drogi stały się znów przejezdne. Jedni podróżni odjechali z Los Angeles, drudzy przybyli. Głównie handlarze, bo ulewy opóźniły o kilka dni zwyczajowy targ. O tyle wyszło to na dobre, że oczekując na przejazd w Monterey kupcy zebrali się w większą grupę i byli wśród nich tacy, którzy zwykle omijali malutkie pueblo. Tak więc rynek został bardziej niż zwykle wypełniony straganami, sprzedającymi i kupującymi.
Victoria szybko uzupełniła zapasy przypraw kuchennych, zamówiła dostawę wina i cydru i dokupiła kilka pięknych, polewanych garnków do gospody. Teraz mogła zająć się innymi, mniej praktycznymi zakupami.
Stoiska z materiałami były wprost oblężone. Victoria już z daleka słyszała podniesiony głos señory Chiary, z oburzeniem perorującej na temat skandalicznie wysokich cen i kiepskiej jakości oferowanego towaru.
– To wprost oburzające! – wykrzykiwała. – Czy w tym dzikim kraju nie ma nikogo, kto by przywoził bardziej eleganckie materiały?
– Señora, to doskonały aksamit, wprost z wytwórni w San Francisco, gdzie nici na niego zostały przywiezione z samego Makao.
– To, co nazywacie aksamitem, człowieku, to powycierana szmata, w którą nie wytarłabym nawet butów, a za którą żądacie skandalicznie wysokiej ceny! Coś takiego powinno być karane przez alcalde! Grzywną i aresztem!
– Señora! Proszę mi nie grozić! – handlarz zaczynał tracić cierpliwość.
Señorita Victoria skorzystała z tego, że señora Chiara przez moment zatchnęła się z oburzenia i zręcznie wsunęła się pomiędzy nią, a stragan.
– Buenos dias, señor – przywitała handlarza.
– Buenos dias, señorita Escalante – rozpromienił się. – Jak dobrze znów señoritę zobaczyć!
– Przywieźliście? – Victoria nie traciła czasu. Señora Chiara mogła w każdej chwili dojść do siebie i zaprotestować przeciw tak skandalicznemu, jej zdaniem, traktowaniu.
– Przywiozłem – handlarz uśmiechnął się szeroko i zaprosił Victorię za stół. Tam ostrożnie rozwinął jutowy zawój, do tej pory starannie ukryty pod blatem. – Proszę, señorita.
W zawoju był jedwab. Biały jedwab, cieniutki i delikatny, wydawał się promieniować własnym blaskiem. Gdy dotknęła go i przesunęła nim po dłoniach, miała wrażenie, że przez ręce przelewa się jej chłodna, źródlana woda. Był idealny.
– O, to już się do czegoś nadaje – usłyszała nagle za uchem i señora Chiara sięgnęła przez stragan, by pomacać trzymany przez Victorię materiał. Odsunęła się szybko. Nie chciała pozwolić, by ta kobieta dotykała czegokolwiek z jej rzeczy. Handlarz wzniósł na moment oczy ku niebu, jakby prosząc je o litość.
– Co to ma znaczyć? – señora Chiara prawidłowo odczytała gest. – Nie mogę sprawdzić, czy ta tkanina do czegokolwiek się nadaje? I dlaczego nie została wyłożona wśród innych towarów?
– Ta tkanina – handlarz odezwał się spokojnie – została sprowadzona na specjalne życzenie señority Escalante. Została także już opłacona, señora.
– Płacę więcej!
– Niestety, señora, nie mogę. Mam umowę z señoritą Escalante. Jeśli sobie życzycie, sprowadzę wam podobną tkaninę, już za trzy tygodnie.
– Trzy tygodnie! – wykrzyknęła señora Chiara. – Wy chyba sobie żartujecie! Potrzebuję tkanin stosownych na suknie dla dobrze urodzonej panny już, teraz, a nie za trzy tygodnie!
– Niestety, nie mogę – upierał się handlarz. – Señorita Escalante, jeśli zechcecie… – zwrócił się do Victorii.
– Nie, ona nie zechce! – señora Chiara nachyliła się nad straganem. Handlarz w ostatniej chwili odsunął zwój jedwabiu sprzed jej rozczapierzonych palców.
– Señora – odezwała się Victoria. Do tej pory starała się zachować spokój, ale już dłużej nie mogła wytrzymać. – Señora, proszę zostawić moją własność w spokoju. Ten materiał kupiłam na suknię.
– Na suknię? Na suknię? – oburzyła się señora Chiara. – Od kiedy to karczemna ladacznica ubiera białą suknię!
Victorii przez moment pociemniało w oczach. Już brała zamach, by uderzyć w twarz i posłać tę obrzydliwą kobietę na ziemię, gdy nagle jej ramiona objęło męskie ramię.
– Mężczyzna za takie słowa o mojej narzeczonej zapłaciłby krwią, señora – odezwał się Diego de la Vega lodowatym tonem. – Kobiety uderzyć nie mogę, ale to nie zmienia faktu, że mogę sprawić, że za to zapłacicie.
– Jak to!
– Uważajcie. Alcalde wprowadził zakaz. Ktokolwiek sprowokuje zwadę, czy bitkę, zapłaci grzywnę i spędzi noc w areszcie. Więc jeśli nie chcecie zapoznać się z urokami pryczy w garnizonie, uważajcie na słowa. Każde, jakie mówicie.
– Wy… wy…
– Uważajcie.
Señora Chiara odetchnęła głęboko. Nagle wzruszyła ramionami i wyprostowała się.
– Porozmawiam z don Escobedo – pogroziła. – A wy… wy powinniście bardziej uważać, kogo bierzecie za żonę!
Odwróciła się i odeszła, tylko jej staroświecka mantyla kołysała się nad tłumem. Victoria z trudem odetchnęła. Diego ujął ją za rękę i delikatnie rozgiął jej palce, zaciśnięte w pięść tak, że paznokcie wbiły się w ciało.
– Proszę… Nie pozwól, by jej głupota cię dotknęła… – odezwał się cicho.
– Diego… Wiem, ale…
– Postaram się znaleźć sposób, by ją jakoś uciszyć – obiecał. – Ale, ale… – odezwał się nagle weselszym tonem, starając się zmienić temat. – Usłyszałem coś o materiale na suknię. Mogę go zobaczyć?
– Nie! – Victoria wyrwała się z jego objęć i gwałtownie zasłoniła jutę. – Nie wolno! To przynosi pecha!
– Pecha? Chcesz powiedzieć Vi, że zamówiłaś…?
– Tak, zamówiłam – uśmiechnęła się, musiała się uśmiechnąć na widok oszołomienia i zachwytu malującego się na twarzy Diego.
– To wspaniale! Ale, ale… Czy mogę za to zapłacić?
– Nie, nie możesz – pokręciła głową. – To będzie moja suknia i ja za nią płacę.
– Victoria…
– Powiedziałam.
Diego westchnął.
– Widzicie, señor – zwrócił się do sprzedawcy – z jak piękną i stanowczą kobietą przyjdzie mi iść przez życie. Victorio, zróbmy tak: wybierz prócz sukni wszystko inne, co będzie jeszcze do niej pasować, a ja za to zapłacę.
– Diego?
– Wiesz – Diego uśmiechnął się na poły łobuzersko, na poły przepraszająco – chcę iść do ślubu z tobą w pasującym ubraniu, a wypadałoby, by pan młody też za swoje płacił. Więc proszę, wybierz tkaniny, a rachunek ja zapłacę zaraz po południu. Będę krążył jeszcze trochę po placu. Względnie przyślijcie go do hacjendy de la Vegów, jeśli tak będzie dla was wygodniej.
Diego raz jeszcze delikatnie uścisnął ramię Victorii i oddalił się w stronę stołów zastawionych szkłem. Handlarz, ucieszony perspektywą zysku, zaczął otwierać przed Victorią kolejne pakunki. Do jedwabiu miała już wcześniej zamówiony batyst, także biały, ale teraz na ladzie znalazły się przed nią zwoje francuskich koronek klockowych i drugich, brabanckich, przypominających najkruchszą piankę, białą, srebrną i złocistą. Obok nich złożył zwoje jedwabnego aksamitu w kilkunastu odcieniach, płótna londyńskie i grubo tkane sznury na szamerowania, złote i srebrne, takie, jakimi ozdabiali swe stroje caballeros. Wybrała kilka rzeczy, tych podstawowych i tych, które chciała wykorzystać jako ozdoby. Na koniec, gdy już wybrane materiały były spakowane i Felipe, który zajrzał do nich z polecenia Diego, został odprawiony z zakupami do gospody, sprzedawca wyciągnął jeszcze jedną paczkę.
– Chowałem to na specjalną okazję – powiedział. – A że wkrótce będziecie panną młodą, jak zrozumiałem, wygląda mi na to, że powinno to pójść w wasze ręce.
Otworzył. W paczce było rebozo, szal z śnieżnobiałego jedwabiu i z tak cienkich nici, że wydawało się być niemal mgłą. Ta rzecz była warta fortunę, ale olśniewała.
– Señor… Ja…
– Pozwólcie, że don de la Vega za to zapłaci – odezwał się sprzedawca. – Do pana młodego musi należeć zakupienie welonu. Obiecuję, że nie policzę mu za wiele, by przyniosło wam szczęście.
Victoria Escalante z niedowierzaniem wzięła w dłonie delikatny materiał. To był szal godzien nie señority czy donny, ale księżniczki czy wręcz królowej, a ona miała go ubrać. Przesunęła go delikatnie w dłoniach. Nagły hałas wytrącił ją z zauroczenia. Ponad głowami kupujących, w niewielkiej odległości, kołysała się mantyla señory Chiary. Kobieta najwyraźniej wracała. Victoria raz jeszcze przesunęła szal w dłoniach, nagle dostrzegając, jak silnie biel nici odcina się od smagłej skóry jej dłoni. W myślach ożyły wspomnienia kwaśnych komentarzy donny Dolores.
– Nie – powiedziała szybko. – Nie mogę. To jest zbyt wspaniałe.
Oddała szal, podziękowała i uciekła od stoiska. Nie mogła znieść myśli, że sprzedawca pewnie za chwilę zaprezentuje to śnieżne cudo señorze Chiarze czy młodym panienkom Escobedo.
Nie miała ochoty już wracać do gospody i ryzykować, że natknie się tam na señorę Chiarę czy rozchichotane kuzynki Escobedo. Wspomnienie słów kobiety, tego powątpiewania, czy przysługuje jej prawo do białej sukni, nadal bolało. Troska Diego tylko trochę je zagłuszyła, ale teraz widok tego cudnego rebozo i to, że się nagle zlękła i zrezygnowała z zakupu, przywołało to w całej okazałości, podobnie jak wszystkie zasłyszane wcześniej słowa o jej niedostatkach urody. Krążyła bez celu pomiędzy straganami, aż jej uwagę przyciągnął stół zastawiony masą mniejszych i większych pudełeczek, naczyniek i koszyczkowych skrzyneczek.
– Piękna pani! Piękna pani! – zagaił sprzedawca. – Kup pani coś u mnie!
– A co sprzedajecie? – zapytała, niemal machinalnie.
– Leki różne, leki niezwykłe! Te dla kobiet, i te dla mężczyzn! Mogą śmierć odpędzić, chorobę odgonić, urodę przywrócić! Dodać pewności siebie! Mogą ze starca uczynić młodzieńca, a siwym włosom nadać znowu blask! Twarz wygładzą, zmarszczek ujmą, liczko rozjaśnią!
– Rozjaśnią? – ściągnęła brwi Victoria, nagle zainteresowana.
– Tak, rozjaśnią. Proszę, spróbujcie tej pomady. Nada każdej skórze, choćby nie wiem jak opalonej, białość alabastru i kości słoniowej. Najpiękniejsze donny na dworze królewskim jej używają, by ich twarze przypominały swą delikatnością różane płatki.
Wspomnienie drwiących słów donny Dolores ożyło w pamięci Victorii, podobnie jak obraz twarzyczki samej panienki – delikatnej cery, idealnego owalu twarzy, wielkich, szarych oczu za firankami gęstych rzęs. Dolores była niczym krucha rzeźba z porcelany czy kości słoniowej. Czyżby zawdzięczała to właśnie podobnym pomadom?
– Biorę pudełko – rzuciła szybko.
– Dopłaćcie trochę, a dam wam większe, takie co na długo wystarczy – zaproponował handlarz. – Nieprędko będę tędy przejeżdżał, nie w najbliższych miesiącach, a to trzeba stosować stale…
Dopłaciła i z nabożnym szacunkiem wzięła w dłonie spory słój z rudej, mocno wypalonej gliny, ozdobiony ornamentem z plecionki. Odchodząc od stoiska, zauważyła alcalde, przyglądającego się z namysłem także temu stołowi i usłyszała jeszcze, jak sprzedawca zaczyna swoją litanię.
– Señor, o señor! Niezwykłe są tu rzeczy! Leki różne, leki niezwykłe! Te dla kobiet, i te dla mężczyzn! Mogą śmierć odpędzić, chorobę odgonić, urodę przywrócić! Dodać pewności siebie! Umysł jasnym uczynić! Powodzenie przynieść w planach!
Skręciła pomiędzy stragany i gwar rozmów zatarł dalsze nawoływania handlarza. Nim jednak ruszyła w stronę gospody, zawróciła do stoiska z tkaninami. Było już znacznie uszczuplone, handlarz właśnie nadzorował ładowanie na niewielki wózek kolejnych paczek z materiałami. Ucieszył się jednak na jej widok.
– Señorita Escalante! – zawołał.
– Señor?
– Tak sądziłem, że do mnie wrócicie – oświadczył czymś ucieszony. – Ale muszę wam coś powiedzieć.
– Tak? – Victorii ścisnęło się serce na myśl, że piękne rebozo zostało już sprzedane.
– Właśnie chciałem odesłać rebozo do don Diego.
– Nie! – zaprotestowała Victoria, ucieszona, że szal nie znalazł jeszcze nabywcy. – Ja za nie zapłacę.
– Ależ señorita…
– Powiedziałam! Mam umowę z don Diego, które z nas płaci za co i nie zamierzam jej zmieniać. Jednak – złagodziła ton – jestem wam wdzięczna, że nie sprzedaliście tego rebozo komu innemu.
– To piękny szal, señorita, piękna robota. Wolałem oddać go komuś, kto doceni jego urodę – mina handlarza jasno wskazywała, kogo miał na myśli.
X X X
Wieczorem, w swoim pokoju, Victoria długo przypatrywała się wpierw rozłożonym na łóżku tkaninom, a potem odbiciu swojej twarzy w lustrze i temu, jak od jej włosów pięknie odcina się biel plecionki szala. Westchnęła, śledząc palcem delikatne rysy w kącikach oczu. Potem otworzyła słój i dość nieufnie powąchała jego zawartość. Zapach był… dziwny, ale nie nieprzyjemny, raczej znajomy. Kojarzył się jej z wełnianymi chustami. Ale to nie przeszkadzało, a sama pomada była delikatna w dotyku i lśniąco biała. Posmarowała więc nią twarz i szyję, ostrożnie i delikatnie, by nie nałożyć za wiele.
Rankiem czuła się, jakby przed pójściem spać ochlapała się ciastem i zapomniała zmyć je z policzków. Skóra zakrzepła w ściągniętą maskę. Jednak gdy się umyła, dostrzegła, że zmarszczki przy oczach nieznacznie zmalały. I była pewna, że jej skóra nabrała delikatności i rozjaśniła się w kolorze.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 13
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 14
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 15
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 16
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 17
- Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 18