Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 10
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- To, co było kiedyś, zapomniane czy pamiętane, czasem może zmienić to, co będzie. Ósma część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,
Rozdział 10. Kartograf
Victoria przeciągnęła nitkę przez ucho igły i starannie wyrównała końce. Nigdy nie uważała się za mistrzowską szwaczkę, ale to musiała uszyć sama. Postanowiła, że jej dziecko będzie nosić koszulki szyte przez matkę, i miała zamiar dotrzymać tej obietnicy. Ta sukieneczka była nawet ładna, bez szczególnie niestarannych szwów, tylko haft był nieco nierówny, ale i tak Victoria była z niej bardziej niż zadowolona. Tyle że na razie przypłacała to pokłutymi palcami, pieczeniem oczu i rwącym bólem w ramionach. Nie wiedziała czemu, ale wystarczało parę minut skupienia nad robótką, a barki i kark zaczynały ją boleć, jakby przyłożono do nich płonące głownie.
Teraz też, nim wbiła igłę w tkaninę, poruszyła ramieniem w płonnej nadziei odpędzenia bólu. Jeszcze trochę czasu i będzie tak dotkliwy, że Victoria nie będzie w stanie skupić się nad haftem.
– Czy coś ci usiadło na ramieniu, dziecko? – usłyszała pytanie. Señora Mercedes odłożyła na stolik książkę.
– Nie, nic. – Victoria nie miała zamiaru przyznawać się do bólu.
– Nie boli cię głowa?
– Nie… Czemu pytacie?
– Bo wyglądasz mi na niewyspaną. Wczoraj w nocy słyszałam, że twój mąż wciąż krąży po bibliotece, i podejrzewam, że nie pozwolił ci pospać. A teraz on się wyleguje, a ty już od świtu jesteś na nogach…
– Przywykłam do wstawania o świcie – odparła Victoria chłodno. Politowanie brzmiące w głosie starszej kobiety zaczynało ją denerwować, tak samo jak wzmianka o tym, że słyszała Diego chodzącego po bibliotece. Prawda była taka, że Diego pół nocy spędził na wzgórzach, w siodle Tornado. – Odeśpię w porze sjesty.
– Ach, no tak, zapomniałam… – Señora Mercedes wymamrotała przepraszającym tonem i zaczęła pospiesznie wertować książkę, jakby próbując zatrzeć w ten sposób swój nietakt.
Victoria stłumiła westchnienie. Same te przeprosiny były dla niej obrazą. Dwie dłonie dotknęły nagle jej ramion. Wciągnęła powietrze, zaskoczona, ale Diego zaraz nachylił się nad nią.
– Twoje ramiona przypominają pnie mesquito – wymruczał zamiast powitania. – Czy to przeze mnie?
– Nie… Choć może trochę? – Victoria uśmiechnęła się kokieteryjnie.
– Czuję się zdruzgotany.
Diego mówił to lekkim tonem, ale Victoria widziała, że w jego oczach nie ma uśmiechu.
– I powinieneś się tak czuć, młodzieńcze – wtrąciła señora. – Kto to widział nie pozwalać żonie spać przez pół nocy.
Wymuszony uśmiech Diego zbladł jeszcze bardziej.
– Musieliśmy omówić pewne sprawy, señora – odparł chłodno. – Prócz tego po ostatnich wydarzeniach spokojny sen jest luksusem.
– Ostatnich wydarzeniach? Masz na myśli te wypadki w garnizonie? Nie rozumiem, jak może ci spędzać sen z powiek fakt, że kilku bandytów dostało, na co zasłużyło. Ale, ale! Ty miałeś być w pueblo!
– Jak widać, nie pojechałem.
– Diego! Przecież alcalde wydał ci polecenie! – zgorszyła się Mercedes.
– Jestem Diego de la Vega. Alcalde może mnie prosić, a nie wydawać mi polecenia.
Señora Mercedes roześmiała się.
– Doprawdy, zupełnie jak twój ojciec. Też głowa wysoko i nie przyjmuje poleceń, jeśli nie musi. Ale jednak powinieneś był pojechać. Przecież masz ten artykuł do napisania.
– Artykuł jest już napisany. – Diego wzruszył ramionami. – I z tego co wiem, to już złożony do druku. Nie musiałem z tego powodu wstawać o świcie.
– Jednak to chyba było bardzo nierozsądne z twojej strony… Tyle mi mówiliście, że alcalde ma tu taką władzę… A tak to zlekceważyliście.
– Señora Mercedes, nie miałem zamiaru pozwolić, by moja żona była dziś rano w pueblo. A nawet nie pozwolę jej tam jechać jutro, jeśli będzie trzeba. Egzekucje i pogrzeby nie są przyjemnym widowiskiem.
– Och, jeśli tak uważacie… Ja przywykłam do nich w Madrycie. To czasem była jedyna rozrywka.
– Nie tutaj.
Diego powiedział to na tyle dobitnie, by señora nie kontynuowała rozmowy i zajęła się z powrotem czytaniem. Sam Diego oparł znów ręce na ramionach Victorii i jego żona poczuła, że zaczyna delikatnie ugniatać jej obolałe mięśnie.
– Jeszcze… – Odetchnęła głęboko, przymykając oczy z przyjemności.
Sapnięcie po drugiej stronie stołu wyrwało ją z rozmarzenia. Señora Mercedes patrzyła na nią szeroko otwartymi oczyma. Nagle poderwała się i odmaszerowała do pokoju.
– No, nareszcie – westchnęła Victoria.
– Gdybym wiedział, że to ją przepłoszy…
W głosie Diego drgała nuta łobuzerskiego humoru. Zorro najwyraźniej otrząsał się z niemiłych myśli.
– Nie pojedziesz do pueblo?
– Nie mam zamiaru spotykać się z de Soto. Ojciec powie mu, że chciałaś, bym został z tobą.
– Słusznie. Bądź ze mną i poadoruj mnie trochę. Może się skończy to jej gadanie.
– O czym? – Diego spojrzał czujnie na żonę.
– Jest przekonana, że mnie zdradzasz. Albo będziesz zdradzał. Od paru dni daje mi wciąż pouczenia, jak mam cię do siebie przyciągnąć. – W głosie Victorii irytacja mieszała się z goryczą.
Diego nie odpowiedział, tylko wzmocnił odrobinę nacisk na jej mięśnie, gładząc je i rozmasowując.
– Może po tym będzie mniej pewna siebie – powiedział w końcu.
– Więc zostań ze mną i mi nadskakuj – uśmiechnęła się smutno Victoria. – Aż przekonamy ją, że się pomyliła…
X X X
Kiedy dzień targowy w Los Angeles się skończył, de Soto był bardziej niż zadowolony, co mogło dziwić tych, którzy wiedzieli, w jak bardzo złym nastroju alcalde ten dzień zaczynał. Najpierw bowiem caballeros uparli się, by usunąć szafot i w ten sposób zmarnować, zdaniem alcalde, przykładową lekcję przestrzegania prawa. Jakby tego było mało, młody de la Vega, który we wręcz karygodny sposób zlekceważył jego polecenie asystowania przy egzekucji, podsumował w swoim artykule los schwytanych desperados jednym zwięzłym zdaniem, nic sobie nie robiąc z nalegań de Soto, który życzył sobie możliwie obrazowego i odstraszającego, jak to podkreślał, opisu. Toteż kiedy alcalde wziął do ręki i przeczytał swój egzemplarz gazety, zmiął go i ze wstrętem odrzucił.
Ta irytacja minęła, gdy de Soto zdał sobie sprawę, że i tak wszyscy na targu mówili o bandzie, która próbowała obrabować garnizon, i że na pewno przyczynił się do tego artykuł młodego de la Vegi. W miarę jak rozchodziło się wydanie i ludzie powtarzali sobie tę historię, alcalde się uspokajał. Mimo wszystko Diego przekazał to, co najważniejsze – lansjerzy z garnizonu obronili Los Angeles.
Tak samo zadowoleni byli żołnierze z patrolu Mendozy. Szczególnie sierżant, który został w artykule przedstawiony jako bohater nie wahający się zaryzykować własnym życiem w obronie pueblo. Chodził teraz dumny po placu, przyjmując gratulacje i pochwały. Trudno było powiedzieć, czy cieszy go bardziej to, że gratulujący zapraszają go na poczęstunek, czy to, że Diego de la Vega podarował mu ten numer Guardiana jako pamiątkę.
Co więcej, choć mogło się to wydawać dziwne, obostrzenia, jakie chciał wprowadzić de Soto, nie spotkały się ze zbyt wielkimi protestami. Na pewno była w tym spora zasługa caballeros, którzy przez cały dzień targowy przekonywali wszystkich niezadowolonych, że to nowe prawo jest w rzeczywistości dla nich korzystne. De Soto nie nakładał przecież kolejnego podatku ani nie podnosił starych. Chciał jedynie, by przyjeżdżający do Los Angeles mogli potwierdzić, że byli już w innych pueblach. Do kupców szczególnie przemówił argument, że jeśli będzie informacja, że wyjechali w stronę Los Angeles, a do samego pueblo nie dotrą, to żołnierze z garnizonu będą ich szczególnie poszukiwać. Wprawdzie od razu ktoś skomentował z wisielczym humorem, że tylko po to, by na cmentarzu pueblo przybyły nowe nagrobki, ale jakoś sama obietnica podziałała na ludzi uspokajająco. Drobni rolnicy, peoni czy vaqueros zgodzili się też bez większych oporów, by informować patrolujących żołnierzy o spostrzeżonych ogniskach gdzieś na granicach posiadłości czy na pustkowiach. Słowa „rewolucja”, „bandyci” czy „desperados” tworzyły wystarczające poczucie zagrożenia. Jedynym sceptycznym wobec zarządzenia pozostawał młody de la Vega. Może zresztą nie tyle sceptycznym, co po prostu niezbyt entuzjastycznie do tego nastawionym.
Nowe reguły miały obowiązywać od następnego dnia targowego, by wiadomość o nich mogła dotrzeć do sąsiednich miejscowości, gdzie handlarze i podróżni mieli zaopatrywać się w stosowne listy polecające i paszporty podróżne. Na razie obowiązywały tylko miejscowe zasady – wiadomości od vaqueros i peonów.
I od razu zaczęły się komplikacje. Pomysł, by to peoni czy drobni rolnicy zwracali uwagę na to, kto koczuje na wzgórzach, okazał się być aż za dobry. W niedzielny poranek, ledwie wstało słońce, przed bramą garnizonu ustawiła się gromada rolników z dziećmi. Poprzedniego dnia dzieciaki przepatrzyły okoliczne kaniony i teraz przyszły wraz z rodzicami, z wiadomościami, gdzie coś znalazły, a także gdzie niczego nie było. Widząc taki tłum, de Soto najpierw się przestraszył, potem zaniemówił, a wreszcie, gdy pierwsze onieśmielenie rolników minęło i zaczęli przekrzykiwać się z informacjami, wpadł w złość. Nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdyby nie sierżant Mendoza, który spróbował jakoś uspokoić ten chaos, nim zdarzy się coś niedobrego, i zdążył nakrzyczeć na nieoczekiwanych gości na chwilę przed tym, nim zrobił to alcalde. To dało de Soto moment oddechu i czas na zebranie myśli. Wykorzystał go dobrze. Za parę minut przed garnizonem stanął stół, rolnicy grzecznie ustawili się w kolejce, czekając aż będą mogli podejść i opowiedzieć o swoich odkryciach, a sierżant w towarzystwie dwu innych żołnierzy nanosił na mapę wskazówki, gdzie widziano obcych, ogniska czy podejrzane ślady. Pierwszy patrol, jaki ruszył, dostał do ręki wykaz miejsc, które koniecznie należy sprawdzić.
Oczywiście, kiedy patrol wrócił, okazało się, że wszystkie te ślady pozostawili vaqueros, ale de Soto ogarnął się już na tyle, że użył tej pomyłki jako argumentu, by podkreślić konieczność meldowania, gdzie zostanie przepędzone stado. Przez następne dni alcalde był zatem budzony o świcie, kiedy to vaqueros z kolejnych hacjend łomotali do bramy, by ktoś z garnizonu wyszedł i zapisał, gdzie będą przebywać i jak długo. Wszystkie te informacje nanoszono na mapę. I, rzecz jasna, robił to sierżant. Pisał bezpośrednio na mapie, atramentem, dużymi, nieco kulawymi literami, nic więc dziwnego, że nim nadszedł następny dzień targowy, mapa Los Angeles i okolic po prostu przestała być użyteczna.
To wywołało kolejną burzę. De Soto pluł sobie w brodę, że nie zakazał Mendozie robienia takich zapisków, sierżant przepraszał, że nie pomyślał o tym, że informacje mogą się zmieniać, a obecni przy tym ludzie komentowali, mniej lub bardziej głośno, całe zajście. Alcalde był już niemal gotów aresztować wszystkich zebranych, a sierżanta zamknąć w karcerze, zdegradować, czy też w ogóle wyrzucić z armii za głupotę, kiedy sytuację uratował Diego de la Vega.
– Mamy w hacjendzie mapę Los Angeles, Ignacio – zauważył leniwie, wykorzystując moment, że de Soto zabrakło tchu.
Przez chwilę panowała głucha cisza.
– Dla ciebie don Ignacio, de la Vega. – Niezmienna odpowiedź de Soto zabrzmiała tym razem dziwnie słabo.
– Powiedziałem, że mogę posłać do hacjendy po nową mapę okolicy, don Ignacio. Mam jednak jeden warunek.
– Jaki?
– Felipe bardzo dobrze rysuje. – De la Vega położył rękę na ramieniu szczupłego chłopaka. – Sporządzi dla was kopię. Może też nanosić zapiski sierżanta.
– Nie będziemy potrzebować kopii!
– Obawiam się, don Ignacio, że będzie potrzebna. Jeśli następna mapa będzie używana tak intensywnie jak ta – Diego wskazał na nieszczęsną płachtę, gdzie szczegóły rysunku znikły pod plamami atramentu – to za tydzień zostaniemy bez nawet jednej mapy.
De Soto gniewnie szarpnął brodę. De la Vega miał rację. Nawet najostrożniej używana mapa, na której będą pisać tylko ołowiowym rysikiem, zużyje się dosyć szybko. Wystarczy drobna nieuwaga, a garnizon pozostanie bez jedynego sposobu, w jaki mogli zestawiać ze sobą napływające informacje.
– Niech ci będzie, de la Vega – ustąpił. – Wyślij tego dzieciaka po mapę. Ale chcę dwie kopie, nie jedną.
– Jak sobie życzycie, don Ignacio – Diego zgodził się z uśmiechem.
De Soto właśnie dał mu pretekst, by Felipe mógł przebywać w garnizonie. A mapa z naniesionymi informacjami będzie nieocenioną pomocą nie tylko dla żołnierzy.
Felipe miał może nieco mniej szczęśliwą minę. Przez ostatni rok poczynił spore postępy w rysunku, zwłaszcza jeśli chodziło o sporządzanie kopii, ale nadal czuł się niezbyt pewnie w tej dziedzinie. Znacznie lepiej rysował przecież Diego. Tyle że wiedział, dlaczego Diego zaproponował, by to on robił kopię. Młody de la Vega nie mógł przecież zajmować się kopiowaniem mapy, nie przy de Soto, a on mógł nie tylko zrobić ten rysunek, ale i dowiedzieć się, gdzie alcalde planuje wysłać swoich żołnierzy.
Mimo wszystko pierwszy dzień targowy po wprowadzeniu kontroli przebiegł spokojnie. Podróżni z dyliżansu posiadali paszporty i potwierdzenia, które okazywali sierżantowi siedzącemu w zaimprowizowanym kantorku przed gabinetem alcalde. Razem z podróżnymi ustawili się i handlarze, którzy nie tylko przedstawiali swoje potwierdzenia i płacili targowe opłaty, ale przy okazji dopytywali się też o znajomych, o których wiedzieli, że mają przybyć do Los Angeles. Do południa wszystkie kramy były już spisane, wszystkie opłaty zebrane, a kilka wzmianek, że ktoś się wybierał do Los Angeles i nie dotarł, okazało się być fałszywym alarmem. De Soto promieniał z zadowolenia.
Dostarczoną przez de la Vegów nową mapę alcalde kazał umieścić na stole w swoim gabinecie, by sierżant w jego obecności wpisywał, kto i gdzie rozbija obozowisko. Kiedy po jakimś czasie papier przetarł się w kilku miejscach od ciągłego pisania i ścierania, de Soto już bez większych ceregieli zażądał od de la Vegów przysłania chłopaka rysownika, by przygotował nową kopię.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 13
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 14
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 15
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 16
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 17
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 18
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 19
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 20
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 21
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 22
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 23
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 24