Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 19

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
To, co było kiedyś, zapomniane czy pamiętane, czasem może zmienić to, co będzie. Ósma część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
, Alejandro de la Vega, Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Od autora: Niezmienne dzięki za komentarze. Motywują do pisania.

A w zjawia się jeszcze jeden dawny znajomy.

Rozdział 19. Rodzinne wieści, rodzinne zwady

W dzień po odjeździe aktorów gospoda doñi Victorii pękała w szwach, choć jednocześnie trudno było powiedzieć, by zebrani w niej szczególnie świętowali. Goście obecni poprzedniego wieczoru zdążyli już rozpowiedzieć o tym, co się wydarzyło, i teraz wszyscy wymieniali się plotkami, próbując zweryfikować je niejako u źródła, czyli u sierżanta Mendozy, słusznie uznając, że będzie on najlepiej wiedział, co zaszło w garnizonie.

Sam Mendoza jednak nie był zbyt chętny do opowiadania. Zbyt czuł się zażenowany faktem, że jego zwierzchnik zachował się tak niewłaściwie wobec kobiety i posunął się tak daleko w tym zachowaniu. Zapewne musiałby też przyznać, że podziela pogląd mieszkańców Los Angeles na wymierzoną alcalde karę, a wiedział, że tego nie powinien robić. Żołnierze, królewscy lansjerzy, mieli obowiązek stanowić monolit dla niewtajemniczonego oka, oddział lojalny wobec swego dowódcy i każde odchylenie od tego wzorca było niemile widziane. A de Soto z całą pewnością dałby upust swojej złości, gdyby tylko dowiedział się, że jego podwładny ma zastrzeżenia co do jego zachowania. Sierżant milczał więc z przymusu i uchylał się od odpowiedzi.

Z tego powodu plotkujący byli skazani na to, co zobaczono w nocy. Aktorkę w poszarpanej bluzce, ze śladem po uderzeniu na policzku i alcalde w rozchełstanej koszuli. Teraz de Soto leżał w swojej kwaterze i nie rozmawiał z nikim poza lekarzem, który opatrzył mu rany, doktora Hernandeza zaś obowiązywała tajemnica lekarska. Mimo wszystko jednak uznał, że nie naruszy jej, zapewniając wszystkich zainteresowanych stanem zdrowia alcalde, że rany po bacie były może niezbyt ciężkie, ale na pewno bolesne i utrudniające poruszanie. Szczególnie ta po drugim uderzeniu, biegnąca skośnie od prawego barku do lewego biodra, miała skłonność do otwierania się przy każdym ruchu.

To dało dodatkowy temat do dyskusji. Zorro wiedział, jak używać bata, zresztą w jego rękach ten długi bicz był bronią równie niebezpieczną, co szpada, ale jeszcze żaden żołnierz nie został w podobny sposób zraniony. Więcej, choć banita w czerni ciął szpadą ubrania pokonanych przeciwników, nigdy nikogo nie drasnął. Już samo to świadczyło, jak bardzo był rozwścieczony na alcalde i jak wielka była przewina de Soto.

Trzeba było też przyznać, że nikt się temu wybuchowi wściekłości nie dziwił. Doktor Hernandez, podobnie jak señora Rosita, nie mieli sposobności zbadania dziewczyny, ale już sama sugestia, że coś takiego mogło być konieczne, powodowało, że mężczyźni zaciskali pięści. Nie miało znaczenia, czy był to peon, rzemieślnik czy caballero – wszyscy krzywili się spoglądając w stronę garnizonu. Powszechne oburzenie było dodatkowo podszyte strachem. Ktoś zdradził, że de Soto zażądał od Zafiry uległości w zamian za zwolnienie z aresztu, a bezpodstawne uwięzienie aktorów przypomniało wszystkim kaprysy Luisa Ramone. Atmosfera w pueblo wolno narastała do wrzenia.

Nic więc dziwnego, że kiedy nieoczekiwanie na drodze wjazdowej pojawili się żołnierze, ludzie przywitali ich bez entuzjazmu. Konwój, trzy wozy eskortowane przez piętnastu konnych, skierował się zresztą prosto do bramy garnizonu, którą zaraz za nimi zatrzaśnięto, pozostawiając gapiom dywagacje, kim są przybyli i co ich sprowadza do Los Angeles.

Zagadkę wyjaśnił kapral Rojas, którego Mendoza przysłał do gospody, by zamówił posiłek dla nowoprzybyłych. Porucznik Juan wraz z oddziałem został wysłany przez gubernatora na lotny objazd tych okolic Kalifornii, skąd docierały najbardziej alarmujące wieści o rewolucjonistach. Buntownicze Los Angeles, mimo swoich sukcesów w chwytaniu desperados, zostało także uznane za zagrożone i zadaniem porucznika było przypomnieć jego mieszkańcom, że te ziemie wciąż jeszcze podlegają pod władzę króla Hiszpanii. Rojas, ostrożnie oglądając się przez ramię, wspomniał także, że na przybyciu żołnierzy do pueblo szczególnie zależało alcalde i to list de Soto przesądził o ich przyjeździe.

W tej sytuacji trudno się było dziwić, że nastroje w gospodzie stały się niezbyt radosne. Obcy żołnierze, dobrze uzbrojeni i zaprawieni w walkach, w innej sytuacji byliby przywitani z większą radością, jako wsparcie dla garnizonu i pomoc w ochronie przed bandytami. Jednak, kiedy w perspektywie było „przypomnienie o władzy”, cokolwiek mogło to oznaczać, zaczęto się zastanawiać, czy de Soto nie planuje przypadkiem wykorzystać ich do zastraszania mieszkańców.

przyjechała do pueblo tuż przed sjestą. Gdyby to zależało tylko od niej, zjawiłaby się sama, bo Diego wrócił do domu dopiero rano, spóźniając się na śniadanie i nie było mu dane odpocząć. Vaqueros przesłali informację o nagłych zachorowaniach wśród bydła, więc don Alejandro musiał wyjechać na pastwiska i zabrał syna ze sobą, by ten poszukał przyczyny choroby. Nie mógł uniknąć tego wyjazdu, bo przy señorze Mercedes tłumaczył się, że wyszedł z domu przed świtem, by obserwować ciekawą koniunkcję, czy też inne zjawisko astronomiczne. W tej sytuacji señora, która nie wyobrażała sobie, by doña de la Vega mogła gdziekolwiek jechać bez towarzystwa, wymusiła na niej wspólny wyjazd.

Blisko południa Los Angeles się już nieco uspokoiło, choć właściwszym określeniem byłoby, że pueblo przyczaiło się, niepewne przyszłości. Nowoprzybyli zamknęli się w garnizonie, przysyłając tylko kaprala Rojasa i kilku szeregowych po jedzenie. Dowódca oddziału podobno spotkał się już z alcalde, ale na razie nie było żadnych wiadomości, czy de Soto coś planuje na ten dzień. Z tego też powodu część mieszkańców pueblo pospiesznie wróciła do domów. Cokolwiek miało się wydarzyć, woleli nie rzucać się w oczy i być z rodzinami. Nieliczni pozostali jeszcze w gospodzie goście rozmawiali przyciszonymi głosami, by nie dać pretekstu alcalde do jakichś działań. Zresztą z każdą chwilą ich ubywało, bo co rusz któryś z nich decydował się wracać do siebie.

Oczywistym było, że señora Antonia powtórzy wszystkie nowiny doñi Victorii. Jeśli jednak spodziewała się, że doña poczuje się zagrożona i odjedzie, myliła się. Można to było nazwać lekkomyślnością, ale nie sądziła, by uchylanie się i uniki były dobrą strategią na przyszłość. De Soto nie mógł zastraszyć ludzi tak, jak niegdyś udało się to Ramone i im szybciej zrozumie, że siłą niczego nie wskóra, tym lepiej dla niego. Tak więc zabrała się z zupełną swobodą za garnki w kuchni, a potem zajęła się rozliczaniem rachunków z poprzedniego dnia.

Kończyła już, gdy ktoś wszedł do sali. Kątem oka spostrzegła, że jest w mundurze, ale świadomie zignorowała jego obecność. Za barem stała Juanita, mogła podać żołnierzowi, na co będzie miał ochotę. Ona, właścicielka gospody, nie musiała się zrywać na nogi, szczególnie że nie czuła się w danej chwili najlepiej.

Señorita Escalante? – usłyszała naraz nad głową.

Podniosła wzrok. Od miesięcy już nikt nie nazywał jej tym mianem.

– Juan Ortiz? – spytała zdumiona.

– Witaj, Victorio – uśmiechnął się w odpowiedzi.

X X X

Na prośbę Victorii señora Antonia postawiła przed porucznikiem Ortizem talerz z potrawką, ale on nie chciał jeść.

– Miejscowy kapral dobrze o nas zadbał. Tutejsi żołnierze mają całkiem smaczną kuchnię – zaśmiał się.

– Wiem, że mają – odpowiedziała z uśmiechem. – Marco zamawiał dla was posiłki u mnie.

– Jak to?

– Garnizon nie ma kucharza – wyjaśniła. – Ten, co był, lepiej radził sobie z przygotowywaniem trutek na szczury niż gotowaniem, więc kiedy został ranny, alcalde odesłał go do Monterey. Teraz przychodzą stołować się tutaj. Oni mają dobre posiłki, ja klientów, więc wszyscy jesteśmy zadowoleni.

Ortiz tylko potrząsnął głową.

– Zawsze byłaś obrotna, Victorio. Powiedz mi… – Nachylił się nad stołem i ujął rękę Victorii. – Powiedz, jak ci się układa?

uniosła brwi. Za ramieniem porucznika, przy barze, widziała señorę Mercedes, która spoglądała na nią z mieszaniną ciekawości i potępienia. Mogła być pewna, że jak tylko znajdą się same, usłyszy od starszej kobiety coś o swoim zachowaniu.

– Układa mi się doskonale, Juan – zapewniła z uśmiechem.

– Naprawdę? – Wyraźnie jej nie dowierzał.

– Czemu tak pytasz? – zaniepokoiła się.

– Victorio… Wybacz, ale… Musiałem zapytać. Pisałaś, że planujesz ślub z de la Vegą, ale widzę cię nadal w gospodzie, jesteś taka mizerna… Pomyślałem więc…

Nie mogła się nie roześmiać.

– Jestem doñą de la Vega, Juan, nie inaczej. A gospoda jest nadal w moich rękach, więc zjawiam się tu codziennie, by sprawdzić, jak się sprawy mają. Diego wie, że w hacjendzie chyba oszalałabym z nudów.

– Jesteś doñą? Pozwól, że ci pogratuluję małżeństwa… – Juan uniósł dłoń Victorii do ust, co wywołało krzywy grymas na twarzy Mercedes. – Na kogo tak patrzysz?

– Za twoimi plecami stoi señora, która pragnie być moją teściową. Nie jest zachwycona naszą rozmową.

– Rozumiem – odparł. – Victorio, czy będę mógł porozmawiać z tobą na osobności? Tak, by nikt niepowołany nie słyszał?

– O co chodzi, Juan? – zaniepokoiła się.

Odwrócił wzrok.

– Juan? – nalegała.

– Wyjaśnię – obiecał. – Ale musimy porozmawiać.

– Dobrze – zgodziła się. – Podczas sjesty.

X X X

Świadomość, że alcalde ma pod swoimi rozkazami podwójny oddział w garnizonie, wystarczyła, by ludzie pozamykali się w domach. Nim wybiło południe, plac był całkowicie opustoszały, a w gospodzie, prócz personelu i przejezdnych, pozostał tylko Ortiz i señora Mercedes. Ta ostatnia wykorzystała chwilę oczekiwania i wzięła młodego żołnierza na spytki, dowiadując się, skąd przyjechał, w jakiej formacji służy, pod jakim pułkownikiem i jakie są jego plany na przyszłość. O ile na pierwsze pytania odpowiadał chętnie i obszernie, tak od ostatniego wykręcał się, ile mógł. Señory, traktującej wybraną przez siebie rolę przyzwoitki z niezwykłą powagą, nie usatysfakcjonowały te wyjaśnienia, ale musiała poprzestać na nich i na dość oględnej informacji, o czym Ortiz chce rozmawiać z doñą de la Vega. W końcu, gdy gospoda opustoszała, a przejezdni goście udali się do pokoi, mogła porozmawiać z porucznikiem w cztery oczy, bez świadków, czy chociaż bez podsłuchiwania. Przynajmniej tak zakładała, bowiem señora Mercedes miała swoje zdanie.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 15

– To niedopuszczalne, by rozmawiać o drażliwych sprawach z kobietą w stanie błogosławionym – oświadczyła surowo.

– W błogosławionym? Victorio, to znaczy…? – zająknął się Ortiz.

Spojrzał na nią z nieskrywanym zaskoczeniem, które zaraz przerodziło się w przestrach.

– Tak, to znaczy. – nie mogła powstrzymać westchnienia na widok jego lęku i pełnej potępienia miny señory Mercedes.

Dios mio… Ale… Jeśli ty jesteś… Twoje dziecko… – jąkał się porucznik.

– Nic mi nie będzie. Ani jemu, jeśli o to chodzi – oświadczyła chłodno. – Przyjechałeś po latach nieobecności, przyprowadziłeś ze sobą żołnierzy, mieszkasz w naszym garnizonie. Poprosiłeś mnie o rozmowę, nie myśl więc teraz, że się z niej wycofasz.

– Victorio! – obruszyła się señora Mercedes.

– Powiedziałam już, że bardziej zaszkodzi mi niepewność, señora. Proszę, pozwólcie mi porozmawiać z przyjacielem z dzieciństwa. – Słowa Victorii może i były uprzejme, ale jej głos z całą pewnością nie. Mercedes chyba musiała zrozumieć, że przeciąga strunę, bo odwróciła się i odeszła do kuchni.

– Teraz rozumiem, czemu nazwałaś ją teściową – zaśmiał się Ortiz, gdy w końcu on i usiedli przy stoliku w kącie sali.

– Ona i don Alejandro naprawdę nie są sobie obojętni, więc może któregoś dnia…

Ortiz tylko potrząsnął głową, w udawanym przerażeniu.

– Juan… – odezwała się Victoria. – Co miałeś mi powiedzieć?

– Właściwie to są dwie sprawy, ale zanim zacznę… Te dziewczęta, co tu widziałem…

– Podają wino i jedzenie – odparła od razu, odruchowo chłodniejszym tonem. – Uprzedź swoich ludzi, że mogą tu przyjść, zjeść coś czy wypić. Będę im liczyć tak jak żołnierzom z garnizonu, tylko za inne wino niż to podane do posiłków. Ale jeśli któryś z nich pozwoli sobie choćby na odrobinę bezczelności… – Na moment zawiesiła głos. – Niech się szykuje, że do końca pobytu w Los Angeles będzie jadł suchary i pił wodę ze studni!

– Victoria…

– Takie obowiązują tu zasady! Na pewne rzeczy nie pozwalałam i nie pozwalam.

– Nie tylko żołnierzom, prawda? – spytał cicho.

– Chodzi ci o de Soto? Zasłużył sobie na to, co go spotkało!

– Już dobrze, już dobrze… – Ortiz uniósł dłonie, jakby zasłaniając się przed atakiem. – Doprawdy, Victorio, przez te lata nie ubyło ci temperamentu.

Prychnęła tylko w odpowiedzi.

– No więc? – spytała.

– Po pierwsze… – odetchnął, jakby to, o czym miał mówić, nie było łatwe. – Przez jakiś czas służyłem razem z Francisco – powiedział.

Dios… – znieruchomiała.

Francisco Escalante był starszy od niej o dwa lata, ale postrzegała go zawsze jako młodszego braciszka. Może dlatego, że był młodszy od Ramona, a może z powodu żywiołowego, beztroskiego charakteru chłopaka.

– Tak, służyliśmy razem – mówił dalej Ortiz, a nie mogła nie zwrócić uwagi na przeszły czas użyty przez porucznika. – Byłem z nim i z Ramonem, gdy otrzymali twoje listy z nowiną o ślubie. I to jest pierwsza wiadomość, jaką mam ci przekazać. Dlaczego nie przyjechali, a ich listy były tak zdawkowe.

– A więc?

wyprostowała się na swoim krześle. To, że Francisco i Ramon nie przyjechali na jej ślub, mało tego, że skwitowali wiadomość o nim krótkim stwierdzeniem, że nie mogą, i życzeniem szczęścia, dręczyło ją przez dłuższy czas. Doszukiwała się w tych krótkich słowach dezaprobaty, niechęci, wątpliwości braci co do jej wyborów… I wiedziała, że dręczyłoby to ją znacznie bardziej, gdyby nie ówczesna sprawa z Luisem Ramone. Kiedy życie Diego było zagrożone, niezrozumiała oschłość braci poszła w niepamięć.

Ortiz spojrzał gdzieś w bok i ciężko westchnął.

– Musisz zrozumieć, jaka jest sytuacja w armii w ostatnich latach.

– To znaczy?

– Jest źle. Wiem, że nie powinienem tego mówić, w końcu jestem oficerem, ale armia hiszpańska tu, w koloniach, ma poważne kłopoty. – Ortiz rozejrzał się i ściszył głos. – Służą w niej ludzie tacy jak twoi bracia, tu urodzeni, związani z tą ziemią, którzy nie widzą sensu w walce za oceanem. Co więcej, nie widzą sensu w posłusznym spełnianiu żądań, jakie płyną zza oceanu. Chyba więc rozumiesz, że idee rewolucji znajdują sobie chętne uszy?

– Tak… – odparła równie cicho.

– W Meksyku trwa wojna domowa. Dalej na południe jest podobnie. Bolivar zmiata kolejne oddziały rojalistów, inni dezerterują i przyłączają się do niego. Przez to wszystko… Żołnierze tu urodzeni nie są traktowani tak, jak ci z Hiszpanii.

– Moi bracia…

– Ja także. – Porucznik usiłował się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło. – Wierz mi, mój awans jest bardziej niż zasłużony. Ale nie o to tu chodziło. Kilkanaście miesięcy temu wykryto konspirację w jednym z oddziałów. Reakcja dowództwa była bardziej niż surowa. Aresztowania, egzekucje, a wszyscy starsi stopniem pochodzący z Meksyku czy Kalifornii znaleźli się pod obserwacją. Oddzielne kwatery, zakaz kontaktów innych niż w publicznym gronie, cały czas pod kontrolą… – W głosie Ortiza było coś ponurego, co próbował ukryć, ale niezbyt mu się to udawało. – Nadzorowano, z kim rozmawiamy, kto stawia nam wino i, oczywiście, kto pisze do nas listy. Domyślasz się chyba, że listy, które pisaliśmy, też były kontrolowane. O tym, by opuścić kwaterę, nie było mowy.

– Nic mi… – urwała.

– Nic nie mogli napisać. I dlatego, że wiedzieli, że ich listy będą przeczytane, i dlatego, że każda próba wyjazdu byłaby potraktowana jako dowód konspiracji.

– Rozumiem… – starała się nie dać poznać po sobie, jak bardzo jest wstrząśnięta. – To już minęło?

Ortiz nie zdążył jej odpowiedzieć.

– Victorio, moja droga, to naprawdę nie wypada, by brzemienna kobieta rozmawiała o takich rzeczach – wtrąciła się nieoczekiwanie señora Mercedes.

Starsza kobieta niepostrzeżenie wróciła i przysłuchiwała się rozmowie.

– Doprawdy?

– Nie powinnaś się zajmować tak dramatycznymi opowieściami. Kobieta w twoim stanie powinna poświęcać się tylko przyjemnym sprawom, jakie mogą dobrze wpłynąć na jej dziecko. Rozumiem, że tu nie możesz słuchać koncertów czy spacerować po parku, ale…

– Ale co?! – prychnęła jak wściekła kotka. – Señora, raczcie wreszcie zrozumieć, że to jest Los Angeles, nie Madryt. Doświadczyliście już, jak wygląda tu życie. Mam wam przypomnieć, jak było parę tygodni temu z podatkiem za wjazd? Tu nie ma sposobu, by uciec od kłopotów, można tylko stawić im czoło. – Doña de la Vega potrząsnęła głową i opadła z powrotem na krzesło. – Señora, porucznik Ortiz i ja musimy jeszcze porozmawiać. Przyniósł mi wieści o moich braciach, mojej jedynej rodzinie. Byłabym więc wam wdzięczna, gdybyście pozwolili mi go wysłuchać i oszczędzili mi dalszych wtrąceń i komentarzy. Także ze względu na moje dziecko.

W trakcie przemowy Victorii señora Mercedes wyglądała tak, jakby przed chwilą ugryzła tortillę, do której nadzienia dodano zbyt wiele chili. Otwierała i zamykała usta, oniemiała z oburzenia, wreszcie odetchnęła głęboko i odeszła szybkim krokiem do wyjścia. Ortiz odetchnął.

– Naprawdę będę ci współczuł takiej teściowej… – przyznał.

– Powiedziałam ci, że już prawie nią jest.

Porucznik przez dłuższą chwilę przyglądał się uważnie siedzącej naprzeciwko niego kobiecie. Wreszcie westchnął ciężko.

– Juan? – zaniepokoiła się.

– Pamiętam dziewczynkę, która rozbiła mi nos, gdy chciałem jej ukraść ciastko. I która pocałowała mnie chwilę potem, kiedy się rozpłakałem – powiedział powoli. – Która przegoniła mnie miotłą, jak w deszczowy dzień wszedłem do jej kuchni w ubłoconych butach i która miała dla mnie talerz zupy w zimne dni. Pamiętam, jak się kłóciliśmy… I jak wszyscy wróżyli nam, że się pobierzemy.

– Byliśmy parą dzieciaków, Juan – uśmiechnęła się Victoria.

– Tak… Gdy Francisco opowiedział mi, że się zakochałaś w tym banicie, Zorro, myślałem, że serce mi pęknie. Skazywałaś się przecież na śmierć. – Ortiz wyciągnął rękę, by dotknąć dłoni Victorii. Zaskoczona, pozwoliła mu na to. – Kiedy pokazał mi list, że wychodzisz za młodego de la Vegę, ucieszyłem się i zarazem byłem zrozpaczony. Cieszyłem się, że będziesz bezpieczna, ale rozumiałem, że tracę szansę, by cię zdobyć dla siebie. A kiedy teraz zobaczyłem cię w gospodzie, jakby nie minęły te wszystkie lata, uwierz mi, że przez moment moje nadzieje ożyły.

– Ale?

– Ale wiem, że to był tylko moment. Nie jesteś już tą dziewczynką, którą pamiętałem. Jesteś piękną kobietą, oczekujesz dziecka i nigdy nie będziesz należała do mnie.

– Skoro tak to nazywasz, to Diego i ja należymy do siebie – odparła. – Nie zapominaj o tym. – Delikatnie wyswobodziła dłonie z jego uchwytu. – A zanim señora nam przerwała, mówiłeś mi o moich braciach. Rozumiem, że śledztwo w ich oddziale się skończyło?

– Tak. Ale Ramon został usunięty z wojska, a Francisco zdegradowany. Zdegradowano wtedy zresztą trzech na każdych czterech oficerów.

– Do licha z szarżą! – Doña de la Vega machnęła niecierpliwie ręką, obojętna też na sposób, w jaki się wysławia. – Czemu teraz nie piszą?!

– Nie wiem. Przypuszczam, że wstydzą się swojej sytuacji. Albo…

– Tak?

– Albo to, jak ich potraktowano, popchnęło ich do przyłączenia się do rewolucji. I milczą, by nie narażać ciebie.

– Mogę w to uwierzyć…

Przez dłuższą chwilę milczała, starając się pojąć motywy, jakie kierowały jej braćmi. Zdawała sobie sprawę, że w jakiś sposób spodziewała się takich wieści, podejrzewała, że w Meksyku nie wszystko jest tak w porządku, jak starają się to przedstawić gubernator i alcalde. Ale mimo wszystko czuła się dotknięta ich brakiem zaufania. Nie, zdała sobie sprawę, nie brakiem zaufania. To, co zrobili, przypominało to, co przez lata robił Diego. Tyle że tu chodziło o jej życie, a bracia chcieli jedynie oszczędzić jej złych nowin.

READ  Konsekwencje, rozdział 8

Coś innego jeszcze zwróciło jej uwagę.

– Powiedziałeś, że zdegradowano trzech na czterech oficerów z urodzonych w koloniach – zauważyła z namysłem. – Ale ty awansowałeś?

Juan Ortiz milczał przez chwilę.

– Tak – przyznał w końcu.

oparła się wygodniej o krzesło. Señora Rosita uprzedzała ją, że dopiero za kilka tygodni poczuje prawdziwy ciężar, ale nic nie mogła poradzić na to, że już teraz wydawało się jej, że jest niezręczna.

– Jak? – spytała krótko.

Porucznik zapatrzył się w blat stołu. Miała wrażenie, że dotknęła czegoś bardzo osobistego i bardzo nieprzyjemnego.

– Lepiej nie pytaj – odpowiedział w końcu.

Znów przez kilka chwil panowało milczenie. W zwykle gwarnej gospodzie była teraz taka cisza, że mogła usłyszeć chrapanie jednego z gości w pokoju na piętrze. Delikatne pukanie dobiegające z zewnątrz sugerowało, że señora Mercedes siedzi na ławce na werandzie i niecierpliwie stuka stopą, czekając aż niesforna doña de la Vega skończy swoją rozmowę i będzie wracać do domu.

– Dobrze – powiedziała wreszcie. – A ta twoja druga wiadomość?

– Chodzi mi o Los Angeles. O pueblo, alcalde i tego Zorro. Co powinienem wiedzieć.

– A co wiesz? – odpowiedziała.

– Wiem, że Los Angeles ma opinię bardzo niepokornego miejsca, które jednak wciąż publicznie deklaruje swoje oddanie królowi. Wiem, że alcalde jest w waszym pueblo od kilku miesięcy. No i wiem, że ten Zorro wczoraj go okaleczył.

– Akurat tam okaleczył – skrzywiła się mimowolnie. – To były tylko trzy uderzenia batem.

– Ale alcalde jest przedstawicielem króla – zaprotestował Ortiz w miarę łagodnym tonem.

– Przedstawicielem króla! – tylko prychnęła.

– Victoria!

Doña de la Vega wyprostowała się dumnie.

– Zaprzecz mi, Juan, jeśli możesz, ale będę twierdzić, że człowiek, który wykorzystuje swoje stanowisko, by zgwałcić kobietę, zasługuje na coś gorszego niż trzy uderzenia bicza.

– O czym ty mówisz?!

– O tym, że de Soto groził tej dziewczynie szubienicą, jeśli mu nie ulegnie…

– Nie wierzę.

– Uwierz. – przechyliła się lekko w stronę porucznika. – to dawny kolega Diego, byli razem na uniwersytecie. Może być doskonałym alcalde, już to udowodnił i gdyby nie wydarzenia ostatniej nocy, wasz oddział byłby tu witany kwiatami.

– Kwiatami? – powtórzył oszołomiony.

– Owszem. Wszyscy zdają sobie sprawę, jakim zagrożeniem jest rewolucja. Niedawno schwytano tu ośmiu desperados, próbowali włamać się do magazynów w garnizonie. Jeden żołnierz niemal przy tym zginął. Nie dalej jak wczoraj wrócił oddział, który de Soto odsyłał z aresztowanymi bandytami podającymi się za rewolucjonistów. Przywieźli proch, ale też ledwo dotarli, bo na nich napadnięto. Patrole całe dnie spędzają w siodle, vaqueros i okoliczni rolnicy tropią ślady obcych. Boimy się. Takie wsparcie, jak twoi ludzie, jest nam bardzo, bardzo potrzebne.

– Ale…?

– Pozwól, że ci opowiem od początku. De Soto nie ukrywał, że ma zwalczać rewolucję. Ma też schwytać Zorro, ale to inna sprawa…

– Właśnie, Zorro…

– Powiedziałam ci, że to inna sprawa. De Soto był przez trzy miesiące doskonałym alcalde. Wszyscy odetchnęli, zaufali mu. Pracowaliśmy razem, choć nie było nam łatwo. Mieliśmy tu najazd, caballeros walczyli razem z żołnierzami, ba, ja sama zastrzeliłam człowieka tu, na progu tej gospody!

– Zastrzeliłaś?! – Ortiz patrzył zdumiony na swoją rozmówczynię.

– Tak – odpowiedziała. – Nie jestem z tego dumna, nie chcę tego wspominać, ale zrobiłam to.

– Nie wiedziałem…

– Zorro nauczył mnie strzelać – uśmiechnęła się mimowolnie, widząc zdumienie rozmówcy. – A Diego podarował mi pistolet. Uznał, że w naszej rodzinie choć jedno musi umieć posługiwać się bronią.

– Twój mąż… – Rewelacje wyraźnie oszołomiły porucznika.

– Diego nie bierze broni do ręki. A ja miałam umieć się bronić przed bandytami. Wtedy jeszcze liczyliśmy na to, że wreszcie będzie spokojnie i normalnie.

– Nie było? – wykrztusił.

– Nie! Wkrótce potem de Soto skazał niewinnego na śmierć. Potem podnosił podatki… Zaczęliśmy się martwić. A teraz to…

– Właśnie! Co się stało?

– Wiesz o listach podróżnych?

– Wiem.

– Cztery dni temu przyjechali aktorzy. Dwóch mężczyzn i dziewczyna, siostra jednego z nich. Wystawili przedstawienie i mieli jechać dalej, ale de Soto odmówił podpisania listów. Zażądał od dziewczyny uległości.

– Nie wierzę…

– Sama słyszałam, jak nakazuje jej przyjść, inaczej nie podpisze tych papierów! – wyzywająco podniosła brodę. – I sama namawiałam ją, by odjechali bez tego podpisu.

– Naruszyłaś prawo… – zwrócił uwagę Ortiz.

– To była trójka aktorów, Juan! Tylko trójka. Nie mieli nic wspólnego z jakąkolwiek rewolucją. Taniec, magiczne sztuczki, deklamacje… Tym się zajmowali! Każdy alcalde warty swego stanowiska musiał to przyznać.

– Ale nie de Soto.

– Nie de Soto – przytaknęła. – Wyjechali, ale wrócili. Jeden z nich złamał rękę i potrzebowali lekarza. Tym razem de Soto otwarcie groził dziewczynie szubienicą. Gdy odmówiła i spróbowali wyjechać, zamknął ich w areszcie.

– A w nocy? Nie było cię tutaj. I skąd wiesz, że jej groził?

– Ich wóz stał za kuchennymi drzwiami. De Soto rozmawiał z nią tuż za moim progiem. Naszyjnik z konopi lub złota, tak się wyraził. – skrzywiła się z odrazą. – A co było w nocy? Spytaj sierżanta Mendozy, pewnie opowie ci ze szczegółami, jak tylko znajdzie się poza garnizonem. Albo don Alejandro, wiem, że był tu wtedy. On i jeszcze paru caballeros. Powiedzą chętnie, przecież cię pamiętają.

– Sierżant…

– Nic nie powie tam, gdzie może go słyszeć zwierzchnik, tego możesz być pewien. De Soto już go raz wysłał na szubienicę za odmowę egzekucji niewinnego!

Ortiz oparł się ciężko na krześle. Sprawiał wrażenie przytłoczonego jej słowami i potrzebującego łyka wina, by sobie to wszystko poukładać. pożałowała, że nie zadbała o to, nim zaczęli rozmawiać.

– Dobrze – powiedział w końcu. – A ten Zorro? Jaka jest jego rola w tym wszystkim? I twoja, jeśli mogę wiedzieć.

Popatrzyła na niego uważnie.

– Zaczekaj tu – poleciła i ruszyła do baru.

Porucznik potrzebował wina, tego była pewna, ale ona potrzebowała też chwili, by pomyśleć. Nie musiała i nie chciała ukrywać przed Juanem, było nie było przyjacielem z dzieciństwa, swojego zdania o czy Luisie Ramone. Ani o Zorro, jeśli o tym mowa. Mogła się spodziewać, że znajdzie zrozumienie. Mimo wszystko jednak gdzieś w jej umyśle rozbrzmiewał ostrzegawczy sygnał, wspomnienie spojrzenia Ortiza, gdy mówił jej, że jego nie zdegradowali, tak jak jej braci, lecz awansował, dowodząc swojej lojalności. Podejrzewała, że chodziło tu o coś więcej niż złożenie przysięgi na wierność królowi Hiszpanii, coś trudniejszego i, być może, okrutniejszego. Cokolwiek to było, zrobił to, by dostać awans. Nie mogła mu w pełni zaufać.

Postawiła dzbanek z winem na stole i podsunęła kubek porucznikowi. Nalał sobie wina i odetchnął z ulgą.

– A więc cała historia z Zorro zaczyna się, kiedy władzę w pueblo objął niejaki Luis Ramone… – zaczęła opowiadać.

X X X

Diego wraz z ojcem wracali do hacjendy już po zmierzchu. Noc na grzbiecie Tornado, kiedy eskortował aktorów do opuszczonego gospodarstwa, gdzie mieli spotkać się z Correną, a potem godziny na pastwisku, kiedy wraz z Jose i innymi vaqueros oglądali kolejne stada, poszukując chorych sztuk, by je oddzielić, sprawiły, że młody de la Vega drzemał w siodle. Jego ojciec trzymał się lepiej, ale też był zmęczony. Jeden i drugi marzyli o chwili, gdy będą mogli zasnąć.

Nie było im to jednak dane. W stajni czekał zdenerwowany Miguel, z wiadomością, że wieczorem w salonie była straszna awantura, w którą starsza señora wciągnęła nie tylko młodą doñę, ale i Felipe. A Pablo został wezwany do salonu i do tej pory nie wyszedł.

– Co się stało?

Diego nie miał ochoty bawić się w długie, ostrożne badanie sytuacji. Nie, kiedy siedziała w swoim fotelu z czerwonymi wypiekami na policzkach, wyraźnie rozzłoszczona, a señora Mercedes z równie wściekłą miną zajmowała szezlong po drugiej stronie pomieszczenia. Prócz nich dwu w salonie byli jeszcze Pablo i Felipe, służący wystraszony i niepewny, a chłopak rozzłoszczony i niespokojny.

poderwała się z miejsca na widok męża, ale nim zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, señora odezwała się pierwsza.

– Chcę, byś mi coś wytłumaczył, Alejandro! – wykrzyknęła.

– Cóż takiego? – Starszy de la Vega wszedł zaraz za Diego.

– Na jakich prawach ten niemowa mieszka w twoim domu?

Pięści Felipe zacisnęły się niemal automatycznie, a całe ciało chłopaka sprężyło, jak do ataku. Rzadko ktoś stawiał tak otwarcie kwestię jego kalectwa. Diego zareagował podobnie.

– To moja sprawa, ojcze – odezwał się, nim don Alejandro przemówił. – Señora, Felipe jest podopiecznym moim i mojego ojca. Razem wzięliśmy na siebie trud jego wychowania.

Señora Villero zmieszała się na moment i zerknęła na Victorię, która odpowiedziała jej uśmiechem.

– Widzicie – powiedziała. – Jest tak, jak mówiłam.

Jednak to oczywiste potwierdzenie nie wystarczyło Mercedes.

– Nie rozumiem tego – oświadczyła. – Chyba Kalifornia nie jest aż tak dzikim krajem, by bracia franciszkanie nie prowadzili przy misjach przytułków. Nie widzę powodu, dla którego mielibyście trzymać w domu kogoś tak upośledzonego.

– Mercedes! – Okrzyk don Alejandro zabrzmiał jak trzaśnięcie z bicza.

To jednak nie speszyło señory.

– Nie mówię niczego, co nie jest oczywistością – obruszyła się. – Chłopak jest niemy i głuchy. Rozumiem, że litujecie się nad jego kalectwem, ale trzymając go w domu wyrządzacie tylko krzywdę, jemu i sobie.

– W jaki to sposób, señora? – Głos Diego był lodowaty.

Młody de la Vega stanął pomiędzy Felipe a starszą kobietą tak, by zasłonić częściowo chłopaka.

READ  Serce nie sługa - Rozdział 4. Straszny człowiek

– Co z nim będzie? – prychnęła. – Krzywdzicie go, pozwalając mu na sięganie do książek i tolerując jego lenistwo. Zastanówcie się, jaka przyszłość go czeka, pozbawionego mowy i słuchu, nieumiejącego uczciwie pracować. W przytułku miałby opiekę zakonników, pożywienie i dach nad głową tak samo jak tutaj, a nauczyliby go przynajmniej jakiegoś rzemiosła. Nie mówiąc już o tym, że robicie też krzywdę samym sobie! Nie chodzi tu o to, że on jest leniwy i kradnie, ale też o wasze dziecko!

Diego miał na tyle przytomności umysłu, by przytrzymać za ramię Felipe, który na wzmiankę o kradzieży ruszył do przodu. Ściśnięcie za ramię powstrzymało go w pół kroku.

– Co powiedzieliście o dziecku?!

– Pozwalacie, by taki niemota przebywał w pobliżu waszej żony. Czy nie zdajecie sobie sprawy, że przez to wasze dziecko może się urodzić kaleką?! Tak samo nieme i głuche?! Nie mówiąc już o tym, że tacy kalecy często zachowują się niewłaściwie wobec ko…

Trzask!

Cokolwiek Mercedes miała zamiar jeszcze powiedzieć, uwięzło jej w gardle, bowiem szarpnęła ją za ramię, odwróciła ku sobie i wymierzyła policzek. Doña de la Vega umiała uderzyć, więc starsza kobieta zatoczyła się w tył i siadła ciężko na szezlongu. Na jej bladej twarzy pojawiło się zaczerwienienie.

– Nie będę przepraszać – stwierdziła sucho Victoria. – Mam dosyć waszej fałszywej litości. Dosyć insynuacji na mój temat. I dosyć uwag o moim dziecku!

Mercedes nie odpowiedziała. Powoli, niepewnie, dotknęła uderzonego miejsca.

Señora Villero – odezwał się Diego chłodnym, formalnym tonem. – Nierozsądne jest wierzyć w takie przesądy. Nierozsądne i upokarzające, także dla was.

– Diego ma rację, Mercedes – włączył się don Alejandro. – To tylko upokarzający przesąd. A Felipe należy do rodziny. Jest dla mnie prawie jak młodszy syn. Więc tym bardziej go krzywdzisz takimi uwagami. Zwłaszcza że zaniemówił w dniu śmierci swoich rodziców.

Przez dłuższą chwilę señora Mercedes wpatrywała się w starszego caballero, potem spojrzała na zdenerwowaną Victorię i nachmurzonego Diego, przytrzymującego za ramię wściekłego Felipe.

– Alejandro – przemówiła w końcu. – Ja… ja jestem pełna podziwu, że przygarnąłeś sierotę, ale on ma złe skłonności. Kradnie. Wiem, że to wydaje ci się niemożliwe, ale nawet najlepiej się maskujący łajdacy, tacy jak mój mąż… – urwała nagle i podniosła dłoń do ust, jakby zdając sobie sprawę, że właśnie zdradziła coś, co przemilczała przez ostatnie tygodnie.

– Nie wiedziałem, że jesteś nadal zamężna, Mercedes – zauważył don Alejandro w nagłej ciszy.

Twarz señory Mercedes spurpurowiała, aż zniknął ślad po uderzeniu.

– Nie chciałam… – wyjąkała. – Nie mówiłam…

– Zaskoczyłaś nas. – W głosie don Alejandro był wyrzut. – Właściwie powinienem był się tego spodziewać, ale…

– To nie jest tak, jak myślisz, Alejandro! – zaprotestowała z nagłym przestrachem.

– Nie? – spytał starszy caballero. – A co mam według ciebie myśleć, że twierdzisz, że tak nie jest?

– Ja… ja…

– Mercedes, cokolwiek sobie wyobrażałaś, do tej pory byłaś w moim, w naszym domu, mile widzianym gościem. Nic ponadto. Wiem, że starałaś się być pomocna, ale Diego i przemilczeli sporo twoich uwag ze względu na zasady gościnności, bo twoje zachowanie nieraz było dla nich uciążliwe. Ale teraz, oskarżając mojego wychowanka, przekroczyłaś granicę.

– Ale on okradł Victorię! Przyłapałam go na tym, że zabiera z jej toaletki słoik! Niezależnie, czy jest on twoim wychowankiem, czy nie, nie możesz tolerować złodziejstwa!

– Jaki słoik?

Pablo, który do tej pory sprawiał wrażenie, że marzy, by się wydostać z salonu, i był tak nieruchomy, jakby udawał mebel, odchrząknął.

Señora mi go dała… – powiedział, pokazując niewielkie porcelanowe naczynie.

Diego wziął je do ręki.

– Felipe?

Poczerwieniały chłopak zaczął ostro gestykulować.

– Spokojnie, Felipe. – Diego przerwał mu delikatnym dotknięciem. – Najpierw wyjaśnij, co z tym słoikiem, jeśli mogę prosić.

Felipe odetchnął głęboko i zaczął pokazywać.

– Co? Aha, prezent? Señora Mercedes zostawiła go na toaletce? Rozmawiała z Victorią? – Diego obejrzał się na żonę.

– Tak, rozmawiała! – prychnęła w odpowiedzi na niezadane pytanie. – I zostawiła to mazidło! Dałam je Felipe…

Zdenerwowanie doñi de la Vega było podszyte, jak spostrzegł Diego, przestrachem.

– To tylko maść wybielająca… – wtrąciła Mercedes.

Diego przez chwilę przyglądał się jej, jakby nie wierząc własnym uszom. W końcu odwrócił się do Felipe.

– Chciałeś ją zbadać? – spytał.

Chłopak skinął potakująco głową i młody de la Vega odetchnął głęboko.

Señora Mercedes Villero – przemówił chłodnym, spokojnym tonem. – Proszę i nalegam, abyście więcej nie próbowali rozmawiać z moją żoną, zwracali jej uwagę, czy darowywali jej cokolwiek. Od tej chwili moja żona i ja jemy także posiłki w odrębnych porach niż wy, a jeśli spotkamy się w którymkolwiek z pomieszczeń, nie uważajcie za nieuprzejmość faktu, że nie będziemy nawiązywać z wami rozmowy.

– Ależ…

Señora otworzyła szeroko oczy. Łagodny, spokojny Diego, którego znała przez te kilka tygodni, nigdy nie mówił w taki sposób, by w jego głosie brzmiała nieodwracalność wyroku. A jednocześnie jakoś to nie raziło odnośnie jego osoby.

– Diego… – odezwał się zaniepokojony don Alejandro.

Jego syn pokazał słoik.

– Maść wybielająca, ojcze – powiedział lodowatym głosem. – Maść wybielająca. Pamiętasz chyba, jakie były efekty poprzedniej?

– Ależ to tylko bielidło! – krzyknęła señora.

– W tym bielidle, jakie raczyliście podać mojej żonie, señora, jest powszechnie używana biel ołowiowa i arszenik. To nie tylko wpędziłoby ją w chorobę, ale i zabiło nasze dziecko. Wybaczcie, ale na tym nasza rozmowa się kończy. Żegnam was.

Diego odwrócił się na pięcie i podszedł do Victorii. Widać było, że doña de la Vega waha się pomiędzy chęcią zaatakowania starszej kobiety, a opuszczeniem z salonu, ale objęta ramieniem męża ruszyła do wyjścia.

Gdy za Diego i Victorią zamknęły się drzwi, don Alejandro odetchnął głęboko.

– Pablo – powiedział cicho. – Wracaj do siebie.

Służący kiwnął głową i wyszedł.

– Felipe… – Caballero położył chłopakowi rękę na ramieniu. – Wybacz, że zwlekałem tak długo. Należą ci się przeprosiny za wszystko, co usłyszałeś o sobie. Przepraszam i dziękuję, że czuwałeś nad Victorią. Idź teraz do niej i do Diego.

Felipe tylko skinął głową. Zerknął jeszcze na bladą, przestraszoną señorę i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wbrew oczekiwaniom don Alejandro zrobił to prawie bezgłośnie.

– Alejandro… – odezwała się señora płaczliwym głosem.

– Mercedes, to, o czym powiedział Diego, jest prawdą. już raz ledwo przeżyła stosowanie takiej maści. Tym razem zagrożona byłaby i ona, i dziecko.

– Alejandro, ja nie wiedziałam! – zaprotestowała. – Każda szanująca swoją urodę doña stosuje takie maści! Skąd mogłam wiedzieć, że to trucizny?! A jeśli nawet, to czy nie mogli mi tego spokojnie powiedzieć?

Starszy caballero westchnął ciężko.

– Od dnia swego przyjazdu, Mercedes, próbujesz kierować moim synem i jego żoną. Właściwie nawet bardziej nią niż nim. Twierdziłaś, że chcesz się zaprzyjaźnić, że chcesz pomagać, a mówiłaś rzeczy, jakie są dla niej bardziej niż bolesne. Nie zwracałaś większej uwagi, gdy protestowała. Nic dziwnego, że zrezygnowała z bezowocnej próby wyjaśnienia ci, że nie będzie używać tej maści. Nie miała ochoty zwierzać ci się z jednego z bardziej nieprzyjemnych dla niej przeżyć.

– Mimo wszystko…

– Mercedes, to ty zrobiłaś zamieszanie, kiedy oskarżyłaś Felipe o kradzież.

– Zobaczyłam, że bierze słoik z toaletki! Kto mu pozwolił?!

– Poprzednim razem to Felipe odkrył, jak została otruta Victoria. Tym razem także chciał ją ochronić i zbadać, co jej podsunęłaś. Kazała mu to zrobić, albo sam to zaproponował, nie wiedziałaś o tym, a może nie słuchałaś, gdy ci to tłumaczyła. To już nieważne. Ważne, że oskarżyłaś o kradzież kogoś, kto jest dla mojego syna bliski niczym młodszy brat. Więcej, naraziłaś Victorię i dziecko. Mercedes… – Don Alejandro z trudem wyprostował ramiona. – Kiedy tu przyjechałaś, ucieszyłem się. Przez większość czasu, kiedy tu byłaś, byłem rad z twojego towarzystwa. Nie jesteś mi obojętna. Ale w tej sytuacji stoję po stronie mojej rodziny. Nie każę ci opuścić domu natychmiast, ale byłoby dobrze, gdybyś rozważyła wyjazd.

Odwrócił się i także wyszedł, zostawiając oniemiałą señorę.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 18Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 20 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

slot bet 200 perak

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

ceriabet online

slot bet 200

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/

judi bola terpercaya