Serce nie sługa – Rozdział 8. Niespodziewane komplikacje
8.
Monastario badał kamienną ścianę kawałek po kawałku. Emiliana uderzyła pięścią mniej więcej pośrodku, pod niewyraźnym napisem Mt 6, 21. Rozległ się głuchy dźwięk. Javier przykucnął, oglądając uważnie dolny fragment muru.
– Skąd w ogóle wiecie, że to tutaj? – zapytał, wodząc palcami po nierównościach i zagłębieniach. – Co znaczy ten napis?
– Ta wskazówka, którą znalazłeś – odpowiedziała Emiliana – to był fragment Kazania na Górze. Z Biblii, z Ewangelii według świętego Mateusza, którą w skrócie zapisujemy jako Mt.
Javier pokiwał głową z uznaniem.
– Wiedziałem, że mi pomożesz, señorita – oznajmił z niezachwianą pewnością. – Jak myślicie, co jest za tą ścianą? Tajne przejście? Grobowiec?
– Nie myślimy – burknął niecierpliwie Monastario. – Szukamy sposobu, jak to otworzyć. Ty też weź się do pracy.
– Przecież szukam! – oburzył się chłopiec.
– To bardziej szukaj, a mniej gadaj, szeregowy Cabrera.
Javier, jeszcze trochę naburmuszony, spojrzał na oficera z zainteresowaniem.
– Dlaczego tylko szeregowy? – dopytał.
– Bo od czegoś trzeba zacząć – odparł komendant, przesuwając się w stronę środka ściany. – Nie zostaje się od razu generałem.
– A pan też zaczynał od szeregowego?
– Ja byłem w szkole wojskowej. Moim pierwszym stopniem był porucznik.
– To ja też pójdę do szkoły wojskowej – zdecydował chłopak. – I zostanę kiedyś komendantem Los Angeles!
Emiliana uśmiechała się, słysząc tę wymianę zdań. Widziała, że Monastario nie ma absolutnie żadnej cierpliwości do dzieci, ale jakimś cudem Javierowi nie przeszkadzał jego szorstki sposób bycia.
Palce kapitana zatrzymały się nagle w połowie muru.
– Ciekawe – mruknął.
– Co to jest? – zainteresował się od razu Javier. Komendant nie odpowiedział. Zapukał palcem w badany fragment. Dźwięk, który się rozległ, był miękki i przytłumiony.
– Drewno? – Emiliana zmarszczyła brwi. Monastario skinął głową. Płynnym ruchem wydobył szpadę i, wetknąwszy jej koniec w niemal niedostrzegalną szczelinę w ścianie, delikatnie coś podważył. Kawałek drewna uderzył o ziemię. Wszyscy troje popatrzyli na odsłonięty w murze otwór w kształcie sześciokąta.
– Czy to jest… coś w rodzaju dziurki od klucza? – zapytała señorita, przysuwając świecę bliżej zagłębienia.
– Na to wygląda – odparł komendant, badając je palcami. – Ten otwór nie znalazł się tu przez przypadek. Wykonał go człowiek i zrobił to starannie. Potrzebujemy teraz klucza. Czegoś, co wejdzie idealnie w ten sześciokąt i uruchomi… – Urwał na chwilę, zmarszczył czoło. – Myślę, że jakiś mechanizm.
– Puchar – odezwał się nagle Javier. Dorośli spojrzeli na niego. Chłopiec odsunął się o krok, żeby lepiej widzieć otwór, i wpatrywał w niego jak zahipnotyzowany. – Nóżka pucharu miała taki kształt. To on jest kluczem.
– Dlatego był ukryty razem ze wskazówką! – zawołała Emiliana, przenosząc na komendanta spojrzenie roziskrzonych oczu. – Kapitanie…
Monastario potrząsnął głową.
– Nie ma mowy – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. Dziewczyna uniosła brwi.
– Ale to jedyne wyjście! – zaprotestowała.
– Nonsens – mruknął, przyglądając się zagłębieniu. – Znajdę inne. Wystarczy wystrugać z drewna kształt o podobnych rozmiarach… O, mógłbym nawet użyć tej zaślepki, która tu była.
– Drewno nie uruchomi mechanizmu, jest za miękkie! – zaoponowała señorita niecierpliwie.
– No to wykujemy klucz z metalu – odburknął oficer, nie patrząc na nią. Emiliana skrzyżowała ręce na piersiach.
– Nie wiedziałam, że jest pan kowalem – zakpiła. Monastario rzucił jej groźne spojrzenie spod zmarszczonych brwi. – Bo wydawało mi się, że nie chce pan angażować osób trzecich w nasze poszukiwania.
Dłonie kapitana zwinęły się w pięści. Oderwał wzrok od kamiennego muru i spojrzał prosto na dziewczynę.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę, o czym mówisz, señorita? – wybuchnął. – Córka największego rodu w okolicy chce włamać się do domu jednego z mieszkańców i ukraść jego własność, a komendant pueblo nie tylko ma jej na to pozwolić, ale jeszcze pomagać! Na miłość boską, wiesz, jaki skandal wywołamy?
Emiliana położyła mu dłoń na ramieniu.
– Tylko jeśli ktoś nas nakryje. – Uśmiechnęła się przebiegle. Monastario zakrył dłonią twarz i jęknął głucho.
– Chcecie włamać się do señora Ortiza? – wtrącił się Javier. – I ukraść puchar? Ja mogę to zrobić! – zaproponował z entuzjazmem. – I to nawet nie będzie kradzież, bo puchar i tak jest mój – dodał po namyśle.
Señorita spojrzała na niego ze zgrozą. Kapitan oderwał rękę od twarzy i patrzył na dziecko tak, jakby coś rozważał.
– Właściwie… – zaczął.
– Javier, nie ma mowy! – przerwała mu Emiliana pospiesznie. – Jeśli señor Ortiz cię przyłapie, twoja rodzina będzie miała duże kłopoty. Jeszcze większe, niż teraz! Nie chcemy tego, prawda?
Wypowiadając ostatnie słowa, dziewczyna popatrzyła znacząco na komendanta. Monastario w zamyśleniu pocierał kozią bródkę.
– Nie wiem, czy Ortiz od razu skojarzy Javiera – powiedział powoli. – To z jego ojcem robił interesy. A poza tym, señorita, zakładasz najgorszy scenariusz. – Spojrzenie, które jej rzucił, było doskonale niewinne. – To wszystko zdarzy się tylko wtedy, gdy lichwiarz złapie Javiera na gorącym uczynku. – Kapitan przeniósł wzrok na chłopca i uśmiechnął się niespodziewanie. – A przecież nasz młody przyjaciel jest sprytny, zwinny i szybki! Prawda, szeregowy Cabrera?
Señorita wiedziała, że przegrała tę bitwę, gdy zobaczyła szeroki uśmiech na twarzy dziecka.
*
Wstrzymała się z awanturą aż do wyjazdu z posiadłości Cabrerów.
– Jak pan może tak lekkomyślnie narażać tego chłopca? – wybuchnęła. Monastario przewrócił oczami.
– Lekkomyślny, señorita – odparł – to był twój plan włamania. Ja próbuję tylko wybrnąć z niego w miarę rozsądnie.
Emiliana skrzyżowała ręce na piersiach i łypnęła na oficera wrogo.
– W jaki sposób wystawianie dziecka na niebezpieczeństwo jest rozsądne?
Kapitan zmrużył jasnoniebieskie oczy.
– Może w taki, że jeśli Ortiz miałby przyłapać kogokolwiek z nas na kradzieży, to dzieciak ma największe szanse, żeby uszło mu to płazem? Zastanów się, señorita – dodał z naciskiem. – Ty i ja mamy reputacje do stracenia. Javier jest tylko małym chłopcem, który chce odzyskać ważny dla niego przedmiot.
– Ale jeśli zostanie ukarany… – Emiliana przygryzła wargę. Monastario westchnął niecierpliwie.
– A kto go ukarze? Alcalde nie był w stanie posłać Fuentesa na karne prace do kopalni za jego oszustwa. Na pewno machnie ręką na takie dziecięce wybryki.
Dziewczyna patrzyła na komendanta, wciąż nieprzekonana.
– Ortiz może próbować sam wymierzyć mu karę – mruknęła. Kapitan położył jej dłoń na ramieniu.
– Señorita, zapominasz, że ja tam będę – powiedział miękko. – I jako komendant zdecydowanie się nie zgadzam, żeby byle kto samowolnie wymierzał sprawiedliwość w moim pueblo.
Rozstali się blisko hacjendy de La Vegów, na tyle daleko jednak, żeby don Alejandro nie mógł zobaczyć ich razem. Emiliana wracała do domu, nieco uspokojona i jednocześnie podekscytowana tym, co planowali zrobić wieczorem. Tylko jedna myśl nie dawała jej spokoju.
– Alcalde nie był w stanie posłać Fuentesa na karne prace do kopalni za jego oszustwa – powiedział Monastario. Kto, na miłość boską, taką karę w ogóle zaproponował? Faktem jest, że don Gaspar postąpił haniebnie, przegrywając swój majątek, a potem próbując przejąć ten, który powinien należeć do niej, ale żeby skazywać od razu człowieka za coś takiego na powolną śmierć w męczarniach?
– To straszny człowiek – przypomniała sobie słowa Corteza o komendancie i przeszedł ją dreszcz. Nie miała żadnych wątpliwości, kto próbował posłać Gaspara do kopalni.
*
Don Alejandro nie było w hacjendzie. Przyjechał dopiero na obiad, podczas którego opowiedział córce, z kim się widział i co ustalił.
– Niestety, ale wszystko wygląda na to, że nie pozostaje nam nic innego, jak pozwolić komendantowi odebrać Cabrerom ziemię, a potem pomóc im ją wykupić – kończył. – Musimy zebrać pieniądze. Jadę za godzinę do Nacho Torresa i przystępujemy do działania. Chcesz mi towarzyszyć?
Emiliana przełknęła ostatni kęs znakomitej enchilady.
– Nie mogę, mi papa. Muszę zobaczyć się z padre Felipe.
Podała pierwszą wymówkę, jaka przyszła jej do głowy. Miała wprawdzie wielką ochotę spotkać się z Eleną, porozmawiać z nią szczerze o trudnych do osądzenia postępkach pewnego komendanta i swoich uczuciach do niego, ale wiedziała, że ojcu może naprawdę długo zejść, gdy już zaangażuje się w sprawy społeczne, a jej ciężko będzie się wymknąć przed wieczorem pod odpowiednim pretekstem.
Don Alejandro zmarszczył brwi.
– Czy nie byłaś u niego z samego rana? – spytał. Emiliana zaklęła w myślach i upiła łyk wina, żeby ukryć zmieszanie.
– Byłam – odparła. – Ale pracujemy dalej nad tą wskazówką. Padre miał zajrzeć jeszcze do kilku ksiąg i umówiliśmy się na popołudnie – wyjaśniła gładko. Ojciec pokiwał głową.
– Ach, no dobrze. To pracujcie! Przyda nam się ten skarb, jeśli istnieje. A jak już o księgach mowa, to skoro jedziesz do misji, oddasz padre Felipe książki, które pożyczałem od niego dobre parę miesięcy temu. Miałem dać ci je wczoraj, ale na śmierć zapomniałem przez to wszystko.
Teraz Emilianie nie pozostawało nic innego, jak rzeczywiście odwiedzić misję ponownie. Miała tylko nadzieję, że nie przeszkodzi to w planie działania, który ustaliła wspólnie z komendantem. Zdecydowali, że to ona przywiezie Javiera do pueblo, gdy zacznie się ściemniać. Eberardo Ortiz dopiero przygotowywał się do przeniesienia na ziemię należącą niegdyś do Gaspara Fuentesa. Dom lichwiarza znajdował się nieco na uboczu rynku, przy jednej z wąskich uliczek. Señorita z Javierem będą musieli znaleźć sposób, żeby chłopiec dostał się do środka, niezauważony przez nikogo.
Im dłużej Emiliana myślała o ich planie, tym bardziej była skłonna przyznać kapitanowi rację: pomysł był zupełnie szalony.
*
Gdy señorita dotarła do misji, pora sjesty trwała w najlepsze. Pod murami misji Indianie drzemali albo rozmawiali półgłosem, padre Felipe czytał książkę w cieniu rozłożystego drzewa. Zdziwił się trochę na widok dziewczyny, ale przyjął z wdzięcznością oddawane przez don Alejandra książki i próbował wypytać o postępy w poszukiwaniach skarbu. Emiliana udzielała nieco wymijających odpowiedzi: tak, natrafili na obiecujący trop, a jak już będzie coś więcej wiadomo, oczywiście przyjedzie i wszystko opowie.
Zakonnik widział, że señorita się spieszy, dlatego nie zatrzymywał jej dłużej i odprowadził tylko przenikliwym spojrzeniem, gdy szła w kierunku powozu. Nieopodal bawiły się beztrosko indiańskie dzieci.
– Señorita! – Jedna z dziewczynek odłączyła się od grupy i biegła w kierunku Emiliany. Ta przystanęła i obejrzała się, zdumiona.
– Gdzieś już widziałam te czarne warkoczyki – pomyślała. Dziecko tymczasem zatrzymało się przed nią i oparło dłonie o kolana, łapiąc oddech.
– Señorita – wydyszała mała Indianka – ja tylko chciałam zapytać, czy udało wam się znaleźć skarb!
Emiliana przez dłuższą chwilę nie mogła znaleźć odpowiednich słów.
– Skąd… – Odchrząknęła, bo zaschło jej w gardle. – Skąd wiesz o skarbie? – zapytała, mierząc dziewczynkę uważnym spojrzeniem.
Czarne oczy wpatrywały się w nią niewinnie.
– Usłyszałam, że szukacie grobu Miguela Cabrery. Ty i ten oficer. A to znaczy, że szukacie skarbu! – oznajmiła. Señorita przykucnęła.
– To ty przyszłaś po ojca Felipe do biblioteki! – Połączyła fakty. – Juanita, prawda?
Dziewczynka skinęła głową z uśmiechem, aż jej podskoczyły krótkie warkoczyki.
– Skąd wiesz o skarbie? – ponowiła pytanie Emiliana. Juanita wzruszyła ramionami.
– Babcia opowiadała mi tę historię – odpowiedziała. – Miguel Cabrera przypłynął do nas z daleka razem z innymi okrutnymi Hiszpanami, którzy chcieli zabrać Indianom ziemię. Babcia mówiła, że to byli straszni ludzie. Ale Miguel był inny. Zakochał się w córce wodza i chciał się z nią ożenić. Prosił Montezumę o jej rękę, ale wódz nie chciał o tym słyszeć. Powiedział, że jego córka nie jest dla białego człowieka. Miguel nie mógł się z tym pogodzić. Namówił ją do ucieczki. Wzięli ze sobą skarby Indian, tyle, ile mogli unieść.
Emiliana słuchała z zapartym tchem.
– Ale Montezuma nigdy nie pogodził się z ucieczką córki – ciągnęła Juanita. – Rzucił klątwę na nich oboje i na skarb, który zabrali. Ona umarła pierwsza. Byli na przejażdżce, Miguel uczył ją jeździć konno. Orzeł spłoszył jej konia. Indianka spadła i zginęła na miejscu. Kilka lat później zmarł Miguel. Zaatakował go ten sam ptak.
Señoritę przebiegł dreszcz. Chwyciła dziewczynkę za rękę.
– Juanita, skąd twoja babcia zna tę historię?
Dziecko uśmiechnęło się.
– Jest prawnuczką Miguela i córki Montezumy. Zanim klątwa wodza Indian ich zabiła, mieli dwoje dzieci. Syn wziął ziemię po ojcu i żył jak biały człowiek. Córka dołączyła do plemienia Indian w okolicy, naszego plemienia. Opowiedziała nam historię o przeklętym skarbie. Babcia mówiła, że kilka osób próbowało go nawet szukać, ale nikomu się nie udało.
Emiliana podniosła się. Słońce coraz bardziej chowało się za linię horyzontu. Czas wyjazdu do pueblo zbliżał się nieuchronnie.
– Miejmy nadzieję, że mi się uda. – Uśmiechnęła się. – Dziękuję, że opowiedziałaś mi tę historię, Juanita. Nie wiedziałam, że Miguel nie uciekł sam ze skarbem. To może być ważna informacja.
Dziewczynka ścisnęła ją za rękę.
– Uważaj tylko, señorita – powiedziała, ściągając brwi. – I niech oficer też będzie ostrożny. Klątwa Montezumy nadal spoczywa na skarbie. Po każdego, kto go weźmie, przybędzie śmierć na orlich skrzydłach.
*
Javier siedział na krześle na patio, machając nogami, i przysłuchiwał się, jak señorita Emiliana tłumaczy jego mamie, że poprosiła o pomoc przy poszukiwaniu skarbu padre Felipe, i że mnich wcale nie uznał legendy za zmyśloną. Że miał zajrzeć do odpowiednich ksiąg i teraz chciałby się podzielić tym, co znalazł, i señorita uważa, że Javier powinien przy tym być, bo przecież bez niego nie byłoby poszukiwań.
Nie spodziewał się, że señorita będzie umiała tak dobrze zmyślać! Szło jej o wiele lepiej, niż jego siostrze Belli, która mówiła, że chodzi pomagać starszej sąsiadce, a tak naprawdę widywała się z chłopcem od Benitezów.
– Jak dostanę się do domu señora Ortiza? – zapytał, gdy już siedział obok Emiliany w powozie.
– Rozejrzymy się na miejscu i wybierzemy najbezpieczniejszą drogę – odparła, nie patrząc na niego. Wpatrywała się przed siebie i wydawała się być myślami zupełnie w innym miejscu. Javier wydął usta z dezaprobatą. Nie dość, że jego wspólniczka nie skupia się na ważnym zadaniu, które ich czeka, to jeszcze nikt nie zrobił dobrego rozeznania w terenie, na który mieli wkroczyć.
– Dorośli – pomyślał chłopiec z politowaniem. – Dobrze, że chociaż señor comandante powiedział mi, z której strony jest wejście i gdzie señor Ortiz może trzymać cenne rzeczy.
– Señorita, ty myślisz, że kapitanowi naprawdę można ufać? – zapytał głośno. Emiliana drgnęła i wreszcie na niego spojrzała.
– A ty tak nie uważasz? – odpowiedziała pytaniem. Javier wzruszył ramionami.
– Nie wiem – przyznał. – Trochę go lubię, a trochę nie. Najpierw chce nas wyrzucić z domu, a potem pomaga szukać skarbu. Raz jest dla mnie niemiły, a potem nagle traktuje jak dorosłego. Ale podoba mi się jego mundur i też chciałbym kiedyś tak robić wszystko, co chcę, jak on.
Señorita uśmiechnęła się.
– Kapitan Monastario bywa trochę… szorstki i niemiły – powiedziała. – Ale myślę, że jest dobrym człowiekiem.
Chłopiec spojrzał na nią domyślnie.
– Ty go lubisz? – Bardziej zabrzmiało to jak stwierdzenie, niż pytanie. Emiliana zaczerwieniła się zupełnie jak jego siostra, gdy wspominał przy niej Pedro Beniteza.
– Ułóżmy jakiś plan działania – zadecydowała dziewczyna. Javier uśmiechnął się i potrząsnął lekko głową. Ha, nawet zmieniała temat tak samo, jak Bella! Dorośli byli naprawdę śmieszni.
Pół godziny później chłopiec przemykał ukradkiem przez podwórze tawerny, sąsiadujące z tyłami domu Eberarda Ortiza. W kieszeni miał świecę i wytrych, który znalazł kiedyś na drodze i wbrew nakazom ojca nie wyrzucił. W końcu jak się włamywać to profesjonalnie.
*
To było najdłuższe dwadzieścia minut w życiu Emiliany. Zatrzymała powóz nieco na uboczu, a sama ruszyła od razu wąską uliczką wzdłuż tawerny. Skręciła w prawo i schroniła się we wnęce drzwi zamkniętego o tej porze zakładu szewskiego, który sąsiadował z domem lichwiarza. Wiedziała, że Monastario jest już w środku. Widzieli go z Javierem, jak wychodził z garnizonu, gdy oni podjeżdżali pod gospodę, i teraz, jeśli dobrze się wychyliła, mogła dostrzec przez oświetlone okna znajomą, zgrabną sylwetkę w mundurze.
Nie było potrzeby, żeby czekała akurat w takim miejscu. Powinna była zostać w powozie, bo to tam miał przybiec ile sił w nogach Javier po wykonanej misji. Do pueblo zjeżdżało się jednak coraz więcej vaqueros, którzy po całym dniu pracy zaglądali do tawerny na kubek wina. Señorita zauważyła też dwa bogate powozy, które musiały należeć do donów. Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś ją zauważył i rozpoznał. Co więcej, wiedziała, że jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, zobaczy ze swojego punktu obserwacyjnego ruch i zamieszanie w domu Ortiza, i będzie mogła zainterweniować. W jaki sposób, tego nie wiedziała, ale zdecydowała, że nie zostawi losu Javiera w rękach Monastario.
– Można przecież komuś ufać i nadal być ostrożnym – przekonywała siebie.
Po boleśnie długich chwilach i odpychaniu od siebie wizji Javiera przywleczonego za włosy z zaplecza przez jakichś ponurych zbirów, których w jej wyobraźni musiał oczywiście zatrudniać Ortiz, zauważyła, że Monastario zbiera się do odejścia. Wysunęła się z wnęki i pobiegła z powrotem pod tawernę, trzymając się w cieniu rzucanego przez mury. Wsiadła do powozu w idealnym momencie – chwilę później nadbiegła nieduża, drobna postać od strony karczmy, goniona groźnymi pokrzykiwaniami.
– Ruszaj, señorita! – wydyszał Javier, wskakując na miejsce obok. – Kucharka grozi, że obedrze mnie ze skóry!
Emiliana nie dała sobie dwa razy powtarzać polecenia. Śmignął bat i konie zerwały się do cwału.
– Kucharka? – zwróciła się do chłopca, zdezorientowana.
– Przyłapała mnie, jak już wracałem. Chyba myślała, że próbowałem wejść do spiżarni albo piwnicy i coś ukraść. Groziła mi miotłą!
– A puchar? – zapytała gorączkowo señorita, umiejętnie kierując powóz w stronę wyjazdu z pueblo. Javier poklepał się po płóciennej torbie, którą miał przewieszoną przez ramię.
– Jest tutaj – oznajmił triumfalnie. Emiliana odetchnęła z ulgą.
– Nie było żadnych problemów? Trudności?
Wyjechali z Los Angeles na trakt. Chłopiec opowiedział, jak przelazł przez płot oddzielający podwórze tawerny od domu Ortiza, jak wszedł tylnymi drzwiami, które otworzył sobie wytrychem, i jak za pierwszym razem trafił do spiżarni, a za drugim do pomieszczenia, gdzie lichwiarz trzymał część zastawionych przez klientów przedmiotów. Mówił, jak nie mógł skrzesać od razu ognia z podekscytowania, i jak potem potrącił krzesło, które prawie się przewróciło, ale które złapał w ostatniej chwili, i jak wreszcie odnalazł puchar w najbardziej skrzypiącej szufladzie biurka.
– Na szczęście kapitan ma donośny głos. Krzyknął coś nawet wtedy na señora Ortiza i zagłuszył to skrzypienie zupełnie – mówił.
– A nie wiesz, co krzyknął? – zainteresowała się Emiliana. Jechali już spokojniej traktem pomiędzy pagórkami. Księżyc oświetlał jasno pustą drogę.
– Coś, żeby… señor Ortiz znał swoje miejsce? – Javier zmarszczył brwi. – Nie pamiętam za dobrze. Nie słuchałem, o czym mówią, bo szukałem pucharu.
– Świetnie się spisałeś, Javier.
Chłopiec uśmiechnął się trochę arogancko, bardzo z siebie zadowolony.
– To była łatwizna, señorita – zapewnił ją niedbale. – Mógłbym to robić codziennie.
Emiliana zerknęła na niego z ukosa.
– Enrique ma zły wpływ na dzieci – pomyślała.
*
Clara Cabrera stała przed domem i rozmawiała ze kilkoma osobami służby. Rozpromieniła się na widok Javiera w towarzystwie señority.
– No, już się martwiłam, że tak długo nie wracacie! – zawołała. – Zbliża się pora spania dla co niektórych. – Spojrzała znacząco na syna.
– Stokrotne przeprosiny, señora Clara – powiedziała Emiliana. – Nie zauważyliśmy, kiedy minął nam czas. Przykro mi, że się niepokoiłaś.
Kobieta uścisnęła jej dłonie.
– Powtarzałam sobie, że skoro ty z nim jesteś, señorita, to nic złego nie może się stać.
Emiliana poczuła niemiłe ukłucie. Tak wiele rzeczy, których Clara nawet nie podejrzewała, mogło się stać.
– I co z tym skarbem, Javi? – Señora Cabrera zwróciła się do chłopca żartobliwym tonem.
– Mamy obiecujący trop – odparł Javier tajemniczo. – Będziemy musieli go sprawdzić.
Clara uniosła brwi.
– Skoro tak, to biegnij do domu. Umyj twarz i ręce, a potem do spania.
– Ale mi mama, ja jestem głodny!
Señora Cabrera przewróciła oczami.
– To idź do Isabelli, niech ci da coś z kolacji. Tylko szybko! Nie rozmawiajcie znowu do późna.
– Tak jest! – Zasalutował chłopiec. – Dobranoc, señorita!
– Dobranoc, Javier. – Emiliana uśmiechnęła się do swojego młodego wspólnika, który za plecami matki puścił do niej oko. Płócienna torba z pucharem spoczywała już w powozie dziewczyny.
– To bardzo miłe z twojej strony, señorita, że bawisz się z Javim w te poszukiwania skarbu – powiedziała Clara. – Dzięki temu nie myśli o tym, co nas czeka.
– Sprawa wcale nie jest jeszcze przesądzona, señora – odparła Emiliana. – Nawet jeśli będziecie musieli oddać ziemię, pomożemy wam ją wykupić. Mój ojciec zbiera właśnie pieniądze…
– Tak, wiem, był tutaj. – Clara westchnęła. – Nie tak dawno temu. Minęliście się. Dał znać, że zbiórka idzie bardzo dobrze, i kazał się nie martwić. Ale señorita, gdy pomyślę, ile będziemy winni tym wszystkim dobrym ludziom… – Pokręciła głową. – Nigdy nie zdołamy wam się odwdzięczyć.
Emiliana położyła jej ręce na ramionach.
– Nie myśl teraz o tym, señora Clara. Najważniejsze, żebyście zachowali dom.
Kobieta spojrzała na nią z wdzięcznością.
– Nie mam słów, żeby podziękować wam wszystkim. Jesteście dla nas tacy dobrzy, mimo że ja i Francisco nie pochodzimy z tak wielkich rodów, jak inni haciendados.
Señorita de La Vega spojrzała na Clarę z namysłem.
– Señora, skoro już o tym mowa… Czy w rodzinie Cabrerów nie ma przypadkiem żadnych indiańskich przodków?
– Indiańskich przodków? – Kobieta zmarszczyła czoło. – Z tego, co mi wiadomo, nie. Dlaczego pytasz, señorita?
– Okazało się, że jedna Indianka w misji ojca Felipe też zna legendę o skarbie Miguela. W jej wersji tej historii Miguel ukradł nie tylko kosztowności, ale też córkę wodza Indian, w której się zakochał. Podobno żył z nią tutaj i mieli dzieci.
Clara wyglądała na bardzo zaskoczoną.
– Pierwsze o tym słyszę – przyznała.
*
Zaraz po kolacji Monastario nakazał siodłać swojego konia.
– Wybiera się pan gdzieś, kapitanie? – zapytał naiwnie Garcia. Komendant przewrócił oczami.
– Nie – wycedził. – Wydaję rozkaz, żeby mój koń postał sobie osiodłany całą noc w garnizonie.
Gruby sierżant zamrugał i uchylił usta, wpatrując się w swojego dowódcę z zagubieniem w oczach. Monastario rąbnął pięścią w biurko.
– To była ironia, głupcze! Skoro każę siodłać konia, to chyba jasne, że zamierzam z niego skorzystać – warknął. – A ty nie potrzebujesz planu mojej podróży do wykonania rozkazu.
– Och, nie, nie – stropił się Garcia, wykręcając ręce z zakłopotaniem. – Ja pytałem z troski.
Komendant uniósł brwi i oparł podbródek na opartych o blat dłoniach.
– Troski? – powtórzył. Sierżant pokiwał energicznie głową.
– Bo gdyby coś się panu stało i długo pan nie wracał, to będziemy wiedzieli, gdzie pana szukać.
Kącik ust Monastario drgnął w uśmiechu.
– Dziękuję za pańską troskę, sierżancie – odparł pogodnie. – Bądźcie spokojni, nic mi się nie stanie. Rano znów będę w garnizonie, cały i zdrowy. – Kapitan wstał i oparł się na rękach. Uśmiech zniknął, rysy twarzy stwardniały. – I gotowy rozstrzelać pana za każde uchybienie, jakie zdarzy się tu pod moją nieobecność – dorzucił cierpko, patrząc na podkomendnego surowo. – Osiodła pan tego konia, czy mam wydać specjalne zaproszenie?
Sierżant wyprężył się w salucie.
– Si, mi capitán!
I wytoczył się z gabinetu. Monastario słyszał jeszcze, jak obaj z Reyesem rozmawiają na zewnątrz teatralnym szeptem.
– …kazał siodłać konia i nie powiedział, gdzie jedzie.
– Skoro nie powiedział, to pewnie to tajemnica – zauważył kapral błyskotliwie.
– A skoro tajemnica – odparł Garcia – to na pewno ma schadzkę z jakąś señoritą!
Monastario parsknął śmiechem i pokręcił głową. Schadzka z señoritą. Niech im będzie. Właściwie, jakby tak się zastanowić… Nie byli dalecy od prawdy.
Gdy pół godziny później komendant podjeżdżał pod hacjendę de La Vegów, czuł się, jakby znów miał piętnaście lat. Różnica była taka, że wtedy posiadał również rodzinną fortunę i uchodził za jedną z najlepszych partii w Saragossie, więc nawet gdyby został złapany pod balkonem którejś señority, rodzina panny czułaby się raczej zaszczycona, niż rozczarowana. Teraz brakowało mu majątku i szlacheckiego tytułu, a ojciec señority, pod której dom podkradał się po cichu, uważał go aktualnie za tyrana bez serca, o czym nie omieszkał mu wspomnieć podczas wczorajszej wizyty w garnizonie.
Emiliana dała kapitanowi instrukcje, że ma przejść przez podwórze i czekać pod balkonem. Nie miał pojęcia, które okno należy do jej sypialni. Wszystkie były ciemne. Światło paliło się tylko na dole, gdzieś w głębi hacjendy.
Szczupła postać wysunęła się na balkon na pierwszym piętrze i zbiegła bezszelestnie po schodach.
– Señorita? – szepnął Monastario. W blasku księżyca zalśniły ciemnozielone oczy i białe zęby. Dostrzegł, że znów była ubrana po męsku tak jak na ich lekcjach fechtunku.
– Niech pan zaczeka na zewnątrz, kapitanie – poprosiła cicho. – Wezmę tylko konia.
– Nie traćmy czasu, señorita – sprzeciwił się komendant. – Jedźmy razem na moim.
Emiliana otworzyła usta. Monastario spodziewał się protestów, ale po chwili namysłu dziewczyna tylko skinęła głową. Wyszli razem za bramę, gdzie czekał wierzchowiec komendanta. Kapitan przytrzymał jej strzemię, a potem wspiął się tuż za nią i objął w pasie. Miękkie włosy señority dotknęły jego twarzy. Odsunął je delikatnie, żeby nie łaskotały go w nos. Bardziej czuł niż widział ciepło rumieńców, które wystąpiły na policzki Emiliany.
– Moi żołnierze mieli rację – pomyślał, trochę rozbawiony. – Jednak jestem na schadzce.
– Masz puchar, señorita? – zapytał, usiłując skupić się na tym, co mieli do zrobienia.
– Tak. Javier poradził sobie doskonale.
Monastario uśmiechnął się lekko.
– A nie mówiłem? – mruknął triumfalnie. Señorita prychnęła cicho.
– Nie musi pan się tak z tym obnosić – burknęła. – Ani uśmiechać z takim samozadowoleniem.
– Skąd wiesz, że się uśmiecham? Nie widzisz mnie przecież.
– Znam już pana na tyle. Jestem pewna, że właśnie unosi pan prawy kącik ust.
Kapitan zaśmiał się otwarcie.
– Czuję się wyróżniony, że poświęcasz mi tyle swojej uwagi, señorita.
Noc była cicha, ciepła i spokojna. Pęd powietrza rozwiewał długie włosy Emiliany, które muskały komendanta w policzek i ucho. Monastario trzymał señoritę odrobinę bliżej siebie, niż było to konieczne.
– To dla bezpieczeństwa – powtarzał sobie. – Gdyby spadła i coś jej się stało, de La Vega zastrzeliłby mnie, zanim zdążyłbym powiedzieć chociaż słowo w swojej obronie.
Z początku spięta, w miarę wspólnej jazdy dziewczyna rozluźniała się i opierała o pierś kapitana coraz swobodniej. W pewnym momencie wybuchnęła śmiechem, rozbawiona jedną z jego uwag, i odchyliła się, kładąc mu głowę na ramieniu. Oficera przeszedł dreszcz, a krew odpłynęła z twarzy w bardzo konkretne rejony. Czuł drżenie ciała señority, gdy się śmiała, i emanujące od niej ciepło. Pachniała piżmem i cytrusami.
Przejażdżka trwała krócej, niż by sobie tego życzył, choć i tak nadłożyli drogi, objeżdżając posiadłość Cabrerów tak, żeby dostać się na jej teren od tyłu, od nieogrodzonej strony. Monastario uwiązał konia przy słupie wspierającym konstrukcję jednego z zabudowań gospodarczych i poszli razem w kierunku piwnicy. Javiera nie było widać w pobliżu, chociaż zapewniał, że wymknie się z domu i będzie z nimi przy odnalezieniu skarbu.
– Może nie dał rady wyjść ukradkiem – uspokoił kapitan Emilianę. – Nie ma sensu na niego czekać.
– Ale to dla niego ważne!
Monastario spojrzał na nią znacząco.
– Dla nas też. Jesteśmy w posiadaniu skradzionego przedmiotu i na cudzym terenie. Zależy nam, żeby załatwić sprawę jak najszybciej.
Niespodziewanie palce dziewczyny wpiły się w jego ramię.
– Niech pan spojrzy! – szepnęła. Rozszerzone ze strachu oczy wpatrywały się w coś za plecami oficera. Komendant odwrócił się.
– Gdzie? – spytał, rozglądając się gorączkowo.
– Obok tego budynku!
Monastario wbił wzrok w ciemne kształty zabudowań. W ich cieniu nic się nie poruszało oprócz jego konia, skubiącego spokojnie rzadkie kępki trawy.
– Nic tam nie widzę, señorita.
Emiliana nadal trzymała go kurczowo za ramię. Minę miała niewyraźną.
– Zdawało mi się… – mruknęła, po czym potrząsnęła głową. – Nieważne. Może rzeczywiście powinniśmy zaczynać bez Javiera.
Monastario objął ją delikatnie ramieniem i podeszli razem do drzwi prowadzących do piwnicy. Weszli do środka, przyświecając sobie dwiema wąskimi świecami, i poszli prosto pod mur z napisem Mt 6, 21. Emiliana wyjęła puchar z płóciennej torby i przystawiła do wgłębienia. Sześciokątna podstawa weszła idealnie. Dziewczyna przekręciła naczynie. Poddało się jej ruchom bez oporu. Usłyszeli ciche kliknięcia i chrzęsty, po czym cała ściana uchyliła się, ukazując za sobą ciemne, pachnące wilgocią przejście.
Señorita wydała z siebie zduszone „Och!”. Kapitan spróbował rozjaśnić gęstą ciemność światłem świecy. I wtedy w piwnicy rozległy się oklaski, które odbiły się echem od kamiennych ścian.
Emiliana krzyknęła, wypuszczając z ręki puchar. Monastario odwrócił się, instynktownie zasłaniając sobą señoritę. Naprzeciwko nich stało trzech mężczyzn. Jeden z nich przytrzymywał szamocącego się rozpaczliwie, zakneblowanego Javiera. Drugi celował w chłopca z pistoletu. Trzeci, cały czas klaszcząc, wystąpił naprzód. Komendant i señorita rozpoznali zaczesane, czarne włosy i zimne oczy Eberarda Ortiza.
– Brawo – powiedział. – Świetna robota. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żebym dotarł tutaj bez waszej pomocy. I jeszcze otworzyliście przejście! Señor comandante, señorita de La Vega, nie wiem, jak wam dziękować. – Położył dłoń na sercu i skłonił głowę w parodii ukłonu. – A teraz pozwolicie, że przejmę te poszukiwania, jeśli oczywiście życie tego chłopca jest dla was coś warte.
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 3. Jedna i pół maski mniej
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 2. Trudne rozmowy
- Serce nie sługa – Rozdział 13. Pat
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 1. Prawdziwa dama
- Serce nie sługa – Rozdział 12. Farsa
- Serce nie sługa – Rozdział 11. Negocjacje
- Serce nie sługa – Rozdział 10. Gdzie serce twoje
- Serce nie sługa – Rozdział 6. Bardzo krótkie zaręczyny
- Serce nie sługa – Rozdział 9. Wyścig po skarb
- Serce nie sługa – Rozdział 5. Cienie przeszłości
- Serce nie sługa – Rozdział 8. Niespodziewane komplikacje
- Serce nie sługa – Rozdział 4. Straszny człowiek
- Serce nie sługa – Rozdział 7. Poszukiwacze skarbu
- Serce nie sługa – Rozdział 3: Dwóch zalotników
- Serce nie sługa – rozdział 1: Nowy komendant
- Serce nie sługa – Rozdział 2: Komendant przystępuje do działania
Bardzo ciekawie się zaczyna. Siostra Diego jest wyraźnie zauroczona przystojnym kapitanem.
Podoba mnie charakter tej dziewczyny, temperament niedający się ukryć pod maską salonowych manier.
Dzięki piękne za miły komentarz! 🙂 Temperament Emiliana dostała po ojcu – to ta gorąca krew de La Vegów! 😉 Cieszę się, że spodobał Ci się jej charakter. Bardzo chciałam, żeby była interesującą bohaterką, którą czytelnik polubi i w którą uwierzy.