Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 1. Prawdziwa dama
Rok 1817, Los Angeles
Szesnastoletnia Emiliana de la Vega siedziała na komodzie, stukając butami o rzeźbione drzwiczki. Diego zerknął nad nią znad czyszczonej szpady i zmarszczył lekko brwi.
– Jak ojciec wejdzie i cię zobaczy… – rzucił ostrzegawczo i zawiesił znacząco głos. Dziewczyna westchnęła niecierpliwie i zeskoczyła z mebla.
– Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – oznajmiła z wyrzutem, krzyżując ręce na piersi.
– Ja też trochę nie chcę – odpowiedział brat, polerując ostrze. Emiliana prychnęła.
– Nie musisz kłamać, żeby mnie pocieszyć.
– Nie kłamię – sprzeciwił się Diego spokojnie. – Cieszę się, że zobaczę Madryt, poznam nowych ludzi i będę mógł nauczyć się wielu rzeczy, ale kocham Kalifornię. Będzie mi brakowało mojego życia. Nawet za tobą pewnie zatęsknię. – Mrugnął do siostry. Emiliana usiadła na łóżku obok niego.
– Ja myślę – powiedziała zadziornie. – Będziesz do mnie pisał? Będziesz opowiadał mi o wszystkim, co widziałeś i czego się uczyłeś?
Diego odłożył szpadę.
– Będę ci pisał tak długie listy, że zaśniesz w połowie czytania – zapewnił. Dziewczyna zaśmiała się krótko. Trzymała głowę tak, żeby długie włosy zasłaniały część jej twarzy. Chłopak domyślał się, że ma nie widzieć łez, które szkliły się w oczach siostry. Miał ochotę ją przytulić, ale wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, że Emiliana nie znosi okazywania słabości, a próbę pocieszenia weźmie za traktowanie jej z wyższością. Zamiast tego spojrzał więc na szpadę, a potem na dziewczynę.
– Musisz ćwiczyć, jak mnie nie będzie – powiedział. – Gdy wrócę, wyzwę cię na pojedynek. Przywiozę ci mnóstwo prezentów z Hiszpanii, ale dostaniesz je tylko wtedy, gdy mnie pokonasz.
Emiliana zaśmiała się ponownie i otarła szybko oczy rękawem.
– Kto wie, może gdy wrócisz, będę sprawniej machała igłą niż szpadą. Może zamiast dzikiego dziecka zastaniesz tu prawdziwą damę, nudną señorę z mężem i dziećmi. – Dziewczyna mówiła to wszystko pozornie lekkim tonem, ale Diego widział strach, który czaił się w jej oczach.
Boi się, że kiedy mnie zabraknie, ojciec ulegnie naciskom i wepchnie ją w stereotyp dziewczyny z dobrego domu, uświadomił sobie. Ujął dłonie siostry i ścisnął je lekko.
– Ty nigdy nie będziesz nudna, mi hermana – powiedział stanowczo. – Nikt nie zrobi z ciebie prawdziwej damy, jeśli ty się na to nie zgodzisz. Myślę zresztą, że możesz zostać prawdziwą damą i dalej machać szpadą.
Emiliana patrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Jak? – zapytała.
– Jeśli jest na to sposób, znajdziesz go – odparł z niezachwianą pewnością. – Znam cię. Kto jak nie ty, Emiliano?
Dopiął swego. Uśmiechnęła się, a uśmiech ten objął wreszcie jej oczy. Diego wypuścił dłonie siostry i wstał.
– A jeśli będziesz miała męża – powiedział, chowając lśniącą szpadę do pochwy – na pewno nie będę go lubił.
Emiliana zmarszczyła brwi.
– Dlaczego? Skąd to wiesz?
Uśmiechnął się do niej przebiegle.
– Taka jest zasada. Skoro ośmielił się spojrzeć na moją młodszą siostrę, muszę być wobec niego podejrzliwy i wziąć go na męską rozmowę, w której powiem mu, że jeśli cię skrzywdzi, obetnę mu uszy.
Dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Chwyciła jedną z poduszek leżących na łóżku i rzuciła w brata.
– Głupek – orzekła z czułością. – Znajdę sobie takiego, którego polubisz. A jeśli mnie skrzywdzi, sama obetnę mu uszy.
– Och, nie wątpię. – Diego odwrócił się, by spakować swoje najcenniejsze rzeczy, których nie chciał powierzać służbie. – Mówiąc poważnie, współczuję każdemu mężczyźnie, który się w tobie zakocha. Ależ będzie miał przeprawę! I to taką, której zupełnie się nie spodziewa, bo ty umiesz na początku robić całkiem niezłe wrażenie. Ani się nieszczęśnik obejrzy, a ty okręcisz go sobie wokół palca… Ała! Dziewczyno, zostaw te poduszki, Consuelo zabije mnie za bałagan.
*
Rok 1820, Los Angeles
Kapitan Monastario uderzył z impetem otwartą dłonią w czoło i zawył wściekle. Jedna trzecia musztrowanych żołnierzy zrobiła właśnie zwrot nie w tę stronę, co powinna.
– Babosos, idiotas, estupidos! – wrzasnął. – Jakim cudem znaleźliście się w hiszpańskiej armii, skoro nie odróżniacie prawej od lewej?!
Podkomendni mieli w sobie na tyle przyzwoitości, żeby wyglądać na zakłopotanych.
– Wiecie przynajmniej, do kogo strzelać? – kontynuował komendant zjadliwie. – Czy może wroga z sojusznikiem też pomylicie?!
Jego tyradę przerwał szeregowy Gonzalez, który nie brał udziału w musztrze, bo pilnował bramy garnizonu.
– Panie komendancie – zaczął, podbiegając do przełożonego.
– Czego? – burknął Monastario, mierząc go krytycznym spojrzeniem. – Jak ty się zwracasz do swojego dowódcy, idioto? Gdzie jest salut?
Gonzalez wyprostował się i pospiesznie przytknął dłoń do czoła. W mniemaniu kapitana za szybko i zbyt niedbale.
– Bardzo przepraszam, señor comandante – wyrzucił z siebie nerwowo. – Właśnie przyjechali podróżni i chciałem pana powiadomić, bo przecież kazał pan wszystkich rejestrować…
– Nie musisz przypominać mi moich własnych rozkazów, Gonzalez – przerwał mu Monastario cierpko. – Przeprowadź kontrolę bagażu, a ja przyjdę, jak skończę musztrę.
Gonzalez prawie zachłysnął się powietrzem.
– A-ale… panie komendancie!
Kapitan zmrużył oczy.
– Nic im się nie stanie, jak sobie poczekają – wycedził. Już jakiś czas temu odkrył, że kiedy każe ludziom na siebie czekać, dodaje mu to ważności. Szeregowy przełknął z wysiłkiem.
– Señor comandante, kiedy to…
– Do diabła, Gonzalez, czego nie zrozumiałeś? – huknął na niego Monastario. – Kto przyjechał, że się tak trzęsiesz, co? Królowa Hiszpanii?!
– Señorita Emiliana! – zawołał rozpaczliwie żołnierz na tyle głośno, że usłyszała go reszta garnizonu. – Señorita Emiliana de la Vega – dodał ciszej, spuszczając wzrok.
Monastario pobladł. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że cały świat nagle się zatrzymał, a potem przyspieszył. Wydawało mu się, że żołnierze szepczą do siebie mało dyskretnie za jego plecami, ale w uszach słyszał tylko pulsowanie własnej krwi. Chciał coś powiedzieć, ale zaschło mu w ustach.
– P-panie komendancie…? – zagadnął Gonzalez niepewnie. – Dobrze się pan czuje?
– Wyśmienicie – warknął kapitan, odzyskując w końcu panowanie nad sobą. – Nigdy nie czułem się lepiej. – I odwrócił się na pięcie z zamiarem kontynuowania musztry.
– Señor comandante, ale señorita Emiliana… – wymamrotał szeregowy.
– Poczeka! – wpadł mu w słowo Monastario o wiele głośniej, niż było trzeba. – Zwłaszcza ona może sobie teraz poczekać – dodał ciszej do siebie.
*
Dziesięć miesięcy, myślał komendant, zmierzając w stronę bramy garnizonu, gdzie stał elegancki powóz. Dziesięć długich miesięcy bez żadnego znaku życia, a teraz pojawia się tutaj, jak gdyby nigdy nic!
Czy na pewno dalej można ją było nazywać señoritą? Może zdążyła zostać señorą, może zaraz stanie naprzeciwko jakiegoś obrzydliwego, bogatego dona, którego uznała za lepszego od niego.
Gonzalez i drugi szeregowy, Sanchez, kończyli właśnie inspekcję bagażu. Emiliana de la Vega stała tuż obok powozu w towarzystwie znacznie od niej starszej, bardzo szczupłej kobiety o pociągłej, surowej twarzy i głowie owiniętej czarną koronkową chustą. Rozmawiały między sobą półgłosem, a starsza kobieta co rusz rzucała niezadowolone spojrzenia w kierunku żołnierzy. Wyraz twarzy Emiliany był neutralny, a nawet lekko znudzony.
– Buenas tardes. – Monastario zdjął kapelusz i skłonił się lekko. – Proszę o wybaczenie, że kazałem paniom czekać. Moje obowiązki w garnizonie nie zawsze pozwalają mi być do dyspozycji cywilów.
Starsza dama ściągnęła wąskie brwi.
– Nie ma tutaj nikogo, kto w razie potrzeby wypełniłby je za pana? – zapytała władczym tonem.
– Są sprawy, których jako komendant muszę dopilnować osobiście – wyjaśnił Monastario jeszcze uprzejmie. W odpowiedzi usłyszał aroganckie prychnięcie.
– To doprawdy dziwne, że sam komendant zajmuje się rejestrowaniem podróżnych – skomentowała dama. Oczy kapitana zwęziły się ostrzegawczo.
– Jest to działanie niezbędne w celu zapewnienia bezpieczeństwa mieszkańcom – Monastario wyrecytował zdanie, którym usprawiedliwił podjęte przez siebie kroki w jednym z raportów dla gubernatora, i z którego był ogromnie dumny. – Jak mogły panie zauważyć, w okolicy grasuje ostatnio groźny przestępca o pseudonimie Zorro. – Wskazał ręką list gończy, który wisiał na murze otaczającym garnizon. Starsza kobieta zerknęła w tym kierunku, a potem chłodne spojrzenie jej bladozielonych oczu znów spoczęło na oficerze. Wydęła pogardliwie usta.
– To akurat świadczy o tym, że należyte bezpieczeństwo nie zostało mieszkańcom zapewnione, prawda?
Dłonie kapitana automatycznie zwinęły się w pięści. Czuł, że sekundy dzielą go od mało eleganckiego wybuchu. W tym właśnie momencie do rozmowy włączyła się Emiliana.
– Przepraszam, señor comandante, czy moglibyśmy mieć już tę rejestrację za sobą? – zwróciła się do niego znudzonym tonem bogatej panny, który zupełnie mu do niej nie pasował. – Ciocia czuje się zmęczona podróżą i oczekiwaniem w upale, obie chciałybyśmy jak najszybciej znaleźć się w hacjendzie.
Monastario zamrugał i wziął głębszy oddech, żeby się uspokoić. Gdy się odezwał, brzmiał równie obojętnie i nieszczerze, co Emiliana.
– Oczywiście, señorita. Proszę za mną do mojego biura.
*
Nie mógł się powstrzymać przed rzucaniem jej ukradkowych spojrzeń, gdy wypełniała deklarację dla podróżujących. Długie czarne loki, zwykle puszczone luźno albo tylko częściowo upięte, zostały wygładzone i wciśnięte w jakąś nadmiernie skomplikowaną fryzurę. A przynajmniej tyle Monastario był w stanie zaobserwować pod kapelusikiem z aksamitną wstążką, który dziewczyna miała na głowie. Pisała powoli i starannie, uważając przy tym, żeby nie ubrudzić atramentem długich, koronkowych rękawów swojej kremowej sukni. Wydała mu się bledsza niż wcześniej, może przez ten mdły odcień ubrania, a może po prostu dlatego, że nie przebywała na słońcu tyle, co kiedyś. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział ją w kapeluszu.
Uchwycił kątem oka surowe spojrzenie ciotki Emiliany. Pospiesznie przeniósł wzrok z señority na wypełniany przez nią dokument, udając, że pilnuje, czy uzupełnia wszystkie rubryki. Starsza dama widocznie nie dała się nabrać, bo zmrużyła podejrzliwie oczy.
– Czy miałyście panie dobrą podróż? – rzucił pierwsze grzecznościowe pytanie, jakie przyszło mu do głowy.
– Absolutnie nieznośną – odparła natychmiast ciotka Emiliany. Doña Lucia, jak wyczytał z deklaracji. – Upał o tej porze roku jest bardzo dokuczliwy, a niestety, mój powóz okazał się źle przystosowany do dłuższych podróży w takich warunkach. W dodatku jeszcze to czekanie!
Szczęka Monastario drgnęła.
– Jeśli panie sobie życzą, mógłbym im udostępnić swój powóz na drogę do hacjendy – zaproponował chłodno.
– Bardzo pan uprzejmy. – Ton doñi Lucii miał w sobie tyle ironii, że nawet Garcia nie nabrałby się na komplement. – Poradzimy sobie, najgorsze już za nami.
Emiliana odłożyła pióro i podała mu dokument.
– Proszę.
Sięgnął trochę zbyt gorliwie, jednocześnie starając się nie chwycić za wilgotny jeszcze atrament. Poczuł, że muska palce w delikatnej, koronkowej rękawiczce. Señorita spojrzała wreszcie na niego i przez chwilę wydawało mu się, że widzi w jej ciemnozielonych oczach cień dawnej Emiliany. Serce zabiło mu mocniej, chciał coś powiedzieć, ale wrażenie minęło. Dziewczyna cofnęła dłoń i wstała, a jej wzrok znów był obojętny.
– Chodźmy, ciociu – odezwała się tym apatycznym tonem, którego Monastario zaczynał nienawidzić. – Chciałabym być już w domu.
Starsza dama podniosła się. Na jej twarzy gościł pełen satysfakcji wyraz, którego nawet nie starała się ukryć. W drzwiach Emiliana zatrzymała się jeszcze.
– Dobrego dnia, kapitanie – rzuciła przez ramię, nawet na niego nie patrząc. Komendantowi udało się wymamrotać jakieś pożegnanie. Gdy obie kobiety wyszły, zacisnął dłonie w pięści, mnąc wypełniony przez dziewczynę dokument i brudząc palce atramentem. Kiedy dotarło do niego, co robi, połowa tekstu była już nieczytelna.
A kogo to obchodzi, pomyślał z wściekłością. Mam gdzieś, po co tu przyjechała.
Zwinął deklarację w ciasną kulkę i cisnął nią przez gabinet. Potem kopnął krzesło dla interesantów i jednym ruchem zrzucił prawnicze księgi Piñi, które zalegały na połowie jego biurka, na podłogę. Następnie opadł na swój fotel, oparł łokcie na blacie i ukrył twarz w dłoniach, szarpiąc palcami włosy.
Ten właśnie moment wybrał sobie Piña, żeby wejść do biura komendanta.
– Na miłość boską, Enrique! – wykrzyknął ze zgrozą, obejmując wzrokiem pobojowisko. – Ktoś cię zaatakował?
– Słyszałeś o pukaniu? – warknął na niego Monastario. – Robisz się gorszy niż Garcia, słowo daję! Ćwiczyłem kilka pchnięć. Muszę wiedzieć, jak walczyć we własnym gabinecie, na wypadek gdyby ten łotr Zorro tu przylazł. I przypominam ci, że nie jesteśmy ze sobą po imieniu, señor licenciado – podkreślił dwa ostatnie słowa. Piña zmarszczył brwi i nagle jego wzrok skierował się w lewy róg pokoju, tuż obok drzwi. Kapitan widział, jak prawnik podnosi zmiętą w kulkę deklarację Emiliany de la Vegi. Westchnął z irytacją. Znając jego szczęście, imię na pewno się nie zamazało. Wstał i podszedł do drzwi, nie mając ochoty na złośliwe uwagi.
– Enrique… to znaczy, kapitanie – odezwał się delikatnie Piña. Monastario zerknął na dokument. Oczywiście, że nazwisko dziewczyny dało się odczytać jako jedyne z całego tekstu. – Widziałem ją, jak tutaj szedłem – dodał prawnik cicho. Komendantowi coś przewróciło się w żołądku, bo dotarło do niego, że oczy jego współpracownika są pełne współczucia.
– Ani słowa więcej, licenciado – wycedził. – Nie jestem w nastroju. – I wyszedł z własnego biura, trzaskając drzwiami.
*
Diego nie wiedział, co myśleć. Podczas kolacji wciąż wpatrywał się w siostrę, jak gdyby widział ją po raz pierwszy w życiu. Oczywiście logika nakazywała mu uznać zmiany, jakie zaszły w dziewczynie podczas jego nieobecności, za naturalne skutki dojrzewania kobiety. Czuł jednak nieprzyjemne kłucie w sercu, że nie znalazł już tej samej awanturniczej trzpiotki, którą tutaj zostawił.
– Coś nie tak, mi hermano? – zagadnęła go w końcu Emiliana, przełknąwszy kęs quesadilli i starannie otarłszy usta serwetką. – Tak mnie obserwujesz, że czuję się nieswojo. – Posłała mu delikatny uśmiech. – Zdaję sobie sprawę, że na pewno w Madrycie moda jest zupełnie inna i tamtejsze kobiety ubierały się lepiej, niż ja.
Diego zmusił się do uśmiechu.
– Nie przyszłoby mi do głowy oceniać takich kwestii. A patrzę, bo dawno cię nie widziałem.
Nie mógł pozbyć się myśli, że dawniej jego siostra nawet nie zawróciłaby sobie głowy modą. Zauważył, że ojciec również rzuca Emilianie czujne, zamyślone spojrzenia. Gdy tuż po swoim przyjeździe Diego zapytał o powód nieobecności Emiliany, don Alejandro najpierw zacisnął usta, a następnie bardzo niechętnie przyznał, że dziewczyna wpadła w oko komendantowi.
– To jest, wpadł mu w oko jej majątek i pozycja, rozumiesz – doprecyzował starszy don. – Ale znasz ją. To dobra dziewczyna. Zbyt łatwowierna. A ten łajdak potrafi być czarujący! Ciągał ją na potajemne schadzki, mydlił oczy i nie dawał spokoju. Musiałem ją odesłać, Diego! Bóg jeden wie, co by się wydarzyło, gdyby tu została.
– Podejrzewasz, ojcze, że mogłaby z nim uciec? Pobrać się potajemnie? – dopytał młodszy de la Vega. Grobowa mina don Alejandro mówiła, że był przygotowany na taką możliwość. – Zdumiewające. Czy to znaczy, że Emiliana aż tak się w komendancie zakochała?
Ojciec skrzywił się.
– Zawrócił jej w głowie, to wszystko. Jest młoda, zadurzyła się po raz pierwszy i wydaje jej się, że już nigdy nikogo tak nie pokocha. Wydaje jej się, Diego – dodał z naciskiem.
Powrócił ze wspomnień do rzeczywistości akurat w momencie, gdy ciotka Lucia proponowała, że może zamówić dla Emiliany suknie z Madrytu za pośrednictwem swojej córki.
– Choć mierzi mnie myśl, że na pewno musiałyby przejść przez łapy tego prostaka, który sprawuje u was urząd komendanta. – Ciotka aż się wzdrygnęła. – Znając go, wymyśliłby sobie jakąś nikomu niepotrzebną kontrolę.
Don Alejandro zmarszczył brwi.
– Ta rejestracja podróżnych to jego kolejny wymysł, żeby uprzykrzyć nam życie – orzekł. – Długo musiałyście czekać?
– Pół godziny w upale! – Doña Lucia podniosła głos.
– Widzisz, Diego, tak właśnie ten dżentelmen traktuje kobiety. – Ojciec posłał synowi znaczące spojrzenie. Ciotka aż wytrzeszczyła oczy.
– Komuż mogłoby przyjść do głowy nazwanie tego prostaka dżentelmenem? Diego, jesteś zbyt uprzejmy, mój drogi.
Młody de la Vega podrapał się w tył głowy.
– Cóż mogę poradzić, ciociu. Takie dostałem wychowanie. – Uśmiechnął się rozbrajająco. – Poza tym mnie akurat potraktował podczas kontroli dobrze. Założyłem, że stosuje takie same maniery wobec wszystkich.
Zauważył, że siostra go obserwuje, ale kiedy odwzajemnił jej spojrzenie, odwróciła wzrok. Doña Lucia kręciła głową z niejakim politowaniem.
– Masz miękkie serce swojej matki, a mojej siostry – orzekła.
– Za miękkie – wtrącił don Alejandro, zerkając na syna krytycznie. – Czy wyobrażasz sobie, doña Lucia, że Diego nie chce już dotykać szpady? Że brzydzi się przemocą?
– Naprawdę? – zapytała Emiliana z autentycznym zdziwieniem w oczach. Brat miał wrażenie, że to pierwsza naturalna reakcja, jaką uzyskał od niej tego wieczora. Skinął głową i wzruszył lekko ramionami.
– Ludzie się zmieniają – powiedział pozornie beztroskim tonem, pilnie obserwując jednak siostrę. Jeśli zrozumiała, co chciał jej przekazać, nie dała tego po sobie poznać.
– Ach, może to i lepiej – odezwała się ciotka. – Z machania szpadą zawsze są tylko kłopoty.
– A ty, Emiliano? – zapytał Diego niespodziewanie. – Kiedyś fechtowałaś znakomicie i lubiłaś to robić.
– Kiedyś tak – odparła spokojnie. – Ale już dawno tego nie robiłam. Ciocia uczyła mnie tylu pożytecznych rzeczy. Na męskie rozrywki nie zostało mi czasu i… cóż, chyba się od nich odzwyczaiłam.
Don Alejandro wyglądał tak, jakby nie mógł się zdecydować, czy ma być zadowolony, czy jednak zawiedziony. Ciotka Lucia promieniała dumą. Diego uprzejmym uśmiechem przykrywał gniew. Jakimś cudem ci ludzie sprawili, że jego mała, zadziorna siostra przestała istnieć. Zastąpiła ją mdła, nudna señorita z dobrego domu, taka sama, jakich pełno widywał w Madrycie. Uspokajał się tylko jedną myślą: przed taką Emilianą dużo łatwiej będzie ukryć tożsamość Zorro.
Tylko że wcale nie było to aż tak pocieszające, jak usiłował sobie wmówić.
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 3. Jedna i pół maski mniej
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 2. Trudne rozmowy
- Serce nie sługa – Rozdział 13. Pat
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 1. Prawdziwa dama
- Serce nie sługa – Rozdział 12. Farsa
- Serce nie sługa – Rozdział 11. Negocjacje
- Serce nie sługa – Rozdział 10. Gdzie serce twoje
- Serce nie sługa – Rozdział 6. Bardzo krótkie zaręczyny
- Serce nie sługa – Rozdział 9. Wyścig po skarb
- Serce nie sługa – Rozdział 5. Cienie przeszłości
- Serce nie sługa – Rozdział 8. Niespodziewane komplikacje
- Serce nie sługa – Rozdział 4. Straszny człowiek
- Serce nie sługa – Rozdział 7. Poszukiwacze skarbu
- Serce nie sługa – Rozdział 3: Dwóch zalotników
- Serce nie sługa – rozdział 1: Nowy komendant
- Serce nie sługa – Rozdział 2: Komendant przystępuje do działania