Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 2. Trudne rozmowy
Gałęzie uginały się pod ciężarem dojrzałych pomarańczy. Emiliana de la Vega przechadzała się pośród drzew, jak gdyby na kogoś czekała.
– Jeszcze tu jesteś, señorita? – zagadnął ją padre Felipe. Drgnęła i obejrzała się przez ramię. Zakonnik miał wrażenie, że przez jej twarz przemknął cień zawodu. Szybko jednak uśmiechnęła się w delikatny, nieco wymuszony sposób, w jaki nigdy wcześniej się nie uśmiechała.
Nigdy, to znaczy przed swoim wyjazdem do Santa Barbara, doprecyzował ojciec Felipe w myślach.
– Odwiedzam stare kąty – odpowiedziała dziewczyna. Zabrzmiało to jak coś, co mogłaby powiedzieć dawna Emiliana, ale było wypowiedziane cichszym, bardziej wyważonym tonem. – Piękny masz tu urodzaj, padre.
– To prawda. – Skłonił głowę z uśmiechem. – Bóg hojnie wynagrodził pracę moich Indian.
– Czy nie będziecie potrzebować pomocy przy zrywaniu?
– Nie, powinniśmy zdążyć, jeśli tylko będziemy pracować sumiennie. Zresztą, nie śmiałbym prosić o pomocników. Wiem dobrze, że wasi vaqueros i tak mają pełne ręce roboty.
Emiliana nawinęła na palec loczek, wypuszczony z misternego upięcia wzdłuż jej prawego policzka, i przygryzła wargę. Namyślała się przez chwilę, ale koniec końców nic nie powiedziała, tylko znów uśmiechnęła delikatnie. Padre Felipe zmarszczył lekko brwi. Dawna Emiliana bez namysłu zaproponowałaby swoją osobistą pomoc przy zbieraniu pomarańczy, i jeszcze zadeklarowała, że przywiezie też Diego.
Jak bardzo oboje się zmienili!, pomyślał zakonnik nie bez żalu.
Nagle liście za jego plecami zaszeleściły i czyjeś kroki wybrzmiały miękko na ścieżce. Señorita spojrzała w tamtą stronę i aż się spięła w oczekiwaniu. Spomiędzy drzew wyszedł szczupły, łysiejący mężczyzna o ogorzałej twarzy. Dziewczyna zamrugała.
– Don Nacho!
– Emiliana.
Oboje patrzyli na siebie z zaskoczeniem. Padre Felipe zacisnął usta. Nie chciał, żeby Emiliana zobaczyła, że Torres ukrywa się w misji. Wychodził z założenia, że im mniej osób wiedziało, tym lepiej.
A przede wszystkim, pomyślał, zerkając na dziewczynę, nie wiemy, po czyjej stronie tak naprawdę stoi teraz señorita.
Jeśli don Nacho podzielał jego obawy, nie dał tego po sobie poznać. Podszedł do Emiliany, ujął jej dłonie i ścisnął je z ciepłym uśmiechem.
– Cudze dzieci zawsze rosną szybciej, niż własne. Zwłaszcza dzieci, których długo nie widzimy. Mam wrażenie, że Alejandro zawiózł do Santa Barbara dziewczynkę, a wróciła piękna, młoda dama.
Emiliana spuściła wzrok.
– Ciocia ciężko pracowała nad tym, żeby ta zmiana była możliwa. Kształtowała we mnie zachowania, o których doña Luisa już dawno mówiła mojemu ojcu, że są potrzebne.
Padre Felipe nie wierzył własnym uszom. Już prędzej spodziewałby się, że kapitan Monastario przyjdzie do spowiedzi błagać Boga o wybaczenie swoich win, niż że niepokorna Emiliana de la Vega posłusznie przyzna, że stała się prawdziwą damą. I że powinno to było nastąpić wcześniej.
Czy ludzie mogą się aż tak zmienić? Albo czy mogą aż tak doskonale udawać?
Dźwięk dzwonu przerwał rozmyślania zakonnika. Zostawił dwoje starych znajomych w sadzie i poszedł odprawiać nabożeństwo. Nie pozbył się jednak niepokoju, który wzbudzało w nim rodzeństwo de la Vega od czasu ich powrotów do domu.
*
Spacerowali w cieniu drzew. Don Nacho zerwał dwie pomarańcze i podał jedną Emilianie.
– Oczywiście nie są tak słodkie, jak te przywożone z Hiszpanii – rzucił. Señorita obracała owoc w dłoniach ubranych w koronkowe rękawiczki. Wziął go od niej i małym nożykiem pokroił na mniejsze części. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i delikatnie odgryzła kawałek pomarańczy. Torresowi przyszło do głowy, że kiedyś wpakowałaby do ust całą, nie przejmując się ani dobrym wychowaniem, ani odzieżą.
– Smakują domem – powiedziała, gdy już przełknęła. Nacho uśmiechnął się.
– Tęskniłaś w ogóle chociaż trochę za Los Angeles, czy życie w Santa Barbara zupełnie cię pochłonęło?
– Och, przecież to nie jest aż tak duże miasto, don Nacho! – Skończyła kawałek pomarańczy, sięgnęła po następny. Rozejrzała się po sadzie. – Tęskniłam każdego dnia – dodała ciszej. – Chociaż nie cieszy mnie to, co tutaj zastałam. – Spojrzała na niego bystro. – Co tu się wydarzyło, don Nacho? Jakim sposobem właśnie ciebie, ze wszystkich haciendados, oskarżono o zdradę?
Torres westchnął.
– Alejandro nic ci nie opowiadał?
Emiliana uśmiechnęła się krzywo.
– Więcej krzyczał i złościł się na sytuację, niż wyjaśnił, jak do niej doszło.
Starszy don zaśmiał się i pokręcił głową.
– No tak, mogłem się tego spodziewać. Cóż, chyba wszystko zaczęło się od tej sprawy z don Carlosem. Gdy ty pojechałaś do Santa Barbara, ja wyruszyłem do Monterey. Kupiłem ziemię don Carlosa i wróciłem z aktem własności. To nie spodobało się Monastario, który oczywiście chciał przejąć ten majątek… oficjalnie w imieniu królestwa Hiszpanii, nieoficjalnie dla siebie. Tuż po mojej podróży wprowadził nakaz kontroli wszystkich podróżnych, wyjeżdżających i wjeżdżających do Los Angeles.
– Czy zabrania niektórym opuszczać pueblo?
– Ależ naturalnie. Zawsze robi to pod jakimś sprytnym pretekstem, żeby nie dało się podważyć jego decyzji. Ten prawnik, którego sprowadził sobie z Meksyku na proces Carlosa, bardzo mu w tym pomaga.
Emiliana ściągnęła brwi. Dwa kawałki pomarańczy leżały zapomniane na jej dłoni.
– Ale jak właściwie komendant przeszedł od twojego zakupu ziemi do oskarżenia cię o zdradę, don Nacho?
– Razem z cabildo protestowaliśmy przeciwko jego decyzjom. Między innymi tej o kontroli podróżnych. Perswadowaliśmy, że nie ma prawa jej wprowadzać. Trochę później, w czasie suszy, wynikła bardzo podejrzana sytuacja ze zmianą biegu strumienia.
Emiliana zamrugała.
– Co takiego?
– Pamiętasz rzekę, który płynie z gór przez ziemie Eduardo Castillo i niedaleko rancza Rodrigo Gomeza?
Dziewczyna przytaknęła. Sok z pomarańczy zaczął plamić jej rękawiczkę, ale nie zwróciła na to uwagi.
– Pewnego dnia potężny wybuch zmienił bieg strumienia tak, że teraz płynie przez tereny należące do don Rodrigo. Który, dodajmy to, nigdy nie ukrywał, że popiera politykę Monastario i dosyć otwarcie mu sprzyja. Z tego, co się orientuję, próbował nawet wydać za komendanta swoją jedyną córkę, señoritę Rosę. – Nacho zerknął czujnie na Emilianę. Przez twarz dziewczyny przemknął cień. Skrzywiła się lekko, niemal niedostrzegalnie, i spuściła wzrok, ale wtedy dostrzegła poplamioną rękawiczkę i już całkiem otwarcie okazała swoje niezadowolenie. Torres patrzył, jak bezskutecznie próbuje wyczyścić koronkę. – Do małżeństwa nigdy nie doszło – dodał cicho.
Dłuższe, przepełnione ulgą wypuszczenie wstrzymywanego przez chwilę oddechu zapewne umknęłoby uwadze haciendado, gdyby nie obserwował dziewczyny tak pilnie.
– W każdym razie oskarżyliśmy o to zdarzenie garnizon, bo tylko oni dysponują w okolicy potrzebną ilością prochu – ciągnął don Nacho. – Monastario wyparł się wszystkiego i nawet urządził publiczne śledztwo. Sprawców oczywiście nigdy nie znaleziono, komendant utrzymywał, że winni są okoliczni bandyci. Krótko później ściągnął z nas dodatkowy podatek na większe potrzeby garnizonu w obliczu niebezpieczeństwa. Licenciado Piña wynalazł mu stosowny przepis. Garcia wygadał się w gospodzie, że chodzi o zakup prochu. – Torres westchnął i przeczesał swoje rzadkie, ciemne włosy. – Ja i twój ojciec protestowaliśmy najgłośniej. Zmiana biegu strumienia uderzyła mocno w bardzo wielu peonów, a i ranczo don Eduardo ucierpiało. Monastario nie okazywał nikomu litości. Batożył i aresztował każdego, kto nie był w stanie zapłacić podwyższonych przez niego podatków. Kilku chłopów nie przeżyło jego kary. To wszystko w połączeniu z nieuczciwym reglamentowaniem wody w okresie suszy doprowadziło w końcu do konfrontacji cabildo z komendantem. Któryś z nas, nie pamiętam już, czy ja, czy może twój ojciec, nieopatrznie rzucił uwagę o możliwości rebelii. Na drugi dzień siedziałem już w celi. – Don Nacho powiódł wzrokiem po sadzie z nostalgią. – Susza dobiegła wreszcie końca, ale mój areszt nie. Monastario gorączkowo szukał oparcia prawnego, żeby mnie powiesić, ale zanim zdążył to zrobić, pojawił się Zorro i uratował mi życie.
– I korzystasz teraz z azylu w misji? – Emiliana dała spokój z czyszczeniem rękawiczek. Zdjęła je i wepchnęła do małego, aksamitnego woreczka, który nosiła. Kończyła jeść pomarańczę gołymi rękami. Przypomniała tym Torresowi dawną siebie.
– Będę wdzięczny, jeśli nie podzielisz się z nikim tą informacją – powiedział. – Wiedza o tym, gdzie przebywam, niesie ze sobą ryzyko. No i nie chciałbym, żeby komendant się dowiedział.
Emiliana przełknęła ostatni kęs pomarańczy i zerknęła bystro na sąsiada.
– Nie musisz się obawiać, don Nacho. Nie rozmawiam z komendantem. – W jej głosie zabrzmiała gorzka nuta.
– Miałem na myśli raczej to, że mógłby dowiedzieć się przez przypadek. Na przykład podsłuchując czyjąś rozmowę. Ma w pueblo szpiegów, których opłaca. – Torres uniósł brwi. Dziewczyna spuściła głowę i przez chwilę wyglądała na zakłopotaną. – Emiliano, czy wiesz, jakie plotki krążyły w pueblo po twoim wyjeździe?
Podniosła na niego ciemnozielone oczy, które miały niewinny wyraz. Don Nacho jęknął w myślach. Oczywiście, że nikt nie miał odwagi jej powiedzieć.
Dlaczego musi dowiadywać się ode mnie?
Nie uśmiechało mu się być tym, który uświadomi Emilianę, jak jej wyjazd został odebrany w mieście, ale wychodził z założenia, że lepiej będzie, jeśli dowie się od kogoś znajomego. Wyjaśnił jej najdelikatniej, jak umiał, że podróż do Santa Barbara uznano za ucieczkę od niewygodnego romansu, a ci, którzy wcześniej twierdzili, że señorita zakochała się w kapitanie, teraz uważali, że zabawiła się przystojnym oficerem i porzuciła go, gdy przelotna miłostka zaczęła ją uwierać. W miarę jego tłumaczeń oczy Emiliany robiły się coraz bardziej okrągłe z niedowierzania i przerażenia.
– Przecież to nieprawda! – wybuchnęła z doskonale mu znajomą, dawną żarliwością. – Ja bym nigdy..!
– Wiem – przerwał jej, zatrzymując się i zamykając jej dłonie w swoich. – Ci, którzy dobrze cię znają, nie dali wiary plotkom.
Emiliana uśmiechnęła się gorzko.
– Czy wszyscy? – spytała. Torres od razu zrozumiał, kogo miała na myśli.
– Ciężko mi się wypowiadać, jak dobrze znał cię komendant – odparł cicho. Dziewczyna zaśmiała się bez najmniejszego śladu humoru.
– Widać nie tak dobrze, jak sobie wyobrażałam – powiedziała niemal szeptem. Wpatrzyła się nieco szklistymi oczami w jakiś punkt ponad ramieniem haciendado. – Don Nacho, czy on… zawsze taki był? Czy ja od początku nie chciałam czegoś widzieć? – Głos jej zadrżał. – Przez dziesięć miesięcy tęskniłam za odważnym, śmiałym oficerem, który uszanował moje męskie zainteresowania i lubił mnie taką, jaka jestem, tylko po to, żeby wrócić i znaleźć tu tyrana, który krzywdzi bliskich mi ludzi.
Ten moment potwierdził podejrzenie Torresa, że Emiliana de la Vega wcale się nie zmieniła. Że przez dziesięć miesięcy można nauczyć niepokorną dziewczynę zachowań prawdziwej damy, ale nie da się zmienić czyjegoś serca. Zagarnął ją w ramiona ojcowskim gestem.
– Na pewno z początku wybaczałaś mu więcej, niż powinnaś. To naturalne, zakochałaś się. Ale chociaż polityka Monastario szybko przestała mi odpowiadać, muszę przyznać, że po twoim wyjeździe zaczął postępować znacznie gorzej. Tak jakby nie miał już nic do stracenia. Albo zabrakło powodu, dla którego się hamował.
Emiliana wysunęła się z objęć Torresa i spojrzała mu w oczy.
– Don Nacho, czy sądzisz, że jest jeszcze jakaś szansa, żeby wszystko naprawić? Może gdybym… gdybym porozmawiała z komendantem, uświadomiła mu, że wcale nie bawiłam się jego uczuciami i nie zwodziłam go… Może będę w stanie przemówić mu do rozsądku i wtedy zostaniesz oczyszczony z zarzutów?
Nacho westchnął ciężko i przygryzł wargę. Nie wiedział, jak powiedzieć prosto w lśniące nadzieją oczy Emiliany, że na pewne rzeczy jest już za późno.
Odsyłanie jej było błędem, uświadomił sobie. Ona nadal kocha swoje wyobrażenie, które pielęgnowała w pamięci przez tyle miesięcy. Gdyby tu została i widziała to, co my, uświadomiłaby sobie w końcu, jakiego człowieka pokochała.
– Nie wiem, moje dziecko. – Zdecydował się na półprawdę. – Chciałbym wierzyć, że to wystarczy, ale… po tym wszystkim, co się wydarzyło, wydaje mi się nieprawdopodobnym, żeby Monastario nagle zmienił zdanie.
– Ale mogę spróbować. Trzeba spróbować, prawda? – pytała dziewczyna, nadal z tą samą, naiwną nadzieją.
– Nie jestem twoim ojcem, Emiliano, nie mogę ci więc niczego zabronić. Proszę cię jedynie, żebyś była ostrożna.
Dziewczyna szybko skinęła głową i Torres nabrał głębokiej pewności, że równie dobrze mógłby ostrzegać drzewo, przy którym stali. Może nawet ucieszyłby się z jej gorliwości i zapału, gdyby nie zdawał sobie sprawy, że bardziej niż jego, Emiliana chce ocalić komendanta.
– Don Nacho, czy mogę powiedzieć doni Luisie i Elenie, że jesteś cały i zdrowy? Na pewno ucieszyłaby ich taka wiadomość.
Torres skłonił głowę.
– Będę wdzięczny, moje dziecko. Pamiętaj jedynie, aby nikomu nie zdradzać, gdzie mnie widziałaś. Nawet swojemu ojcu.
– Ja też poproszę cię w zamian o dochowanie pewnej tajemnicy, don Nacho – odparła Emiliana. – Nie podobają mi się plotki, które krążą o mnie w pueblo, ale… ale tak jest chyba lepiej. Przynajmniej dla mojej rodziny. – Spojrzała na niego poważnie. – Nie chcę, żeby ktokolwiek dowiedział się, że tak naprawdę wcale się nie zmieniłam. Ani że moje serce pozostało takie samo.
– Twój sekret pozostanie u mnie bezpieczny, Emiliano. – Nacho uścisnął ją krótko za ramiona. – Milczenie za milczenie.
*
Emiliana zaparkowała powóz w pueblo i ruszyła w kierunku garnizonu. Po kilku krokach zwolniła, przypominając sobie, jak ciotka karciła ją zawsze za zbyt szybkie tempo chodzenia. „Maszerujesz jak żołnierz”, mówiła z przekąsem. „Twój komendant cię nauczył?”
Jej komendant. Emiliana prychnęła pod nosem. Modliła się, żeby jej komendant chciał z nią w ogóle rozmawiać i nie wyrzucił z biura po pierwszym „buenos dias”.
Oczywiście, że Monastario uwierzył plotkom. Zbyt pasowały do jego światopoglądu, że wszyscy bogacze są tacy sami, a najbardziej liczy się posiadany majątek. Na pewno pomyślał, że jej prośba o czas do namysłu była tylko wymówką, żeby uciec z niewygodnej sytuacji i porzucić go. Ależ musiał nią gardzić, że w jego mniemaniu nie miała odwagi powiedzieć mu tego prosto w twarz. Jaką kpiną musiały mu się wydawać przemowy o dobrym sercu i tym, że to jego zachowanie, a nie pieniądze, będzie najważniejsze w zdobywaniu jej ręki.
Do takich wniosków Emiliana doszła podczas długiej drogi z misji do garnizonu. Początkowo czuła się oburzona, że kapitan w ogóle śmiał tak źle o niej pomyśleć. Potem zdała sobie jednak sprawę, że, bądź co bądź, ją znał ledwie dwa miesiące, a swoje poglądy kształtował latami.
– Señorita Emiliana!
Dziewczyna stanęła jak wryta pośrodku placu, a potem odwróciła się powoli. W jej stronę zmierzała Rosa Gomez, powiewając falbanami bladoróżowej sukni. Złociste loki iskrzyły się w przedpołudniowym słońcu.
– Nie wiedziałam, że już wróciłaś.
– Señorita Rosa. – Emiliana skłoniła się uprzejmie. – Przyjechałam w tym tygodniu.
Rosa zerknęła na garnizon, a potem na Emilianę, a jej piwne oczy zwęziły się jak u wściekłej kotki.
– I od razu kierujesz swoje kroki właśnie tutaj? – spytała z przekąsem. Emiliana zamrugała.
– Obawiam się, że nie rozumiem? – odpowiedziała ostrożnie. Rosa podeszła bliżej, zatrzymując się dwa kroki przed swoją rozmówczynią.
– A ja się obawiam, że rozumiesz doskonale – syknęła. – Jeszcze ci mało? Naprawdę nie możesz dać mu spokoju po tym, jak zwodziłaś go dwa miesiące, a potem porzuciłaś? Myślisz, że wszystko ci wolno, bo jesteś de la Vegą?
Emiliana odsunęła się.
– Ja… Señorita Rosa, to… – Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. – Nie idę do komendanta w sprawach prywatnych – oznajmiła chłodno. – I nie widzę powodu, dla którego miałabym się tłumaczyć akurat tobie z mojego postępowania.
Wąskie wargi Rosy wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu.
– Och, naturalnie. Wam, bogaczom, zawsze wydaje się, że jesteście ponad wszystkimi. Przez myśl wam nie przejdzie, że możecie kogoś skrzywdzić. A nawet jeśli przejdzie, co was to obchodzi? – Rosa wycelowała w Emilianę oskarżycielski palec. – Gdybyś go w sobie nie rozkochała, już dawno byłby moim narzeczonym!
– A nie przyszło ci do głowy, señorita Rosa – odparła zjadliwie Emiliana, ledwo nad sobą panując – że nie mam z tym nic wspólnego i zwyczajnie się komendantowi nie podobasz?
Rosa wciągnęła ze świstem powietrze.
– Jak śmiesz! – zawyła z oburzeniem tak głośno, że pół placu obejrzało się w ich stronę. Emiliana przymknęła oczy i pomasowała palcami nasadę nosa.
Świetnie. Zamiast zażegnać ten niedorzeczny konflikt, tylko ściągnęłam na nas uwagę całego pueblo.
– Co tu się dzieje? – zabrzmiał nieopodal tubalny głos sierżanta Garcii, który właśnie nadciągał w stronę garnizonu z gospody. – Señorita Rosa, czy coś ci się stało? Zdawało mi się, że krzyczałaś.
– Señorita Emiliana mnie obraziła – poskarżyła się natychmiast Rosa sierżantowi. Garcia aż wytrzeszczył oczy. Przeniósł zdumione spojrzenie na Emilianę, a potem znów na Rosę.
– S-señorita Emiliana? Ależ señorita Rosa, nie wydaje mi się… – zaczął niepewnie, drapiąc się w zakłopotaniu po brodzie.
– Pan uważa, że zmyślam? – spytała Rosa głośno i piskliwie. Sierżant zerknął na nią, spłoszony.
– J-ja…
– Garcia, co się tu dzieje?
Emiliana aż drgnęła na dźwięk władczego głosu za jej plecami.
– Mi capitán, rozwiązywałem właśnie konflikt! – Żołnierz pospieszył z wyjaśnieniami. – Zobaczyłem, że señorita Emiliana i señorita Rosa zakłócają porządek w pueblo, i przyszedłem interweniować! – Wyprężył się z dumą. Monastario skrzyżował ramiona na piersi i uniósł lekko brew.
– Wdały się w bójkę? Poprzewracały stragany? – zapytał tonem ociekającym jadowitą ironią. – A może stawiły ci opór?
Emiliana odwróciła głowę, żeby ukryć wypływający na usta uśmiech. Nie zdawała sobie dotąd sprawy, że brakowało jej pełnego cierpkiej ironii poczucia humoru Monastario.
– N-nie, panie kapitanie. – Garcia mrugał intensywnie i bez zrozumienia. Komendant westchnął.
– Oczywiście, że nie, bałwanie – burknął. – Wiesz, co to oznacza?
Sierżant nieśmiało pokręcił głową.
– Że twoja interwencja nie była konieczna, ośle! – huknął Monastario. – Gdybyś z takim zapałem ścigał Zorro, z jakim rozwiązujesz sprzeczki señorit, już dawno łajdak by wisiał!
Garcia spuścił głowę z zawstydzoną miną. Emilianie zrobiło się trochę szkoda poczciwego żołnierza.
– Señor comandante – odezwała się. Chłodne spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na niej. – Czy możemy porozmawiać w pańskim biurze? Szłam właśnie do pana.
– W jakiej sprawie? – spytał Monastario z doskonałą obojętnością.
– W sprawie don Ignacio Torresa.
– Wiesz, gdzie przebywa?
Emiliana zamrugała, zdezorientowana.
– Ja… Nie, nie wiem.
– W takim razie nie mamy o czym rozmawiać.
I odwrócił się na pięcie, żeby odejść. Rosa uśmiechała się triumfalnie, mimo że kapitan nie odezwał się do niej ani słowem.
– Panie komendancie! – W Emilianie zawrzała krew. Monastario spojrzał na nią niedbale przez ramię. – Myślę, że jednak mamy o czym rozmawiać. Chciałabym wyjaśnić, dlaczego ściga pan mojego sąsiada jako zdrajcę.
– A ja chciałbym zauważyć, że młode damy nie powinny mieszać się do polityki – rzucił cierpko tonem ucinającym dyskusję. – Garcia, za mną!
Emiliana patrzyła, zaciskając usta ze złości, jak kapitan i podkomendny wracają do garnizonu.
– Widzisz, poznał się na tobie – odezwała się Rosa, brzmiąc jednocześnie drwiąco i triumfalnie. Señorita de la Vega nie uznała za stosowne odpowiadać na kolejną zaczepkę. Odwróciła się w przeciwnym kierunku. Chwilę później wsiadała do powozu.
Problem polega na tym, że właśnie się nie poznał, pomyślała gorzko. A ja nie wiem, co zrobić, żeby zechciał mnie chociaż wysłuchać.
Gdy wróciła do domu, służba poinformowała ją, że ojciec pojechał doglądać rancza. Nikt nie potrafił powiedzieć, czy jej brat jest w domu, więc Emiliana zapukała do jego pokoju i nacisnęła klamkę.
Po sypialni Diego krzątał się głuchoniemy służący, którego brat przywiózł ze sobą z Hiszpanii. Drgnął na jej widok, a potem ukłonił się.
– Gdzie jest Diego? – spytała dziewczyna. Dopiero gdy Bernardo zamrugał, pokazał na swoje uszy i pokręcił głową, zrozumiała, że odruchowo zrobiła głupotę. Westchnęła i potarła twarz dłonią, rozglądając się po pokoju. Jej wzrok padł na sekretarzyk. Przygryzła wargę. Nie wiedziała, czy służący umie czytać, ale nie zaszkodziło przecież spróbować.
Sięgnęła po kartkę, zanurzyła pióro w kałamarzu i napisała „DIEGO?”. Bernardo w odpowiedzi ułożył palce w krzyż, dziewczyna dopisała więc: „MISJA?”, żeby się upewnić. Pokiwał głową. Wyszła z pokoju i, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, zaczęła przechadzać się po patio.
Co Diego robi w misji? Czy to przypadek, że przebywa akurat w kryjówce don Nacho? Czy w ogóle wiedział, że nasz sąsiad tam jest?
Zauważyła, że Bernardo wyszedł z sypialni Diego przez balkon i schodził schodami na patio. Za nim pojawiła się służąca, która niosła miednicę pełną prania. Góra ubrań zasłaniała jej widoczność. Szła szybkim krokiem, niemal biegła. Jeszcze chwila, a wpadnie na głuchoniemego sługę. Emiliana zatrzymała się i otworzyła usta do krzyku. Zaraz zdała sobie jednak sprawę, że wołanie Bernardo nie ma najmniejszego sensu. Zmieniła zamiar i już chciała krzyknąć na służącą, gdy nagle stała się rzecz zupełnie niespodziewana: sługa odskoczył na bok, jak gdyby wyczuł jakimś szóstym zmysłem, że ktoś za nim idzie.
Emiliana zmarszczyła brwi. To przecież niemożliwe, żeby się zorientował. Musiałby usłyszeć kroki służącej.
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 3. Jedna i pół maski mniej
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 2. Trudne rozmowy
- Serce nie sługa – Rozdział 13. Pat
- Serce nie sługa. Część druga – Rozdział 1. Prawdziwa dama
- Serce nie sługa – Rozdział 12. Farsa
- Serce nie sługa – Rozdział 11. Negocjacje
- Serce nie sługa – Rozdział 10. Gdzie serce twoje
- Serce nie sługa – Rozdział 6. Bardzo krótkie zaręczyny
- Serce nie sługa – Rozdział 9. Wyścig po skarb
- Serce nie sługa – Rozdział 5. Cienie przeszłości
- Serce nie sługa – Rozdział 8. Niespodziewane komplikacje
- Serce nie sługa – Rozdział 4. Straszny człowiek
- Serce nie sługa – Rozdział 7. Poszukiwacze skarbu
- Serce nie sługa – Rozdział 3: Dwóch zalotników
- Serce nie sługa – rozdział 1: Nowy komendant
- Serce nie sługa – Rozdział 2: Komendant przystępuje do działania