Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 14
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- To, co było kiedyś, zapomniane czy pamiętane, czasem może zmienić to, co będzie. Ósma część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,
Rozdział 14. Sygnały
Wyjazd don Alejandro na pastwiska przeciągnął się bardziej, niż się tego caballero spodziewał. Okazało się bowiem, że choć liczył się z problemami, jakie mogły wyniknąć z oddzielenia stad Segovii od zwierząt de la Vegów, nie przewidział wszystkich.
Być może stało się tak, ponieważ sytuacja pogarszała się powoli. Początkowo nie było aż tak źle, ludzie z hacjendy de la Vegów i Escobedo przeprowadzili stado na tereny Segovii, a wiosenna obfitość trawy i wody pozwalała, by pasło się ono bez kontaktu ze stadami innych właścicieli. W miarę jednak, jak letnie upały wysuszały kolejne strumienie i łąki, bydło było przepędzane na nowe pastwiska, aż wreszcie różnie znakowane zwierzęta musiały paść się obok siebie, niejednokrotnie rozdzielone tylko wąską strugą.
Takie sytuacje zdarzały się rokrocznie. Dopiero po pierwszych wczesnojesiennych opadach bardziej starannie oddzielano bydło należące do różnych właścicieli i przepędzano, by nie mieć problemów przy wyborze sztuk do sprzedaży czy przy rujach. Nikt się zatem zbytnio nie martwił zmieszaniem stada o tej porze roku, choć oznaczało to dodatkową pracę dla pilnujących. Zwierzęta były znakowane, większej grupie vaqueros łatwiej było je przemieszczać, a i towarzystwo było nie do pogardzenia.
Tym razem jednak było inaczej. Trudno było powiedzieć, czy praprzyczyną zaistniałych kłopotów była rodzinna duma i wypływająca z niej chęć podejmowania decyzji niezależnie od rad starszych i bardziej doświadczonych, czy też pospolite przeoczenie. Młody Gregorio wynajął bowiem w miejsce pracowników de la Vegów i Escobedo chyba najgorszych vaqueros w całej Kalifornii. Nie chodziło o to, że dopuścili oni kilkakrotnie do popłochu w powierzonych ich opiece stadach. To się zdarzało. Zwierzęta płoszyły się podczas burz, kojoty atakowały cielęta, a czasem nawet próbował coś upolować kuguar, nie mówiąc już o wędrowcach, do których nie zawsze docierało, że bydło stanowi czyjąś własność. To, że pozwolili, by zwierzęta wmieszały się w stada sąsiadów, także nie ściągnęło na nich gromów potępienia. Sednem kłopotów było postępowanie pracowników Segovii wobec vaqueros z innych hacjend.
Don Alejandro musiał wysłuchać długiej litanii skarg swoich pracowników na ludzi don Gregorio, którzy prócz tego, że byli nieskłonni do rozmów, aroganccy czy opryskliwi, całkowicie ignorowali fakt, że ich krowy wchodziły pomiędzy stada de la Vegów. Co gorsza, nie zwracali też uwagi na to, czy obok siebie pasą się stada młodych jałówek, byczków, czy grupy cielnych matek. Jakby tego było mało, gdy ludzie de la Vegów domagali się odsunięcia kłopotliwego stada byczków, zostali wpierw wyśmiani, a zaraz potem vaqueros Segovii po prostu zniknęli. Pozostawili krnąbrne i agresywne zwierzęta w pobliżu znacznie spokojniejszego stada matek z cielakami, jakby zrzucając całą odpowiedzialność za obie grupy tylko na pracowników don Alejandro. Jose, starszy vaquero z tej grupy, nie mógł darować pracownikom Segovii takiej nieostrożności. Nerwowość byczków już dwukrotnie niemal doprowadziła do stampede, a jeden taki popłoch mógł kosztować życie wielu cieląt, szczególnie tych najmłodszych. To, że ci ludzie odpowiadali jeszcze za zamienienie kilku cielaków w pieczyste, przesądziło sprawę.
W ten sposób nieudolność czy głupota vaqueros Segovii sprawiły, że don Alejandro i jego pracownicy mieli przez tydzień pełne ręce roboty. Stada zostały rozdzielone, przepędzone na inne pastwiska, w bezpiecznej odległości od kłopotliwych sąsiadów, a sam caballero udał się z niezbyt towarzyską wizytą do domu syna przyjaciela.
Wizyta okazała się być częściowym niewypałem. Młody Segovia wprawdzie wysłuchał pouczeń i zobowiązał się do dopilnowania, by jego pracownicy więcej nie popełniali takich błędów, ale de la Vega miał wrażenie, że niezależnie od wszystkiego jego uwagi i zalecenia zostaną zignorowane, jak tylko odjedzie. Gregorio nie obchodziły stada jego ojca, a może nawet nie obchodziła ziemia. Nie ogłosił wprawdzie jeszcze głośno, że szuka kupca na hacjendę i stado, ale wprawne oko starszego caballero dostrzegło mnóstwo drobnych oznak, że syn don Roberto nie troszczył się o stan rodzinnego domu. Nie chodziło tu już nawet o takie szczegóły, jak zapuszczony przydomowy ogród czy nieodmalowane okiennice, zasłaniające okna większości pomieszczeń. Niewielkie uszkodzenie dachu, zardzewiałe skoble, kurz i błoto pokrywające parapety wskazywały na to, że życie w tej hacjendzie toczy się tylko w pomieszczeniach gospodarczych. Segovia nie zaprosił też gościa pod dach, jakby obawiając się pokazania mu, jak wyglądają w tej chwili wnętrza.
Wszystko to sprawiło, że don Alejandro przypomniał sobie swoje dawne wątpliwości co do osoby Gregorio Segovii. Nadal jednak nie miał nic na ich potwierdzenie. Zaniedbania budynków hacjendy? No cóż, troska o dom była głównie domeną kobiet. To on był w okolicach Los Angeles wyjątkiem, bo utrzymywał ogród przy hacjendzie w takim stanie, w jakim był on w dniu śmierci Felicidad. Problemy z vaqueros? Zebranie grupy solidnych pracowników musiało potrwać, szczególnie tam, gdzie pracy było dużo i każdy dobry vaquero był ceniony przez swego chlebodawcę. Dla de la Vegów pracowali już synowie i wnukowie tych, którzy zaczynali hodowlę wraz z ojcem don Alejandro, a w innych hacjendach było podobnie. Ktoś, kto miał nowy, niezgrany zespół, mógł się spodziewać kłopotów z jego strony. Wędrowni vaqueros nigdy nie byli wzorami cnót, nawet w tym dość awanturniczym zawodzie. Zlekceważenie obowiązków czy kradzież kilku cieląt mieściła się w granicach możliwych wydarzeń. Zatem może być tak, tłumaczył sobie starszy de la Vega, że tylko jego osobista niechęć do Gregorio każe mu doszukiwać się jakichś ukrytych motywów działania. W dodatku wystarczyła ta jedna skarga, by problemy raptownie się skończyły, a ludzie Segovii pilnowali teraz bydła z wręcz agresywną starannością. Nic więc dziwnego, że ostatecznie don Alejandro przeszedł nad sprawą Segovii do porządku dziennego. Nie miał dowodów, kłopoty minęły, a nie chciał niepotrzebnie zwracać na nie uwagi syna.
Diego miał swoje własne problemy. Artykuł w „Guardianie” przemilczał udział Zorro w pojmaniu Cordoby. Nie było to dziwne, bo pisząc go młody de la Vega opierał się na relacjach ojca i jego przyjaciół. Jednak kapral Rojas i jego żołnierze widzieli Zorro po drodze i to wystarczyło, by dowiedział się o tym de Soto. Alcalde przeprowadził długą rozmowę z Diego, poruszając głównie temat przemilczania informacji ważnych dla bezpieczeństwa pueblo, ale ostatecznie musiał się obejść smakiem. Młody caballero uparł się, że Frontera i pozostali nie napomknęli nawet słówkiem o tym, kto im pomagał, i de Soto pozostało tylko mobilizowanie patroli do pilniejszego rozglądania się za czarno odzianym jeźdźcem. Niemiej jednak, przy każdym spotkaniu z Diego wypominał mu to, głównie zarzucając mniej lub bardziej złośliwie nieścisłości w artykułach.
Niezależnie od kłopotów na pastwiskach i w pueblo uwagę obu de la Vegów zaprzątały sprawy domowe. Victoria czuła się już znacznie lepiej i coraz częściej zajmowała się znów kuchnią w gospodzie. Nie było tego wiele, Pilar i señora Antonia gotowały już właściwie tak samo dobrze jak ona, a razem z Terezą, Marisą i Juanitą doskonale radziły sobie ze stałymi i przejezdnymi gośćmi, ale doña de la Vega nie mogła odmówić sobie przyjemności doprawienia zupy czy dosmakowania sosu. Jednak nawet to budziło niesmak señory Mercedes. Wizyta dawnych przyjaciół don Alejandro i pochwycenie Cordoby zmieniły relacje señory ze starszym caballero. Nie ukrywała, że bała się o niego, kiedy wyruszył do Canyon de las Piedras, a don Alejandro, zaskoczony, musiał przyznać sam przed sobą, że jej strach nie jest mu obojętny. Señora Mercedes da Villero coraz bardziej z gościa stawała się jednym z domowników, kimś należącym do rodziny.
– Zaczynam rozumieć, jak ciężko ci było przez te lata – napomknął starszy de la Vega synowi któregoś popołudnia.
Wracali właśnie z kontroli na obrzeżach hacjendy. Minęły już prawie dwa tygodnie od wyjaśnienia Segovii, co jego vaqueros robią źle, i don Alejandro uznał, że warto rozejrzeć się po tamtej okolicy. Diego wybrał się niejako do towarzystwa, oficjalnie po to, by poszukać malarskich plenerów i nowego miejsca dobrego do obserwacji meteorologicznych. Kilka suchych, wypolerowanych przez wiatr i deszcz gałęzi przytroczonych z tyłu siodła świadczyło, że tym razem malowana będzie martwa natura.
– Co masz na myśli?
– Co powiesz na to, że cieszę się, gdy mogę spędzić trochę czasu z Mercedes?
Palomino Diego, Esperanza, prawie stanęła dęba, gdy jej jeździec gwałtownie ściągnął wodze. Młody caballero opanował konia i przez dłuższy czas wpatrywał się ze zdumieniem w twarz ojca.
– Mówisz poważnie – stwierdził w końcu.
– Mówię. Nie chodzi tu o to, co czułem do twojej matki – tłumaczył don Alejandro – ale Mercedes… Wiesz, jak to jest…
Diego potrząsnął głową.
– Wybacz, ojcze, ale wolę nie zgadywać. Widzę tylko, że lubisz jej towarzystwo.
– Właśnie. Lubię, to dobre słowo. Ale jednocześnie irytuje mnie ona swoją chęcią poprawiania świata.
– Rozumiem, że jej chęci sprowadzają się do mnie i do Victorii?
– Można tak to ująć. Nie przypuszczałem nawet, jak bardzo może drażnić fakt, że ktoś uważa cię za niedołęgę, zwłaszcza kiedy wiem, że tak nie jest.
– Na to akurat jest prosty sposób.
Don Alejandro tylko się roześmiał.
– Akurat prosty! Diego, nie wiem, co ci przyszło na myśl, ale wyjaśnienie Mercedes, jak dziwna jest nasza rodzina, na razie nie wchodzi w grę. Co ja mówię, w ogóle nie wchodzi w grę! Ona wypaplałaby twój sekret pierwszej spotkanej doñi!
– A czy ja powiedziałem, że chcę, byś zdradził jej, czym naprawdę zajmuje się twój syn?
Starszy caballero spoważniał.
– Nie musisz mówić. Ale nie przychodzi mi do głowy nic innego, co by zmieniło jej zdanie o tobie.
– No właśnie. – Diego wzruszył ramionami. – Wybacz, ojcze, ale jakiś czas będziesz musiał to przecierpieć. Nie mówię, że to rewanż za nasze stare kłótnie… – tu Diego uśmiechnął się łobuzersko – ale w tej sytuacji nie widzę innego wyjścia.
X X X
Mogło się wydawać, dzięki zamieszaniu ze stadami na granicy hacjend i przy publikacji kolejnego numeru Guardiana, że tym razem w sennym Los Angeles czas płynie wyjątkowo szybko. Ledwie ucichły plotki o udziale Zorro w pojmaniu desperados w Canyon de las Piedras, kurier z San Diego przyniósł wieści, że kolejna grupa rabusiów zwących siebie rewolucjonistami grasuje przy El Camino Real. Napadli na dyliżans, konfiskując, jak to określili, mienie podróżnych na potrzeby rewolucji. Co ważniejsze, dowódca tej grupy przedstawiał się jako Joaquin Correna i zanim zabrał się za przetrząsanie tobołków i kufrów, wdał się w długą dyskusję z zatrzymanymi, starając się ustalić ich poglądy na rewolucję, wolność Meksyku i kilka innych politycznych kwestii. Jak opowiadał kurier, ubocznym skutkiem tej wymiany zdań było to, że desperados nie tknęli niewielkich kwot posiadanych przez woźniców. Natomiast podróżny, który desperacko zapewniał Correnę o swym poparciu dla rewolucji, stracił nie tylko pugilares, ale i część dobytku, bo rewolucjoniści, czy też bandyci, przywłaszczyli sobie część jego bagaży.
Spokój, z jakim de Soto przyjął te wiadomości, prysnął niemal natychmiast, gdy alcalde znalazł się za bramą garnizonu. Każdy, kto tego wieczoru przechodził koło muru chroniącego koszary, mógł usłyszeć jego motywującą przemowę do żołnierzy. Don Ignacio nie miał zamiaru pozwolić, by ta „rewolucyjna zaraza”, jak to określił, znalazła drogę do podległego jemu pueblo. Może też brzmiało to nieco niesprawiedliwie, ale alcalde był bardziej niż zły z powodu nieobecności kaprala Sepulvedy i jego żołnierzy, którzy nie wrócili jeszcze z Monterey. Jego niezadowolenia z faktu, że w tej chwili dysponuje ograniczonymi siłami, nie zmniejszało nawet to, że uzupełnienie zapasów prochu było bardziej niż konieczne.
Jeśli natomiast można było powiedzieć coś o poglądach mieszkańców Los Angeles w tym temacie, to tylko to, że perspektywa rewolucji nie cieszyła ich zbytnio. Za dobrze pamiętano zarówno spisek Delgado, jak i jeszcze wcześniejsze wydarzenia, sprzed przybycia Ramone. Jednak na ponaglania i niepokój de Soto patrzono też bez nadmiernego przejęcia. Większość ludzi uważała, że patrole dowiodły już swojej skuteczności. Dwie bandy desperados zostały rozbite i schwytane, czemu nie miałoby się tak stać z trzecią? A na razie znacznie ważniejszą sprawą były szkody poczynione przez letnią nawałnicę, która rozproszyła kilka stad.
Niezależnie zatem od doniesień kuriera Los Angeles czuło się bezpiecznie. Dlatego też sierżant Mendoza, gdy zobaczył wjeżdżający na plac barwnie wymalowany wóz, nie myślał o desperados czy rewolucji, ale był po prostu ciekawy, kto nim podróżuje.
– Witamy w Los Angeles, señores – oznajmił podchodząc. – E… wybaczcie, señorita, nie zauważyłem was w pierwszej chwili – zająknął się i zasalutował. – Sierżant Jaime Mendoza, z rozkazu alcalde mam pobrać od was taksę drogową i sprawdzić wasze listy podróżne. Skąd przyjeżdżacie?
– Witajcie, sierżancie. – Zza kotary osłaniającej wejście do wozu za plecami woźnicy wychylała się urodziwa dziewczyna. – Jesteśmy skromnymi adeptami Thespisa i podróżujemy po tym pięknym kraju niosąc jego mieszkańcom radość obcowania z dziedziną Melpomeny, Talii i Terpsychory…
– E… – Przez moment Mendoza patrzył na kobietę podejrzliwie. – Señorita… Jeśli wasze towarzyszki… To znaczy adepci…
Dziewczyna roześmiała się z jego zmieszania.
– Jesteśmy aktorami, sierżancie. Aktorami i komediantami. Pokazujemy też magiczne sztuczki.
– A te señory…
– To patronki naszego zawodu. Tu i teraz jest nas tylko troje, mój brat, szwagier i ja, a jedziemy z San Diego. Chcieliśmy zatrzymać się na kilka dni w Los Angeles, jeśli to będzie możliwe.
– Oczywiście, señorita!
Mendoza otrząsnął się już z pierwszego oszołomienia. Aktorzy! Sierżant widział przedstawienia tylko kilka razy w życiu i zachował z nich wspomnienie czegoś niezmiernie kolorowego, wzruszającego i pięknego, co przeznaczone jest w zasadzie dla ludzi ważniejszych niż prosty żołnierz.
– Z pewnością w gospodzie doñi Victorii będzie dla was miejsce! Polecam, mają tam świetne tamales…
– Z pewnością skorzystamy, a na razie… – Dziewczyna wyciągnęła pugilares z listem podróżnym. – Jak widzicie, alcalde San Diego wpisał nam zgodę na podróżowanie do Los Angeles i dalej, do Santa Barbara…
– Gracias, señorita. – Mendoza pokiwał głową nad papierami. Wszystko wydawało się być w idealnym porządku. – A… A będziecie robić przedstawienie? – zapytał, nie mogąc już dłużej wytrzymać.
– Oczywiście, że będziemy. Wolicie takie, by się śmiać, czy takie, by zapłakać?
– Ja… ja…
– Sierżancie, co tu się dzieje? – Głos de Soto wytrącił Mendozę z oszołomienia.
– Sprawdzam papiery podróżne, señor alcalde! – Sierżant wyprostował się jak struna.
– Bardzo dobrze, bardzo dobrze… – De Soto potarł roztargnionym gestem policzek.
– Coś się stało, alcalde? – Mendoza nie wiedział, czy kontynuować rozmowę z kobietą, czy raczej skupić się na zwierzchniku.
– Nie wasza sprawa. A wy, señorita…
Wydawało się, że de Soto dopiero teraz zauważył, z kim rozmawiał sierżant. Może i tak było, bo barwny aksamit był upięty tak, że ktoś stojący z boku nie widział kozła.
– Si, señor alcalde? – Dziewczyna zeskoczyła na ziemię.
De Soto cofnął się o krok.
– Z największą przyjemnością zobaczę wasze przedstawienie, señorita… – zawiesił głos.
– Wybaczcie, nie przedstawiłam się. Jestem Zafira Rodrigues, a ten wóz należy do mojego brata…
– Całą przyjemność po mojej stronie, señorita Rodrigues. – De Soto ponownie się ukłonił. – Pani piękno opromienia ten poranek, jednak będę was błagać o wybaczenie. Muszę was opuścić, obowiązki wzywają. Sierżancie, proszę ze mną.
Odwrócił się i odmaszerował, a za nim podążył speszony Mendoza.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 13
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 14
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 15
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 16
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 17
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 18
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 19
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 20
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 21
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 22
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 23
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 24