Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 21
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- To, co było kiedyś, zapomniane czy pamiętane, czasem może zmienić to, co będzie. Ósma część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,
Rozdział 21. Śmiertelne żniwa
Ocknął się w swoim łóżku, słaby, ale trzeźwo myślący. Nie czuł bólu, zawrotów głowy, a przed oczyma nie pojawiały się już świetlne rozbłyski. Mętnie pamiętał, że chyba ktoś pomagał mu w jaskini zdjąć ubranie, a potem poił jakąś mieszanką ziół, ale to wszystko było równie zamglone, co droga od strumienia.
Ostrożnie poruszył dłońmi, chcąc sprawdzić, czy ma władzę nad własnym ciałem.
– Diego? – Victoria nachyliła się nad nim.
Poruszył ustami, ale nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Dostrzegła to i cofnęła się, by zaraz wrócić z filiżanką. Naczynie zawierało ziołowy napar i Diego niemal rozpłakał się z ulgi, gdy pierwszy, ostrożny łyk znalazł się w jego ustach.
– Vi… – wychrypiał, gdy cofnęła rękę.
Dotknęła palcem jego ust.
– Nie męcz się…
– Vi… Trucizna…
– Wiem, zatruty strumień. Powtarzałeś to cały czas. Ojciec ostrzegł ludzi.
Zamknął oczy i odetchnął. Ojciec przekazał ostrzeżenie. Nie będzie więcej ofiar.
Któreś zioła w naparze musiały mieć nasenne działanie, a może tak podziałało na niego poczucie bezpieczeństwa, bo zasnął.
Obudził się po kilku, może kilkunastu godzinach. Nie umiał określić, ile czasu minęło. Sądząc po świetle, był dzień, a sądząc po tym, jak zachowywał się jego żołądek, mógł być to co najmniej następny dzień. W pokoju tym razem był Felipe. Gdy usłyszał szelest pościeli, poderwał się z fotela, wypuszczając z rąk książkę. Uśmiechał się szeroko, wyraźnie uszczęśliwiony.
Diego z przyjemnością poddał się uściskowi chłopaka. Trochę dlatego, że było to Felipe wyraźnie potrzebne, a trochę, że sam chciał się upewnić, że to naprawdę jego dom i jest bezpieczny. Wprawdzie kręciło mu się nieco w głowie, ale samo uczucie głodu potwierdzało, że przetrwał truciznę.
– Już dobrze, Felipe, już dobrze… – wymruczał. – Znajdź mi może moje ubranie, bo padam z głodu.
Felipe odsunął się gwałtownie i spojrzał na swego przyjaciela z nieskrywanym niedowierzaniem.
– Tak, jestem głodny – potwierdził Diego.
Chłopak zaśmiał się, jak to on, bezgłośnie, aż prawie siadł na dywanie. Pokręcił głową, demonstrując w ten sposób swoją opinię.
– No co? Muszę wstać!
Nadal roześmiany Felipe znów zaprzeczył. Potem wstał i delikatnie przycisnął ramiona Diego do poduszki.
– Co? Mam zostać?
Potwierdzenie. Felipe uśmiechnął się jeszcze raz i wybiegł z pokoju.
Diego poprawił się w pościeli. Jednak Felipe miał rację. Czuł się dobrze, nawet bardzo dobrze, myślał jasno, był głodny, ale wystarczył ten drobny gest przytulenia chłopaka i już czuł, że dłonie drżą mu z wyczerpania. Musiał spać dłużej niż jeden dzień, skoro był tak osłabiony.
Drzwi stuknęły i Diego pomyślał, że to wrócił Felipe, ale zamiast niego do łóżka podszedł don Alejandro.
– Ojcze…
– Diego…
Starszy caballero już bez słów przytulił syna. Diego, tak jak w przypadku Felipe, poddał się temu uściskowi, samemu czując się zbyt słabo, by odwzajemnić go tak, jak pragnął.
Kiedy ojciec wypuścił go z objęć, Diego przytrzymał go za rękę i przyjrzał się bacznie, a gdy to zrobił, poczuł, że początkowa euforia z ocalenia znika. Felipe promieniał radością, ale don Alejandro, choć się uśmiechał, miał na twarzy zmarszczki znużenia, a pod oczyma cienie, jakby niedosypiał. Czarna opaska na ramieniu do końca wyjaśniała zagadkę.
– Ilu? – zapytał Diego.
Ojciec zawahał się na moment. Spuścił wzrok, jakby zaskoczony domyślnością syna.
– Mniej, niż by było, gdybyś nie ostrzegł – odparł wreszcie, już nie kryjąc smutku.
Diego wyciągnął rękę i dotknął opaski.
– Mercedes?
– Nie miała szans z gorączką.
Młody de la Vega przymknął oczy.
– Ilu? – powtórzył z westchnieniem.
Don Alejandro milczał jeszcze przez chwilę.
– U nas trzech vaqueros – powiedział w końcu. – Jose, Miguel i Enrique. W pueblo Ortiz stracił pięciu żołnierzy, wszystkich, którzy pojechali na ten patrol. Z naszych żołnierzy zmarł tylko Luca, ale de Soto i Sepulveda leżą nieprzytomni, przynajmniej wczoraj leżeli. W innych hacjendach nikt się chyba nie zatruł, ale małe gospodarstwa przed wzgórzami i myśliwi…
– Trucizna jest w więcej niż jednym strumieniu?
– Tak. Nie wiemy, w ilu i skąd. Było trochę paniki… – Dało się wyczuć, że określając tak sytuację don Alejandro mocno mija się z rzeczywistością. – Początkowo myślano, że to zaraza, wiadomość, jaką przyniosłeś ty i żołnierze, uspokoiła ludzi na krótko.
– Woda w pueblo jest dobra?
– Tak. Nie wiemy tylko, na jak długo. Patrole znajdują kolejne martwe zwierzęta. Wygląda na to, że zatruty obszar się rozszerza.
Diego otworzył oczy i popatrzył w sufit. Potem odrzucił połę kołdry.
– O nie, nie – usłyszał. – Nie ma mowy, żebyś teraz wstawał.
Victoria podeszła do łóżka. Przed sobą trzymała tacę z miską. Na ten widok Diego poczuł, że jego głód przybiera na sile.
– Nie wstawaj – powtórzyła.
– Muszę…
– Jesteś za słaby na to – włączył się don Alejandro. – Leżałeś przez cztery dni.
– Powiedziałeś, że trucizna…
– Nic nie pomożesz, padając na progu.
Diego westchnął. Ojciec miał rację. Nie był w stanie podnieść ręki bez drżenia, a co dopiero myśleć o jeździe gdzieś na pustkowia.
Victoria skorzystała z tego, że się nie ruszył, i usiadła na brzegu łóżka. Okazało się, że w misce na tacy był jęczmienny kleik. Diego spojrzał na to rozczarowany. Był głodny, miał ochotę na coś więcej, ale jego żona nie przejmowała się takimi drobiazgami. Bez ostrzeżenia podsunęła mu łyżkę pod nos.
– Sam dam radę! – zaprotestował, gdy już przełknął zawartość.
– Ręce ci się trzęsą, jesteś słaby z głodu. Więcej rozlejesz, niż zjesz – odpowiedziała i wepchnęła mu w usta kolejną łyżkę.
Kleik był przyjemnie słodki i sycący, a to, że Victoria go karmiła, nieoczekiwanie wygodne. Diego najchętniej zjadłby wszystko, a potem może pospał jeszcze trochę, by nabrać sił, ale nie mógł tego zrobić. Nie, kiedy każda godzina mogła oznaczać śmierć ludzi i zwierząt.
– Ojcze… – odezwał się w przerwie między jedną łyżką a drugą.
– Tak?
– Czy ktoś naniósł na mapę miejsca, gdzie zginęły zwierzęta?
– Czy naniósł…? – Don Alejandro zastanowił się chwilę. – Nie wiem… Może Ortiz o tym pomyślał… Nikt nie miał głowy, by o tym pamiętać.
– Niedobrze. – Diego przełknął posłusznie następną łyżkę kleiku. – Potrzebuję albo kopii mapy z meldunkami, albo sami zrobimy taką mapę. Musimy wiedzieć, które strumienie są zatrute. Gdzie jest Felipe?
Chłopak wychylił się zza Victorii.
– Felipe… – Diego przytrzymał dłoń Victorii, zanim zapchała mu usta kolejną porcją. – Będę potrzebował wody z zatrutych strumieni, żeby ustalić, co jest trucizną. Uważaj, by Pinto się nie napiła, i sam jej nie dotykaj. Weź parę bukłaków, tak by nawet nie zamoczyć rąk. Aha, moje rękawice mogły przesiąknąć trucizną…
– Diego, jedz. – Victoria bezceremonialnie podsunęła mu łyżkę pod nos. – Felipe wie, czego ma się wystrzegać.
Felipe podziękował jej za tą uwagę skinieniem głowy i wybiegł. Don Alejandro wstał z fotela.
– Pojadę do pueblo. Ortiz może się barykadować w garnizonie, ale wymuszę na nim tę mapę.
Diego oparł się o poduszki i pokornie przełykał kolejne łyżki kleiku. Mógł pozwolić sobie na chwilę spokoju, by zebrać siły. Ojciec wróci za kilka godzin, Felipe też. Bez ich informacji nie będzie w stanie nic zrobić. A potem… Potem to, co ustali, powie mu, co robić dalej.
Łyżka skrobnęła o dno miski. Diego uśmiechnął się lekko, a jego żona spojrzała na niego podejrzliwie. Victoria, tak jak don Alejandro, miała oczy podsiniałe z niedospania, ale sprawiała wrażenie znacznie bardziej spokojnej. Teraz, widząc uśmiech męża, ściągnęła brwi w namyśle.
– Co sobie pomyślałeś? – zapytała.
– Że nabierasz wprawy – odpowiedział.
Przez moment nie rozumiała, o co mu chodzi. Potem spojrzała na miskę.
– Prawda, kiedyś cię już karmiłam…
– Nie o to mi chodziło. – Diego nie miał zamiaru wspominać chwil, gdy nie miał siły podnieść łyżki. – Pomyślałem, że kiedyś będziesz tak karmić dziecko.
– Co? – Oczy Victorii na moment zaokrągliły się ze zdumienia. – Ty przynajmniej nie plujesz kaszką! – prychnęła.
– Mam zacząć? – spytał.
– Ani mi się waż! – parsknęła ze śmiechem.
Diego śmiał się również, ale za chwilę spoważniał.
– Powiedz mi, jak źle jest w pueblo – poprosił.
X X X
Powiedzieć, że don Alejandro wracał z Los Angeles w złym humorze, oznaczało poważnie minąć się z prawdą. Starszy caballero był równie wściekły, co przestraszony i zmartwiony. Ortiz zmienił garnizon w twierdzę, a pueblo w oblężone miasto.
To prawda, że pewne posunięcia były konieczne. Miejskie źródło wciąż pozostawało wolne od trucizny, ale to było też jedyne miejsce w okolicy, co do którego można było mieć względną pewność. Mieszkańcy tłoczyli się przy nim dzień i noc, czerpiąc wodę, i konieczny był pewien nadzór, by odbywało się to we względnym porządku. Co więcej, przerażeni do granic paniki ludzie w każdej chwili mogli wpaść w popłoch i uznać, że także ta woda została skażona, a wtedy ich reakcja mogła być nieprzewidywalna.
To uzasadniało uzbrojone warty, jakie rozstawiono dookoła fontanny i przy bramie garnizonu. Jednak nie oznaczało, że żołnierze się nie bali. Zarówno ci z oddziału Ortiza, jak i ze stałego garnizonu Los Angeles byli równie przestraszeni, co zwykli mieszkańcy. Niewątpliwie Ortiz robił, co mógł, by utrzymać ich strach pod kontrolą, ale to było za mało. Don Alejandro, jako pułkownik de la Vega, przyznawał sam przed sobą, że nikt nie potrafiłby zrobić więcej, ludzki lęk żołnierzy przed niewidzialną, niewyczuwalną trucizną był zbyt wielki, ale jako kalifornijski caballero obruszał się, widząc śmiertelne zagrożenie w bladych ze strachu, uzbrojonych mężczyznach, pilnujących wody przed innymi, równie przestraszonymi i zdesperowanymi ludźmi. Rozpacz i przerażenie jednych oddziaływały na drugich i tworzyły śmiertelną spiralę, która mogła się skończyć tylko wybuchem przemocy.
Jak by jednak nie było źle, don Alejandro rozumiał, co się dzieje. Wystarczająco często widział, jak narasta strach przed bitwą czy w jej czasie. Do wściekłości jednak doprowadził go de Soto. Starszy de la Vega niemal trafił za kraty, nadaremno z nim dyskutując. Alcalde odzyskał już przytomność po zatruciu, lecz zamiast działać, poszukiwać źródła trucizny, obwarował się w garnizonie. Argumenty caballero spływały po nim niczym woda po kaczce. Don Alejandro widział, że obecny przy tej dyskusji Ortiz rozumie powagę sytuacji i chce współpracować z caballeros, ale sam de Soto był nieubłagany. Żadnych więcej patroli na zewnątrz, żadnych meldunków i nikt, naprawdę nikt nie mógł wejść czy wyjść poza mury koszar. Kuchnia ludzi Ortiza miała karmić też pozostałych żołnierzy. Co gorsza, de Soto zażądał zamknięcia gospody, grożąc aresztem i karą tym z caballeros czy mieszkańców, którzy zaczną zbierać się w jej pobliżu, a to nie tylko prowadziło wprost do narastania niepewności ludzi. W ten sposób odebrał im i sobie jedyną szansę dowiedzenia się, zarówno co dzieje się poza Los Angeles, jak i jak daleko sięgnęła trucizna, bo oczywiście nie było też mowy, by ktokolwiek spoza żołnierzy zobaczył mapę z naniesionymi meldunkami.
Jednak kiedy nie dało się działać otwarcie, można było spróbować ominąć przeszkodę. Zorro zdążył już nauczyć mieszkańców Los Angeles tej zasady, a don Alejandro był jego pilnym uczniem. Nim zaszło słońce, miał w rękach plik notatek od znajomych caballeros z wyliczeniem poniesionych przez nich strat, nie omieszkał też przepytać doktora Hernandeza. Teraz pozostało tylko oddać te informacje w ręce Diego albo samemu porównać z mapą.
Jak podejrzewał, Diego zdążył już wstać i krzątał się po jaskini. Może sprawiał wrażenie bledszego, ale ruchy miał równie pewne jak zawsze.
– Victoria śpi. Ja odespałem już swoje – odparł na niezadane pytania. – Co z mapą?
– Nie ma. De Soto też jest już na nogach i trzyma wszystkich na miejscu. Mam tylko wiadomości od innych caballeros.
– To nie szkodzi… – Diego sprawnie rozstawiał na stole szklane utensylia. – Mamy własną mapę. Może nawet lepiej, byśmy zrobili to sami, Ignacio ma skłonność do lekceważenia niektórych danych…
Felipe, stojący do tej pory z boku, wyciągnął ze skrzyni rulon mapy i sięgnął po przywiezione notatki. Przez chwilę czytał je, potem zaczął układać świstki na płachcie papieru, przyciskając je, czym popadło: okruchami skał, buteleczkami czy miarkami. Don Alejandro zaczął mu pomagać, zerkając co chwila na syna, który przelewał coś w kolejnych fiolkach. Jego ruchy były szybkie, ale spokojne. Starszy caballero przypomniał sobie ostatni raz, kiedy widział Diego tak pochłoniętego pracą. Ustalał wtedy skład maści, którą zatruła się Victoria. Teraz trucizna zagrażała znacznie większej ilości ludzi, ale Diego sprawiał wrażenie mniej zaniepokojonego.
Że było to tylko złudzeniem, don Alejandro przekonał się niedługo potem. Jego syn wysyczał coś niezbyt zrozumiałego i ze złością uderzył pięścią w stół.
– Co się stało?
– To nie ma sensu! – W głosie Diego była frustracja.
– Nie rozumiem.
– Woda jest czysta.
– CO!?
– Jest czysta. Przypuszczam – Diego uśmiechnął się krzywo – że mógłbym ją teraz wypić i nic by się nie stało.
– Zwar…
– Nie zwariowałem. Jeszcze. Ale albo ta trucizna to coś, czego nie potrafię wykryć, albo woda jest czysta.
Przysłuchujący się do tej pory Felipe gwałtownie potrząsnął głową i zaczął sygnalizować.
– O czym?… Aha, rośliny! Nie, Felipe, nie sądzę, by zdążyły wyciągnąć truciznę. Nie sądzę, by to tak się działo… – Diego urwał i popatrzył na rozłożoną na biurku mapę.
Karteczki na niej układały się w wyraźne ciągi wzdłuż linii oznaczających strumienie, te trwałe, które nawet w największe letnie upały toczyły wodę i wokół których gromadziła się zwierzyna.
– Tylko trzy strumienie – mruknął don Alejandro. – To dziwnie mało…
– Te gospodarstwa – Diego wskazał na garść luźno rzuconych karteczek – nie leżą nad strumieniami.
– Tak, mają własne studnie. Ale trucizna ich też dosięgła.
– Ich studnie są płytkie, woda w nich podnosi się po każdym deszczu… – Diego urwał i przesunął dłonią po stole. – Deszcz… Powinienem był pamiętać, że był deszcz…
– Była burza.
– Tak, burza – odparł młody caballero nieobecnym głosem.
Don Alejandro wiedział już, co to oznacza. Diego nad czymś intensywnie rozmyślał. Powoli przesunął ręką po mapie, jakby śledząc bieg strumienia wyżej, gdzie nie było już kartek. Nieoczekiwanie jego palce skręciły, wskazując dopływ, potem wskazał na pastwiska.
– Tu był postój, na którym zatruł się de Soto – wyjaśnił. – Tutaj… Ja się zatrułem. A tu…
– Nasze pastwisko. Chore krowy.
– Tak. Ale teraz krowy padały…
– Tak. Tu i tu. – Starszy de la Vega wskazał odpowiednie miejsca.
– Doktor Hernandez mówił ci… – Diego znów urwał, podniósł kartkę i zaczął czytać.
Wreszcie odrzucił ją na mapę.
– Segovia! – To nazwisko było niemal warknięciem.
– Diego?
– Felipe, jaka jest pogoda na zewnątrz? Co, słońce? Gracias a Dios! Mamy chwilę czasu.
– Diego, wyjaśnij!
– Trucizna pochodzi z ziem Segovii. Podtruwała nam krowy od tygodni, ale dopiero ta burza zmyła ją do strumienia. Spłynęła już i woda znów jest czysta, ale zatruli się ci, co byli w tym czasie na brzegach. – Diego machnął ręką w stronę laboratorium.
– A gospodarstwa?
– Mówiłem, że mają płytkie studnie. Jad musiał dostać się do nich razem z deszczem. A Hernandez pisze ci, że chorzy wzdłuż tych dwóch strumieni mają inne objawy. To wtórne zatrucie, martwymi zwierzętami, które padły w górze biegu. One się pozatruwały na terenie Segovii, ale choroba dosięga tych, co biorą wodę poniżej.
Don Alejandro pokiwał głową. To miało sens. Teraz, na mapie, całe niebezpieczeństwo przybierało zrozumiałe kształty. Coś jednak przyciągnęło jego uwagę.
– Diego… Strumień, z którego czerpie pueblo…
– Wiem! – Diego ściągał już koszulę. – Wyciągnij Ortiza z garnizonu. Pokaż mu mapę. Ja…
– Jesteś zbyt słaby!
– Nie. Diego jest zbyt słaby. – W głosie Zorro był lód. – Ja jadę po don Gregorio.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 13
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 14
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 15
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 16
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 17
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 18
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 19
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 20
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 21
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 22
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 23
- Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 24