Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 42

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Rozdział 42. Egzekucja


Ruch w pueblo wszczął się tuż przed świtem. Ludzie zbierali się w zaułkach za gospodą. Mieszkańcy Los Angeles, okoliczni peoni, wolni rolnicy, … Wszyscy uzbrojeni w kije i pałki. Nikt nie chciał strzelać do żołnierzy z garnizonu. To nie była wina Rojasa, Mendozy czy nawet Sepulvedy i nikt nie mógł myśleć spokojnie o tym, że musiałby tych ludzi zranić czy okaleczyć. A jednocześnie nikt nie miał zamiaru pozwolić, by alcalde przeprowadził swój plan.

Bramy garnizonu były starannie zamknięte, nad nimi wciąż jeszcze płonęły pochodnie. Cały oddział spędził bezsenną noc, pilnując, czy ktoś nie próbuje zakraść się i uwolnić więźnia z aresztu. Zorro się jednak nie pojawił i nikt go za to nie obwiniał. W momencie, gdy każdy dach był jasno oświetlony i obsadzony przez strzelca, a wartownicy krążyli dookoła, szaleństwem byłaby próba choćby zbliżenia się do murów.

W zaułku za gospodą zatrzymał się powóz i don Hernando pomógł wysiąść Victorii.

– Gdzie Diego? – zapytał.

– Spoiłam go laudanum – odpowiedziała. W szarości świtu widać było, że jest blada i ma podkrążone oczy. Noc musiała być dla niej wyjątkowo ciężka. – Prześpi wszystko.

– Nie podziękuje ci za to – zauważył . – To jego ojciec…

– Nasze dziecko też nie podziękuje, jeśli zostanie sierotą! – odpaliła gniewnie i zaraz dorzuciła ciszej. – Jeśli w ogóle się urodzi…

Escobedo tylko odetchnął, by się uspokoić.

Poprzedniego wieczoru jedynie fakt, że de Soto nie opuszczał już garnizonu, uchronił mieszkańców przed oskarżeniem o spiskowanie i bunt. Ludzie tłoczyli się w gospodzie, przekrzykiwali i dyskutowali. Kiedy sprzeczali się nad listem do gubernatora, nie chcąc pominąć żadnego z błędów alcalde, było jeszcze w miarę spokojnie, ale potem zjawił się sierżant. Mendoza wykradł się za bramę, by powtórzyć przy ludziach pogróżkę, jaką de Soto zamknął usta młodemu de la Vedze. Jego słowa podgrzały nastroje niemal do białości i tylko świadomość, że żołnierze są pod bronią, a alcalde jest zdolny rozkazać im strzelać, sprawiła, że caballeros powstrzymali zebranych od natychmiastowego szturmu na koszary.

Teraz jednak dookoła garnizonu zbierał się gniewny tłum.

– Żołnierze schodzą już na dziedziniec – zameldował caballeros młody Eduardo de Cabon. – Ale w garnizonie cisza.

– Nie mają dobosza… – mruknął ktoś ponuro.

– Mają. De Soto przestrzega ceremoniału. Ruszajmy już.

Ludzie zaczęli się przemieszczać w stronę bramy garnizonu.

– A wy dokąd?! – Antonia wybiegła z kuchennych drzwi gospody w momencie, gdy ruszyła pomiędzy zebranymi.

– Antonia…

– Nie pomyślałaś, że ktoś może cię uderzyć? Choćby przypadkiem?

– Nie mogę zostać z tyłu!

– Musisz myśleć o dziecku! – Starsza kobieta nie kryła oburzenia.

zawahała się, ale cofnęła pod ścianę, zagryzając wargi z niepokoju, ale i ze odczuwanego bólu. Od poprzedniego popołudnia nie położyła się nawet na chwilę i czuła, że dzieje się z nią coś złego, ale starała się to zignorować. W nocy pokłóciła się jeszcze z Diego. Mąż przekonywał ją, by tym razem zaczekała na niego w bezpiecznym schronieniu. Miała zabarykadować się w jaskini, aż Zorro wróci lub przyniesie wiadomość o klęsce. Zaprotestowała wtedy. Jeśli miał nie walczyć o życie swego ojca, ktoś musiał wytłumaczyć przed ludźmi jego nieobecność. Nawet jeśli tym kimś miała być brzemienna żona. W tej chwili wolała nie myśleć, jak zniesie ucieczkę i czy w ogóle jest w stanie uciec w razie zagrożenia.

Skurcz, podobny do tych, jakie dokuczały jej przez ostatnie godziny, sprawił, że przytrzymała się barierki werandy. Antonia przyjrzała się jej uważnie.

Madre de Dios! – jęknęła nagle. – Doña, to nie jest miejsce dla was!

– Co? – spojrzała na nią nieprzytomnie.

Właśnie mimo hałasu usłyszała werbel wybijany na dziedzińcu koszar. Egzekucja się rozpoczęła. Zebrani pod murem też to zrozumieli, bo podnieśli krzyk, a teraz właśnie rozstępowali się, robiąc miejsce dla kilku najsilniejszych peonów niosących oplecioną sznurami belkę. Za moment uderzą tym prymitywnym taranem w bramę.

Doña, musicie natychmiast iść do Rosity. Wasze dziecko…

Doña de la Vega zamarła. Plan ucieczki, jaki miała ułożony z Diego na wypadek złego obrotu spraw, nagle przestał się liczyć. Jeśli Antonia się nie pomyliła, nie mogła już uciekać.

– Nie! – odpowiedziała, ignorując nagłą słabość. – Muszę wiedzieć, jak się potoczą sprawy.

x x x

Wszystko zaczęło się od pomruku, który narastał z każdą chwilą. Mendoza, asystujący alcalde przy ostatnich przygotowaniach, nasłuchiwał z coraz większym niepokojem. Za bramą szmer głosów urósł do gwaru, a ten do coraz głośniejszych krzyków. Niewiele dawało się z nich zrozumieć, ale nie było to potrzebne. Każdy w garnizonie wiedział, że ludzie z pueblo protestują przeciwko egzekucji. Sierżant i żołnierze rozglądali się z lękiem, ale de Soto wydawał się być niewzruszony.

READ  Legenda i człowiek Cz VII Gra pozorów, rozdział 11

– Wyprowadzić więźnia! – polecił.

Szafot zajmował niemal cały dziedziniec garnizonu. Na pozostałej wolnej przestrzeni tłoczyli się żołnierze, pozostawiając tylko wąskie przejście do drzwi aresztu, skąd właśnie wyszedł don Alejandro w towarzystwie padre Beniteza i drugiego, zakapturzonego mnicha. szedł spokojnie i dumnie wyprostowany. Zdawało się, że więcej uwagi niż otoczeniu poświęca litanii, którą recytował półgłosem padre. Trudno było stwierdzić, czy do modlitwy włączał się drugi zakonnik lub sam de la Vega, bo w hałasie zza bramy niknął nie tylko cichy głos kapłana, ale i uparcie wybijany werbel.

Przy stopniach szafotu Mendoza zagrodził drogę niewielkiemu orszakowi.

Alcalde, zmieńcie zdanie, błagam! Oni nas zmasakrują! – Sierżant wskazał ręką na bramę.

Ktoś na zewnątrz musiał usłyszeć dobosza, bo w tej chwili ludzie uderzali o potężne deski wrót z coraz większą siłą. Sądząc po tym, jak każdy z tych ciosów wstrząsał bramą, było kwestią kilku chwil, by się rozpadła.

– Milczcie, sierżancie – zganił go de Soto. – Niech się dobijają! To, co zobaczą, uspokoi ich lepiej niż kule.

Mendoza rozejrzał się z przerażeniem w oczach, ale zanim coś z siebie wykrztusił, alcalde polecił ostro.

– Kapralu Sepulveda, zatrzymać tego człowieka! – wskazał na zakapturzonego mnicha obok padre Beniteza.

Sepulveda posłusznie złapał zakonnika za ramię. Ten obruszył się, ale już Rocha przytrzymał go z drugiej strony. De Soto uśmiechnął się triumfalnie i jednym szarpnięciem zerwał mnichowi kaptur. I oniemiał, bo młody, chudy mężczyzna z wygoloną tonsurą zamrugał oczyma, zaskoczony i urażony traktowaniem.

– Kto… kto to JEST?!

– Brat Luca – odparł padre Benitez. – Przyjechał tu z Santa Barbara do sierocińca.

De Soto przez chwilę oddychał ciężko, ale kolejne łupnięcie w bramę i trzask pękającego drewna przypomniały mu, że jest właśnie w trakcie egzekucji. Jego mina nie umknęła uwadze don Alejandro. Starszy posłał mu wymowne spojrzenie, jakby stwierdzając „Czyżbyś się spodziewał kogoś innego?”

– Zaraz nie będzie wam do śmiechu! – warknął alcalde. – Sierżancie! Z drogi!

Dios mio, alcalde

– Marsz!

Ponury orszak ruszył dalej. Dobosz, po krótkiej przerwie, znów zaczął wybijać nierówny rytm. Na szafocie Gomez, na rozkaz de Soto, założył don Alejandro pętlę.

– Co za piękny dzień – westchnął alcalde kpiąco. W palcach zwijał chusteczkę.

Mendoza cofnął się aż do schodów, gdzie w dole stali padre z zakonnikiem. Gomez uciekł spojrzeniem od spokojnej twarzy .

– Nie skończy się on dla ciebie dobrze, Ignacio – odparł don Alejandro.

– Myślisz o Diego? Mam nadzieję, że on jest tam w tłumie. Będę mógł go z czystym sumieniem aresztować. A teraz, skoro Zorro nie był uprzejmy się zjawić… – De Soto uniósł rękę.

W tej samej chwili coś z trzaskiem rozbiło się na ziemi, a ciemna sylwetka zeskoczyła z najbliższego dachu wprost na szafot, przy okazji zrzucając sierżanta ze schodów. Zorro wylądował miękko na deskach, pchnął Gomeza na barierkę i obrócił się, by zająć się alcalde.

I znieruchomiał.

De Soto trzymał gotowy do strzału pistolet, którego lufa była na wyciagnięcie ręki od twarzy Zorro.

– Dobra przynęta to podstawa… – uśmiechnął się alcalde. – I mam dwa cele za jednym zamachem. Wolisz kulę, czy poczekasz, aż się szubienica zwolni, Zorro?

Zorro nie odpowiedział, więc de Soto, nadal uśmiechnięty, sięgnął do lewara. W tej chwili banita rzucił się na niego, podbijając w górę rękę z pistoletem. Padł strzał, a za moment huknęło coś pomiędzy żołnierzami i podwórzec zaczęły spowijać kłęby dymu. Brama nie wytrzymała naporu. Jedno jej skrzydło pękło z trzaskiem i ludzie wpadli do środka. Pierwsi żołnierze niemal natychmiast znaleźli się na ziemi, ale ci stojący dalej wystrzelili. W powietrze, lecz i tak huk wystrzałów zatrzymał atakujących.

Zorro i de Soto potoczyli się po szafocie. Alcalde wykręcił się w bok i kopnął. Nie przeciwnika, ale lewar zapadni. Drewno trzasnęło, ale klapa nie opadła. Nim de Soto spróbował ponownie popchnąć dźwignię, Zorro trzasnął go na odlew w szczękę i alcalde znieruchomiał.

Banita poderwał się na nogi i z pośpiechem zaczął rozcinać więzy don Alejandro. Ten, oszołomiony, mrugał przez moment oczyma, nim zdał sobie sprawę, że jest wolny. Pod szafotem dym już opadał, krótkie starcie zakończyło się tak, jak przewidywał Mendoza – żołnierze stali pod ścianami, przytrzymywani przez mieszkańców Los Angeles.

De Soto poruszył się i usiadł z jękiem, patrząc nieprzytomnym wzrokiem na sztych szpady przed swoją twarzą. Wreszcie ocknął się całkowicie.

– To ci nie uda, Zorro! – warknął wstając.

Musiał przytrzymać się resztek barierki, by ustać na nogach.

– Doprawdy, alcalde? – W głosie Zorro był lód. – Ostrzegałem, że kiedy skrzywdzicie kogoś z mieszkańców Los Angeles, by mnie dopaść, ja zrobię z wami to samo, prawda?

Alcalde zerknął na kołyszącą się pętlę i poszarzał na twarzy.

– Ty nie… Nie odważysz się…

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 18 Odwaga bez szpady

– Doprawdy? – Zorro uśmiechnął się z czystą groźbą.

De Soto przełknął nerwowo ślinę.

– Czego chcesz?

– To są moi przyjaciele. – Zorro zatoczył ręką łuk. – Możesz sobie być alcalde. Możesz sobie mnie ścigać, choćby nawet za chwilę. Ale nie waż się ich tknąć! Jeśli to zrobisz…

– Nie tknę ich… Przyrzekam!

– Dobrze. – Zorro schował szpadę. – A, jeszcze jedno. – De Soto ponownie padł na deski, tym razem uderzony z drugiej strony. – Doña de la Vega spodziewa się dziecka don Diego. Nie zdradzam mojej żony i nie uwodzę cudzych.

Alcalde przezornie nie odpowiedział, a Zorro wraz z padre Benitezem i don Escobedo pomogli don Alejandro zejść po schodach. Starszy szedł niepewnie, jakby śniący czy czymś oszołomiony, nie dostrzegając tłoczących się dookoła ludzi. Wśród wiwatujących można było dostrzec nawet żołnierzy.

Zorro wypatrzył w tłumie Pablo i kilku innych vaqueros de la Vegów.

– Pomóżcie don Alejandro dotrzeć do domu! – polecił.

Si, señor Zorro. – Pablo wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Trza było go mocniej walnąć, señor Zorro. – Wskazał jeszcze kciukiem za siebie.

Na szafocie siedział na deskach i krzywił się, obmacując sobie szczękę. Widać było, że z jednej strony zaczyna już puchnąć, a sądząc po śladach na trzymanej w ręce chusteczce, stracił bądź poważnie nadwerężył co najmniej jednego zęba. Nie próbował jednak wstać, czy wzywać żołnierzy do próby aresztowania Zorro.

Przy bramie garnizonu trzymał już za wodze siwą Dulcyneę. Pablo i Zorro pomogli don Alejandro wsiąść, a sam Zorro wskoczył zwinnie na grzbiet Tornado. Obejrzał się na gospodę, gdzie na werandzie stała Victoria, ale nie ruszył w tamtą stronę. Jedna levade, krótki salut i czarny jeździec pognał do wyjazdu z pueblo. Za nim, znacznie wolniej, pojechali vaqueros z don Alejandro, a wiwatujący tłum ruszył w stronę gospody.

x x x

otarła łzy. Ostatnie kilka minut dłużyło się jej niczym wieki. Wpierw tylko zbity tłum przy bramie, narastający krzyk, potem nagle trzask wyłamanej bramy, huk wystrzału, podwojony zaraz salwą i cisza. Straszna dla niej cisza i niepewność tego, co się w tamtej chwili wydarzyło na dziedzińcu garnizonu i tego, co się zaraz będzie działo. Czy nadal ma dom i rodzinę, czy też jej dziecko właśnie zostało sierotą i czy za chwilę ona sama nie będzie musiała uciekać, by choć ono przeżyło. Wreszcie zza muru znów dobiegły okrzyki, ale tym razem nie gniewne, lecz radosne. Fala ulgi sprawiła, że doña de la Vega rozpłakała się. Tylko w jednym przypadku ludzie mogli wiwatować i rzeczywiście, za chwilę w tłum przed bramą ktoś wprowadził siwą klacz don Alejandro, zaś kary zatrzymał się tuż obok, niecierpliwie czekając na swojego jeźdźca. Już przez łzy zobaczyła, że Zorro odjeżdża z pueblo, a zaraz za nim rusza grupa vaqueros, eskortująca don Alejandro.

Antonia chyba równie mocno przeżyła to, co się działo, bo nieoczekiwanie objęła doñę.

Dios mio, Dios mio! Udało się im! – powtarzała.

– Udało… – Po chwili ulgi zdała sobie sprawę, że zagrożenie jeszcze nie minęło. De Soto będzie wściekły, że mu przeszkodzono.

– Pojadę do domu… – powiedziała cicho.

Musiała się tam znaleźć jak najprędzej. Diego wiedział, jak ochronić ją i ojca.

– Nie! Musicie być u Rosity! – Starsza kobieta objęła doñę de la Vega za ramiona. – Potrzebujecie jej pomocy, doña. Już, zaraz.

przytaknęła niemal odruchowo, niezupełnie rozumiejąc, co ma na myśli. Ulga i radość z wygranej Zorro sprawiły, że dopiero teraz odczuwała całe znużenie ostatnich godzin. Ruszyła w stronę schodków i niemal upadła, zaskoczona. Wszystkie te niedogodności i bóle, które zlekceważyła przez ostatnie godziny, skumulowały się teraz w jednej chwili, sprawiając, że na moment przestała oddychać.

Doña! – Antonia podtrzymała młodszą kobietę.

x x x

Don Alejandro jechał do hacjendy jak we śnie. To wydawało się nieprawdopodobne, ale było prawdziwe. Żył. Był bezpieczny. De Soto nie odważy się już mu zagrozić. Niedowierzanie mieszało się ze zdumieniem, przeżyty strach zacierała w pamięci ulga. Jadący dookoła vaqueros pilnowali go nie dlatego, że ktoś mógłby zaatakować, ale po to, by starszy mężczyzna nie zasłabł i don Alejandro był im za to wdzięczny. Zawsze tak dumny ze swych jeździeckich umiejętności, teraz czuł się słaby i nieporadny niczym małe dziecko. Pablo i inni musieli to widzieć, ale nie odzywali się. Chyba każdy z nich rozumiał, co mogło się dziać w duszy człowieka, który już był gotów na spotkanie ze Stwórcą, a którego ocalono od hańbiącej śmierci.

– Gdzie Diego? – spytał w pewnym momencie de la Vega.

– W domu, señor. Śpi. Doña podała mu laudanum.

Laudanum! Don Alejandro z trudem stłumił wybuch śmiechu. Podała mu laudanum! Cudowna, dumna, bystra Victoria! Idealna żona dla jego Diego. Powiedziała wszystkim, że uśpiła męża i każdy zrozumiał, że chciała ochronić go przed jakimś szaleńczym, nieudolnym atakiem na alcalde, czy też oszczędzić mu bezsilnego patrzenia na śmierć ojca. A dzięki temu Zorro miał wolną rękę, by walczyć. Starszy uśmiechnął się uszczęśliwiony.

READ  Legenda i człowiek Cz II : Sojusznicy, rozdział 5

– Mądra dziewczyna… – powiedział półgłosem.

Kątem oka zauważył zaskoczone spojrzenie Pablo i zaczął się śmiać. Ogarniała go jakaś niepowstrzymana, niekontrolowana wesołość, w głowie szumiało, jakby wypił za dużo wina w towarzystwie przyjaciół. Bo przecież dookoła niego byli przyjaciele, Pablo, Miguel i inni vaqueros, z którymi spędzał dnie i noce na pastwiskach, którzy pracowali dla niego i pomagali mu utrzymać odziedziczony po ojcu dom. Miał ochotę wyciskać ich, zatańczyć, może zaśpiewać. Urządzić fiestę, wielką ucztę dla wszystkich, których zna i kocha.

W bramie hacjendy czekała Maria. Skłoniła się przed don Alejandro, ale widać było, że kobieta niemal płacze ze wzruszenia. Starszy de la Vega z trudem ustał na nogach, gdy zsiadł i musiał się przytrzymać siodła. Pablo od razu podsunął mu ramię, Maria podskoczyła z drugiej strony.

– Gdzie Diego? – spytał .

– W swoim pokoju.

– Pomóżcie mi tam dojść…

Rzeczywiście, Diego był w pokoju. Pozornie pogrążony w głębokim, narkotycznym śnie leżał bezwładnie na łóżku, na brzuchu, z szeroko rozrzuconymi rękoma, całkowicie ubrany. Tylko buty miał ściągnięte – stały porządnie pod ścianą. Pusta szklanka na stoliku wyjaśniała przebieg wydarzeń – wypił, poczuł się senny i padł, tak jak stał, na posłanie, nie zawracając sobie głowy zmianą odzieży czy odgarnięciem kapy.

Don Alejandro usiadł ciężko przy śpiącym synu.

– Idźcie, Pablo. Ze mną już wszystko w porządku. Obudzę go i zaraz przyjdziemy na śniadanie, jeśli Maria coś przygotowała.

Gdy drzwi się zamknęły za , starszy de la Vega przegarnął czuprynę syna. Znów ogarnęła go niepohamowana wesołość. Biedny Diego, tak musi udawać! Pewnie pędził tu na złamanie karku, byleby tylko zdążyć do swojego pokoju przed ojcem. Ile już razy tak się z nim ścigał?

– Diego… – przemówił cicho. – Diego, obudź się, śpiochu… – Jeśli Pablo jeszcze słyszał, co don Alejandro mówi, musiał pozbyć się wątpliwości.

Drgnięcie kącika ust Diego było wymownym świadectwem, że syn don Alejandro doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje. Młody de la Vega obrócił się i poderwał jednym płynnym ruchem, przygarniając do siebie ojca w uścisku.

Nagle cała wesołość don Alejandro zniknęła, zastąpiona przez łzy.


CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 41Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 43 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

ceriabet online

slot bet 200

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/

judi bola terpercaya