Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 21
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,
Od autora: Dzięki za komentarze! Filipinko, masz rację, różnica jest znacząca.
Rozdział 21. Zasadzki
Słońce przekroczyło już zenit, gdy don Alejandro zatrzymał się u wylotu jednej z dolin. Towarzyszący mu don Alfredo z westchnieniem otarł czoło z potu. Na ten widok jadący z tyłu Felipe ponaglił swoją Pinto i podał starszemu caballero bukłak z wodą.
– Dzięki, chłopcze – mruknął da Silva.
Alcalde nie chciał powiedzieć caballeros, gdzie widziano mężczyznę z dwoma wierzchowcami, ale Rojas nie miał takich obiekcji. Kiedy tylko de Soto opuścił pueblo, kapral bez wahania pokazał don Alejandro meldunek vaquero. W międzyczasie don Alfredo rozesłał wiadomości do hacjend, by także inni vaqueros czy peoni rozglądali się za człowiekiem prowadzącym luzaka lub też jadącym na siwiejącym karoszu.
Sami caballeros pojechali tylko we trójkę, bo don Alejandro uważał, że większa grupa jeźdźców szybciej spłoszy złodzieja i trudniej będzie im go dogonić. Da Silva zgadzał się z nim, a na obecność Felipe przestał narzekać, gdy tylko okazało się, że łaciata klaczka chłopaka dotrzymuje kroku Dulcynei. Teraz też Felipe poklepał Pinto po szyi i wysforował do przodu, przechylając się w siodle i przyglądając się gruntowi.
Don Alejandro rozejrzał się dookoła. Wzgórza sprawiały wrażenie wymarłych. Południową ciszę podkreślały tylko głosy cykad i, od czasu do czasu, nawoływanie sokoła.
– Pusto – skrzywił się da Silva.
– Nikt nie powiedział, że od razu na niego trafimy – odparł don Alejandro.
– Może ten vaquero się pomylił.
– Raczej nie. Nikt inny nie widział jeźdźca z luzakiem, a tutaj jest dość kryjówek…
– Masz na myśli te stare kopalnie?
– Tak. Gdzieś tu musi… – Caballero urwał, bo Felipe zeskoczył z siodła i zaczął oglądać ścieżkę.
Podjechali bliżej. Don Alejandro delikatnie poklepał chłopaka po ramieniu, by przyciągnąć jego uwagę.
– Co tam znalazłeś? – spytał.
Felipe pokazał na ścieżkę przecinającą szlak, którym do tej pory jechali. Na piaszczystym podłożu odbiły się wyraźnie końskie kopyta.
– Jeździec – zauważył don Alfredo. – Ale…
Chłopak tupnął i wskazał ślad z boku. Kopyto, które tam się odbiło, niewątpliwie było podkute. Na innym śladzie podkowy nie było.
– Ktokolwiek tędy jechał, miał dwa wierzchowce – stwierdził don Alejandro. – A że nie podkuwam koni na pastwisku…
– To pewnie trafiliśmy na naszego Króliczka – zaśmiał się don Alfredo i sprawdził, czy pistolet luźno siedzi w olstrze siodła.
Don Alejandro poklepał Felipe po ramieniu.
– Brawo, Felipe – powiedział. – Ale teraz trzymaj się za nami, dobrze?
Felipe kiwnął głową i cofnął się z Pinto, a starszy de la Vega poprowadził Dulcyneę po śladach. Don Alfredo podążył za nim, czujnie rozglądając się dookoła. Ślad El Conejo prowadził prosto w górę stoku, pojawiał się na piaszczystych łachach i znikał, gdzie trawa była gęstsza.
Przejechali niewiele, gdy ślady kopyt nagle się zatarły, a raczej pobiegły w dwie różne strony.
– Porzucił luzaka – zauważył don Alfredo.
– Tak, tylko którego?
– Ten jego pobiegł w górę stoku, twój wałach w dół. Alonzo musi być…
– Zatrzymał sobie lepszego konia. Pojechał w dół – zawyrokował don Alejandro.
Felipe pociągnął go za rękaw.
– Co się stało?
Chłopak pokazał na krzew przy ścieżce. Kilka gałązek było złamanych.
– Bystry jesteś – stwierdził da Silva. – Alejandro, ten koń, co pobiegł w górę, miał jeźdźca.
– To mylny trop – odparł don Alejandro. – Spójrz, tu widać, gdzie Alonzo szedł piechotą i zacierał ślady. Wrócił do lepszego konia.
– Spryciarz – pokręcił głową drugi caballero.
Nowym śladem nie jechali daleko. Ścieżka krzyżowała się z kolejnym szlakiem i ślady kopyt znikły, stratowane przez inne konie.
– Alcalde – stwierdził krótko don Alejandro. – Trochę się tu kręcili.
– Po co zawracali? – zdziwił się da Silva.
– Pewnie dali się zmylić jakąś jego sztuczką.
– Możliwe… – zaczął mówić don Alfredo i urwał.
Nagły łoskot spadających kamieni poniósł się echem po wzgórzach.
– Chyba alcalde odnalazł naszego zbiega – stwierdził don Alejandro. – Lepiej zobaczmy, co oni tam narobili.
Ponaglił klacz. Stratowana ścieżka wiła się wokół co większych skupisk krzewów, zygzakowała, aż wreszcie doprowadziła caballeros do niewielkiej dolinki, nad której zboczem unosił się jeszcze obłok kurzu.
– Co tu się stało, u licha? – zirytował się da Silva.
– Zdaje się, że nasz Królik chciał powtórzyć sztuczkę Zorro.
– Co? A, opuszczona kopalnia?
– Tak. I tutaj… – Don Alejandro rozejrzał się dookoła. – Tutaj też była kopalnia. Lawina zatarasowała wejście.
– No to mamy go w pułapce. Wystarczy pojechać po Rojasa.
Felipe szarpnął za rękaw don Alejandro.
– Co się stało?
Chłopak zagestykulował gwałtownie.
– Co? Żołnierze? Ach, masz rację.
– O co chodzi chłopcu, Alejandro?
– Felipe twierdzi, że raczej to nie Królik wpadł w potrzask.
– Myślisz, że tam jest uwięziony alcalde? – Da Silva starał się mówić możliwie powoli i wyraźnie.
Felipe kiwnął głową, potem pokazał na ziemię i zatoczył dłonią krąg, jakby wskazując pustą dolinkę.
– No tak, skoro dojechaliśmy tu po śladach alcalde i jego ludzi, to gdzie się oni podziali? Powinni gdzieś tu być. A że ich nie ma… – Da Silva jeszcze raz rozejrzał się dookoła, wreszcie ruszył w stronę skalnego rumowiska.
Don Alejandro podążył za nim.
– Dziwne. Nie powinno było się tak łatwo obsunąć. – Starszy caballero przyglądał się uważnie zboczu powyżej sterty kamieni.
– Raczej go nie podminował…
Zanim starszy de la Vega odpowiedział, za rumowiskiem rozległy się stłumione krzyki. Dwaj caballeros spojrzeli na siebie z mieszaniną rozbawienia i irytacji. Rzeczywiście El Conejo nie tylko wyprowadził w pole żołnierzy, ale i zamknął ich w pułapce. Wreszcie don Alejandro pierwszy schylił się i zaczął odtaczać skalne odłamki. Krzyki ucichły. Widocznie uwięzieni zdali sobie sprawę, że ktoś próbuje ich uwolnić.
W zawalonym tunelu zapanowała cisza, jakby żołnierze biernie czekali, aż caballeros utorują im drogę do wyjścia. Don Alfredo odsunął kolejny kamień i zatrzymał się na moment. Drobne odłamki usuwało się łatwo, ale w samym wejściu tkwił spory głaz, zaklinowany pomiędzy złamanymi belkami i nie do ruszenia przez dwóch niemłodych mężczyzn i podrostka. Zapewne też to z tego powodu ludzie alcalde nie próbowali się wydostać. A jeśli szło o chłopaka…
– Alejandro… – zauważył nagle da Silva.
– Tak?
– Gdzie ten twój chłopak?
– Felipe? – Don Alejandro rozejrzał się dookoła.
Felipe zniknął. Srokata klacz stała w cieniu, ale jej jeźdźca nie było nigdzie widać. Zanim jednak de la Vega się zaniepokoił, chłopak wyszedł zza krzewów, ciągnąc za sobą niewielkie drzewko.
– Felipe, na miłość boską, po co ci to?
Chłopak pokazał na skalny odłam i potrząsnął wymownie przyniesionym drągiem.
– Jakieś pomysły? – spytał don Alfredo. – Tu trzeba by zaprząc konie. Tylko nie ma jak przełożyć liny. Za wąsko…
Felipe raz jeszcze potrząsnął kijem, a widząc, że mężczyźni go nie rozumieją, wyminął ich i wepchnął drewno w szczelinę między głazami.
– Czekaj, czekaj… – Don Alejandro przytrzymał go za ramię. – Co ty chcesz zrobić? Podważyć?
Przytaknięcie.
– Dobry pomysł, ale poczekaj moment. – Starszy caballero zaczął się rozglądać. – Trzeba zrobić tu więcej miejsca.
Kamień tkwił pod skosem, między połamanymi belkami, które kiedyś były obudową wejścia, i opierały się na nim inne odłamki, sięgając aż po strop korytarza. Don Alejandro zaczął odgarniać mniejsze okruchy wciąż jeszcze leżące przed głazem, odsłaniając jego podstawę. Felipe przyłączył się, odciągając je dalej, a don Alfredo zaczął mocować się ze złamaną belką. Wreszcie odkryli szerszą szczelinę przy ścianie tunelu i de la Vega wsunął w nią przyniesiony przez Felipe drąg.
– Alfredo, pomóż nam. – Caballero oparł się na zaimprowizowanej dźwigni.
Chwycili ją we trzech, pchając powoli, równomiernie. Drewno stęknęło głucho, zaskrzypiało. Przez moment wydawało się, że pęknie, ale zaraz kamień drgnął. Drobne okruchy posypały się wzdłuż krawędzi, coś zaszurało, trzasnęło i nagle skała obróciła się tak gwałtownie, że wszyscy trzej niemal upadli. Mniejsze odłamki potoczyły się po stoku z suchym trzaskiem, płosząc konie, a nad głazem pojawiła się szeroka szczelina – wejście do kopalni. Radosny okrzyk z tunelu był potwierdzeniem, że żołnierze też ją widzą.
– No, teraz go już odciągniemy – odsapnął don Alejandro.
– Miałeś dobry pomysł, chłopcze. – Da Silva poklepał Felipe po ramieniu. – Sam to wymyśliłeś?
Chłopak zaczerwienił się i zaczął pokazywać, jakby wertował kartki książki.
– A, książka? Czyja?
– Pewnie jakiś foliał Diego. Felipe… – Don Alejandro dotknął ramienia chłopca. – Podprowadź tu konie.
Teraz zadanie było proste. Z łatwością okręcili kamień liną, a Dulcynea, Pinto i gniady wałach don Alfredo bez większego trudu pociągnęły głaz dalej od wejścia. Jeszcze przez chwilę z obrywu nad tunelem sypały się drobne kamyki, ale korytarz kopalni był już odsłonięty.
De Soto wymaszerował tak wyprostowany, jakby szedł na paradę, ale jego dumna postawa załamała się, gdy znalazł się kilka kroków za wejściem i alcalde ciężko usiadł na kamieniu. Za nim Mendoza, z głośnym Gracias, Gracias a Dios, wyprowadził jednego z żołnierzy. Dwaj następni wyszli sami, ale druga dwójka prawie niosła trzeciego z kolegów.
Sierżant pomógł usiąść szeregowcowi, a sam rozejrzał się dookoła i ruszył do starszego de la Vegi.
– Uratowaliście nam życie, don Alejandro – zaczął. – Ten przeklęty Królik zwodził nas cały czas, a na koniec wprowadził w tę pułapkę… Madre de Dios! Gdy tunel zaczął się walić, myślałem, że już po nas, że się udusimy…
– Uspokójcie się, sierżancie! – warknął de Soto. – Nie groziło nam uduszenie. Między skałami było dość szczelin, by nie zabrakło nam powietrza.
– Ale umarlibyśmy tam z głodu i pragnienia!
– Zanim byś schudł, Mendoza, znaleziono by nas, więc przestań już lamentować.
Sierżant umilkł. Don Alejandro ocenił stan żołnierzy. Poruszali się z wyraźnym trudem, utykając, a teraz posiadali na trawie. Dwóch, widocznie najbardziej potłuczonych, położyło się. Wyglądało na to, że żaden nie miał jakiegoś złamania, ale jeden z szeregowych przyciskał do czoła przesiąkniętą krwią chustkę. Dla oddziału Mendozy pościg za El Conejo niewątpliwie dobiegł końca.
Za to de Soto wyraźnie się już otrząsnął i chciał go kontynuować.
– Rekwiruję jednego z waszych koni – oświadczył. Wstał i otrzepał mundur.
– Alcalde, wasi ludzie… – odezwał się de la Vega.
– Wiem, że są ranni, don Alejandro – wszedł mu w słowo de Soto. – Widzę też, że El Conejo nie próżnował i przepłoszył nam wierzchowce.
– Nie mogły się za bardzo oddalić… – włączył się don Alfredo.
– Raczej są już daleko – skrzywił się alcalde. – Nie sądzę, by ktoś, kto przygotował dla nas taką pułapkę, był tak nieostrożny i pozostawił konie w pobliżu – dodał ponuro.
– Przydałby się wam raczej wóz – zauważył caballero. – Wasi ludzie ledwie stoją na nogach. Jeśli poślecie któregoś z nich do pueblo, spadnie w połowie drogi.
– To chyba oczywiste, że ja sam pojadę – odparł alcalde. – Don Alejandro, zabieram waszą klacz. Odbierzecie ją sobie z garnizonowej stajni.
– Odradzam to, alcalde. Dulcynea…
– Nie sądzicie chyba, że mogę mieć problemy?
– Dokładnie tak sądzę. Ten koń słucha tylko jednego jeźdźca. Mnie.
– Nie sądzę. Za dobrze jeżdżę, by mieć problemy z jakimś kalifornijskim człapakiem.
– Don Ignacio…
– Odmawiacie pomocy żołnierzowi? Nie łudźcie się, że tego nie zapamiętam – rzucił alcalde i ruszył do uwiązanych wierzchowców.
Felipe postukał delikatnie don Alejandro w ramię.
– Tak, wiem, Felipe… – odparł caballero. – Cóż…
De Soto odwiązał Dulcyneę, ignorując jej stulone uszy i nerwowe smagnięcia ogonem. Gdy zebrał wodze w ręku, klacz odsunęła się o krok od człowieka i zadrobiła nerwowo. Alcalde jednak nie przejął się tym i odbił się, by wskoczyć na siodło bez wkładania stopy w strzemię.
W tym samym momencie Dulcynea wierzgnęła. Nieznacznie, ale dosyć, by mężczyzna nie opadł na siodło, tylko zwalił się na ziemię. Zerwał się zaraz i szarpnął za wodze, a przestraszona klacz poderwała głowę w górę, nieomal wyrywając mu rzemienie z ręki. Don Alejandro odruchowo zrobił krok do przodu. De Soto złapał za łęk siodła i podciągnął się, ale gdy usiadł, Dulcynea zaczęła znów wierzgać. Tym razem alcalde utrzymał się chwilę dłużej, może dlatego, że miał nogę w strzemieniu i kurczowo chwycił się łęku, ale po kolejnym podskoku z wszystkich czterech nóg, i kolejnym, jeszcze silniejszym wierzgnięciu, wyleciał w powietrze, a klacz pognała w dół stoku.
Alcalde spadł w krzewy, lądując z trzaskiem łamanych gałęzi. Szarpnął się i znieruchomiał.
Nim don Alejandro ruszył w jego stronę, Felipe pociągnął go za ramię i wskazał na Pinto.
– Pojedziesz po żołnierzy?
Chłopak przytaknął.
– Weź może… – starszy de la Vega urwał, bo de Soto poruszył się i wrzasnął.
– Mendoza!
– Si, mi alcalde! – Sierżant wstał, by popatrzeć na zmagania swego zwierzchnika, więc teraz prawie pobiegł do miejsca jego klęski. – Już idę, mi alcalde!
Don Alejandro tylko potrząsnął głową.
– Chciałem, byś wziął od niego rozkaz dla Rojasa, ale lepiej już jedź, Felipe, nim się zorientuje, że zostały jeszcze dwa konie.
Mendoza zaczął rozgarniać połamane gałęzie przy wtórze mniej lub bardziej zduszonych przekleństw i jęków de Soto. Zajęło mu to dłuższą chwilę, nim dogrzebał się do uwięzionego w chaszczach alcalde, a jeszcze dłużej trwało, nim Ignacio zdołał podnieść się i wydostać z zarośli. Skrzywiony boleśnie i zgięty w pół, ledwie doczłapał do miejsca, gdzie siedzieli jego żołnierze.
– Powinienem zastrzelić to bydlę – warknął.
– To andaluzyjska klacz, alcalde – odparł don Alejandro. – Jej temperament wymaga najlepszego jeźdźca.
De Soto usiadł na ziemi z jękiem rezygnacji. Starszy de la Vega poszukał sobie zacienionego miejsca, by się tam ulokować. Felipe skorzystał z zamieszania i odjechał na swojej Pinto, więc mogli liczyć, że drugi patrol pojawi się z wozem, na którym niefortunni żołnierze będą mogli wrócić do garnizonu. Niestety szanse pojmania Emilio Alonzo, zwanego El Conejo, przez żołnierzy, właśnie znacznie zmalały.
x x x
Felipe poklepał Pinto po szyi i wyminął kolejną kępę zarośli. Przez chwilę zastanawiał się nad powrotem do doliny, gdzie pozostawił don Alejandro i ludzi alcalde, bo Dulcynea zatrzymała się niedaleko od kopalni, nad niewielkim stawem. Prócz niej pasły się tam konie żołnierzy, mógłby więc je odprowadzić do właścicieli. Nie zawrócił jednak, tylko zsiadł na chwilę, by pogonić klacz i pozostałe konie w górę szlaku. Jeśli wejdą wystarczająco wysoko, zauważy je don Alejandro, don Alfredo czy Mendoza. Sam Felipe uważał, tak jak don Alejandro, że przynajmniej dwaj z żołnierzy będą mieli poważne kłopoty, by utrzymać się w siodle, i to przez kilka dni, więc lepiej byłoby dla nich, by sprowadził wóz z Los Angeles. Jeśli Rojas nie da się przekonać, by ruszyć po zwierzchnika, chłopak chciał poprosić o pomoc Victorię i vaqueros z hacjendy.
Zjechał już do miejsca, gdzie skręcili ze szlaku, gdy dostrzegł na ziemi świeże ślady kopyt. Ktoś przejechał tędy w czasie, kiedy byli przy zawalonym tunelu, i pojechał dalej, równolegle do linii wzgórz.
Chłopak zastanowił się, kto to mógł być. Z pewnością nie był to ktoś z garnizonu, a sama ścieżka była zbyt daleko od głównego gościńca, by mógł tu zabłąkać się jakiś przypadkowy podróżny. Pozostawał Zorro, który też w tej okolicy poszukiwał El Conejo, i w takim razie byłoby dobrze, gdyby Felipe dogonił go i powiedział o zasadzce, w jaką wpadli żołnierze. Nie tylko po to, by ostrzec przed podobnymi pułapkami, bo chłopak nie sądził, by jego przyjaciel dał się tak zaskoczyć, ani też by Alonzo miał czas przygotować dla możliwego pościgu coś więcej niż lawinę w wejściu do domniemanej kryjówki. Jeśli jednak Zorro będzie wiedział, gdzie na pewno był Królik, będzie mógł odszukać jego ślad i podjąć pogoń tam, gdzie zawiedli żołnierze, a don Alejandro musiał przerwać. To zaś prawie gwarantowało, że tym razem El Conejo przegra.
Chłopak ruszył więc za śladami. Prowadziły na tyle prosto, na ile pozwalał nierówny stok wzgórza, na którym wydeptano szlak, i porastające okolicę krzewy. Teren był suchy, kamienisty, więc gdzieniegdzie Felipe musiał jechać wolniej i szukać znaków świadczących, że ktoś tędy już przejeżdżał. W niektórych miejscach wystarczało, by się nachylił z siodła, ale raz czy drugi musiał zsiąść i, prowadząc Pinto za sobą, mozolnie odnajdywać trop. Zdarzyło się też, że zgubił się i musiał krążyć, nim znowu znalazł ślad.
Trafił w końcu na łachę piasku wzdłuż strumyka, gdzie odciski kopyt były wyjątkowo dobrze widoczne, więc ponaglił Pinto do kłusa. Chciał jak najprędzej przekazać Zorro, gdzie może szukać śladów El Conejo, by samemu ruszyć wreszcie do Los Angeles. Odjechał już dość daleko od starej kopalni i zaczynał się martwić, czy nie stracił za wiele czasu. Don Alejandro i pozostali czekali przecież na jego powrót.
Płytki strumień był ocieniony przez drzewa, odbijało się w nim słońce przeświecające przez liście, tworząc migotliwą, ruchliwą mozaikę jasnych i ciemnych plam, wiatr szeleścił, woda bulgotała i pluskała na kamieniach, a Felipe skupił się na wypatrywaniu przed sobą znajomej czarnej peleryny. Nie zwrócił więc uwagi na szmer gdzieś z boku. Gdy kątem oka zauważył nagły ruch i spojrzał w tamtą stronę, było już za późno. Zdążył jeszcze odruchowo unieść rękę, by osłonić głowę, kiedy coś wpadło na niego z taką siłą, że zrzuciło go z siodła do wody.
Uderzenie zamroczyło go tylko na moment, ale zaraz coś, czy raczej ktoś skoczył mu na plecy. Chłopak poczuł czyjeś kolana wgniatające mu się między łopatki i palce napastnika zaciśnięte na włosach, wciskające mu twarz w dno strumienia, w płytką wodę i piasek. Spróbował się poderwać, jakoś złapać i ściągnąć z siebie atakującego, ale tamten trzymał go zbyt mocno. Felipe w ataku paniki szarpnął się jeszcze desperacko, machając bezładnie rękoma i kopiąc, ale bezskutecznie.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 13
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 14
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 15
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 16
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 17
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 18
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 19
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 20
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 21
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 22
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 23
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 24
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 25
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 26
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 27
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 28
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 29
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 30
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 31
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 32
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 33
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 34
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 35
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 36
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 37
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 38
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 39
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 40
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 41
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 42
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 43